Wronski Witold - Autostopem przez Mumiland.rtf

(112 KB) Pobierz
Witold W

Witold W. Wroński

 

Autostopem przez Muminland

2002


Tyle jest dobrych aniołów, co gwiazd.

I tyle przyjaznych gwiazd, co dobrych książek.

Ktoś, kto je wszystkie przeczyta, będzie u siebie w domu.

Chgw

Nadszedł czas królów, biada wam ubodzy

Wasze ręce zniszczy ciężka praca

Ale kiedyś, o świcie, nadejdzie taki dzień

Gdy uczciwy człowiek, uczciwie zarobi

U2 Van Diemens Land

Bywały tygodnie, w których spotykaliśmy się codziennie. A nawet dwa razy na dobę. Najczęściej przy wylocie z Ziemi, rzadziej przy odlotach z Księżyca - wtedy zazwyczaj brakowało Justyfiny, która albo zostawała w pracy, albo na noc.

Czasem w pracy na noc. Zawsze imponował mi jej upór.

Kiedy więc spotykaliśmy się w jednym z tym śmierdzących wahadłowców, lot stawał się mniej uciążliwy, a czasem mijał tak szybko, że nie wiedzieć kiedy, a już byliśmy na Srebrnym Globie. Rozmawialiśmy, snuliśmy plany, czasem się sprzeczaliśmy. My dwaj kombinowaliśmy, jak dobrać się do Justyfiny. Piękne to były chwile, jak piękna była Justyfina.

Rzadko, bo rzadko, ale czasem puszczali filmy, te stare również. Po dwóch miesiącach okazało się, że ich zasób jest skończony i co zabawniejsze zaczęto puszczać między stałym zestawem szitkomów i rialitiszołów. Z miejsca naszym ulubionym stał się Kilof i czepek. Opowiadał historię pielęgniarki, która... nigdy nie mogliśmy zapamiętać tego trudnego słowa - dla naszego pokolenia ono nie istniało - strajkowała, chyba koło roku 2000. Potem w budynku jakiegoś ministerstwa spotkała górnika, który chyba też straj... no wiecie. Ale on był w lepszej perspektywie, bo jemu tylko do nowego citroena zabrakło. To nie jest jednak ważne. Również dlatego, że nie wiedzieliśmy, o co chodzi.

On był ranny, a ona młoda i piękna.

Moją ulubioną sceną była ta, kiedy ona opatrując go po kolejnej potyczce z policjantami pytała:

- Boli cię Janku miensień?

A on tak jej patrzył w oczy...

Wtedy chyba pisało się patrzał?

Bezczelny Matiej - potomek Ukraińca i Chinki twierdzi, że nie wie, co jest dalej, bo zawsze zasypiał. Justyfina przeciwnie, lubiła takie romantyczne historie. Raz nawet udało mi się dotknąć jej ramienia.

Nie rozumieliśmy tego motywu z citroenem, ale niech tam, wielu rzeczy nie rozumieliśmy.

W naszych czasach tak naprawdę najbardziej opłacało się być prezesem. Zwalnianym prezesem. Albo prezesem w restrukturyzacji. Latał taki ostatnie 6 miesięcy do pracy - najwyżej raz na miesiąc, a jego pensyjka to 30-krotność średniej ziemskiej. A na koniec brał odprawę w wysokości minimum 100 tys. kredytek.

Mówię wam, fajnie być prezesem wylanym z pracy. Może i mnie się kiedyś przytrafi.

Zawsze lepsze były te filmowe historie niż życie. Tu najwięcej miał do powiedzenia Matiej. Z tym jednak, że on zawsze miał najwięcej do powiedzenia. Pracował jako rzecznik prasowy koncernu Moonstone - fach zobowiązuje, musiał więc mieć gadane. Ponieważ lubię szperać, zadałem sobie trud i znalazłem. Matiejowy fach w roku tysiąc czterysta zapomnianym którym nazywałby się trybun ludowy. Jego profesjonalizm nie podlegał dyskusji.

Justyfina zaczynała karierę w ośrodku filmowym Dreammoon i była dumna, że nie musiała przechodzić etapu moon porno tylko od razu, z marszu że tak powiem, weszła do filmów akcji.

