Alister MacNeill--Diabelskie Wrota--.txt

(662 KB) Pobierz
1
Wiedział, że kiedy go dopadnš, zginie.
U wylotu ulicy błysnęły wiatła samochodu, więc odruchowo skrył się wród cieni, podczas gdy pojazd przejeżdżał obok niego. Fałszywy alarm. Kucajšc, ostrożnie przeniósł ciężar ciała na drugš stopę, otarł pot z czoła i spojrzał na słabo owietlone wejcie do hotelu po drugiej stronie ulicy. Ze swej kryjówki mógł dostrzec foyer. W rodku było pusto. To oczywicie niczego nie oznaczało. Mogli już na niego czekać w pokoju. Przeniósł wzrok na jedyne rozwietlone okno na drugim piętrze. Wiedział, że nie musi wracać do pokoju  za niecałš godzinę miał spotkać się ze swoim łšcznikiem, a jeżeli wszystko pójdzie dobrze, rano będzie już po drugiej stronie granicy  tyle że w pokoju został notes z adresami, zawierajšcy nazwiska wszystkich znaczniejszych informatorów, z jakimi zetknšł się w trakcie piętnastu lat pracy dziennikarskiej. Nie mógł pozwolić, by ten notes dostał się w niepowołane ręce...
Omiótł spojrzeniem opustoszałš ulicę, a potem przeszedł popiesznie na frontowy dziedziniec. Miał włanie skierować się do głównego wejcia, kiedy zmienił zdanie. Nie, nie należy niepotrzebnie ryzykować. Nie teraz. Skręcił więc w biegnšcš wzdłuż boku budynku alejkę, pogršżonš w kompletnej ciemnoci. Zerknšwszy ukradkiem na rzšd pustych samochodów zaparkowanych na ulicy, przekradł się ostrożnie w stronę metalowych schodów, które, jak wiedział, znajdowały się z tyłu hotelu. Niespodziewanie wokół jego nadgarstka zacisnęła się czyja dłoń. Krzyknšł wystraszony i odskoczył w przerażeniu do tyłu. Dłoń nie zwalniała uchwytu. Ogarnięty panikš zamachnšł się zaciniętš pięciš. Rozległ się stłumiony jęk bólu, potem tępy łoskot.
Zapanowała cisza. W pierwszym odruchu chciał rzucić się do ucieczki, lecz wzišwszy kilka głębokich oddechów, zdołał uspokoić stargane nerwy. Zapalił zapałkę i przysunšł jš do twarzy nieprzytomnej postaci, skulonej u jego stóp. Jaki bezdomny włóczęga. Zachichotał nerwowo pod nosem, potem zgasił zapałkę i powoli wspišł się po schodach do drzwi wiodšcych na drugie piętro. Nie były zamknięte, tak jak je zostawił wczeniej tego wieczoru. Przesuwajšc wierzchem dłoni po wilgotnym czole, wsunšł się do rodka i bezgłonie podšżył pustym korytarzem do swego pokoju. Dotarłszy do drzwi, przykucnšł przed nimi. Maleńki kawałek złożonego na czworo papieru w dalszym cišgu tkwił między drzwiami a framugš. Nikt nie zaglšdał do pokoju po jego wyjciu. Delikatnie otworzył drzwi i zerknšł do rodka. Wszystko w porzšdku. Pierwsze kroki skierował wprost do szafy, by wyjšć notes z kieszeni kurtki. Zabranie go ze sobš byłoby jednak zbyt ryzykowne. Przytknšł płonšcš zapałkę do skraju notesu i poczekał, aż papier zajmie się ogniem. Dopiero wtedy wrzucił go do stojšcego na podłodze metalowego kosza. A potem przysiadł na krawędzi łóżka i sięgnšł po telefon.
 Ale noc  westchnęła Nicole Auger, zamykajšc frontowe drzwi za ostatnimi goćmi opuszczajšcymi restaurację.  Mylałam, że nigdy się ich nie pozbędziemy.
 Zostawili dzisiaj kupę forsy  przypomniała jej Carole Lewis.
 A gospodarz niemal wykończył się nerwowo, starajšc się zwabić mnie do swego łóżka  odparła Nicole, przewracajšc oczyma.
 Taki już jest los najurodziwszego wspólnika  stwierdziła Carole z kpišcym umiechem.
 Mężczyni  prychnęła pogodnie Nicole.  W tej chwili pragnę jedynie wrócić do domu, wymoczyć się w wannie i dowlec do łóżka. Sama. Jestem wykończona.
 Nic dziwnego, siedzisz tu od rana  powiedziała Carole.  Ja dzisiaj pozamykam. Id do domu i wskakuj do wanny.
 Mówisz poważnie?
 Dobranoc, Nicole  odparła Carole, wyjmujšc jej z dłoni klucze.
 Zabiorę tylko co z biura.
Nicole przeszła do schodów prowadzšcych do jej gabinetu. Była drobnš trzydziestodwuletniš kobietš o krótkich czarnych włosach okalajšcych atrakcyjnš twarz, ozdobionš ponętnymi orzechowymi oczami i zuchwale zadartym nosem. Do Chicago przyjechała przed dwoma laty, zaraz po zakończeniu sprawy rozwodowej, by odwiedzić Carole Lewis, swojš najlepszš przyjaciółkę z czasów, kiedy obie pracowały w nowojorskiej knajpce jako kelnerki. Szybko zadomowiła się w Chicago i kiedy trafiła się okazja zakupienia podupadłej kafejki w popularnym rejonie River North, postanowiły wspólnie wejć w interes. Kompletnie odnowiły budynek i po pięciu miesišcach nastšpiło oficjalne otwarcie Legends. Teraz, rok póniej, ich lokal uważany był powszechnie za jedno z miejsc, w którym należy się pokazywać.
Weszła do pokoju, zapaliła wiatło, przeszła do biurka i usiadła. Zrzuciwszy pantofle, rozmasowała stopy przez pończochy, a potem sięgnęła po kalendarzyk, by sprawdzić rozkład zajęć na następny dzień. Przesunęła wypielęgnowanym, polakierowanym na czerwono paznokciem w dół strony i, przekonawszy się, że nie musi przychodzić do restauracji wczeniej niż w południe, zamknęła terminarz. Wzrok skierowała ku oprawionej fotografii jej szecioletniej córki Michelle. Zdjęcie stało na honorowym miejscu na biurku. Nicole nie kryła się z tym, że córka jest jej oczkiem w głowie. Podniosła fotografię i mimowolnie umiechnęła się lekko, spoglšdajšc na piegowatš twarz wykrzywionš umiechem. Poprzedniego dnia jej były mšż, Bob Kinnard, przyleciał z Waszyngtonu, by zabrać Michelle na dziesięciodniowe wakacje w Acapulco. Tego ranka Bob zatelefonował do niej z wiadomociš, że dotarli na miejsce bezpiecznie i że Michelle znalazła już sobie rówieników do zabawy. Nicole wymogła na nim obietnicę, że następnym razem będzie miał przy sobie Michelle, tak by mogła z niš porozmawiać.
 Dobranoc, kochanie  wyszeptała Nicole, przesuwajšc delikatnie palcem po twarzy Michelle.
Odstawiwszy zdjęcie na biurko, włożyła na powrót pantofle, a potem zdjęła z krzesła torebkę i ruszyła do drzwi. Miała włanie zgasić wiatło, gdy zadzwonił telefon. Jej dłoń zatrzymała się przy wyłšczniku, Nicole spojrzała powoli na dwa stojšce na biurku aparaty  jeden z nich był służbowy, drugi prywatny. Dzwonił ten drugi, którego numer podała jedynie nielicznym sporód grona najbliższych przyjaciół. Kto mógł telefonować do niej do restauracji o pierwszej w nocy? Czujšc narastajšcy niepokój, wróciła do biurka, by podnieć słuchawkę.
-- Nicole?
Natychmiast rozpoznała ten głos.
 Tak. O co chodzi, Bob? Czy co się stało z Michelle?  zapytała zaniepokojona.
 U Michelle wszystko w porzšdku  padła uspokajajšca odpowied.  Posłuchaj, wpadłem tu na trop sensacyjnego materiału. Moje nazwisko trafi na pierwsze kolumny wszystkich gazet w kraju, mam to jak w banku. Ale wišże się z tym pewne ryzyko. Gdyby co mi się stało, zanim wrócę do Stanów, dopilnuj, żeby ten materiał dotarł do mojego redaktora w Washington Post".
 Wišże się z tym pewne ryzyko? Co przez to rozumiesz?  odwarknęła Nicole, nagle ogarnięta obawš o bezpieczeństwo córki. Jeżeli naraziłe Michelle na jakiekolwiek niebezpieczeństwo przez jakš cholernš historię...
 Mówiłem już, że u Michelle wszystko w porzšdku  przerwał jej ostro Kinnard.
 W takim razie pozwól mi z niš porozmawiać. Chcę z niš rozmawiać, Bob. I to zaraz!
 Przysięgam, że Michelle nic nie grozi. Jest całkowicie...
 Bob, jeste tam?  zawołała zaniepokojona Nicole, gdy Kinnard umilkł w pół zdania.  Bob?
 Jezu, kto grzebie przy klamce  wykrztusił Kinnard.  Muszš mieć klucz. Wchodzš...
Nicole odsunęła głowę od słuchawki, kiedy Kinnard upucił telefon na podłogę. Przez chwilę nic nie było słychać. Potem wychwyciła stłumiony szmer męskiego głosu, lecz nie była w stanie zrozumieć tego, co mówił.
 Nie mam pojęcia, o co panu chodzi  usłyszała odpowied Kinnarda.
 Nie pierdol mi tu, Kinnard!  mężczyzna był najwyraniej teraz blisko telefonu.
 Proszę posłuchać, nie wiem, kim pan jest ani o co...
 Chcę tamę  przerwał bezceremonialnie mężczyzna.  Gdzie jš masz?
Nicole zacisnęła palce wokół słuchawki, czekajšc na odpowied Kinnarda. Nie pojmowała powodu tej kłótni, lecz mogła się domylić, że owa tama miała co wspólnego z materiałem, o którym wspomniał. Oddaj mu tę cholernš tamę, ze względu na Michelle, oddaj mu jš...
Nagle padł strzał. Nicole upuciła słuchawkę i odsunęła się od biurka, starajšc się pojšć to, co włanie usłyszała. Potem, jak na zwolnionym filmie, wycišgnęła rękę po słuchawkę. Jej serce tłukło się z przerażenia, gdy przysuwała jš powoli do ucha.
 Wiem, że tam jeste. Słyszę twój oddech.
Cichy, przesycony grobš głos wystraszył Nicole. Szybko przycisnęła dłoń do ust, tłumišc narastajšcy w gardle krzyk. Skarciła się w mylach za to, że zareagowała niczym przerażona licealistka. Nic jej nie groziło. Przez telefon nic nie mógł jej zrobić. Choć przepełniał jš niepokój o bezpieczeństwo Michelle, zachowała doć rozsšdku, by się nie odezwać. Mężczyzna oczekiwał dokładnie czego takiego, tym bardziej że nie znał jej nazwiska. Ale jeżeli była z nim Michelle? Nigdy dotšd nie czuła podobnej bezsilnoci. Gdyby tylko mogła się upewnić, że Michelle jest bezpieczna. Lecz nie miała jak się o tym przekonać...
 Zlokalizowanie tej rozmowy nie będzie zbyt trudne. A gdy już poznamy twój numer, będziemy wiedzieli, jak cię znaleć. Żadnych wiadków, żadnych kłopotów.
Nicole cisnęła słuchawkę na widełki, rozdygotanš dłoniš sięgnęła po fotografię Michelle, starajšc się zapanować nad szalejšcymi emocjami. Żadnych wiadków, żadnych kłopotów".
Po jej policzku potoczyła się łza, lecz starła jš szybko, sięgajšc ponownie po telefon, by zatelefonować na policję.
 Kto tam?  zawołała Carole Lewis w stronę dwóch sylwetek majaczšcych niewyranie za drzwiami z falistego szkła.
 Posterunkowy Andrews  padła stłumiona odpowied.  Rozmawiałem z paniš przez telefon.
 Ma pan jaki dowód tożsamoci?  zapytała, uchylajšc drzwi na łańcuchu. Na wysokoci jej oczu pojawiła się policyjna odznaka. Upewniwszy się co do jej autentycznoci, Carole otworzyła drzwi.
 Pani Kinnard?  zapytał Andrews.
 Nie, nazywam się Carole Lewis. Jestem ws...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin