Klan nieśmiertelnych - Joanna Rybak.pdf

(440 KB) Pobierz
162666010 UNPDF
Joanna Rybak
KLAN
NIESMIERTELNYCH
© Copyright by Wydawnictwo Poligraf, 2009 © Copyright by Joanna Rybak
Wszelkie prawa zastrzeżne. Żden fragment nie moż byćpublikowany ani
reprodukowany bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt i skłd: Wojciech Łwski
Ksiąuc0ża wydana w Systemie Wydawniczym Fortunet™ www.fortunet.eu
ISBN: 978-83-88330-31-5
Zamówienia hurtowe: Grupa A5 sp. z o.o. ul. Krokusowa 1-3, 92-101 Łdźtek:
(042) 676-49-29
Wydawnictwo Poligraf ul. Młńka 38 55-093 Brzezia Łuc0ąka tel./fax
Prolog
Śiertelni w najmniejszym stopniu nie zdająsobie sprawy z otaczająej ich
rzeczywistośi. Nie wierząw nic, co mogłby wydawaćsiędla nich odmienne.
Odmienne od ich tęej monotonii, która kompletnie zdominował ich krótkie i
prawdęmówią, bezsensowne żcie. A ten, kto uwierzy? Zostanie wyszydzony,
potęiony bąźnazwany szaleńem. Przecięni ludzie nie
potrafiąchoćtrochęuwierzyćlegendom, albo po prostu nie chcąim uwierzyć
„Bo po cóżzaprząaćsobie głwętakimi bredniami?".
Dlaczego nie spojrząchociażw przestrzeńotaczająąich ukłd słneczny?
„A na cóżnam kosmos skoro mamy włsne problemy na ziemi?". Czy człk
naprawdęjest ażtak arogancki, aby myśeć ż jest jedynąrozumnąrasąna śiecie?
„A niby dlaczego miałby byćinaczej?". A moż po prostu boi sięo swój status
społczny? „A o cóżby innego?".
Więszośuc0ćludzi potrafi jedynie liczyćswoje pieniąze, bez których nie
przeżliby nawet miesiąa. Cał ich żcie opiera sięna pieniązach i na karierze
zawodowej.
„No i cóżz tego? Czy jest na śiecie cośważiejszego od pienięzy?".
3
Więszośuc0ćnie potrafi nawet spojrzećna to najdrobniejsze pięno, jakie ich
otacza. Na magię(która ponoćnie istnieje) sprawiająą ż na śiecie rodzi siężcie, ż
każy człwiek jest inny, posiada włsnąniepowtarzalnąduszę sprawiająą ż śiat
mimo tak wielu wad to... to i tak jest pięny.
162666010.001.png
I ostatnia magia - kres naszych dni. Czy jakikolwiek naukowiec potrafi to
wyjaśić Czy jakikolwiek naukowiec potrafi wyjaśićpojęia: dusza, śierćczy
miłśuc0ć
„Nie".
Bo czym tak naprawdęjest żcie?
Ile istnieńna Ziemi, tyle odpowiedzi...
Rozdział1
15 marca 2008 (sobota)
(J. Rybak 09.2008)
Żcie Sophie Evans jużnigdy nie bęzie takie same. Jużnigdy, ale to przenigdy
nie spojrzy na śiat z perspektywy zwykłgo śiertelnika. Jej przełm
zacząuc0łsięw najzwyklejszy deszczowy, ponury dzieńna połdniu Wielkiej
Brytanii.
- Cudownie! Znowu sięspóźię - Sophie spojrzał ukradkiem na zegarek i
mocnym pociąnięiem szczotki przeczesał dłgie, falowane kasztanowe włsy.
Ostatni raz przejrzał sięw lustrze. Mimo iżnaprawdębył łdnądziewczyną to miał
o sobie niskąsamoocenę Ludzie zbyt częto mówiąjej, ż jest urocza jak mał
dziewczynka. I to wcale nie za sprawąwzrostu, a ogromnych piwnych oczu,
małgo noska i odrobiny dziecięej buzi. To trochęuporczywe, zwłszcza gdy ma
siędziewięnaśie lat. Co do wzrostu to nie ma co narzekać- 170 cm. To
naprawdęidealny wzrost dla "dziewczyny.
Sophie na jednej nodze wybiegł z domu prosto na deszcz. Krople bęnił w
markizęzawieszonąnad sklepem warzywnym wybudowanym naprzeciwko
domu jej rodziców. Przez ulicęprzejechał taksówka, o mał co nie chlapią
jąwodąz kałż.
- Tylko nie to! - dziewczyna szybko wrócił siędo śodka po parasol. Biegną, ze
zdenerwowaniem spogląał na zegarek.
5
- Śietnie. Jużpięuc0ćpo szóstej! - przyśieszył.
Sophie Evans mknęuc0ł przez angielskie deszczowe ulice Harlow. W mieśie, w
którym sięurodził, chodził do szkoł oraz z którego nie ma zamiaru sięruszyć
Teraz pęził na spotkanie z chłpakiem, który najprawdopodobniej siedzi na
deszczu jużjakieśpółgodziny.
W końu dostrzegł zmoknięe „biedaczysko" stojąe pod drzewem, rozgląająe
sięna boki. Nawet jakby miałtak staćprzez godzinę nie ruszyły sięstamtą.
- Billy. Wybacz... Dłgo czekałś - wydyszał.
Wysoki brunet z krótko przystrzyżnymi włsami, wąłj postury, mimo
iżbyłkompletnie przemoknięy uśiechałsięszeroko, mrużuc0ą przy tym zielone
jak liśie dęu, oczy.
- Ależską, dopiero przyszedłm - skłmał nie chcą martwićswojej dziewczyny.
„Mój kochany Billy" - pomyśał. - No to gdzie możmy pójśuc0ć -zapytał.
Deszcz przestałpadać Przez chmury, powolutku przebijał siępromienie
słneczne. Pojedyncze krople zsuwał sięz liśi drzew. Na chodniku lśił kałż, a w
powietrzu unosiłsięmił zapach.
- A moż po prostu sięprzejdziemy? Akurat przestał lać - Billy nabrałgłuc0ęoko
w płca powietrze. - Ach. Uwielbiam ten zapach po deszczu. A ty?
Sophie kiwnęuc0ł głwą Ujęuc0ł jego ręę Oboje ruszyli przez uliczki miasta.
Przechodzą niedaleko parku, zauważli ambulans oraz dwóch funkcjonariuszy
pogotowia ratunkowego.
Jeden z nich byłmęuc0żzyznąz dłgimi, kruczoczarnymi włsami sięająymi
poniżj ramion. Drugim funkcjonariuszem był kobieta. Miał znudzony wyraz
twarzy i krótkie włsy w tym samym kolorze co jej kolega z pracy. Na
ramionach mieli biał przepaski z czerwonym krzyżm. Gdy męuc0żzyzna
zorientowałsię ż jest obserwowany, podszedłdo pary.
- Dzieńdobry - męuc0żzyzna wykrzywiłusta w uśiechu, widaćbył, iżzmusza
siędo uprzejmośi. Wygląałna dwudziestolatka, miałwąkie, czarne oczy i idealne
rysy twarzy, byłnaprawdębardzo przystojnym męuc0żzyzną
- To wspaniale - odparłmęuc0żzyzna. Klasnąuc0łw dłnie, po czym potarłtak,
jakby chciałje ogrzać - Mam na imięGeorge i jestem wolontariuszem -
ująuc0łdłńSophie, potem Billy'ego.
„Rany, jemu rzeczywiśie musi byćzimno w ręe" - pomyśał Sophie. „Jego ręe
sąkompletnie skostniał z zimna, tak jakby był z lodu".
- A tam stoi moja wspólniczka Anne - ciąnąuc0łGeorge. - Jest tylko mał
problem... Eee... Włśie w karetce popsułsięnam sprzę, wię bezpieczniej bęzie
zawieźuc0ćpańtwa do szpitala. Dojazd potrwa tylko 5 minut i możmy potem
tutaj z powrotem was odwieźuc0ć No i proszępamięać ż włśie ratująpańtwo
ludzkie istnienie. To cudowne widziećludzi, którzy z chęiąoddająkrew tym...
którzy jej potrzebują
- Możmy jechać a co nam szkodzi - odparł Sophie. Spojrzał na Billy'ego, który
westchnąuc0łzrezygnowany.
- Doskonale. Pani moż usiąuc0śuc0ćz przodu, a pana prosimy do tył, gdzie
siedzi jużAnne. Z przodu nie ma raczej miejsca.
Wolontariusz George po raz kolejny wymusiłuśiech, po czym wsiadłdo
samochodu. Sophie usiadł po lewej stronie i zapięuc0ł pasy. Wolontariusz
nawet na nie nie spojrzał Od razu ruszyłna pełym gazie. Evans po paru
minutach jazdy miał ochotęupomniećmęuc0żzyznęza to, ż jeźzi za szybko i
krótko mówią, tak jakby wczoraj pierwszy raz odebrałprawo jazdy. Jednak
wolał skupićsięna tym, aby nie
6
7
- Ja i moja partnerka organizujemy akcjękrwiodawcząna rzecz chorych i
umierająych ludzi - jego głs byłkompletnie znudzony. Mówiłtak, jakby czytałz
kartki. - Jeżli mająpańtwo dobre serce i odrobinęwspółzucia, moglibyśy
pobraćod pańtwa krew. Zabieg jest krótki i niebolesny, a dzięi temu uratujecie
żcie wielu ludziom.
Sophie pracował rok temu jako wolontariuszka w szpitalu, uwielbiał
pomagaćludziom, a w przyszłśi miał zamiar zostaćlekarzem. Zawsze
wszystkim współzuł. Dlatego myś o oddaniu swojej krwi zachęił ją
- Ja bym chęnie sięzgłsił - odpowiedział ożwiona. - Hej, no, Billy, nie daj
sięprosić- dziewczyna zauważł zielony odcieńskóry chłpaka. Widaćbył,
iżpanicznie boi sięigł.
- N-no do-dobrze... - wyjąałw końu.
zwrócićwłsnego obiadu. Był jej tak niedobrze, ż nawet nie zauważł,
iżjakieśpięuc0ćminut temu minęi szpital. Jechali teraz asfaltowądrogąw lesie.
Sophie miał coraz gorsze przeczucia.
- Proszępana, ale my przecieżjużdawno minęiśy szpital! Męuc0żzyzna nawet
sięnie odezwał Kierowałdalej furgonetką która
co chwila przechylał sięna każym ostrym zakręie. Sophie poczuł, jak oblewa
jąimny pot. Wiele razy widział takie sytuacje na filmach. Młde kobiety
porywane przez chorych zboczeńów. Ta karetka musi byćkradziona!
Dyskretnie próbował otworzyćdrzwi pęząego pojazdu, jednak klamka był
zablokowana.
- PROSZĘNATYCHMIAST SIĘZATRZYMAĆ - krzyknęuc0ł. George ani
drgnąuc0ł
- Ty łjdaku! ZBOCZENCU! - Evans miał jużtego dośuc0ć podkurczył pod
siebie nogi. Zamachnęuc0ł sięjednąi z całj sił kopnęuc0ł go w szczęę Poczuł
ostry ból w stopie. Poczuł siętak, jakby kopnęuc0ł w betonowy słp. Kierowca
nawet nie drgnąuc0ł
„Co tu siędzieje?! Dlaczego on jest taki twardy?! Czy to jakiśrobot?" - Sophie
przeraził się To nawet nie jest człwiek!
Wolontariusz prychnąuc0łi spojrzałw lusterko. Miałteraz wśiekł wyraz twarzy,
wcześiej byłrozluźiony. To raczej niepodobne do porywaczy. Jednak teraz jego
czarne włsy przykleił siędo spoconego czoł. Nerwowo spogląałna lusterko i
wyraźie przyśieszyłfurgonetką Sophie równieżsprawdził, czy ktośza nim
jedzie. Moż to policja? Ku jej rozczarowaniu za karetkąpęziłczarny sportowy
samochód, wyprzedziłjąi jechałteraz tużprzed nią Najwyraźiej był to BMW.
George zacząuc0łplugawie kląuc0ćpod nosem. Spróbowałwyprzedzićauto, ten
jednak zajechałmu drogęna prawym pasie. Spróbowałod drugiej strony i znowu
nic. Kierowca czarnego samochodu musi byćobdarzony śietnym refleksem.
Droga, którąjechali, był kompletnie pusta. Byli jedynymi kierowcami
niknąymi, jak szaleni po czarnym i wilgotnym jeszcze asfalcie. BMW wyraźie
próbował jakimścudem zatrzymaćkaretkę Gdy sportowe auto zwalniał, George
próbowałwbićsiękaretkąw bagażik. Nagle auto przyśieszył, tak ż byli teraz
oddaleni jakieś10 metrów. I wtedy BMW zahamował, wy-
i ręe o gałuc0ęie, potykają sięo pnie. Nie miał najmniejszego pojęia, gdzie
sięteraz znajduje. Wiedział też ż w lesie nic dobrego na nianie czeka. Jednak
przez strach nie mogł myśećracjonalnie. Kiedy chciał odetchnąuc0ć wydawał
sięjej, ż ktośza niąbiegnie. Był cał przemoczona. Krople deszczu z liśi drzew
moczył jąna każym kroku. Czuł, ż dłżj tak nie wytrzyma.
Nagle na horyzoncie ujrzał odrobinęśiatł. Wyszł na polankę na śodku której
widniałniewielki staw. Sophie uklęnęuc0ł na mokrej trawie i buchnęuc0ł
płczem. Jeszcze nigdy w żciu nie był tak przerażna.
- Co to był do diabł?! Kim byli ci kosmici?! - zastanawiał się Tylko takie miał
wytłmaczenie dla dziwnego wolontariusza, twardego jak marmur oraz chłpca,
który bez żdnego wysiłu wyrywa drzwi z karetki. Sophie zakaszlał ochryple,
jeszcze pięuc0ćdni temu miał gorązkę38 stopni, wprawdzie lekarz mówiłjej
wczoraj, ż jest jużzdrowa, ale biegną przez las w taki zią w przemoczonym
ubraniu, choroba moż szybko wrócić
9
8
Nagle niedaleko sadzawki poruszył sięzarośa. Wyszedłz nich mał kundelek.
Sophie podwinęuc0ł nogi pod siebie. Spojrzał załawionymi oczami na pieska.
- He-ej piesku - wymamrotał.
Piesek podszedłdo Sophie i obwąhałjej ręę Spróbował go pogłskać jednak
zanim zdąuc0żł dotknąuc0ćpsa, ten dziko zawarczał - Dlaczego tak
sięzdenerwował
Sierśuc0ćna jego karku zjeżł się a z pyska zaczęuc0ł leciećmnóstwo śiny.
Sophie jeszcze nigdy nie widział małgo psa w takiej furii. Jakby tego był mał,
zwierzęnagle urosł do rozmiarów bydlęia. Z grubych łp wystawał ostre jak
brzytwa pazury, wyszczerzyłrzą ogromnych kłw i przeraźiwie zawarczał Evans
czuł, ż zaraz zemdleje, a ów bydlak poże jążwcem. Jej oczy zalał czarna mgł.
Zanim osłbł, usłszał jeden dźię.
A mianowicie dłgi i przeraźiwy skowyt piekielnego psa...
konują przy tym obrót o 180 stopni. Wolontariusz w ostatniej chwili
wcisnąuc0łhamulec tak, ż porząnie zarzucił tyłm karetki. Zjechał do rowu, w
ostatniej chwili zatrzymują sięprzed drzewem.
Sophie ze strachu nie mogł sięruszyć był spocona. Czuł jak jej serce łmocze w
klatkępiersiową George siedząy koł niej zastygłw bezruchu. Wygląałtak, jakby
byłgotów do walki.
Z samochodu wyszł dwóch niepozornie wygląająych chłpców. Jeden (kierowca
samochodu) wygląałna jakieśtrzynaśie lat! Drugi mógłmiećgóra osiemnaśie.
Był jednak widać jak bardzo wolontariusz ich nienawidzi. Starszy z chłpców
podszedłdo samochodu. Złpałdrzwi od strony kierowcy i bez najmniejszego
wysiłu wyrwałje z zawiasami, tak jakby był z kartonu.
Sophie przeraźiwie krzyknęuc0ł. Próbował otworzyćdrzwi, w których blokada
na szczęuc0śie sięwyłuc0ązył. Wybiegł z samochodu i puśił siębiegiem przez
las, nie ogląają sięza siebie. Biegł z całch sił Nigdy jeszcze nie był tak
przerażna jak dzisiaj. Słszał za plecami odgłsy tłczonej szyby. Pośizgnęuc0ł
sięna obcasie, który złmałsięo pieniek drzewa. Wyrwał mocnym pociąnięiem
jeden obcas, a potem drugi. Biegł przez las liśiasty, ranią co chwila twarz, nogi
***
Sophie zerwał się usiadł na łżu, cięuc0żo dyszą. Po chwili zorientował się ż nic
Zgłoś jeśli naruszono regulamin