Autor: Jacek Dukaj Tytul: Ksišżę mroku musi umrzeć Z "NF" 12/91 - Więc jest pan szatanem? - Szatanem? Nie. Nie, nie. - Przecież mówił pan... -Co mówiłem? Ksišżę mroku, powiedziałem. Szatana pan doprawił. - No dobrze. Ksišżę mroku. - Nie "No dobrze". Jak tylko kto usłyszy Pan Ciemnoci, Władca Nocy, to od razu szatan. To sš zupełnie... no, może nie zupełnie, ale jednak różne rzeczy. Rozumie pan? - W porzšdku. Ksišżę mroku i nic więcej. -Włanie. - To pana... stanowisko... wišże się z pewnš władzš, jak sšdzę. W każdym razie tytuł tak sugeruje. -Dla jasnoci: ksišżę na wygnaniu. - Na wygnaniu skšd? -I tu się chyba poplšczę. Mój ród nie został wygnany z żadnego terytorium, posiadłoci, czy kraju. Nie jest to wygnanie w zwykłym sensie, ale ponieważ nie mogę znaleć lepszego słowa, używam tego. - W takim razie o jaki sens chodzi? - O sens... cholera, ja wiem, chyba duchowy, tak, to najbliższe słowo. -Zaplštał się pan. - Pan to powinien lepiej rozumieć. W gruncie rzeczy to proste. -Tak? - Wierzy pan we mnie? -Słucham? - Wróć. le się wyraziłem. Wierzy pan, że mówię prawdę? Że rzeczywicie jestem księciem mroku? Co? - Hmmm. - Nie pytam pana jak psychiatry, ale zwykłego człowieka. -No... -Inaczej. Czy pana zdaniem przeciętny przechodzień uwierzy mi? -Prawdę mówišc, nie liczyłbym na to. - No i ma pan odpowied... Zostałem wygnany z umysłów, z myli ludzi. Kto dzi wierzy w czarownice, wilkołaki, zjawy, duchy? Można pójć do kina i obejrzeć perfekcyjnie zrobionego upiora, i wrzeszczeć ze strachu. Potem wraca się do domu i kręci głowš - jak oni to zmontowali? Można zaczytywać się horrorami i gapić w mrok jak w taki horror, ale na widok faceta, co czarnego kota odpędzać będzie zaklęciami i krzyżem, popukać się w czoło. le mówię? - Nie, dalej niezbyt pojmuję. Co panu da wiara w zabobony, czy nawet wiara w pana? Oczywicie, poza zadowoleniem. Zyskuje pan co? Chodzi mi o bardziej materialne sprawyniż tytuł. - Jasne, że zyskuję. Utraconš władzę. - Nad czym? A może - nad kim? - Nad moim ludem. Jestem księciem mroku. -Aha. - Przynajmniej nie traktuj mnie pan jak wariata, dobrze? Irytuje mnie to. - Przepraszam. - Nie ma za co. Rutyna, nie? Którym pacjentem jestem dzisiaj? Dziesištym? - Szóstym. -Też niele. Ze mnš ma pan chociaż rozrywkę? Nie każdy opowiada takie bajki. -Nie każdy. Poprzedni cierpiał na bezsennoć. Twierdził, że żona rzuciła na niego urok, żeby się wykończył nerwowo, bo ma kochanka, a wie, że on nie zgodzi się na rozwód. Scenariusz mieszczšcy się w normie. Ale, jak pan widzi, nie wszyscy utracili wiarę w czary. - E, tam. Przypuszczam, że to był zwykły szaleniec. Wymylił historyjkę, żeby zrzucić na kogo winę, a żona pewnie przypiekła mu obiad, to zwalił na niš. Zresztš, pan go wzišł za takiego? - Wie pan... -Najłatwiej popukać się w czoło. - Coraz bardziej mnie pan zaciekawia. - Doprawdy? To chyba niedobrze. - Przecież chce mnie pan zaciekawić. - Szczerze mówišc, przywlekła mnie tu córka. Dla niej zgodziłem się na tę wizytę, ale proszę nie robić sobie nadziei na następne. Po tym wypadku jest strasznie... rozdrażniona i nie chciałem jej.. - Wypadku? Wspominała mi o tym. Ponoć od niego się zaczęło. - Moje szaleństwo, chciał pan powiedzieć. Ršbnęło mnie w móżdżek i fiksuję, tak? - A jaka jest pana wersja? - W tym wypadku mało mnie nie zabiło. Znajdowałem się w stanie mierci klinicznej i... udało mi się porozumieć z rodzicami. Powiedzieli mi prawdę o mnie. - Dziwnie wymawia pan to słowo. - "Wypadek"? - Tak. Myli pan, że to kto... -Też klasyka, co? - Skoro zdaje pan sobie z tego sprawę. -Mogłem wybrać bardziej oryginalnš wersję? Cóż, nie ja jš wybierałem. - Więc kto chciał pana zabić? - Ci z królestwa dnia. -Królestwa dnia? -Och, proszę się tak nie zachowywać! Królestwa dnia, królestwa dnia! -A można wiedzieć, czemu chcieli pana zabić? To znaczy, poza tym, że występujecie w konfliktowych barwach. - To wcale nie jest mieszne. I proszę nie przepraszać. To też mnie denerwuje. - W ogóle jest pan zdenerwowany. -Nie da się ukryć, cišgle na mnie polujš. - Ci z królestwa dnia? Prze... Proszę mówić dalej. - Dowiedzieli się, że jestem prawowitym spadkobiercš nocy i postanowili mnie usunšć. Spróbowali i nie udało się. Więc dalej będš próbować, jak sšdzę. - Taak. Pana rodzice nie żyjš? -Od dwustu pięćdziesięciu trzech lat. - No wie pan! - To nie byłżart. -Proszę mówić. - Przeczuwali swojšmierć. Złożyli w Banku mój kilkutygodniowy embrion, a sprawę powierzyli firmie adwokackiej. Zaczšłem się rozwijać w dwiecie lat po ich mierci. W ten sposób zatarli lady. Oni się nie uratowali, dzienni ich dopadli, ale ja przetrwałem i nikt o mnie nie wiedział, nawet ja nie miałem pojęcia, kim jestem, dopóki dusze rodziców nie dotarły do mnie. Akurat na czas. Właciwie to dzienni działali przeciwko sobie - gdyby nie zmontowali tego wypadku, nigdy nie poznałbym prawdy. - Ta historia z narodzinami po dwustu latach... można jš sprawdzić? -Nie uda się panu. Nawet moi fałszywi rodzice byli przekonani, że jestem ich dzieckiem. Musiało tak być, rozumie pan? Tamtym dogrzebanie się do prawdy zajęło dwa i pół wieku, a majš dojcia, o jakich panu się nie niło. - Zdaje pan sobie sprawę, że... - Tak. Nie oczekuję, że pan uwierzy. Opowiedziałem to, bo potem Eveyil skontaktowałaby się z panem i gdyby co się nie zgadzało... Mam bardzo upartš córkę. - Jak zareagowała, kiedy zwierzył się pan ze swego objawienia? - Przecież mówiłem: ona mnie tu przywlokła. - Jej matka nie żyje? -Umarła przy porodzie. - Jakim cudem? - Rodziła w dzień. -Och. -To może pan sprawdzić. Oficjalna diagnoza pełna jest opisów awarii przeróżnych urzšdzeń. Wie pan, jakie jest prawdopodobieństwo takiego przypadku? Wypłacili nam trzynastocyfrowe odszkodowanie. Ile kosztuje człowiek? - Rzeczywicie, nieszczęliwy zbieg okolicznoci. Tak, tak, sprawdzę to. -Proszę. -Nie ma pan więcej dzieci? -Nie. - To znaczy, że pana córka jest teraz... - Tylko linia męska. Jeli będzie miała syna, to on przejmie tytuł i władzę. O to panu chodziło? -Tak. - Co pan jeszcze chce wiedzieć? -Mówił pan... Kto jest tym pana ludem? - Dzieci nocy, że się wyrażę poetycko. - A zwyczajnie? - Ci, którzy żyjš nocš, dosłownie i w przenoni. Mordercy, włamywacze, dziwki, męty wszelkiej maci. Ci, których miasto wyrzuca w noc, dla których jest ona dniem. Zdaje się, że nieco to pana zdziwiło, co? A przecież z tym, że jestem szatanem, to znaczy podaję się za szatana, był pan gotów się zgodzić. Dziwne. Szatan jest już zbyt abstrakcyjny. On, wielki i prawie wszechmocny, jest niczym w porównaniu z oprychem, co przykłada nóż do gardła. - Bo nóż jest realny. - Oczywicie. Ale w zaciszu bezpiecznego domu, wród przyjaznych, zwykłych rzeczy, jest równie nieprawdziwy jak diabeł. A jednak na mojš deklarację, deklarację jednego z szaleńców, których ma już pan powyżej uszu, a więc na stwierdzenie, iż jestem księciem mroku, zareagował pan przestawieniem w mózgu odpowiednich trybików i uprzejmym pochyleniem głowy. Ale kiedy przyznaję, że moim ludem sš prawdziwi przestępcy, co prawdziwymi nożami podrzynajš gardła, zdaje się pan być zszokowany. Pan, zaprawiony w bojach psychiatra. Trochę to dziwne. - Zaskoczył mnie pan. Nie oczekiwałem... - Czego? Że odwołam się do naszego pospolitego, namacalnego wiata? - Powiedzmy. -Że będę tak brutalnie szczery? - Brutalnie szczery? Widzi pan... budujšc taki pomost w realnoć stwarza pan możliwoć zakwestionowania swych wyobrażeń. Chyba że byłby pan już zupełnie obłškany i zamknięty na argumentacje, a tak nie jest. Sprawia pan wrażenie inteligentnego i wiadomego sytuacji. To nie pasuje. -A więc udaję szaleńca? -Możliwe. - Czy mógłby pan takš opinię przekazać Eveyil? - He. Drań z pana. - Zaraz, tego mi pan nie udowodnił. - Jak to. Władca morderców, złodziei sam musi być... -I tu się pan myli. Ja powinienem być ponad tym. Nie mogę się poddawaćżadnemu punktowi widzenia. By móc stanšć po pewnej stronie i uczynić to w pełni wiadomie, nie można być ograniczonym kategoriami mylenia danej grupy. Murzyn nie dlatego jest Murzynem, że spodobało mu się mieć czarnš skórę, lecz dlatego, że taki się urodził. Dlatego też z zasady będzie odnosił się do białych przynajmniej z niechęciš. - Ale pan przecież urodził się księciem. - A dowiedziałem się o tym dopiero po pięćdziesięciu latach zwykłego życia. - Co nie zmienia sytuacji. Pan nie miał wyboru. -Miałem. - Tego też nie rozumiem. - Myli pan, że dlaczego żyję? Umarłem i było po mnie, a do życia wróciłem tylko dlatego, że zgodziłem się być księciem. Gdybym odmówił, po prostu nie ocknšłbym się i prawda zostałaby objawiona synowi czy wnukowi Eveyil. -O, to już był szantaż! - Skšd! Ja nie wiedziałem, że jeli się nie zgodzę - umrę. Powiedziano mi to po podjęciu decyzji. Podejmowałem jš jako zwykły człowiek. - Nie wiem, czy taki zwykły. Według pana przeciętny przechodzień ni z tego, ni z owego... Nie, nie. Pan musiał być uwarunkowany. Geny w końcu... Skšd pan wie, że nikt nie manipulował embrionem przez te dwiecie lat? - Zadziwiajšco dobrze wczuł się pan w moje szaleństwo, doktorze. - Na tym polega moja rola. Wróćmy do sprawy. -Tak? - W jakim sensie posiada pan władzę nad swoim ludem? -I czy jš kiedy sprawdzałem, co? -I czy kiedy jš pan sprawdzał? - Już mówiłem, że jestem księciem na wygnaniu i tłumaczyłem, na czym to wygnanie polega. Zapomniał pan? O to włanie chodzi, że utraciłem tę władzę poprzez utratę wiary. - Zrównuje pan te rzeczy. - W...
irek412