A ja? Mogę chyba o sobie powiedzieć, że jestem mężczyzną pracującym i żadna praca nie jest mi obca. Byłem czyścicielem promów, sprzedawcą w sex shopie, latałem na dalekie zwiady frachtowcem Bukwa, oprowadzałem wycieczki po grobach Pierścienia Sławy, prowadziłem audycje w radiu Moonlight in Samoza, przez rok służyłem w oddziale antyterrorystycznym, prowadziłem kursy lingwistyczne dla Ziemian i nie tylko, lecących poza Układ... Długo by jeszcze wymieniać.

Miałem wiele zawodów, przede wszystkim miłosnych.

Nie o nich jednak...

Kto, jak kto ale my - yntelektualna elyta naszego wieku - zdawaliśmy sobie sprawę, że w naszym codziennym wahadłowcu nie znaleźliśmy się przez przypadek. To był czas, kiedy wszyscy przedsiębiorczy ludzie lecieli na Księżyc, by tam robić interesy i forsę. Albo ciemne interesy, czyli jeszcze większą forsę.

Czasem żałowaliśmy, że nie należymy do gangu Ciemnej Strony Księżyca. Tam dopiero się robiło forsę. Gigantyczną! Źle to wróżyło stareńkiej UE, bo wszyscy młodzi, pracowici i zdolni pierzchali na satelitę, by tam szukać szczęścia. Niektórzy znajdowali. Wyłącznie USA i Japonia twardo stały na swoich zapasach i twierdziły, że Matka Ziemia nie jest do szczętu wypalona. Cóż, niebawem czas pokaże.

Same loty już dawno przestały być jakąkolwiek atrakcją. Zaczęliśmy żartować z prowincjuszy, dla których było to przeżycie na miarę przygody. Na dłuższą metę monotonia lotu była zabójcza. Promy kursujące na Księżyc miały i tę wadę, że zatrzymywały się. Wtedy wsiadały muminy (1) Stada muminów.

Te, co skaczą i fruwają

Na nasz program zapraszają!

Zwierzyniec

Podróżowanie na Księżyc niosło ze sobą nie tylko spotkania przyjemne, jak przyjaźń z Matiejem i Justyfiną, lecz również znajomości, o których lepiej byłoby szybko zapomnieć.

Wspomniałem już o przerażających Ludziach Bez Oczu i Z Otwartymi Ustami, którzy wcale ludźmi nie byli, prawda? Z tego, co sobie przypominam, gdzieś w mojej opowieści pojawił się też jakiś Gadatliwy Smutas, a jeśli nie, to z pewnością o nim napomknę. Nader często jednak w pobliżu siedział ktoś, kogo można było się naprawdę lękać. To były osoby, choć chyba lepiej mówić o nich osobniki, które wykorzystując najnowsze zdobycze biotechnologii, postanowiły swoim wyglądem i zachowaniem napluć w twarz ewolucji i samej naturze człowieczej. Może nie powinienem tego zdradzać, ale to był szalony wiek i niestety każdy w tym szaleństwie podłapał jakąś wadę. Pojęcia abstrakcyjne zaczęły nabierać dosłownych znaczeń.

Tu wybaczcie, ale muszę pomyśleć o potomnych. Nie wiem przecież, kto, w jakich okolicznościach i z jakim zasobem wiedzy sięgnie po moją relację... Zatem trochę historii.

Z początkiem XXII w., kiedy można było już dowolnie manipulować genotypem i swobodnie klonować nawet własnego pradziadka, naukowy heretyk Perry Hooter zaprzeczył teorii Darwina i przy okazji wszystkim innym. W swej zdobywającej coraz większy rozgłos pracy zatytułowanej Pochwała zezwierzęcenia, której główną narratorką uczynił boginię będącą połączeniem rozpustnicy i staroindyjskiej Kali, dowodził w sposób przewrotny i pokrętny, że homo sapiens wcale nie pochodzi TYLKO od małp. Ludzie mu wierzyli.

Człowiek wywodzi się, wedle słów Perryego od KAŻDEGO gatunku zwierzęcego, a w skrajnych przypadkach roślinnego. Obowiązkiem zatem istoty poniekąd ludzkiej, jest dociec swej pierwotnej natury i uzewnętrznić jej piękno. Swoje prawdziwe

ja.

Jak zwykle najlepiej zarabia się na głupocie i religii. I tym razem nie zabrakło i głupców i wyznawców. Ludzkość opanowało szaleństwo przedzierżgania się w swoich domniemanych przodków. W specjalnych klinikach, za słoną opłatą przeprowadzano wieloetapową kurację, dzięki której ten czy ów odkrywał, kim tak naprawdę jest czy też był, czy też chciał być. Z własnej nieprzymuszonej woli stawano się końmi, świniami, dziobakami, meksykańskimi kaktusami, psami wszelkiej maści - największe, ponadczasowe, wzięcie miały jamniki i wyżły.

Słowem, cała menażeria. Jak się dobrze rozejrzeć, to ciągle jeszcze są wśród nas. Oczywiście, zmiany były powierzchowne, retuszowano drobnostki. Kogo obchodziło jakieś tam bzdurne drobnosteczkowanie. Resztę stanowiła siła sugestii. Najgorsza w tym szaleństwie była krzywdą, jaką ludzie sami sobie wyrządzili. Oni pragnęli być tym silnym słoniem, albo smukłoszyją żyrafą czy długonogą antylopą. Niestety, tak się nie dało i dlatego cierpieli, a przecież wciśnięto im do mózgu, że są szczęśliwsi i przez to cierpieli po dwakroć, bo podświadomie.

To cierpienie niejednokrotnie malowało się na ich pyskach czy mordach. Kiedyś, całkiem z nudów, ułożyliśmy z Martinem taki oto okrutny dowcip o łosiach:

- Wiesz dlaczego łosie mają takie smutne pyski?

-???

- Bo kiedy to robią, nie przeżywają orgazmu!

Boki zrywać można ze śmiechu, nieprawdaż? Ale co tam, lecimy dalej.

Z pamiętnika Justyfiny Konstantacji K.

Szczerze mówiąc to się wstydzę... Ciebie mój drogi powierniku babskich tajemnic i siebie, że od tak dawna nie zaglądałam do mojego elektronicznego dziennika.

Ostatnio jednak tyle się dzieje, że muszę to sobie jakoś uporządkować, więc może pisanie mi pomoże. I inne sprawy ułożą się też.

Najważniejsze, że dostałam angaż w TVM. To sukces, ale jeszcze nie ogromny. Jest ciężko, bo trzeba dolatywać, ale co tam. Pracy dużo i ciężkiej. Najgorsza jest pani hauptmenago. Tata kiedyś puszczał mi bajkę o 100 iluśtam dalmatyńczykach.

Cruella DeVille była znośniejsza. Może i poznałabym kogoś ciekawego, ale oni wszyscy już straceni. Kariera i pieniądze - oto co się liczy. Nie chciało mi się wierzyć, kiedy usłyszałam, że wszyscy faceci w naszej redakcji muszą przespać się z tą herod babą. Inaczej bye bye premio, bye bye...

Na szczęście mam nowych przyjaciół. Takich dwóch tatuńciów - wariatuńciów.

Latamy ze sobą na Księżyc i z powrotem też. Traktują mnie zawsze nieziemsko.

Jeden prześciga się w uprzejmościach z drugim. Czasem to aż mi trochę głupio, ale i tak jest superancko. Czasem, żeby nie było nudno, robimy głupie kawały.

Przede wszystkim sobie, ale również obcym. Wtedy jest jeszcze bardziej super.

Aha jeden z nich, w tajemnicy przed tym drugim, nawet mi się oświadczył. Nie powiem czy był to Matiej czy Dave Never Ever Brave.

No dobrze powiem, ale niech to zostanie między nami, to był...

- Pamiętaj, kumie - powiedział - że to nie ja cię rozstrzeliwuję. Rozstrzeliwuje cię rewolucja.

G.G. Marquez Sto lat samotności

- Panie! Jesteś wszak pan człowiek mundurowy, czyli poważny. W dodatku pod bronią. Weź pan zatem tego gnata i zastrzel go, jak sukinsyn płacić nie chce!

To mój ulubiony tekst, kiedy dochodziło do sporów kontrol kontra agresywny pasażer. Nigdy się nie przyznałem, choć wielokrotnie pytano, czy skądś go wziąłem czy sam wymyśliłem.

Któregoś dnia jednak, jakoś się nie spostrzegliśmy, że obsługuje nas całkiem inna załoga - same rosłe faceciory o zaciętych gębach. Owo nieopatrznie wypowiedziane zdanie stało się początkiem czegoś, czego zawsze się obawialiśmy, a bardzo w głębi ducha chcieliśmy przeżyć.

Kontrol rzeczywiście wyjął laspistol i przyłożył do skroni najbliższego pasażera. Po czym wypalił:

- To jest, kurwa, napad! A wy wszyscy jesteście, do kurwy nędzy, od tej pory zakładnikami!!

Jeśli do tej pory nigdy nie byliście ofiarami takiej napaści, polecam obejrzenie któregoś z tych starych filmów sensacyjnych. Akcja na naszym promie potoczyła się dokładnie według tego schematu. Pewnie terroryści, którzy tymczasem zdążyli założyć pocieszne maski, pończochy i zwykłe kominiarki, też je oglądali.

Kilku bysiów wpadło do modułu pilotów, jeden taki dzieciak, że ech... Dał ja bym mu wojnę i terroryzm. Po ojcowsku i pasem bym dał. Dobiegły nas krzyki i strzały. Promem szarpnęło i zatrzymał się na dobre. Chociaż w tym wypadku to chyba raczej na złe. Po dwóch drabów stanęło przy każdym z przejść do innych przedziałów. Tak pewnie postąpili i w innych. Nie mieliśmy za wiele do powiedzenia. Profesjonalna robota w wykonaniu amatorów.

Środkiem naszego modułu maszerował - rozpoznaliśmy go od razu - Mister Mister!

Głupawy koleś, który próbował poderwać Justyfinę kilka dni temu. Bezczelny nawet nie zasłonił twarzy. W łapsku trzymał mały pistolet, idealny do walki w pomieszczeniach. Chodził tak w kółko i klął pod nosem. Wyraźnie kogoś bądź czegoś szukał.

- Ty - lufą wskazał na Martina, który zbladł, a potem zaczął czerwienieć. Byle nie dostał tego swojego napadu... - Gdzie ona jest?! - Zapytał Mister wskazując na puste miejsc obok.

I wszystko stało się bardziej niż jasne. Mister Mister szukał Justyfiny!

- Wyszła do... - Martin nie skończył, bo do Mistera podszedł jeden z jego ludzi i zagdakał coś w moonspechu. Ten odpowiedział ostro i wrzaskliwie. Bez przerwy nerwowo machał bronią. Potem się uspokoił i zaczął mówić już do wszystkich:

- Jesteście zakładnikami FWWK (2) KSIĘŻYCOLACJA. Zostaniecie tutaj tak długo, aż zostaną spełnione nasze żądania. Za każdą godzinę zwłoki będziemy zabijać jednego z was. Zaczniemy teraz, od kobiet i dzieci. Skończymy na starcach i mutantach. Macie się słuchać, albo będziemy hurtem wyrzucać za burtę. Statek jest całkowicie pod naszą kontrolą. Nie macie żadnych szans. Wasze siły policyjne również. Komu się nie podoba może wysiąść. Za korzystanie z telefonu czy innej formy łączności wysiadka w trybie przyśpieszonym...

Ten drugi, w psiej masce, chyba adiutant, znów coś mu podszepnął.

- Żeby było wszystko jasne dla was, dla waszego rządu i policji trójkę wyrzucamy już teraz. Nie ma litości dla ziemskich gości!!! - Wrzasnął na koniec, a pozostali zawtórowali ochoczo potrząsając laserowymi armatami. Ot, durne żołnierzyki kosmosu.

Pasażerowie westchnęli, zbledli i struchleli, jakby się chcieli schować w sobie.

Mister wskazał na trójkę, rozległ się płacz i ktoś dostał kolbą w głowę.

Przeszło mi przez głowę: Wnet go na stracenie wiodą...

Skazańców natychmiast wyprowadzono. Potem rozległ się pojedynczy strzał. Ktoś pewnie próbował uciec albo zbyt kurczowo trzymał się śluzy.

Nie żebym był przesądny, ale na burcie dzisiejszego skład widziałem taki napis:

ŻYJ BŁYSKAWICZNIE

KOCHAJ AŻ DO BÓLU

UMRZYJ, KIEDY ZECHCESZ.

Sytuacja była poważna, a używając cytatu z jednego z filmów napięta jak baranie wory.

Bo Justyfina w tym czasie brała swoją rytualną kąpiel.

Tak, ty tego nie zrozumiesz, lecz wiedz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin