Hermann_Kai_-_Miłość_w_Berlinie.doc

(870 KB) Pobierz

 

MIŁOSC W BERLINIE

                                                                                                                                                                                     

                                                       

                                                                                                                                                                                     

 

KAI HERMANN

MIŁOSC W BERLINIE

Z niemieckiego przełożył Piotr Kostarczyk

Q

Świat Książki

Tytuł oryginału ENGEL UND JOE

Projekt okładki Małgorzata Karkowska

Zdjęcie na okładc EAST NEWS

Redaktor prowadź; y Elżbieta Kobusińsk

Redakcja merytoryc na Jadwiga Fąfara

Redakcja techniczna Mirosława Kostrzyńska

Korekta

Marianna Filipkowska Maria Włodarczyk

MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA

Copyright © 2001 by Econ Ullstein List Verlag GmbH&Co. KG,

Muenchen, published in 2001 by Ullstein Verlag

Ali rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o., Warszawa 2003

Świat Książki Warszawa 2003

Skład i łamanie: KOLONEL

Druk i oprawa: Finidr, s.r.o., Ćesky Teśin

ISBN 83-7311-893-4 Nr 4044

Wyłączyć to przeklęte słońce! Zasnąć znowu!

Bez szans.

Wstrętna mieszanka tytoniu, pigułek, alkoholu i tym podobnych wypełniała głowę i spoczywała grubą warstwą na języku. Chaotyczne, niewyraźne wspomnienia nie dawały spokoju.

Całowała się z tym idiotą, to fakt. I co, może powinna była jeszcze dać mu się zerżnąć? W porządku, przytrzymała jego rękę. A on po prostu wstał i poszedł. Wkurzył się. Gówniana sprawa.

Gdy człowiek budzi się po takiej nocy, jedyne, czego pragnie, to szybka śmierć.

Joe bardzo chciało się siusiu. Na szczęście, zanim człowiek na dobre zadręczy się życiem, może jeszcze koncentrować się na tysiącu innych drobiazgów. Na przykład: by pójść do toalety.

Joe miała właściwie na imię Johanna, ale tak zwracała się do niej tylko mama, i to wyłącznie wtedy, gdy się złościła. Dziś znów to uczyni. Mocno zaakcentuje drugą sylabę.

Będąc w przedpokoju, Joe usłyszała głosy.

- O nie, tylko nie to! - jęknęła.

Mama i jej przyjaciel okupowali łazienkę jak prawie w każdą niedzielę rano. Już sama myśl o tym doprowadzała Joe niemal do szału - mama w wannie z tym tępym ochla-pusem! Co oni tam, do diabła, wyprawiają? Też coś - mama z takim typem! A wszystko tylko dlatego, że samotne noce są dla niej czymś przygnębiającym. Po prostu chore.

Gdy tak siedzą w tej wannie, potrafią gadać wyłącznie

0  cenach benzyny, molestowaniu seksualnym nieletnich albo nowych gwiazdach telewizyjnych. Ale nie dziś.

Joe usłyszała swoje imię. I za chwilę głos mamy:

-  Już sama nie wiem, jak mam z nią postępować. A potem ten typ, miał na imię Mikę, odezwał się:

-  Porozmawiam z nią. W końcu ma już piętnaście lat. W każdym razie tak dalej być nie może. I kto to widział spać do południa!

- Ja już sobie z nią nie radzę - poskarżyła się mama. I zaraz typ rzekł poważnie:

-  Pozwól mi się tym zająć.

Joe szybko wróciła do swego pokoju. To już koniec -pomyślała. Jej własna matka nasyłała na nią swojego gacha. Czyżby się poddała? Joe nie chciała o tym dłużej myśleć, inaczej zwymiotowałaby. Najpierw jednak musiała zrobić siusiu.

Oczywiście już dawno temu przestała wierzyć, że wszystko się jakoś ułoży. Ale że jej ojczymem będzie najgorszy typ w całym Berlinie? To brzmi jak żałosna farsa. Joe wtuliła twarz w poduszkę.

-  Ech, mamo! Tak bardzo cię kocham, przecież sama wiesz - szeptała do siebie. - Czy naprawdę chcesz przysłać tu tego typa? Błagam, nie rób tego. Każ mu trzymać się z daleka albo pchnę go nożem. - Wyobraźnia często podpowiadała Joe dramatyczne rozwiązania.

Rozległo się pukanie. Joe stanęła obok łóżka. Sztywna

1  blada. Mniej więcej jak ten marmurowy posąg anioła, który widziała na cmentarzu. Po chwili drzwi się "otworzyły i do środka wszedł Mikę. Na odległość kroku.

-  Co ja widzę! Już się wyspaliśmy?

-  Nie słyszałam, żeby ktoś powiedział: „Proszę!" - odparła lodowato.

Intruz miał na sobie stary biały płaszcz kąpielowy mamy, o wiele dla niego za wąski i zbyt krótki. Jego cienkie, blade nogi wyglądały niezwykle komicznie w połączeniu z wieńczącym je, wydatnie uwypuklonym brzuchem.

-  I po co od razu taka agresja - rzekł.

-  Muszę do ubikacji. - Joe skierowała się ku wyjściu. Lecz on stał na szeroko rozstawionych nogach, tarasując drogę. Gdyby mimo wszystko zdecydowała się przejść, musiałaby go dotknąć. Na pewno by ją zatrzymał, a wtedy zwymiotowałaby.

-  Skąd ten nagły pośpiech? - zapytał. -1 to w przypadku kogoś, kto wraca do domu o czwartej nad ranem?

No tak, zawsze musiał wyjechać z czymś podobnym. A mamę to bawiło.

Joe zdołała się opanować.

-  Jesteś ostatnią osobą, którą powinno obchodzić, kiedy wracam do domu.

-  Nic podobnego, droga panno. Obchodzi mnie, i to bardzo, gdy twoja matka przez całą noc oka nie może zmrużyć ze zdenerwowania. Bo córeczka szlaja się po mieście do rana.

Już przy „droga panno" Joe powinna była wybuchnąć. Zrobiła to przy „córeczce". Ten facet budził w niej coraz większą nienawiść i obrzydzenie.

-  Od moich stosunków z mamą trzymaj się lepiej tak daleko, jak to tylko możliwe. A jeśli masz jeszcze coś do powiedzenia, to się streszczaj, bo mi strasznie chce się lać. Rozumiesz? - Joe rozkoszowała się swoją zuchwałością.

Jakiż on był przeraźliwie żałosny! I jak się przed nią

napuszył!

-  Dobra, posłuchaj uważnie. Od dziś koniec ze szwen-daniem się po nocy. Jasne? Szlus. Nieodwołalnie.

-  Mówiłeś coś czy mi tylko w uchu dzwoniło? - Joe zachowywała się coraz swobodniej.

-  Od tego momentu naprawdę koniec. Nieodwołalnie! - powtórzył głośno.

Joe zrobiła krok w jego stronę. Pierwszy raz spojrzała mu prosto w oczy.

-  A w ogóle to czemu cały czas tak mi się przyglądasz? Na pewno podnieca cię, że jestem w koszuli nocnej, co?

W końcu nie wytrzymał.

-  Ale z ciebie sztuka, nie ma co! To właśnie cała ty! -ryknął.

Naprawdę powiedział „sztuka"? Co za obleśny typ! Za chwilę dodał:

-  Naćpać się i do łóżka, co?! W wieku piętnastu lat?! Nie powinien był tego mówić. I to po tej strasznej

nocy. Ale Joe nie miała najmniejszego zamiaru ustępować bez walki.

-  A co - wzruszyła ramionami. - Jeśli mnie to rajcuje, to czemu nie?

Tamtego aż zatkało.

-  Co? Jeszcze się przyznajesz? Spisz, z kim popadnie, i... i...

-  A ty co? Myślisz, że nie widzę, jak się na mnie gapisz? Od rana czuję na sobie twój obleśny wzrok.

Teraz on zrobił krok w jej stronę. Stanęli oko w oko.

-  No, przyznaj się, najchętniej sam byś mnie przeleciał, co?

Nie poczuła bólu. Właściwie nie zauważyła nawet, co się stało. Runęła do tyłu na łóżko. Przyłożyła dłoń do twarzy. Chwilę potem poczuła, że z nosa leci jej krew.

-  Przykro mi, ale sama się o to prosiłaś. - Jego głos dobiegł do niej z daleka.

To prawda, co mówią - pomyślała. Po silnym ciosie rzeczywiście widzi się gwiazdy. Krew bez przeszkód kapała na białe prześcieradło. Czuła swego rodzaju przyjemność,

obserwując szybko rosnące czerwone plamy na śnieżnobiałym tle. Oczy miała mokre od łez, ale nie płakała.

Jej wyobraźnia znów zaczęła pracować. Jaka szkoda, że nie uderzyła skronią w twardy kant łóżka! Za chwilę zjawiłaby się mama. Zobaczyłaby swoją córkę leżącą na podłodze, wpatrującą się pustym wzrokiem przed siebie. I ta wypływająca z kącika ust cienka strużka krwi. Potem wpada policja. Aresztują tego typa, a mamę zabierają ze sobą. Zaraz by się na pewno załamała. I już nigdy nie kąpałaby się z żadnym obcym facetem w wannie. Co trzeci dzień przynosiłaby świeże kwiaty na grób córki.

W tym momencie do pokoju weszła mama. Spojrzała na krew na prześcieradle i rzuciła tylko:

- No cóż, Johanna. Najwyraźniej masz, czego chciałaś. Joe usiadła na łóżku i zasłoniła twarz włosami. Jako mała dziewczynka robiła tak, gdy pragnęła stać się niewidzialna lub w ogóle zniknąć. Krwawienie z nosa ustało. Minęła dłuższa chwila, nim zrozumiała, co się właściwie stało. Koszula nocna była kompletnie przemoczona. Na materacu widniała ogromna plama. Śmierdziało jak w dyskotekowym kiblu.

To nie mogła być prawda. Wszystko, tylko nie to. Joe rozpaczliwie próbowała poukładać w głowie skołatane myśli.

Kiedyś, gdy miała siedem czy osiem lat, zdarzało się jej czasem zmoczyć łóżko. To był absolutny horror. Podobne wydarzenia wywołują zazwyczaj w małych dzieciach niskie poczucie własnej wartości. Wtedy również była to wina ówczesnego partnera mamy. Dziecko jednak nie potrafi tego zrozumieć. Mama oczywiście nie opowiadała szkolnemu psychologowi o swoich związkach.

Joe zrzuciła z siebie przemoczoną koszulę i spojrzała na odbicie w lustrze. Uważała, że jest brzydka i ma przeraźliwie mały biust. Cała prawa połowa twarzy była sinoczerwona.

Jaką sentencją ten typ uraczy ją teraz? „Ledwo od ziemi odrosła, a już z brzuchem lata?" Albo coś w tym stylu. Z całą pewnością. A mama pośle mu jeden z tych swoich uśmiechów, przepełnionych z jednej strony oddaniem, z drugiej zaś - udręką. Bo jej również ten typ dał się nieraz we znaki.

Dla Joe jedno było pewne: dziś widziała go po raz ostatni. I już nigdy, przenigdy nie położy się spać w tym zaszczanym łóżku. Z mamą może się jeszcze kiedyś zobaczy.

Joe przez pół godziny stała pod prysznicem, usiłując zmyć ze skóry niewidzialny brud. Zużyła na to całą butlę żelu do kąpieli, lecz gdy się dokładnie wytarła, miała ochotę wszystko powtórzyć.

Gdy wylewała do umywalki wodę toaletową Mike'a, drugą ręką ściskała sobie mocno nos. To cuchnęło nim bardziej niż on sam. Do pustej flaszeczki zaczęła ostrożnie przelewać „kreta". Po chwili jednak ponownie przeczytała napis ostrzegawczy znajdujący się na butelce. Wylała zawartość flaszeczki do muszli klozetowej. Ślepota to nie była dobra kara. Poza tym bardzo by mu to odpowiadało. Mama musiałaby do końca życia być psem przewodnikiem, a ją pewnie zamknęliby w więzieniu. Potem ukazałoby się w gazecie zdjęcie Joe z czarnym paskiem na oczach, tak cienkim, że i tak wszyscy by ją bez trudu rozpoznali. Pod spodem widniałby napis: „Za tą anielsko niewinną twarzą czai się bestia". Oczywiście, gdyby zdobyli zdjęcie, które zrobił wujek podczas ostatniej Wigilii, to przy choince. Albo zdjęcie w bikini. I ogromny nagłówek: „Wyrównała rachunki za pomocą kwasu". A obok zdjęcie Mike'a z jego zaszłymi mleczną mgłą oczami - wyglądałby jeszcze bardziej kaprawo niż przedtem. Pod spodem zaś napis: „Kochałem ją jak własną córkę".

Wyobraźnia Joe znów pracowała na najwyższych obrotach. Zawsze bardzo chętnie włączała stację Fantasy, ilekroć nie miała ochoty na poważniejsze przemyślenia.

Wcisnęła szczoteczkę do zębów i grzebień do kieszeni

10

szlafroka. Chwilę nasłuchiwała w przedpokoju i wślizgnęła się do swojego pokoju. Włożyła ulubione stare dżinsy poprzecierane na kolanie i obcisłe w pupie. Mama padłaby, gdyby je zobaczyła.

Ale mama już wkrótce nie będzie musiała się wściekać. Joe zaczęła pakować rzeczy do torby podróżnej. Bielizna, T-shirty, skarpety i kilka marek, które zdołała wyciągnąć ze swojej pomalowanej w kwiatki porcelanowej świnki skarbonki. Przez chwilę szperała w starej skrzyni na zabawki. Spod sterty klocków lego wyciągnęła paczkę prezerwatyw. Mama często myszkowała w jej rzeczach, jednak ta kryjówka była jak dotąd niezawodna.

Joe chwyciła swego starego pluszowego misia. Jak wielu innym misiom, także jemu brakowało jednego oka. Wyglądał na szczególnie sfatygowanego, bo ponoć w dzieciństwie często wyrzucała go z wózka. Niebawem miś wrócił na swoje miejsce na regale.

- Ty zostajesz tutaj. Odtąd będziesz musiał sam się o siebie troszczyć.

Joe poczuła się nagle znacznie lepiej. Może nie aż tak dobrze, by uporządkować dwie lub trzy myśli. Nawet nie próbowała. Wszelkie rozmyślania mają sens jedynie wtedy, gdy jest się w dobrym nastroju. W przeciwnym razie można się tylko bardziej pogrążyć. Gdy już ci nic nie wychodzi, robisz cokolwiek, byle nie myśleć. Na przykład krzyczysz. Joe postanowiła spakować wyłącznie siedem najważniejszych rzeczy. Nie zadręczała się masą idiotycznych pytań: Dlaczego? Dokąd? Co potem? Robiła po prostu to, co planowała już od dawna.

Włożyła granatową bluzę z kapturem. Na ramię zarzuciła czerwoną torbę. Uchyliła nieznacznie drzwi do przedpokoju i chwilę nasłuchiwała. W mieszkaniu rozbrzmiewał tylko odgłos telewizora.

Joe ruszyła przez przedpokój. Drzwi do salonu były zamknięte. Jak w każdą niedzielę o tej porze Mikę oglądał swój ulubiony magazyn piłkarski „Doppelpass". Mama

11

siedziała obok i udawała, że również interesuje się futbolem. Choć tak naprawdę patrzyła jedynie z nudów. Potem zwykle szła do kuchni przygotowywać obiad.

Joe przystanęła na chwilę pod drzwiami do salonu, choć bardzo nie chciała tego robić. Z łazienki aż tu dochodziła silna woń wody toaletowej Mike'a.

Minęła szafę, w której wisiała jego śmierdząca kurtka skórzana z Turcji i jaskrawoniebieski płaszcz mamy, jeszcze z lat osiemdziesiątych. Mama twierdziła, że wygląda w nim młodo, ale się myliła. Joe jeszcze raz rozejrzała się dokładnie dookoła. Przypomniała sobie nagle zapach domu, gdy mieszkały z mamą same. Pachniało wtedy przypalonymi grzankami i olejkiem do kąpieli.

Joe podeszła do kurtki Mike'a i przeczesała kieszenie. Znalazła, dwie pięciomarkówki i kilka drobniejszych monet. Zastanowiła się, czy zrobić to samo z płaszczem mamy, lecz stała już przy drzwiach wyjściowych. Ostrożnie nacisnęła klamkę i za chwilę znalazła się na klatce schodowej. Wolnym krokiem ruszyła po wytartych drewnianych stopniach na dół. Nie starała się nawet robić tego cicho. Miała, być może, nadzieję, że mama wybiegnie za nią i przerażonym głosem zawoła: „Proszę, nie rób tego! Wróć do domu!". Lecz Joe nawet by się nie obejrzała.

Ściany klatki schodowej miały kolor brązowy. Nie był to nawet jasny brąz, lecz po prostu brąz. Chyba najbardziej przygnębiający kolor, na jaki można pomalować klatkę schodową. Ścianę na parterze pokrywały szczelnie napisy w stylu: „Melania kocha Grzesia". Były też serca, penisy i jeszcze mocniejsze rzeczy. Najbardziej plugawe bazgrały Joe zawsze zamazywała. Zwłaszcza te, które dotyczyły jej samej. Na tej klatce spędziła całe swoje dzieciństwo.

Wyszła na zewnątrz. Na zawsze, mniej więcej. Na ogół podobna decyzja bywa dość bolesnym przeżyciem, lecz Joe na razie wyczerpała swój zasób emocji. Czuła się wolna, lecz w głowie miała kompletną pustkę. Ucieczkę ż domu zawsze wyobrażała sobie o wiele bardziej dramatycznie.

12

¦t

Ulica ziała pustką. Mężczyźni oglądali mecz, kobiety przygotowywały obiad. Starsze dzieci jeszcze dosypiały albo kąpały się, ziewając. Dla młodszych takie niedzielne przedpołudnie to czas totalnej nudy.

Joe nie miała pojęcia, dokąd się udać. I nie miała najmniejszej ochoty o tym myśleć. Minęła „Green Card", nową knajpę, która wyglądała na bardzo drogą i zupełnie nie pasowała do okolicy. O tej porze przebywało tam niewielu gości. Joe przechodziła tędy wiele razy, również w niedzielę, w porze śniadania. Można było stanąć na przystanku i obserwować ludzi, dla których nie stanowiło problemu wydanie dwunastu marek za śniadanie. Przeważały pary. Jeszcze nieco zamroczone po zeszłej nocy, lecz całkowicie zrelaksowane. Nie rozmawiały wiele, czasem szczerzyły się do siebie w błogim uśmiechu. Zachowywały się tak, jakby przeżyły sto orgazmów i zbierały właśnie siły na sto następnych. I nikt nie powinien w to wątpić.

Joe nie znosiła tego widoku, gdy przystawała na przystanku sama, tępo wpatrując się w wystawy sklepowe. Nie siedziała z jakimś typem i nie jadła śniadania, przeżywszy właśnie sto orgazmów.

Tego ranka Joe nie zatrzymała się na przystanku. Nie chciała zwracać na siebie uwagi. Często mijały ją wozy patrolowe, lecz dźwięk syren policyjnych był w niedzielę rzadkością. Przed „Kaisersem" stała grupka skinów i zgrywała ważniaków. W tej okolicy było ich wielu. Joe znała kilku z tej grupki. Właśnie zamierzała przejść na drugą stronę ulicy, gdy jeden z nich zauważył ją i zawołał: - Hej, Joe! Chodź do nas! Osobnik nazywał się Killer, w każdym razie tak na

niego wołali.

Lepiej nie mieć na pieńku z nazistami, zwłaszcza gdy mieszkało się w okolicy. Joe nie przepadała za nimi, choć tutejsi skini nie byli chyba z tych, co to katują bezdomnych. Tak jej się przynajmniej wydawało. Niektórych znała jeszcze z podstawówki. Nie potrafili porozmawiać sam na sam

13

z dziewczyną i w ogóle zrobić cokolwiek samemu. Dlatego zawsze trzymali się w grupie i najczęściej wystawali pod piwiarnią.

Joe odruchowo skierowała się w ich stronę, choć nie miała najmniejszej ochoty z nimi gadać. Ale taka już była - czasami zdarzało jej się słuchać bezmyślnie różnych idiotów. Łysych albo nauczycieli w szkole, albo choćby tego Mikę'a. Raz chciała pokazać mamie zeszyt z pracą klasową. Wtedy Mikę odezwał się: „Daj mi go". I podała mu automatycznie swój zeszyt. Potem była wściekła.

Gdy Joe podeszła do skinów, Killer zapytał:

-  No co jest, nie dostanę buzi?

-  Nie radzę. Strasznie mi jedzie - odparła. Starała się stanąć tak, by nie dostrzegli siniaka na jej twarzy.

Jeden z łysych beknął siarczyście, wzbudzając wśród pozostałych spontaniczną wesołość.

-  Idziesz z nami? Kroi się zadyma - oznajmił Killer.

- Jak to?

-  Azjaci aż się proszą, żeby im nakopać. Za dużo pyskują ostatnio przeciwko nam.

-' Nie mam czasu - odparła Joe. - Tylko bądźcie grzeczni. Cześć. - Zachowywała się tak, jakby strasznie jej się gdzieś spieszyło.

Nie ma chyba nic bardziej nużącego niż niedzielny spacer przez Friedrichshain*. Zwłaszcza gdy nie wiadomo, dokąd się idzie. Żadnych wystaw sklepowych, same psie gówna. Cała atrakcja to jaskrawe oflagowanie sklepu z używanymi samochodami.

Na rogu ulicy, przed sklepem z samochodami, klęczał na chodniku jakiś chłopak. Na pierwszy rzut oka wyglądał na punka. Najwyraźniej nie był stąd. Joe przyjrzała mu się uważnie. Miał zakrwawioną twarz. Spostrzegłszy to, Joe przyspieszyła kroku. Gdy go mijała, spytał:

Dzielnica Berlina (przyp. tłum.).

14

-  Nie masz może drobnych? Muszę zadzwonić po karetkę.

No tak. Normalnie można w niedzielę całymi godzinami łazić po mieście i nie spotkać żadnego znajomego, nikogo, z kim można by zamienić choć jedno słowo. Nawet robotnik budowlany nie zagwiżdże na twój widok. Po prostu nikomu nie jesteś potrzebna. A gdy akurat nie masz ochoty z nikim gadać, jakiś obcy typ zaczepia cię na ulicy.

Joe sięgnęła automatycznie do kieszeni. Ten chłopak nic jej przecież nie obchodził. Podała mu monetę.

-  Łysi? - spytała.

-  Nie. Gliny - odparł.

Rana na jego czole nie wyglądała najlepiej. Wciąż krwawiła. Chłopak przetarł twarz brudną chustką. Joe podała mu papierową chusteczkę.

-  Powinieneś coś z tym zrobić - rzekła. - To wygląda dość poważnie.

Chłopak nie zareagował. Wyjął z kieszeni szczura i wtulił zakrwawioną twarz w jego futerko. Pocałował go i posadził sobie na kolanie.

Joe kucnęła odruchowo i przyjrzała się zwierzęciu.

-  Ale on słodki!

-  Słodki? - Chłopak włożył pozbawione jednego szkła okulary i przyjrzał się jej uważnie. Joe odwróciła gwałtownie głowę, chcąc ukryć siny ślad.

-  Łysi? - spytał chłopak.

-  Nie, mój ojczym - odparła.

-  No, no.

Wstała gwałtownie i zarzuciła torbę na ramię. Właściwie nie wiedziała, czemu w ogóle przy nim kucnęła i na dodatek zaczęła zwierzać się ze swoich problemów.

-  Gdybyś chciała się go pozbyć na dobre, daj mi znać.

-  Nie powinieneś tu sterczeć. W okolicy kręci się pełno skinów - poradziła.

-  Naprawdę?

-  Naprawdę. Musisz się stąd wynosić.

15

Chłopak wykonał gest obojętności. Jednak, niby od niechcenia, rozejrzał się wokoło.

- Dzięki - powiedział.

Joe odeszła bez słowa. Wokół kręciło się sporo wozów patrolowych. Czuła się o wiele pewniej, będąc z dala od tego typa. Pewnie to jakiś dupek, choć może na pierwszy rzut oka na to nie wyglądał. Joe przypomniała sobie, jak się przez te swoje sfatygowane okulary na nią patrzył. Uważała, że oczy są bardzo ważne u chłopców. Oczywiście nie tylko oczy. Ten chłopak miał dziwnie szydercze spojrzenie, choć musiał zapewne czuć się podle. Może to był jednak dupek. Na pewno zarozumialec. Patrzył na nią tak jakoś z góry. Tylko szczura miał fajnego.

Joe zastanawiała się przez moment, czy w ogóle ma jakiś plan. Nie miała żadnego. Może rzuci się wieczorem pod pociąg. Nie, to chyba nie wchodziło w grę. Nie czuła się aż tak bardzo przygnębiona, ale szczęśliwa też nie. Właściwie nie czuła nic. Spojrzała w niebo. Zapowiadał się piękny wiosenny dzień. Wcześniej tego nie zauważyła. Słońce świeciło już mocno, z rzadka kryjąc się za pojedynczymi chmurami. Było tak ciepło, że nie marzły jej nawet koniuszki palców jak zazwyczaj. Zaczął się maj.

Dotarła do cmentarza. Przeszła przez bramę, tak po prostu. Na ogół wizyta na cmentarzu kojarzy się z powagą i smutkiem. I choć nie wydaje się jakimś szczególnie niesamowitym miejscem,,na ogół ludzie, odwiedzając go, są onieśmieleni i rozmawiają po cichu. Tego dnia Joe poczuła się zupełnie dobrze, gdy spacerowała między grobami.

Usiadła na jednej z ławeczek. Zadumała się, patrząc na kwitnące drzewa. Dotąd nie przypuszczała, że jest aż tyle rodzajów zieleni. Pewnie tysiące, jeśli wliczyć w to drzewa Afryki, Azji czy Amazonii.

Potem zaczęła się zastanawiać, jak to się dzieje, że spotyka się dwoje ludzi, którzy w tym samym czasie oberwali po głowie. Przypadek? Nie wiadomo. Może.

Joe wydawało się, że siedzi na tej ławce całą wieczność.

16

Nie była niezadowolona, gdy przysiadła się do niej starsza kobieta. Po tak długim czasie na opustoszałym cmentarzu zaczynała już czuć się dość samotnie. Poza tym starzy ludzie nigdy tak naprawdę jej nie wnerwiali. Nawet jej dziadkowie.

-  Piękny dzień - odezwała się starsza pani.

-  Rzeczywiście, piękny - odparła Joe.

-  Czy tu pochowano twojego dziadka albo babcię? -spytała kobieta.

-  Tak - skłamała Joe.

-  Ale masz jeszcze innego dziadka i babcię?

-  Wszyscy odeszli bardzo wcześnie.

Joe właściwie nie potrafiła kłamać, od razu strasznie się czerwieniła. Miała za to dar opowiadania i wszyscy wierzyli w każde jej słowo.

-  Przypominasz mi moją najmłodszą wnuczkę. - Kobieta najwyraźniej chciała zmienić temat.

Ale Joe spodobało się rozmawianie o śmierci. Czy cmentarz nie był do tego najlepszym miejscem?

-  U nas w rodzinie wszyscy mają chorobę dziedziczną i wszyscy bardzo wcześnie idą do piachu.

-  A twoi rodzice?

-  Odeszli dawno temu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin