Piotr Bednarski Czarcie nasienie Na �owisku Noc, g��boka i ciemna, jak twardy sen. Niebo niskie ze smugami szarych szczelin � z nich lodowaty wiatr i ca�uny zadymki. Morze ci�kie, ruchome. T�ucze w burty jak grzesznik w piersi. �piewa, przeklina, szaleje. P�ynie przez czas, przestrze�, cz�owieka. Z niego i przez nie � dal bezkresna. Niezg��biona, straszna. � Pierwszy raz na tak� noc, nieszczeg�lnie. Niedobrze ci, wiem. Naci�gnij sztorm�wk� i chod� na ruf�. Tam wiatr, fala, ra�niej. � Siadaj tu na skrzynce. Zwracasz � to nic, ze mn� nie by�o lepiej. A teraz masz, jedz, wzi��em ze sob� troch� chabaniny, wcinaj. Nie mo�esz? Musisz, bo ��� wyplujesz � wtedy koniec. M�wisz, �e uczy�e� si� na ksi�dza, trzy lata. D�ugo. Zw�tpi�e�, m�wisz. A ja wierz�. I modl� si� czasem. Nie po waszemu, ca�ym sob�. I w ciebie wierz�. Dasz rad�. M�wisz, �e nie, �e jeste� bardzo s�aby, nied�ugo kipniesz. Chcesz, bym ci pom�g�. Wszystko jest w tobie. Wszystko w twoim r�ku. Nie wierzysz, wiadomo. Ale id� na ryzyko. Nie b�j si� nikogo, nie ma �adnej �mierci, nigdy. Nie mo�esz � k�amiesz nie mnie, ale sobie. I b�dziesz wstydzi� si� tego. Ech, bracie, blu�nisz, nikt nie jest silniejszy od nas. Tak, tak, synku, trzeba o tym wiedzie�, od urodzenia umierasz. Nie roz�mieszaj mnie. Komulcem ci� nie dobij�. A je�li chcesz, prosz� bardzo. Zdychaj, na zdrowie. Powodzenia. My�lisz, �e to tak � pach, trach i do widzenia. A kto b�dzie za ciebie ora� morze? Nie wykr�cisz si� sianem, nie. Rzygasz znowu � to dobrze. A teraz bierz si� za �arcie. Nie b�dziesz? B�dziesz, b�dziesz. Do gard�a ci wepchn�, popchn� ko�em. I nie zadzieraj ze mn�, bo b�dzie �le. Zamilkli. Bosman odwr�ci� si� i popatrzy� na wsch�d. Za grubymi zwa�ami chmur roznieca�o si� ognisko s�o�ca. Noc ust�powa�a niech�tnie. Chmurna i z�a �ci�ga�a z morza czarny sw�j at�as. Woda zaja�nia�a w oczach, podros�a, spot�nia�a. Fale z niesko�czono�ci w niesko�czono��, jak potworne owady, przed siebie. I wiatr wsta� razem ze s�o�cem, rozwin�� szerzej ch�odne skrzyd�a i za�piewa� zapami�tale, g��boko, smutno. Takielunek pobrz�kiwa� monotonnie, fa�szowa�, dra�ni�. Szyper s�ucha prognozy. Ostrze�enie przed sztormem. Wszystko na nic. Nie pierwszyzna, ale szarpie w�trob� i serce. � Mo�e by tak zrobi� jeden hol. Co? � pyta siebie i wgryza si� w horyzont zmru�onymi, uwa�nymi i czujnymi oczami. Northeast, kurewski wiatr, nie da robi�. A ryba jest tu, na g��binie, daleko od portu. Nie, zima, woda ci�ka. Mo�na potopi� ludzi. � Podrepta� w miejscu, poduma�, pogryz� si� ze sob�. �al i z�o��. Czwarty raz wraca� z pustymi r�kami. Pasowa�, nie przegrywa�. Ale przyjdzie kolej na niego, poka�e co umie. Splun��, zacisn�� pi�ci, poda� kurs do portu. Kuter zatrzeszcza�, fala bluzn�a na ruf�. Bosman otar� twarz, pokaza� morzu mocne z�by w u�miechu. M�ody zakl��, skuli� si�. � Blu�nisz, to dobrze, pomaga. Mieszasz z b�otem wszystko i wszystkich. Czego �a�ujesz? Aha, nie spa�e� jeszcze z bab�. �al, nie powiem. Ale �wiat przed tob�. Zaznasz jeszcze tej gor�cej m�ki, tego nieba. A potem zrozumiesz, jak chce si� morza. A na morzu jak chce si� baby. Och, bracie, jakby w tobie diabe� siedzia� i warzy� zio�a. A czujesz si� tak, jak czu� si� B�g, gdy by� m�ody. Tak, jak B�g, gdy mia� osiemna�cie lat � dodaje z emfaz� i mokra, ogromna pi�� opada z si�� na kolano m�odego. � Ka�dy musi powiedzie� sobie: Jestem rybak. I, �aden diabe� nie da mu rady. Niech fala t�ucze, zalewa, a ty wrastaj w pok�ad, wtedy spu�ci z tonu, zawr�ci, odejdzie. Co? Widzisz siebie, tam, w �rodku. Taki male�ki i �mieszny. Bzdury, przyjrzyj si� dobrze. Ale do�� tego, odpocznij troch�. Idziemy z fal�, wi�c marsz do koi. Teraz ju� za�niesz w cieple, jak kamie�... W porcie bosman obudzi� m�odego, zwichrzy� mu w�osy i poci�gn�� za sob�. Poszli do �Morskiej�. Poprosili o kaw�, piwo, w�dk�. M�ody mia� dziwnie spl�tane wra�enia. By� rozdwojony. Jego dawne my�li zmala�y, zatar�y si�, wype�z�y nowe, nieodparte, �arliwe, niepokoj�ce. Wypi� kaw�, si�gn�� po w�dk�. Potem przymkn�� oczy i zobaczy� morze, swoje, wielkie, niesko�czone. � Na Boga, dom�wi� si� ze sob�, dogadam � powiedzia� do bosmana i dostrzeg� kobiety. Zachcia�o mu si� krzycze�, ta�czy�, chwyci� pierwsz� z brzegu, zaca�owa�, zgwa�ci�, tu, na �rodku sali, przy wszystkich. Wsta�, zachwia� si�, upad�. Wydawa�o mu si�, �e odpad� od ziemi i zacz�� kr��y� po wytyczonej przez siebie orbicie. Bosman ukry� go za kotar�, poklepa�, u�miechn�� si� i pi� dalej z przyby�ymi przed chwil� rybusami. M�ody uderzy� g�ow� o pod�og�, obudzi� si�, wyrwa� z mroku. Umy� twarz w toalecie, zmoczy� g�ow�. Przysiad� si� do bosmana, wypi� kaw�, przegryz� i znowu si�gn�� po w�dk�. Raz i drugi. Ogie� rozp�yn�� si� po �y�ach. P�on�� ca�y i nie m�g� wyle�� z tego ognia. Gra�o w nim i zawodzi�o. Prawdziwe piek�o, ogromne i n�c�ce. Trzeba je wy�piewa�, wyta�czy�, przybli�y� do oczu. � No i jak? � zapyta� bosman. � A jako� tam � odrzek�, za�wieci� u�miechem, rozejrza� si�. � Dasz sobie rad�. � Jako� tam � powt�rzy�, tak jak mawia� jego ojciec i ruszy� przed siebie w muzyk�, taniec. Chwyci� w ramiona co� smag�ego, drobnego, co by�o samym rytmem. Tylko oczy bezdenne z b��kitem w bia�kach. Ta�czyli, p�yn�li, w�drowali. Bosman g�aska� ich spojrzeniem, tuli�. Noc otrz�sa�a si� z chmur. S�ab� wiatr. Zimna pustynia nieba zal�ni�a jak brylant. Po Mlecznej Drodze p�dzi�y gwiazdy. �arzy�y si�, p�on�y, gas�y. I morze oprzytomnia�o, nie zdziera�o ju� z siebie szat, plot�o trzy po trzy, pieni�o si� z wysi�ku. Szklisty ksi�yc ton�� w nim jak szczeniak w przer�bli. Dal i mr�z, tam, a tu bosman ociera pot, przymyka oczy g�uszca, wywija pi�ci�. � To m�j syn! � krzyczy z zaci�to�ci� � rodzony dzieciak... � Ej�e, tw�j uton��, pami�tam jak dzi�... � Uton��, a fig� � drze si� bosman, w�osy w nie�adzie, oczy w ogniu. � Na ksi�dza si� uczy�, ale morze, wiesz, mami. Nie uciekniesz od niego, cho�by wiem co. I tak ci� dopadnie. Cho�by� by� kr�lem i tak przybiegniesz. Synusia ty moja � powiedzia� tkliwie, przygarn�� m�odego, nala� do kieliszk�w. � Pijmy, bracie, wszyscy. Unita! � krzykn�� i zakl�� przestraszywszy si� w�asnego g�osu.� siadaj tu do nas, Cyganicho... � Czego si� drzesz � odci�a si� smag�olica i do��czy�a do nich. Szczebiota�a, przechodzi�a z r�k do r�k, a� m�ody zn�w j� rozpozna�, zacisn�� d�o� na jej przegubie, zakleszczy�. I nie pami�ta� jak godzina trzecia wygasi�a �wiat�a w lokalu, wyrzuci�a ich na ch��d. Poszed� z Unit� i zapad� w mrok, tam, w jej klitce na poddaszu. Obudzi� go ranek, mro�ny, szklisty. Krew dzwoni�a w uszach. Dostrzeg� nagi brzuch kobiety. Przylgn��, zacz�� ca�owa�, ca�owa�... � Czego tam, no id� ju� do diab�a! � i zacz�a dysze� nier�wno, nerwowo. Cisza, szept, jasno�� i oczy g��bokie, czujne. A za oknem morze, nieruchome, bezbrze�ne, przyczajone. Podszed� do okna i patrzy� przez nie na swoje odbicie w lustrze. Potem nala� wina, wypi� i cisn�� szklank� o ziemi�. � Ech, do diab�a � powiedzia� � a ja chcia�em zdryfowa�. A tu tyle tego... wszystkiego... Kl�twa W ostatnim holu te� nie dostali ryby. Ale to zjawisko normalne, wi�c nie psioczyli, nie mamrotali pod nosem. Pracowali w milczeniu, zaryglowani w sobie na wszystkie spusty. Tylko oczy wpisywa�y w sw�j przestw�r nie ko�cz�ce si� zmagania. Miesza�y si� odcienie przekle�stw, b�aga�, nienawi�ci. Do cna ich prze�ar�a ta bezowocna har�wka. Wsz�dzie pusto: w �adowni, w nich, w sieci. Ryby jak nie by�o, tak nie ma. Czasem trafi si� dobry zaci�g, ale jeden nie przynosi ulgi � podsyca bezsilno��. Jeszcze ni�ej opadaj� r�ce, jeszcze g��biej zapadaj� w siebie. Ci�gle nic i nic. Wczoraj nic, dzisiaj i jutro nic, od zarania � nic. A mo�e kiedy� � i co� si� tam tli, wzbiera jak wrz�d. Rzucili kotwic� i poszli spa�. Pow�azili do koi. Szukali snu na wszelkie sposoby, po omacku. Sen daje im to, czego pragn�. Czego nie mo�e zdoby� cia�o, zdobywa duch. Ale sen nie przychodzi� tak �atwo, a je�li przychodzi� to twardy, g��boki i gin�cy w mroku. I sen, i jawa w przymierzu �przeciwko nim. Zmierzch snu� coraz ciemniejsz� prz�dz� i podsyca� mrok. Zadymka gwiezdna wzmaga�a si�, i opada�a coraz ni�ej i si�ga�a wody. Martwa fala wzi�a j� na sw�j grzbiet, kruszy�a i nios�a. Morze syci�o si� gwiazdami i szuka�o swojej ziemi obiecanej. : Szyper przez trzy godziny siedzia� w ster�wce. Rozognionym wzrokiem wgryza� si� w kwadraty �owisk. Prze�uwa� my�li. Zmarszczki strumieniami sp�ywa�y po twarzy. Czyta�, patrzy�, kalkulowa� na wszystkie mo�liwe sposoby, ale nic, absolutnie nic nie m�g� dojrze�. Wyprostowa� si�, wyci�gni�ty, le��cy na mapie wskazuj�cy palec wr�ci� do pi�ci, r�ka unios�a si� .i z si�� opad�a na st�. Westchn�� ci�ko i wyszed�. Usiad� na rufie, zapali�, zwiesi� g�ow�. Od dw�ch lat nie sz�a mu ryba�ka. Jeszcze w tamtym roku chcieli mu zabra� �ajb�. Kto� tam wybroni�. Ale teraz koniec. Nie rozejdzie si� po ko�ciach. Przenios� do rezerwy jak amen w pacierzu. Dawniej sz�o jak innym, raz lepiej, raz gorzej, a teraz... jasny gwint. A przecie� robi, co mo�e, nawet wi�cej ni� mo�e. Bez skutku. Tylko sznurek na szyj�... � D�u�ej ju� tak nie mog� � szepn��. � Czy Ty tego nie rozumiesz � powiedzia� g�o�niej i gro�niej. Podni�s� g�ow� i p�on�cymi oczami omi�t� wszech�wiat. � Oczywi�cie, �e nie rozumiesz. Ty jeste� diabe� wie co. Przeklinam Ci�. Ja wiem, �e chcesz, bym pad� na kolana. Korzy� si�. Niedoczekanie... Ka�demu tylko czapkowa� i czapkowa�. Uh, nienawidz�... � Wsta�, kruchy, samotny w �rodku �wiata, rozgl�dn�� si� w kr�g, zgarbi� i wr�ci� do kabiny. Wyci�gn�� z szafki butelk� koniaku, wla� w siebie �wier�. Rozlu�ni� si�, zap�on�� i zacz�� wstydzi� si� swoich s��w wypowiedzianych na rufie. A kiedy wypi� nast�pne �wier�, zacz�� mie� wyrzuty sumienia, ale nie ukorzy� si�, nie bi� pi�ciami w...
Poszukiwany