Alistair Maclean Prze��cz Z�amanego Serca Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Prze�o�yli Gra�yna i Robert Ginalscy T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "MON", Warszawa 1989 Pisa� J. Podstawka Korekty dokona�y K. Markiewicz i K. Kruk Osoby: John Deakin - rewolwerowiec, Pu�kownik Claremont - oficer kawalerii, Pu�kownik Fairchild - komendant Fortu Humboldta, Gubernator Fairchild - gubernator stanu Nevada, Marika Fairchild - bratanica gubernatora i c�rka pu�kownika, Major O'Brien - adiutant gubernatora, Nathan Pearce - szeryf, Sepp Calhoun - os�awiony bandyta, Bia�a R�ka - w�dz Pajut�w, Garrity - hazardzista, Wielebny Theodore Peabody - przysz�y kapelan Virginia City, Doktor Molneux - lekarz wojskowy, Chris Banlon - maszynista, Carlos - kucharz, Henry - kelner, Bellew - sier�ant, Devlin - hamulcowy, Rafferty - �o�nierz, Ferguson, Carter, Simpson - telegrafi�ci wojskowi, Benson, Carmody, Harris - bandyci mniejszego kalibru, Kapitan Oakland, porucznik Newell - wyst�puj� biernie, cho� nie bez znaczenia dla akcji. Osadzenie akcji niniejszej ksi��ki w roku 1873 podyktowa�y nast�puj�ce wydarzenia: Gor�czka z�ota w Kalifornii - 1855_#75 Odkrycie pok�ad�w z�ota w Comstock - 1859 Bunty Indian w Nevadzie - 1860-80 Proklamowanie stanu Nevada - 1864 Zako�czenie budowy kolei Union Pacyfic - 1869 Odkrycie wielkiej �y�y z�ota w kopalni Bonanza - 1873 Epidemia cholery w G�rach Skalistych - 1873 Skonstruowanie pierwszego karabinu powtarzalnego typu "Winchester" - 1873 Za�o�enie Uniwersytetu Stanu Nevada (w Elko) - 1873 Katastrofalny po�ar w Lake's Crossing (od 1879 roku zwanym Reno) - 1873 Notabene: Wys�anie wojska do zwalczania epidemii cholery jest tylko z pozoru dziwne - w Nevadzie s�u�b� zdrowia zorganizowano dopiero w roku 1893. Rozdzia� 1 Bar hotelu w Reese City, g�rnolotnie nazwanego "Imperial", zion�� atmosfer� pora�ki i rozk�adu, bezbrze�n� t�sknot� za �wietno�ci� dni minionych, dni, kt�re odesz�y na zawsze. Z pop�kanych i brudnych �cian, tu i �wdzie otynkowanych, spogl�da�y wyblak�e podobizny osobnik�w z sumiastymi w�sami, nieodparcie kojarz�ce si� z szajk� bandyt�w. Brak napisu "Poszukiwany" pod wizerunkami zakrawa� na ironi�. Ob�upane deski, kt�re udawa�y pod�og�, by�y niemi�osiernie wypaczone, ich barwa za� pozwala�a przypuszcza�, �e �ciany odmalowano wzgl�dnie niedawno. Liczne spluwaczki, w kt�re nikt jako� nie trafia�, dawa�y si� zauwa�y� go�ym okiem, czego nie mo�na powiedzie� o cho�by najmniejszym nie za�mieconym kawa�ku pod�ogi - pod nogami wala�y si� setki niedopa�k�w, a wypalone �lady na deskach �wiadczy�y niezbicie, �e palacze nie zawracali sobie g�owy gaszeniem cygar. Klosze lamp naftowych, podobnie jak sufit, by�y czarne od sadzy, a wisz�ce nad szynkwasem d�ugie lustro upstrzone przez muchy. Strudzonemu podr�nikowi szukaj�cemu schronienia bar oferowa� jedynie ca�kowity brak higieny, nastr�j kra�cowej dekadencji i obezw�adniaj�ce poczucie przygn�bienia i rozpaczy. Nie inaczej prezentowa�a si� klientela lokalu, doskonale pasuj�ca do og�lnej atmosfery. Przewa�ali nieprzyzwoicie wiekowi, apatyczni bywalcy, obdarci i nie ogoleni. Wszyscy jak jeden m�� kontemplowali nie- weso�� i beznaddziejn� przysz�o�� przez dno szklanek z whisky. Samotny barman - kr�tkowzroczny jegomo�� w si�gaj�cym po pachy fartuchu, kt�ry, przewiduj�c k�opoty z pralni�, przezornie ufarbowa� na czarno w zamierzch�ej przesz�o�ci - wyra�nie podziela� pod�y nastr�j. Trzyma� w r�ku pami�taj�c� lepsze czasy �cierk�, na kt�rej od biedy mo�na by si� doszuka� �lad�w bieli, i z ponur� min� usi�owa� doprowadzi� do po�ysku straszliwie pop�kan� i wyszczerbion� szklank�. Porwa� si� z motyk� na s�o�ce. Jego �lamazarne ruchy przywodzi�y na my�l wskrzeszonego nieboszczyka, kt�ry zapad� na artretyzm. Hotel "Imperial" i wsp�czesne mu hulaszcze, go�cinne i przytulne zajazdy wiktoria�skiej Anglii, znane z kart powie�ci Dickensa, dzieli�a nieprzebyta przepa��. W ca�ym barze istnia�a tylko jedna oaza �ycia towarzyskiego. Wok� sto�u przy samych drzwiach rozsiad�o si� sze�� os�b. Trzy z nich zajmowa�y biegn�c� wzd�u� �ciany �aw� z wysokim oparciem. Siedz�cy po �rodku m�czyzna niew�tpliwie gra� pierwsze skrzypce przy stole. Wysoki i szczup�y, nosi� mundur pu�kownika kawalerii Stan�w Zjednoczonych. Ogorza�a twarz i "kurze �apki" pod oczami zdradza�y cz�owieka, kt�ry du�o przebywa na s�o�cu. Mia� oko�o pi��dziesi�ciu lat, orli nos, inteligentn� twarz i bujne, zaczesane do ty�u w�osy, a ponadto - rzecz na owe czasy niezwyk�a - by� g�adko ogolony. W�a�nie patrzy� z niech�ci� na m�czyzn� stoj�cego po drugiej stronie sto�u. Cz�owiek ten, olbrzymi ponurak ubrany od st�p do g��w na czarno, nosi� czarny, cienki jak kreska w�sik, a na piersi mia� b�yszcz�c� odznak� szeryfa. - Ale� pu�kowniku Claremont! - protestowa�. - W tych okoliczno�ciach... - Przepisy s� przepisami - przerwa� mu Claremont uprzejmie, acz ostrym i ci�tym tonem, kt�ry znakomicie pasowa� do jego powierzchowno�ci. - Sprawy wojskowe le�� w gestii wojska, a w gestii cywil�w - cywilne. �a�uj�, szeryfie... - Pearce. Nathan Pearce. - A tak, oczywi�cie. Przepraszam, powinienem wiedzie�, jak pan si� nazywa. - Claremont potrz�sn�� g�ow� ze skruch�, lecz w jego g�osie nie by�o �ladu skruchy, kiedy m�wi� dalej: - Nasz poci�g wiezie wojsko. Cywile nie mog� nim podr�owa�... chyba �e maj� specjalne zezwolenie z Waszyngtonu. - Czy� nie pracujemy wszyscy dla rz�du federalnego? - zapyta� Pearce �agodnie. - W �wietle przepis�w wojskowych, nie. - Rozumiem - b�kn�� szeryf, cho� najwyra�niej nic nie rozumia�. Powoli, z namys�em, zlustrowa� pozosta�� pi�tk� przy stole, w tym jedn� kobiet�. Nikt z nich nie nosi� munduru. Zatrzyma� wzrok na ma�ym, chudym cz�owieczku w surducie i koloratce, kt�rego wysokie czo�o �ciga�o szybko ust�puj�ce pola w�osy. Duchowny, o wiecznie wyl�knionej twarzy, wierci� si� teraz niespokojnie pod badawczym spojrzeniem szeryfa, a jego wydatne jab�ko Adama porusza�o si� w g�r� i w d�, jak gdyby bez przerwy prze�yka� �lin�. - Wielebny Theodore Peabody ma zar�wno specjalne zezwolenie, jak i kwalifikacje - wyja�ni� sucho Claremont. By�o jasne, �e szacunek pu�kownika dla pastora ma swoje granice. - Jego krewny jest osobistym sekretarzem prezydenta. Wielebny Peabody b�dzie kapelanem w Virginia City. - Kim?! - Pearce z niedowierzaniem przeni�s� wzrok z pastora na Claremonta. - Chyba zwariowa�! D�u�ej by si� uchowa� w�r�d Pajut�w. Peabody zwil�y� j�zykiem wargi, a jego grdyka zn�w zacz�a podskakiwa�. - Ale... ale podobno Pajuci natychmiast zabijaj� ka�dego bia�ego, kt�ry im wpadnie w r�ce - wyj�ka�. - Nie tak natychmiast. Zwykle robi� to powolutku - pocieszy� go szeryf i spojrza� na zwalistego, p�katego m�czyzn�, kt�ry siedzia� obok pastora. Nosi� on garnitur w krzykliw� ...
marszalek1