Marcin Wolski
NUMER
Krajowa Agencja Wydawnicza Warszawa 1983
Wszystka w końcu można sprowadzić do mniej lub bardziej korzystnej konfiguracji cyfr.
Rozdział I
Zaczęło to się wkrótce po siedemnastych urodzinach Dina, które obchodził razem z całym kręgiem w jednej z tych uroczych seledynowych sal o miękkich przepuszczalnych ścianach, pełnych ciepła i poczucia bezpieczeństwa.
W znacznym stopniu za winowajcę można by Uznać Maxa, najweselszego chłopaka z trzeciego kręgu, wysokiego i muskularnego blondyna, niedościgłego mistrza we wszystkich grach i testach. Din, podobnie jak większość chłopców, podziwiał kumpla i trochę mu zazdrościł.
Poza doskonałymi współrzędnymi numerycznymi Max odznaczał się jeszcze jedną oryginalną cechą — lubił rozmawiać. I to nie o bieżących zabawach, ale o sprawach, które normalnie przekraczały zainteresowania nastolatka z kręgu szkoleniowego. Nie raz, kiedy cała grupa relaksowała się przed kolektywnym oglądnikiem, on siadał z przyjacielem w kącie sali rekreacyjnej (jeśli można mówić o kątach w pomieszczeniu o kształcie czaszy) i zaczynał (dyskusję o kwestiach zupełnie nadobowiązkowych. Tego dnia był czymś szczególnie zafascynowany:
— Wiesz — powiedział — czasami nie mogę dać sobie rady z moimi myślami. Zastanawiam się, czy zawsze musi być tak jak jest?
— Nie rozumiem.
— No, czy nie ma innego sposobu życia, jak postępowanie zgodnie z harmonogramami i chodzenie według współrzędnych? A jeśli ktoś chciałby inaczej? Choćby tylko po to, żeby spróbować mieć własne zdanie.
— Co to znaczy „własne zdanie"? — dziwił się Din — przecież jeśli działamy zgodnie z poleceniami naszych wychowawców, według wskazówek Odbiorników Indywidualnych, wybieramy optymalny wariant postępowania. To coś, co nazywasz własnym zdaniem, gdyby nawet mogło istnieć — byłoby po prostu błędem, szkodliwą fantazją.
Max przez moment milczał, potem pokręcił głową.
— Tak mówi każdy. I to właśnie mnie zastanawia. Czy aby wszyscy mówią nam wszystko? Czy nigdy nie zastanawiałeś się, po co istniejemy, dokąd dążymy?
— Na takie pytanie natychmiast możesz dostać odpowiedź OI -—Din wskazał na Indywidualne Odbiorniki kołyszące się na obrożach każdego z chłopców.
— Dziękuję. Otrzymam kryształowo jasną odpowiedź, że życie jest realizacją numeru w czasie i przestrzeni — zaśmiał się młody sceptyk — będzie to jak zwykle odpowiedź jednoznaczną, aseptyczna, antykoncepcyjna...
W tym momencie seledynowe oczko Indywi dualnego Odbiornika Maxa spurpurowiało. Zawsze zmieniało barwę, kiedy miał się odezwać głos z pouczeniem, informacją bądź przestrogą. Tym razem jednak automat musiał się rozmyślić, bo oczko przygasło, a z głośniczka nie dobiegł nawet najcichszy dźwięk.
Po południu, gdy młodzież wróciła z posiłków w kabinach regeneracyjnych dostarczających odpowiedniej porcji pastylek i promieniowania, Din daremnie próbował wypatrzeć przyjaciela. Max nie pojawił się ani podczas meczu piłki grawitacyjnej (był znakomitym napastnikiem) ani podczas wieczornej pogadanki.
Nikt z chłopców nie przepadał za swym wychowawcą, suchym, niekontaktowym osobnikiem sprawiającym wrażenie dodatku do Informatorów, Oiów czy Automatów Edukacyjnych, niemniej kiedy wszystkie próby odszukania przyjaciela zawiodły, Din podszedł do pedagoga i zapytał o prymusa. Belfer w pierwszej chwili jakby nie dosłyszał, jego oczy nie zmieniły wyrazu, tylko ledwo dostrzegalnie drgnęły mu szczęki. Chłopak powtórzył pytanie.
— Gdzie jest Max?
Wychowawca zaczął się dziwnie głęboko zastanawiać, rozglądać i nagle odezwał się jego Odbiorniczek.
— Został przeniesiony do innej grupy —> głos był ciepły, kojący, wiarygodny, z lekko metalicznym zabarwieniem.
— Czy coś się stało? Jaki był powód tego przeniesienia? I dlaczego tak nagle? — pytał Din, a ponieważ odpowiedzi nie było, ciągnął dalej: — Chciałbym się dowiedzieć na jak długo i dokąd go przeniesiono? To przecież mój przyjaciel. Jest godzina czasu wolnego i chciałbym go odwiedzić.
— Odwiedzin na dziś się nie planuje, pogadamy o tym kiedy indziej, chłopcze — tym razem odezwał się sam nauczyciel. Poruszył
przy tym głową, tak jakby chciał dać znak nastolatkowi, żeby się oddalił. Din nie miał zamiaru tak szybko rezygnować, ale już otoczył go wesoły krąg kolegów.
— Chodź pr...
irek412