Mezalians - Diana Palmer.pdf

(957 KB) Pobierz
Palmer Diana -Mezalians.rtf
DIANA PALMER
PrzełoŜyła Magdalena Bułas
oc
1)1011V
Wydawnictwo Da Capo , W”arszawa 1995
1
3460094.001.png
~1~
Naprawdę nazywała się Eleonora Madowe, ale wszyscy nazywali ją Nora. To zdrobnienie było bardziej naturalne -
pozbawione sztuczności. Taka teŜ była Nora. Urodziła się w epoce wiktoriańskiej, w Richmond, w Wirginii, i tam
teŜ się wychowała. Miała, nietypowe dla młodej damy, zamiłowanie do przygód. Bywała impulsywna i czasem
lekkomyślna, a jej niespokojny charakter stanowił przyczynę ciągłego niepokoju rodziców.
Jako dziecko omal nie utopiła się podczas wyprawy jachtem; gdy podglądała ptaki w czasie wakacji w Lynchburgu,
w Wirginii, spadła z drzewa i złamała rękę. W prywatnej szkole była prymuską i dostała się do jednej z najlepszych
szkół średnich. Po ukończeniu dwudziestu lat uspokoiła się nieco, dzięki bogactwu rodziny zaś stała się osobą
liczącą się w kręgach towarzyskich. Zjeździła całe wschodnie wybrzeŜe, Karaiby, a takŜe Europę. Była
wykształcona, dobrze wychowana i „bywała”. Jej awanturnicza Ŝyłka znów dała znać o sobie podczas podróŜy do
Afryki.
Na safari do Kenii pojechała razem z trzema Ŝonatymi kuzynami oraz pewnym apodyktycznym pretendentem do jej
ręki, który sam się na tę wyprawę zaprosił. Na polowaniu był Theodore Roosevelt, który starał się w owym czasie o
stanowisko wiceprezydenta w ekipie prezydenta Williama McKinleya, zabiegającego o ponowny wybór.
Podczas gdy męŜczyźni rozbijali obóz nad rzeką, Nora, podniecona zbliŜającym się polowaniem, przebywała wraz
z innymi kobietami w eleganckiej rezydencji.
Jej wyjątkowo wytrwały adorator, Edward Summerville, nie mógł znieść tego ciągłego stanu euforii. Nora
miała reputację kobiety o chłodnym sercu, natomiast on uchodził za kochliwego. Jej obojętność podsycała
zapały Edwarda i sprawiała, Ŝe zwielokrotniał swoje wysiłki, by ją zdobyć. Do bezpośredniego ataku przystąpił,
gdy kiedyś znaleźli się sami nad rzeką. Ale jego pieszczoty wywołały w niej panikę. Próbując wyrwać się z jego
objęć, rozdarła bluzkę i cieniutką siateczkę chroniącą skórę przed moskitami, nie ustrzegła się więc kilku
ukąszeń.
Jeden z jej krewkich kuzynów pobił Summerville’a i wyrzucił go z obozu. Ten jednak, zanim odjechał, oskarŜył
Norę o kokieterię i poprzysiągł zemstę. Kłamał i wszyscy o tym wiedzieli, ale uraŜony w swej godności chciał
jakoś zranić Norę. Jego gniew był jednak ostatnią rzeczą, która zaprzątała jej uwagę.
Nora wiedziała, jak bardzo niebezpieczne mogą być ukąszenia moskitów, ale gdy minęły trzy tygodnie, a ona
czuła się wciąŜ wyśmienicie, zapomniała o wszystkim. Dopiero po powrocie z Afryki, w miesiąc od incydentu
nad rzeką, dostała niezwykle wysokiej gorączki. Lekarz domowy stwierdził malarię i zalecił chininę.
Lekarstwo miało zapobiegać infekcjom. Na samą malarię nie było lekarstwa. Wracała juŜ do zdrowia, gdy
doktor ostrzegł ją, Ŝe nie wyklucza moŜliwości okresowych nawrotów choroby jeszcze przez parę lat, a moŜe
nawet do końca Ŝycia.
Marzenia Nory o domu i rodzinie rozwiały się. MęŜczyźni nie pociągali jej fizycznie, ale chciała mieć dzieci.
Teraz wydawało się to niemoŜliwe. Jak mogłaby wychowywać dziecko będąc ofiarą choroby, której nawrót
pewnego dnia mógłby okazać się fatalny w skutkach?
Skończyły się marzenia o przygodach. Chciała kiedyś wyruszyć do źródeł Amazonki, zobaczyć piramidy w
Egipcie, ale wiedząc o niebezpieczeństwie, nie mogła ryzykować tak długich wypraw. Przez cllły następny rok
wiodła więc przykładne Ŝycie, snując opowieści o afrykańskiej przygodzie. Jej relacje były mocno przesadzone,
ale zyskała sobie sławę nieustraszonej podróŜniczki. Schlebiało jej to.
Była uwaŜana za kobietę nowoczesną. Zapraszano ją do wygłaszania odczytów na wiecach sufraŜystek i
herbatkach stowarzyszeń charytatywnych. Spoczęła juŜ na laurach, gdy nieoczekiwanie zaproszono ją na zachód,
o którym wiele czytała i który zawsze chciała zobaczyć. Była to ziemia równie dzika jak Afryka. Napady
gorączki nie pojawiały się juŜ od kilku miesięcy, wyjazd nie wydawał się zatem aŜ tak ryzykowny i przy pewnej
dozie szczęścia Nora mogła w zdrowiu odbyć tę podróŜ. Zobaczyłaby legendarny Dziki Zachód, a moŜe nawet
udałoby się jej upolować bizona i zobaczyć prawdziwego desperado lub Indianina.
Stała, drŜąc z podniecenia, przy osłoniętym koronkowymi firankami oknie salonu w Wirginii, podziwiając
późnoletni pejzaŜ i mnąc w palcach list od ciotki Heleny. We wschodnim Texasie mieszkali jej krewni: wuj
2
Chester, ciotka Helena oraz dwoje kuzynów, Colter i Melissa. Colter był na wypraWie na biegun północny.
Melissa czuła się osamotniona od czasu, gdy jej najlepsza przyjaciółka wyszła za mąŜ i wyjechała. Ciotka Helena
zapraszała Norę do spędzenia kilku tygodni na ich ranchu, podczas których mogłaby nieco podtrzymać na duchu
drogą Melly.
Norajechała kiedyś pociągiem przez ziemie między Atlantykiem i Pacyfikiem. Czytała o ranchach i
Teksańczykach. W wyobraźni widziała dzielnych kowbojów walczących z Indianami, ratujących kobiety i dzieci,
składających najwyŜsze ofiary w imię ideałów. Jeśli pojedzie odwiedzić rodzinę, będzie to prawdziwa przygoda,
chociaŜ nie spotka lwów ani łowców. Jeszcze raz wypróbuje swoją odwagę i udowodni sobie, Ŝe nie straciła nic
ze swej werwy podczas przymusowego odpoczynku.
- I cóŜ zdecydowałaś, moja droga? - zapytała córkę Cynthia Madowe, przeglądając naj nowszy numer „Colliera”.
Nora odwróciła się, a błękitna koronkowa suknia zawirowała wokół jej szczupłych kostek.
- List ciotki Heleny jest wielce przekonujący - odparła. - Tak!
Pojadę. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę tych majestatycznych rycerzy opisywanych w powieściach,
których tak wiele przeczytałam.
Cynthia była zaskoczona. Od czasu owej fatalnej wyprawy córki do Afryki nie widziała jeszcze tak
podekscytowanej
. Dziewczyna poruszyła głową i jej kasztanowe włosy nabrały blasku w promieniach słońca. Cynthia teŜ kiedyś
miała takie włosy. Nora miała teŜ głębokie, błękitne oczy Marlowe’ów i wysokie kości policzkowe po
francuskich przodkach. Była trochę wyŜsza od matki. Miała naturalny wdzięk, elegancję i maniery oraz dar
prowadzenia oŜywionej rozmowy. Cynthia odczuwała głęboką dumę, patrząc na córkę.
Nora była wyjątkowo zimna wobec męŜczyzn, co nasiliło się po incydencie z Summerville’em. Z pewnością
pędziłaby niezwykłe Ŝycie, gdyby nie afrykańska gorączka. Teraz, mając dwadzieścia cztery lata, pogodziła się z
myślą o staropanieństwie.
- Ta wycieczka da ci przynajmniej wytchnienie od ciągłych wysiłków ojca, by sprowadzać ci coraz to nowych
młodzieńców z dobrych rodzin - mruknęła Cynthia, wyraŜając swe myśli. Jej mąŜ rzeczywiście w swych
staraniach ostatnio przechodził samego siebie.
Nora roześmiała się ponuro. MęŜczyźni nie byli jej potrzebni. - Masz rację. KaŜę Angelinie spakować rzeczy. ‘
- A ja polecę sekretarzowi poczynić niezbędne rezerwacje na dworcu - zaofiarowała się Cynthia. - Jestem pewna,
Ŝe ten wyjazd dobrze ci zrobi.
-- Co do tego - odparła jej córka z błyskiem w oczach - nie mam najmniej szych wątpliwości. JuŜ dawno nigdzie
nie wyjeŜdŜałam sama. - Skrzywiła się na wspomnienie Afryki. - No, ale Teksas to nie Afryka.
Cynthia wstała.
- Moja droga, jest mało prawdopodobne, by gorączka szybko powróciła. Ataki zdarzają się coraz rzadziej. Nie
martw się. Pamiętaj, Ŝe masz tam Chestera i Helenę, a to jest rodzina. Zaopiekują się tobą.
Nora uśmiechnęła się.
- Oczywiście. To będzie wyjątkowa przygoda. Przypomniała sobie te słowa, gdy w Tyler Junction, w Teksasie
czekała na ciotkę i wuja.
Jazda pociągiem nie byłaby moŜe tak męcząca, gdyby krócej trwała.
.Nora była tak: wyczerpana, Ŝe jej dotychczasowy entuzjazm nieco opadł. Musiała teŜ przyznać, Ŝe widok
opustoszałej i brudnej stacji nie działał na nią oŜywczo. Nie było tu dumnych Indian, zamaskowanych desperados,
Ŝadnych niecierpliwie grzebiących kopytami rumaków, noszących na swych grzbietach kowbojów. Czując na
sobie bezlitosne teksańskie słońce, poczuła się głęboko rozczarowana.
Rozejrzała się ponownie, szukając wzrokiem krewnych. Pociąg spóźnił- się, moŜe więc poszli napić się czegoś do
pobliskiej restauracji? Popatrzyła na swe eleganckie skórzane kufry i walizy, zastanawiając się, jak dotrzeć na
rancho, jeśli nikt po nią nie przyjdzie. Stwierdziła, Ŝe koniec lata w Teksasie był bardziej upalny niŜ jego środek w
Wirginii. Ubrana była w modny strój podróŜny. W domu uznała go za wyjątkowo wygodny, ale tu wprost się w
nim dusiła.
Ciotka Helena pisała jej o tym miejscu. Tyler Junction było małym, prowincjonalnym miasteczkiem w
południowo-wschodnim Teksasie, niedaleko Beaumont. Większość miejscowych plotek rodziła się na poczcie lub
w sklepie. W miasteczku były dwa małe, czarne automobile z fabryki Forda; oba naleŜały do najznamienitszych
rodzin. Reszta mieszkańców musiała zadowolić się konnymi wozami, koczami i bryczkami. Nietrudno było
dostrzec, Ŝe głównym zajęciem miejscowej ludności było rolnictwo. Nora zauwaŜyła kilku męŜczyzn w wysokich
butach, dŜinsach i w kapeluszach o szerokich rondach. Ale nie byli to przystojni młodzieńcy. Wyglądali staro, byli
zmęczeni i zgarbieni.
Kiedyś, gdy wujostwo odwiedzili ją w Wirginii, wuj Chester powiedział, Ŝe obecnie większość teksańskich
gospodarstw znajduje się w rękach wielkich korporacji. Nawet rancho Chestera naleŜało do
zachodnioteksańskiego koncernu i za jego prowadzenie wypłacano wujowi pensję. Czasy budowniczych
imperiów, takich jak Richard King z południowo-wschodniego Teksasu czy Brant Culhane z zachodu, dawno juŜ
minęły.
Teraz fortuny zbijano na ropie i stali. Te gałęzie przemysłu kontrolowane były przez Rockefellera i Carnegie’ ego,
kolej przez J.P. Morgana i Corneluisa Vanderbilta, a transport samochodowy przez Henry’ego Forda.
Hodowcy bydła i kowboje odchodzili w przeszłość. Ciotka Helena pisała, Ŝe prowadzone są wiercenia w Beaumont,
3
poniewaŜ jakiś geolog powiedział kilka lat temu, Ŝe tereny wokół miasta kryją duŜe złoŜa ropy naftowej. Uznały tę
myśl za śmieszną. Rzeczywiście! Pod tak piękną, obfitą zielenią miałaby się znajdować ropa!
Rozmyślając o tym wszystkim, zauwaŜyła wysokiego męŜczyznę w ciemnym kapeluszu, w wysokich butach i
skórzanych ochraniaczach na nogach, idącego w kierunku stacji. Nareszcie jakiś prawdziwy kowboj! Jej serce
zaczęło bić szybciej ... To nie do pomyślenia, Ŝeby tacy ludzie, podobnie jak Indianie, mieli zniknąć z powierzchni
ziemi. Kto będzie bronił wdów i sierot przed czerwonoskórymi?
Tak była zajęta swoimi myślami, Ŝe dopiero po chwili zauwaŜyła, iŜ męŜczyzna kieruje się właśnie ku niej. Jej brwi
uniosły się pod maleńkim paryskim kapelusikiem, a serce zabiło jeszcze mocniej.
Nagle przyszło jej do głowy, Ŝe człowiek, o którym rozmyślała, jest tylko płatnym sługą. W końcu, przede
wszystkim zajmował się bydłem. Stwierdziła, Ŝe oglądanie malowniczych scen z Dzikiego Zachodu
zamieszczonych w ksiąŜkach, to coś zupełnie innego niŜ spotkanie z kowbojem.
MęŜczyzna, który z daleka wydawał się niebywale atrakcyjny, rozczarował ją, gdy podszedł bliŜej. Był nieogolony,
wręcz brudny. ZauwaŜyła na jego spodniach ślady krwi. Pobrzękiwały ostrogi przy butach oblepionych czymś, co z
pewnością nie było błotem. Gdyby ten człowiek próbował ratować jakąś wdowę czy sierotę i nieopatrznie stanął po
zawietrznej, z pewnością jedna i druga uciekłyby od niego!
Jego koszula w niebieską kratę była mokra od potu i lepiła się do ciała w nieprzyzwoity sposób, odsłaniając
imponujące mięśnie i gęsty, czarny zarost na piersiach. Nora chwyciła obiema rękami torebkę, by wyglądać
powaŜniej. Jakie to dziwne, Ŝe taki niecywilizowany, brudny męŜczyzna obudził w niej zainteresowanie. „CóŜ, w
końcu ługowe mydło nie bardzo pasuje do takiej pracy” - pomyślała złośliwie. „Powinien chyba pomoczyć się kilka
dni we wrzącym wybielaczu ...
Skrzywił się, widząc jej uśmiech. Kruczoczarne włosy, proste i wilgotne, okalały pokrytą kurzem twarz, po której
płynęły struŜki potu. Miał wąskie, głęboko osadzone oczy pod nastroszonymi brwiami, gęste, ciemne rzęsy i prosty
nos. Pomiędzy wydatnymi kośćmi policzkowymi znajdowały się szerokie usta, a na brodzie dołek, który
przyciągnął uwagę Nory.
- Panna Marlowe? - zapytał z głębokim teksańskim akcentem, nie starając się nawet odwzajemnić jej uśmiechu.
Rozejrzała się po opustoszałym peronie, wzdychając głęboko.
- Jeśli nią nie jestem, mój panie, to oboje musimy przygotować się na niespodziankę.
Popatrzył na nią, jakby nie zrozumiał. Ulitowała się nad nim.
- Jest gorąco. Powinnam znaleźć się na ranchu jak najszybciej.
N ie jestem przyzwyczajona do upału i takich ... zapachów - dodała, nieznaczme marszcząc nos.
Wyglądał tak, jakby miał zaraz wybuchnąć, ale nic nie powiedział. Spojrzał na nią i stwierdził, Ŝe ma do czynienia
z typową kobietą ze wschodu, która ma za duŜo pieniędzy i za mało wyczucia. Ku swemu zdziwieniu poczuł się
ob~ony, ale tylko przekrzywił głowę, przyglądając się jej bagaŜom.
- Przeprowadzasz się? - zapytał. Otworzyła szeroko oczy.
-- To tylko najpotrzebniejsze rzeczy - starała się bronić. - Potrzebuję tego wszystkiego - dodała. Nie była
przyzwyczajona do takich pytań słuŜby.
Westchnął cięŜko.
- Dobrze, Ŝe wziąłem powóz. ChociaŜ i tak nie zmieści się to razem z prowiantem, który kupiłem.
Szczupłymi dłońmi ścisnęła torebkę.
-- Skoro tak, pobiegniesz przy wozie z ładunkiem na plecach.
Robią tak tragarze w Afryce podczas safari - wyjaśniła uprzejmie.—Wiem, bo sama tam byłam.
- Biegałaś przy wozie z ładunkiem na plecach? - zapytał wyzywająco.
- AleŜ ... oczywiście nie ja! - zaprzeczyła. - Ja po prostu byłam na safari! To tylko powiedziałam!
Zacisnął usta i oparł ręce na biodrach, patrząc na jej oburzoną twarz.
- Na safari? Takie delikatne maleństwo jak ty i męskie safari? - spojrzał z rozbawieniem na jej nieskazitelnie czysty
kostium i aksamitny kapelusik.
- No, to juŜ chyba wszystko sobie powiedzieliśmy. - Odszedł, by przyprowadzić bryczkę z zaprzęŜonym do niej
dorodnym koniem.
Patrzyła za nim z mieszanymi uczuciami. KaŜdy z dotychczas poznanych przez nią męŜczyzn był uprzejmy i
opiekuńczy. Ten był nieokrzesany i nie starał się schlebiać jej kobiecej próŜności. Rozdarta była pomiędzy
podziwem a furią. Ten męŜczyzna wykazał się zadziwiającą zuchwałością jak na człowieka tak niskiej pozycji.
Nie zdjął kapelusza ani nawet nie uniósł ręki, by wyrazić szacunek. Nora przywykła do męŜczyzn, którzy robili
obie te rzeczy, a jeszcze witali się z nią na sposób europejski i całowali w rękę.
„Jestem zbyt wymagająca” - powiedziała sobie. To przecieŜ zachód, a ten biedak z pewnością nigdy nie miał okazji
nauczyć się dobrych manier. Powinna o nim myśleć jak o afrykańskich tragarzach, ludziach niecywilizowanych,
których obowiązkiem było słuŜyć innym. Spróbowała wyobrazić go sobie w przepasce na biodrach i musiała
pohamować wybuch śmiechu.
Czekała cierpliwie, aŜ jej przewodnik przyprowadził załadowaną po brzegi bryczkę, przywiązał konia do słupa, po
czym z ostantacyjnie okazywanym wysiłkiem zaczął pakować jej bagaŜe.
Pomyślała, Ŝe właściwie powinna być mu wdzięczna, Ŝe nie zaproponował jej jazdy na stercie kufrów. Popatrzyła
na niego znacząco, czekając, aŜ jej pomoŜe wspiąć się na siedzenie bryczki. Właściwie nie była zaskoczona, widząc
go siedzącego juŜ i niecierpliwie przekładającego lejce z ręki do ręki.
4
- Podobno ci się spieszy? - zapytał spokojnie; zsunął kapelusz do tyłu i popatrzył na nią swymi niezwykłymi
oczyma. Były nieoczekiwanie jasne w porównaniu z ogorzałą twarzą, szare, niemal srebrne. Jego spojrzenie było
ostre niczym nóŜ, nieodgadmone.
- Jakie to szczęście, Ŝe jestem wysportowana - powiedziała z uśmiechem, po czym oparła nogę na osi koła
i zgrabnie wskoczyła na kozioł. Niestety, przedobrzyła i wylądowała u stóp mcŜczyzny. Zapach był mocno
nieprzyjemny, ale dotyk jego muskularnych nóg, o które oparła się piersią, wywołał szaleńcze hicie serca.
Zanim zdąŜyła otrząsnąć się z wraŜenia wywołanego tak bliskim kontaktem, uniósł ją i posadził na ławce.
- Nic z tego - powiedział stanowczo. - Słyszałem wiele
okobietkach z miasta. Nie jestem człowiekiem, z którym moŜna igrać bezkarnie, pamiętaj o tym.
Wystarczająco zawstydziła ją własna niezgrabność, a on jeszcze posądził ją o kokieterię. Poprawiła na głowie
przesunięty kapelusik rcką, która cuchnęła butami kowboja.
- Na litość boską! - wybuchnęła, nerwowo szukając chusteczki, którą miała nadzieję zetrzeć paskudny zapach. -
Będę pachniała oborą!
Rzucił jej ostre spojrzenie i szarpnął lejce. Postanowił mówić z jeszcze silniejszym zachodnioteksańskim akcentem i
udawać prostaka, za którego go brała.
- A czego spodziewasz się po człowieku, który pracuje rękami i zgina kark? - zapytał z wymuszoną uprzejmością. -
To najlepszy sposób na Ŝycie, mówię ci. śycie na otwartej przestrzeni. Kowboj nie musi myć się częściej niŜ raz na
miesiąc, ubierać modnie ani l uczyć dobrych manier. Jest wolny, niezaleŜny. MoŜe zadawać się z rozwiązłymi
kobietami i upijać co niedziela! JakŜe ja kocham takie wolne Ŝycie! - zawołał z zapałem.
Wszystkie złudzenia Nory co do kowbojów rozwiały się.
WyjeŜdŜali juŜ z miasta, a ona wciąŜ jeszcze tarła rękę chusteczką. Jej piękne, szare rękawiczki z koźlej skóry były
do wyrzucenia. Cuchnęły.
- Nie mówisz duŜo, prawda? - zapytał. - Słyszałem, Ŝe kobiety ze wschodu są dość bystre - dodał, starając się nie
wypaść z roli ciemnego chłopka.
Nora najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z tego, Ŝe męŜczyzna stara się ją sprowokować.
- Gdybym była inteligentna - zaczęła oburzona, patrząc na
oniego groźnie - nigdy nie wyjeŜdŜałabym z Wirginii! - Zajęła się wycieraniem brzegu sukni. - O, mój BoŜe! Co
sobie ciotka Helena mnie pomyśli?!
Posłał jej ironiczny uśmiech.
- MoŜe będzie podejrzewać, Ŝeśmy sobie pobaraszkowali w drodze.
Wyraz jej osłoniętej woalką twarzy z pewnością wystraszyłby niejednego męŜczyznę.
- Baraszkować? Z tobą?! Prędzej, mój panie, zgodziłabym się pocałować ... górnika! Nie, przepraszam. Górnik nie
śmierdziałby tak okropnie. Wolałabym juŜ pocałować sępa grzebiącego w padlinie.
Lekko szarpnął lejcami, by ponaglić konia, gdy ten zwolnił pod cienistym drzewem. Zachichotał.
- Tutaj sępy odwalają kawał dobrej roboty. Sprzątają gnijące resztki zwierząt, Ŝeby świat był czyściutki i pachnący
dla takich wybrednych panienek.
Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie.
- OdwaŜnie sobie poczynasz jak na słuŜącego - powiedziała powaŜnie.
Nie odpowiedział. Miała paskudny zwyczaj przypominania mu, Ŝe jest tylko sługą, a ona damą. Miał ochotę
roześmiać się w głos, tak bardzo się myliła.
W końcu Nora przestała walczyć z cuchnącymi rękami oraz brudną suknią i zaczęła wachlować się papierowym
wachlarzem, który dostała od konduktora w pociągu. Ostatni tydzień sierpnia był niezwykle gorący. To pewnie z
powodu wiatrów znad pobliskiego wybrzeŜa. Na wschodzie po takich upałach następowały gwałtowne burze.
Zaledwie rok temu przez wschodnie wybrzeŜe przeszedł huragan, który odebrał Ŝycie jej kuzynowi. Do tej pory
śniła jej się po nocach powódź.
Poczuła się pokonana przez oblepiającą ją gorącą wilgoć. Gorset pod suknią utrudniał oddychanie. Musiała jednak
przyznać, Ŝe jej towarzysz nie wyglądał lepiej. Jego cienka koszula była wilgotna. Nora stwierdziła zaszokowana,
Ŝe przygląda się jego muskularnym ramionom i owłosionej piersi. Widziała męŜczyzn innych ras z obnaŜonym
torsem, ale nigdy Ŝadnego
dŜentelmena. No, ale ten nie jest przecieŜ dŜentelmenem. Nie do pomyślenia, Ŝe ten prosty robotnik wydał się jej
tak atrakcyjny fizycznie! Zdenerwowała się. Jej drobne ręce trzymające drewniany uchwyt cieniutkiego wachlarza,
przedstawiającego Ostatnią Wieczerzę na jednej stronie i reklamę jakiegoś przedsiębiorstwa pogrzebowego na
drugiej, zaczęły drŜeć.
- Pracujesz dla mojego wuja Chestera, tak? - zapytała, starając się nawiązać rozmowę.
- No.
Odczekała chwilę, by się przekonać, Ŝe to cała odpowiedź.
- Czym się zajmujesz? - Pomyślała, Ŝe moŜe ma jakieś bardziej skomplikowane zajęcie niŜ znakowanie bydła.
Odwrócił się niespiesznie. Ocienione szerokim rondem kapelusza oczy lśniły prawdziwym srebrem.
- Jestem kowbojem. Zajmuję się bydłem. Pewnie zauwaŜyłaś, Ŝe mam buty całe w ... - kleistą substancję
oblepiającą jego obuwie określił jakimś gwarowym słowem. Zrobił to celowo, chcąc ją obrazić.
Nora zaczerwieniła;. się. Powinna go teraz uderzyć, ale tego nie zrobiła. Nie miała najmniejszego zamiaru dać się
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin