W�adimir Michai�ow Pi�ciu na Dejmosie W�adimir Michai�ow, ur. w 1929 r. - z wykszta�cenia prawnik, pracuj�c uko�czy� nast�pnie studia filologiczne i od 1957 r. zacz�� drukowa� utwory satyryczne. Pierwsz� powie�� fantastyczno-naukow� wyda� w 1962 r. w Rydze. Dalsze jego ksi��ki ukaza�y si� tak�e w wydawnictwach �otewskich. W Polsce dotychczas wydano jego chyba najbardziej udan� powie�� - "Pi�ciu na Deimosie". Rozdzia� 1 - Opowiada�o si� o tym u nas wieczorami - zacz�� Siencow. - Wieczorami... - westchn�� Rain. Wieczory by�y daleko. Odp�yn�y wraz z cieniem drzew, z biegn�cymi po okr�g�ych kamykach przezroczystymi strumieniami, z bia�ymi ob�okami i weso�ymi �wiat�ami miast. Odleg�e o siedemdziesi�t milion�w kilometr�w zosta�o to wszystko, co zawiera w sobie wszechobejmuj�ce s�owo - Ziemia. W�a�ciwie rodzima planeta mog�aby wydawa� si� st�d niczym: dawno ju� zamieni�a si� w male�k� gwiazd�, kt�r� trudno odr�ni� od innych. Ale wbrew odleg�o�ci - albo mo�e w�a�nie dzi�ki niej - Ziemia sta�a si� dla kosmonaut�w czym� wielkim, bliskim, a� bole�nie drogim. - Pami�tacie na pewno Barancewa - m�wi� dalej Siencow, powstrzymuj�c u�miech i przygl�daj�c si� wszystkim z uwag�. - No, tego, kt�ry by� kierownikiem wydzia�u astronautyki w instytucie. Plan przygotowa� przewidywa�, �e wszyscy wyk�adowcy r�wnie� odb�d� loty na orbicie oko�oziemskiej, �eby lepiej wnikn�� w psychik� swych s�uchaczy. Nadesz�a kolej Barancewa... Siencow przerwa�. Gdzie� pod sufitem rozleg� si� mi�kki, j�kliwy d�wi�k. Powoli narasta�, nabiera� ostro�ci, przewierca� uszy niby lodowat� ig��. Zamigota�y b��kitne plafony. Potem d�wi�k jakby straci� na sile, zacz�� zanika� i ucich� na niskiej, lekko schrypni�tej, be�kotliwej nucie. - Wszyscy na stanowiska! - rzuci� komend� Siencow, chocia� ka�dy i tak siedzia� na swoim miejscu. - Zaraz nast�pi korekta kursu... Silny wstrz�s przyprawi� ich o zawr�t g�owy, zako�ysa� fotelami. Na tylnym ekranie zap�on�y i zgas�y d�ugie j�zory p�omieni. Siencow pochyli� si� nad umieszczonym na wprost jego fotela mikrofonem i podyktowa� wyra�nie: - Dwadzie�cia cztery - czterdzie�ci dwa... Wykonano automatycznie zwrot korekcyjny. Poprawiono kurs... Operator Lajmon Kalwe, zajmuj�cy stanowisko przy maszynie elektronowej, podawa� ju� kapitanowi ta�m�. Siencow nachyliwszy lekko g�ow� odczyta� bez po�piechu dane integrator�w - tr�jwymiarowe koordynaty statku w przestrzeni. - Za�oga zdrowa, mechanizmy i przyrz�dy w porz�dku, nic szczeg�lnego nie zasz�o. To wszystko. Wy��czy� mikrofon. Aby lepiej widzie� towarzyscy, odwr�ci� si� ku nim wraz z fotelem. Kosmonauci siedzieli milcz�c - nieruchomi, chmurni. Jakby dobrze znany d�wi�k syreny odebra� im weso�o��, kaza� zapomnie� o zacz�tym opowiadaniu Siencowa i pogr��y� si� w najskrytszych, nie ujawnianych my�lach. Nale�a�o si� u�miechn�� i Siencow zmusi� si� do u�miechu. Ale spojrzenie mia� powa�ne i czujne. Wysoki, barczysty Kalwe, nowicjusz w Kosmosie i cz�owiek o jawnie "niekosmicznych rozmiarach", jak �artowali jego koledzy, siedzia� pogr��ony w zadumie, machinalnie g�aszcz�c przerzedzone w�osy. Robi� wra�enie bry�y, kt�ra spok�j i opanowanie zapo�yczy�a od maszyn matematycznych. W�tpliwe, czy, ktokolwiek poza kapitanem domy�la� si�, �e wci�� jeszcze n�ka go uporczywa choroba - l�k przestrzeni. Ale to nic. Lajmon nie zawiedzie. Obok niego wyci�gn�� si� w fotelu Rain. Oczy mia� na wp� przymkni�te, ca�a za� postawa wyra�a�a doskona�� oboj�tno�� wobec tego, co nast�pi. Zainteresowanie jego koncentrowa�o si� wy��cznie na pewnych osobliwo�ciach, dotycz�cych odbicia od powierzchni Marsa, dostrzegalnych przy obserwacji w�a�nie st�d, z niewielkiej stosunkowo odleg�o�ci, z przestrzeni, gdzie nie istniej� przeszkody atmosferyczne. Drobny, szczup�y Rain, znany astronom, a zarazem astronawigator wyprawy, na pierwszy rzut oka sprawia� wra�enie w�t�ego i jakby nieco zagubionego w tej ciasnej sterowni, gdzie ze wszystkich stron otacza�a go technika. Ale Siencow odby� ju� z Rainem niejeden rejs (wprawdzie by�y to rejsy na Ksi�yc, co zreszt� nie zmienia�o istoty rzeczy) i wiedzia�, �e na uczonym polega� mo�na we wszystkim - opr�cz podnoszenia ci�ar�w. Ale od czego jest tutaj niewa�ko��... Siencow przeni�s� wzrok na Azarowa. Dynamika i rozmach... B�dzie z niego po�ytek. To dopiero drugi jego rejs, a zachowuje si� jak do�wiadczony astronauta. Brak mu jedynie opanowania. I poczucia humoru... czasami. Azarow poczu� uwa�ne spojrzenie, podni�s� oczy. Do diab�a! Jak�e trudno zdoby� si� na u�miech. Niespokojnie poruszy� si� w fotelu. - Tak... I to si� nazywa, �e cz�owiek podbija Kosmos - burkn��, nie wytrzymuj�c milczenia. - A je�eli dobrze si� zastanowi�, w Kosmos lec� automaty, a my je tylko obs�ugujemy... By� to ulubiony temat Azarowa, nieustannie do mego powraca�. Siencow wzruszy� ramionami, jedynie k�ciki warg drgn�y mu ironicznie, Kalwe powoli, z trudem radz�c sobie z rosyjsk� gramatyk�, nie wiadomo kt�ry ju� raz podchwyci�: - Lotem statku kieruj� maszyny elektronowe. Radz� sobie z tym lepiej ni� my... Ludzie wykonuj� swoje zadania, a maszyny swoje. Tak mi si� wydaje... - A mnie si� nie wydaje! - uci�� Azarow. Rozpi�� pasy, wsta� i szuraj�c przyssawkami but�w (przy pewnym treningu pozwala�y przesuwa� si� wolno po pod�odze) zacz�� kr��y� po sterowni, zaczepiaj�c ramieniem o �ciany. - I w og�le niech pan przestanie zachwyca� si�: swoimi maszynami. Prawdopodobne najch�tniej �y�by pan w �wiecie takich w�a�nie mikrocz�steczkowych m�zg�w. To my, piloci, powinni�my prowadzi� statek, A tymczasem tutaj stworzyli nam jakie� cieplarniane warunki. Przecie� analizuj�c... Kalwe nastroszy� si� ura�ony. Ostatnio wszyscy stali si� nadmiernie dra�liwi. To skutki trwaj�cego ponad dwie�cie dni lotu. Rain spojrza� z ukosa na Siencowa i skwapliwie podj�� dyskusj�. - Tak wi�c, analizuj�c? - spyta� z sarkazmem. - A niech pan powie... Siencow nie s�ucha� kolejnego sporu na temat, kto by� pierwszy: kosmiczne jajko czy kosmiczna kura, jeszcze jednej s�ownej utarczki, zbyt ha�a�liwej, by traktowa� j� powa�nie. Najistotniejsze, �e z ch�opcami wszystko w porz�dku. Przywr�ciwszy fotelowi normalne po�o�enie zacz�� patrze� na seledynowy, okr�g�y ekranik lokatora, przez kt�ry falisto przebiega�a jasna linia. Sprzeczki. Nic nie szkodzi, �e si� sprzeczamy. Nerwy s� napi�te. Brak uczucia ruchu, szybko�ci, kt�ra zawsze mobilizuje; wydaje si�, �e statek po prostu zawis� w przestrzeni. Ten spok�j jest zdradliwy i pot�guje napi�cie: doko�a Kosmos, nie znany jeszcze, nie zbadany. Kto wie, jakie niespodzianki kryje w swym czarnym worku. No i sprzeczamy si�. I b�dziemy si� sprzecza� w�a�nie o byle co, ale nie o spraw� najwa�niejsz�. Mo�liwe, �e od sporu przejdziemy do r�wnie sztucznego �miechu. W ko�cu przebywanie przez osiem miesi�cy w sterowni albo na ciasnych punktach obserwacyjnych dokuczy�o wszystkim. Mia�oby si� czasem ochot� wyj��, zobaczy� co�, co nie obrzyd�o tak jak �ciany sterowni czy kajuty sypialnej. Obecnie lot wchodzi w decyduj�c� faz�: nale�y okr��y� Marsa w odleg�o�ci trzydziestu tysi�cy kilometr�w. Dlatego w�a�nie Siencow tak uwa�nie obserwowa� twarze towarzyszy. Rakieta nie jest pierwszym statkiem, kt�ry wyruszy� z Ziemi na Marsa. Kilkakrotnie wysy�ano ju� tutaj rakiety-automaty. Ich drog� mo�na by�o �ledzi� tak d�ugo, dop�ki nie wchodzi�y w sto�ek cienia Marsa. Potem ��czno�� si� przerywa�a. Nawet najpot�niejsze radioteleskopy nie chwyta�y �adnych sygna��w. I �adna z tych rakiet nie wr�ci�a na Ziemi�... Nigdy nie dyskutowali, jaki by� dalszy lot tych rakiet. C� ostatecznie mog�o si� zdarzy�? Potok meteoryt�w o du�ej g�sto�ci? Ale przecie� rakiety by�y wyposa�one w os�ony przed meteorytami... Spotkanie z jakimi� asteroidami, kt�re si�� swego przyci�gania wytr�ca�y rakiety z kursu? Lecz astronomowie nie zaobserwowali takich zjawisk... Niedob�r paliwa? Zgodnie z obliczeniami zapas by� dostateczny... Dlatego dawno ju� zdecydowano: polecimy i przekonamy si�. W�a�nie teraz wyruszyli, �eby zobaczy�. I wr�ci�. W tym celu wzmocniono zabezpieczenie statku przed meteorytami, zespo�y akumulator�w - r�wnie�. Rakiet� wyposa�ono w kosmicznego szperacza, w zapasowe uk�ady do maszyn elektronowych i cz�ci do baterii s�onecznych. W razie potrzeby kosmonauci mogli przej�� kierowanie statkiem i sprowadzi� go z powrotem na Ziemi�. Uczyniono wszystko, by praktycznie by� nie do pokonania w ka�dych okoliczno�ciach, nie do pokonania - o ile to jest w og�le w Kosmosie mo�liwe. Ale z ca�� pewno�ci� oczekiwa�o ich nie znane i dla tego jeszcze wi�cej obaw budz�ce niebezpiecze�stwo. I Siencow doskonale wiedzia�, �e o tym niebezpiecze�stwie my�la� przyg�adzaj�c w�osy Kalwe, �e Rain usi�owa� je wypatrzy� zmru�onymi oczami, �e ono w�a�nie wywo�ywa�o w�ciek�o�� Azarowa, gdy pomstowa� na automaty. ...Tymczasem automaty radzi�y sobie doskonale i chocia� ka�dy z trzech pilot�w pe�ni� kolejno o�miogodzinn� s�u�b� w sterowni - ludzie mogli tylko z demonstracyjn� niezale�no�ci� popatrywa� na pokryte bezpiecznikami i zaplombowane r�czne stery... Nie by�o to najprzyjemniejsze i czasami Siencowa a� zaczyna�o ssa� w do�ku z pragnienia, aby zerwa� plomby i w�asnor�cznie posadzi� statek na Marsie. Ale teraz te� wzi�� si� w gar��. Oczy jego z przyzwyczajenia �ledzi�y wskaz�wki przyrz�d�w, a gdzie� w pod�wiadomo�ci odlicza� czas. Do wej�cia na orbit� Marsa zostawa�y trzydzie�ci dwie minuty. Odleg�o�ci licz�ce miliony kilometr�w i dok�adno�� co do minuty - oto Kosmos. A wi�c... W sterowni gaw�dzono ju� spokojnie o teatrze. Zdaje si�, �e o ryskim, a mo�e moskiewskim balecie. I Siencow w my�li pochwali� ch�opc�w za opanowanie. Potem chrz�kn�� i rozmow� natychmiast przerwano. Wszyscy spojrzeli na niego. - No... - powiedzia�, staraj�c si�, �eby zabrzmia�o to jak najspokojniej i najbardziej pogodnie, Zrozumieli: ju� czas...
Poszukiwany