Robyn Donald - Nierozerwalne wiezy.pdf

(592 KB) Pobierz
7702798 UNPDF
ROBYN DONALD
Nierozerwalne
więzy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Auckland, największe miasto Nowej Zelandii,
stanowiło objawienie dla kogoś, kto żył dotychczas
w ubogiej, wiejskiej okolicy na zachodnim wybrzeżu
South Island. Objawienie to nie było jednak zbyt
miłe, mimo wspaniałego położenia Auckland nad
morzem i niemal tropikalnego klimatu.
Po miesiącu Tiffany Brandon nauczyła się wreszcie
przesypiać całą noc bez przerw spowodowanych
nowym dla niej hałasem, ale chociaż zaczęła doceniać
życie miejskie, to wciąż tęskniła do domu i do spokoju.
Brak jej było zwłaszcza matki i dwóch młodszych
przyrodnich braci, Johna i Petera. Jeden miał trzynaście
lat, a drugi jedenaście i chociaż harce, jakie wyprawiali
i ich ruchliwość mocno ją irytowały, to teraz marzyła
o tym, żeby ich usłyszeć. Wprawdzie nigdy w pełni
nie rozumiała rosłego, zachowującego się z rezerwą
mężczyzny, swojego ojczyma, ale też go jej brakowało.
George był surowy, ale znała go dobrze, a wobec
tego był jej bliski.
Nigdy przedtem nie była samotna. Teraz samotność
niemal bolała. Niewiele ją łączyło z innymi dziew­
czętami w pensjonacie. One też były z prowincji, ale
na ogół nie miały do domu aż tak daleko. Wydawały
się Tiffany szalenie wyrobione, rozmawiały tylko
o chłopcach, o miłości i o modzie. Wydawały się miłe,
ale wciąż czymś zajęte!
W pracy było podobnie. Tiffany była najmłodsza
i tylko ona nie miała męża, a rozmowy jej koleżanek
hafciarek skupiały się przeważnie na rodzinach.
6
NIEROZERWALNE WIĘZY
Tęskniła bardzo za domem. Teraz jednak wy­
czekiwała przerwy na lunch, brała ze sobą kanapki
i szła do niewielkiego parku w pobliżu, gdzie często
spotykała jedynego przyjaciela, jakiego miała w Auc­
kland.
Dziewczęta w pensjonacie żartowały sobie z pana
Upcotta. Był wytworny, ale miał co najmniej czter­
dzieści lat więcej niż Tiffany, która ledwie skończyła
dwadzieścia dwa. Mężczyzna w tym wieku ich nie
interesował. Tiffany jednak zrozumiała, że on też jest
samotny. Najpierw uśmiechnęli się do siebie, potem
wymienili kilka słów, wreszcie zaczęli prowadzić długie
rozmowy. Stopniowo narodziła się przyjaźń. Tiffany
codziennie cieszyła się z przerwy na lunch, bo pan
Upcott był interesującym rozmówcą i traktował ją ze
staroświecką rewerencją, która jej się podobała.
Tego dnia czekał na nią ubrany w szykowny garnitur
od dobrego krawca.
- Jak ładnie pani wygląda - powiedział wstając,
kiedy do niego podeszła. - Jak wiosna w ten piękny,
jesienny dzień.
- Dziękuję. Pan też jest bardzo elegancki - od­
powiedziała Tiffany, uśmiechając się promiennie.
- Muszę pojechać później do miasta. - Poczekał,
aż usiądzie i sam usiadł. - Czy ma się pani już lepiej?
Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, miała pani
smutne spojrzenie.
- Przyzwyczajam się powoli do nowego życia.
- Wyjęła kanapki i popatrzyła na nie z niechęcią.
W pensjonacie dostawała je codziennie rano na lunch,
ale nie były one zbyt wyszukane.
- Szczęśliwsza? Już nie tęskni pani za domem?
- Już nie tak bardzo, ale dziewczęta w pensjonacie
wciąż mają mnie za dziwadło.
- Dlaczego postanowiła pani przyjechać do Auck­
land?
7
- Nie miałam w domu co robić. - Wzruszyła lekko
ramionami. - Kiedy skończyłam szkołę, ojczym znalazł
mi pracę w księgowości, a i tak miałam szczęście, że
ją dostałam.
- Wie pani, że i ja byłem księgowym. - Zanim
zdążyła okazać zdziwienie, uśmiechnął się do niej ze
zrozumieniem. - No może czymś w rodzaju księgo­
wego. I nie podobało się pani to zajęcie?
- Nie. Zawsze lubiłam szyć i haftować, potrafiłam
wymyślać rozmaite wzory. Ojczym uważa, że to
nikomu niepotrzebne i zapewne ma rację, ale ja
właśnie do tego mam zdolności i chcę je wykorzystać.
Musiałam więc wyjechać, bo inaczej nie dałabym
sobie rady. - Zrobiła ruch ręką, jakby trudno jej było
wytłumaczyć. - Proszę mnie źle nie zrozumieć. Bardzo
lubiłam życie u siebie, ale musiałam spróbować innego,
bo czułam się jakby w zamknięciu.
Napięcie, które nieoczekiwanie pojawiło się w jej
głosie, zaskoczyło ją równie mocno jak pana Upcotta.
- Przepraszam - powiedziała zawstydzona. - Oj­
czym mówi często, że histeryzuję. Ale ja naprawdę
czułam, że muszę wyjechać z domu.
- Niechże pani nie przeprasza. - Przyglądał się jej
uważnie. - Trochę jestem zaskoczony, że za tak
łagodną twarzą kryje się tak silny temperament.
- Staram się trzymać go na wodzy - odpowiedziała
spokojnie.
- I wspaniale się to pani udaje. Dlaczego jednak
przyjechała pani do Auckland? To przecież bardzo
daleko od domu.
Przytaknęła, a słońce połyskiwało w jej ciemnych,
kręconych włosach.
- Mama to wymyśliła ku przerażeniu mojego
ojczyma. On jest bardzo miły, ale szalenie staroświecki
i zasadniczy. Uważa, że miasta są źródłem wszelkiego
zła, a Auckland w szczególności. Mama jednak
NIEROZERWALNE WIĘZY
8
NIEROZERWALNE WIĘZY
powiedziała, że skoro chcę wyjechać, to najsensowniej
będzie właśnie do Auckland. Pojechała ze mną, znalazła
mi pracę hafciarki w firmie Jackson i pensjonat,
w którym mieszkam.
- I jak się pani podoba szycie zasłon, pokrowców
na poduszki i na meble dla firmy urządzającej
wnętrza?
- No cóż, zarabiam, a poza tym uczę się dużo.
- Wzruszyła lekko ramionami.
- Tiffany, co by pani naprawdę chciała robić?
- Ozdoby - odpowiedziała bez chwili wahania.
- Od kiedy pracuję w firmie Jackson widziałam tyle
ślicznych obrusów i serwetek, kap na łóżka, poduszek
i mnóstwo innych drobiazgów. Chciałabym robić
takie rzeczy dla Jacksona i dla innych firm dekorator-
skich. Potrafiłabym robić niezwykłe rzeczy i - dodała
stanowczo - kiedyś je będę robiła.
- Brawo! - zachęcił ją delikatnie. - Czy to by się
opłacało?
- O tak. - Popatrzyła na niego z ożywieniem.
- Niektóre kobiety są gotowe zapłacić każde pieniądze,
jak coś im się spodoba. Nie przyglądają się nawet
wykonaniu, o ile to coś wygląda ładnie i oryginalnie.
Lekko załamywał jej się głos, kiedy opowiadała mu
o klientkach, które traktowały zakupy jako sposób
spędzania czasu, srokach gotowych kupić wszystko,
co im wpadnie w oko bez względu na cenę.
Słońce oświetlało loki okalające jej niewielką,
zgrabną główkę i połyskiwało na oliwkowej cerze.
Miała dziwną twarz, zaskakująco młodą jak na
dziewczynę, która skończyła już dwadzieścia dwa
lata. Trudno byłoby nazwać ją piękną. Wiedziała, że
nie jest nawet ładna i gdyby ktoś jej powiedział, że
może się podobać, wyśmiałaby go. Ale jej głos był
niezwykły, głęboki i ciepły, i była w niej świeżość
widoczna dla tego, kto umiał patrzeć.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin