15546.txt

(289 KB) Pobierz
Wiera Iwanowna Krzyżanowska

Pięcioksišg ezotoryczny
dziewięciotomowy
MIERĆ PLANETY Tom I

wydane przez
POWRÓT DO NATURY
Katolickie publikacje
80-345 Gdańsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d
tel/fax. (058) 556-33-32
	Spis rozdziałów
		
Rozdział I str 2
Rozdział II str 8
Rozdział III str 14
Rozdział VI str 21
Rozdział V str 28
Rozdział VIstr 35
Rozdział VIIstr 44
Rozdział VIII str 53
Rozdział IXstr 63

TOM I
ROZDZIAŁ I
Pod kamiennym olbrzymem starożytnej piramidy wtajemniczenia, ukrył się 
niewiadomy i nigdy nie-
osišgalny dla zwykłych miertelników, podziemny wiat. Żyjš tam jeszcze resztki 
starożytnego Egiptu
i przechowujš się skarby jego wielkich nauk, osłonione jak dawniej tajemnicš i 
ukryte przed oczyma cie-
kawych; jak i w czasach, kiedy narody krainy Kemi czciły jeszcze swoich kapłanów, 
a faraon prowadził
zwycięskie wojny z sšsiadujšcymi krajami. Kapłani i faraoni kolejno spoczęli w 
swoich podziemnych gro-
bowcach; wszechmocny czas niszczył i przekształcał starożytnš cywilizację. 
Powoli inne narody i inne
wierzenia zaczęły rozkwitać w Egipcie. I nikt nigdy nie podejrzewałby, że całe 
rzesze zagadkowych lu-
dzi, którzy przeżyli już wiele setek lat, od czasów kiedy zaledwie zaczęły 
ukazywać się i wyrastać cu-
downe gmachy, których ruiny wzbudzajš dzi tyle podziwu - żyjš w tym bajkowym 
schronisku, chronišc
ze czciš ubiór, obyczaje i wszystkie zewnętrzne obrzšdki wiary, w której się 
urodzili.
Wzdłuż długiego podziemnego kanału, cišgnšcego się między Sfinksem w Gizeh, a 
piramidš, cicho
lizgała się łódka ze złoconym dziobem ozdobionym kwiatem lotosu.
Ciemnolicy Egipcjanin, który zdawało się, że zszedł z jakiego starożytnego 
fresku - powoli wiosło-
wał, a dwaj mężczyni w aureoli rycerzy Graala, stojšc w łódce, w zadumie 
oglšdali położone po obu
stronach kanału otwarte sale, gdzie widać było pochylonych nad stołami i 
zajętych pracš nieznanych, ta-
jemniczych uczonych.
Kiedy łódka przybiła do podnóża schodów, liczšcych zaledwie kilka stopni, 
przybyszów powitał po-
ważny starzec w długiej, białej, płóciennej tunice i klaffie; złoty znak na 
piersiach i trzy olepiajšcego bla-
sku promienie nad czołem, wskazywały na wysoki stopień maga.
Supramati! Dachirze! Drodzy bracia moi, witam was w naszym schronisku. Po 
przeżytych dowiad-
czeniach ziemskich, wzmocnicie swoje siły w nowej pracy i wzbogacicie się nowymi 
odkryciami w nie-
skończonym obszarze absolutnej wiedzy.
- Pozwólcie objšć was po bratersku i przedstawić niektórym z nowych przyjaciół - 
dodał po chwili
serdecznie.
Podeszło kilku hierofantów i ucałowało nowoprzybyłych. Po krótkiej pogawędce, 
sędziwy mag rzekł:
Pójdcie bracia, oczycie się i odpocznijcie, dopóki wam nie wskażš 
przygotowanego pomieszcze-
nia. A kiedy na ziemi pierwszy promień RA owieci, horyzont, będziemy oczekiwać 
was w domu służby
Bożej, którš jak wam obu wiadomo, wypełniamy według obrzšdku naszych ojców.
Na dany przez hierofanta znak, zbliżyli się dwaj młodzi adepci, skromnie 
trzymajšcy się dotychczas
2
na uboczu, i poprowadzili przybyłych goci.
Przeszli najpierw długi i ciasny korytarz, po czym zaczęli schodzić po krętych i 
wšskich schodach,
prowadzšcych do drzwi ozdobionych głowš sfinksa z niebieskimi lampami zamiast 
oczu.
Drzwi te prowadziły do wielkiej okršgłej sali, w której znajdowały się naukowe i 
magiczne instrumen-
ty oraz aparaty; w ogóle było tam wszystko, co powinno się znajdować w 
laboratorium wtajemniczone-
go.
Z trojga drzwi, widocznych w owej sali, jedne prowadziły do niewielkiego pokoju 
z kryształowš wan-
nš, napełnionš błękitnawo-przeroczystš wodš, wyciekajšcš ze ciany. Obok na 
taboretach leżały płó-
cienne ubrania i pasiaste klaffy. Dwoje pozostałych drzwi wiodło do zupełnie 
jednakowych komnat.
W każdej z nich znajdowała się pociel z jedwabnymi poduszkami oraz rzebione 
meble; umeblowanie
komnat, wyglšdem swoim przypominało niewštpliwie zamierzchłš przeszłoć.
Okna zasłonięte były zasłonš z ciężkiej błękitnej materii, obszytej złotymi 
frendzlami; przy każdym
z nich stał okršgły stół i dwa krzesła; wielki rzebiony kufer pod cianš 
wskazywał, że przechowywano
w nim odzież, a za na półkach, ustawionych wzdłuż cian stosami leżały zwoje 
starożytnych papiru-
sów.
Supramati i Dachir przede wszystkim wzięli kšpiel; następnie, przy pomocy 
młodych adeptów, prze-
brali się w nowe płócienne tuniki, ozdobione pasami z magicznych kamieni, na 
piersiach zawiesili złote
znaki, a na głowy włożyli odpowiednie ich godnoci klaffy. Obecnie, w tych 
starożytnych szatach wyda-
wali się współczesnymi tego przedziwnego otoczenia, w którym się znaleli.
- Przyjdziesz do mnie bracie, kiedy będzie potrzeba - powiedział Supramati do 
adepta, siadajšc na
krzele koło okna.
Dachir również odszedł do swego pokoju, jakby obaj czuli nieokrelonš potrzebę 
samotnoci i spo-
koju. Dusze ich przygniatał jeszcze ciężar ostatnich lat życia w wiecie i 
tęsknota za czym, co chociaż
już przezwyciężyli, lecz co jednakże, w niedajšcy się okrelić sposób, cišgnęło 
ich ku sobie: - dziecko
i żona.
Wychodzšc z pokoju adept odrzucił zakrywajšcš okno zasłonę, a Supramati, 
westchnšwszy ciężko,
wsparł się łokciami na stole.
Spojrzawszy w okno zerwał się, uderzony zadziwiajšcym i niezwykłej pięknoci 
widokiem; czego
podobnego nie widział jeszcze nigdy.
Przed nim rozpocierała się gładka jak lustro, powierzchnia pišcego jeziora; 
nieruchoma i modra
jak szafir woda była kryształowo-przeroczysta; w oddali widniał biały portyk 
niewielkiej wištyni, otoczo-
nej drzewami z ciemnym, prawie czarnym ulistnieniem, przy czym najmniejszy nawet 
powiew wiatru nie
mšcił ciszy.
Przy wejciu do wištyni, na kamiennym ołtarzu gorzał wielki ogień, który daleko 
rozlewał swój
blask, podobny do księżycowego, i pokrywał nieruchomo pišcš przyrodę, zupełnie 
jakby srebrzystš
krepš, cudownie łagodzšcš wszystkie ostroci konturów.
Lecz gdzież jest sklepienie niebieskie tego zadziwiajšcego i cudownego obrazu 
przyrody? Supra-
mati podniósł oczy i ledwie dojrzał mienišcš się w szarawej mgle, daleko w górze 
rozpostartš fioletowš
kopułę. Zachwyt jego przerwał Dachir, który również zobaczył ze swego okna ten 
sam obraz i przyszedł
podzielić się swoim odkryciem z przyjacielem, nie wiedzšc jeszcze, że ten upaja 
się już tym czarujšcym
widokiem.
- Jakaż, doprawdy, wielka ulga dla duszy - ten spokój i milczenie, jakby pišcej 
a nieruchomej przy-
rody! Ileż nowych i niespodziewanych nawet tajemnic poznamy znów i zbadamy - 
rzekł Dachir, siadajšc.
Supramati nie zdšżył odpowiedzieć, gdy wtem nowe niezwykłe zjawisko wprawiło ich 
w takie zdu-
mienie, że obaj równoczenie wydali okrzyk zachwytu.
Od sklepienia błysnšł i zaiskrzył się szeroki, złoty promień janiejšcego 
wiatła, które wyranie
owietliło wszystko wokoło.
- Słoneczne promienie bez słońca? Skšd wychodził, jak przenikał tu ten złocisty 
promień słońca -
nie można się było domyleć.
W tej samej chwili dał się słyszeć oddalony, potężny i harmonijny piew.
- To nie sš pienia sfer, lecz ludzkie głosy - zauważył Dachir.
- Popatrz, oto nasi przewodnicy jadš do nas łódkš. A ty nie zauważyłe, że z 
twego pokoju jest wyj-
3
cie na jezioro? - dodał, wstajšc; obaj przyjaciele skierowali się do wyjcia.
Lekka łód jak strzała sunęła po jeziorze i podpłynęła ku stopniom wiodšcym do 
wištyni, zbudowa-
nej na wzór egipskiego chramu w miniaturze.
Był tam już zgromadzony zespół wtajemniczonych: mężczyni w starożytnych szatach, 
surowi i sku-
pieni i kobiety w bieli, ze złotymi przepaskami na głowach, piewali przy 
akompaniamencie harf. Dziwne,
potężne melodie rozlegały się pod sklepieniem a powietrze było przesycone 
przyjemnym aromatem.
Na Supramatim i jego przyjacielu wywołało to nie dajšce się opisać wrażenie.
Zdawało się, że tutaj i czas cofnšł się także o tysišce lat; był to żywy obraz 
przeszłoci, w której,
dzięki dziwnemu przypadkowi ich nieprawdopodobnego i dotychczasowego istnienia 
pozwolono im
wzišć udział.
Kiedy umilkł ostatni dwięk ofiarnego hymnu, wszyscy obecni uformowali się w dwa 
rzędy i ze
zwierzchnikiem na czele, sklepionš galeriš przeszli do sali, w której 
przygotowano ranny posiłek.
Posiłek ten był skromny, lecz wystarczajšco pożywny dla osób wtajemniczonych; 
składał się z ciem-
nych chlebków, lekko rozpływajšcych się w ustach, owoców, miodu, wina i białego, 
gęstego, zawiesiste-
go napoju, który zewnętrznym wyglšdem przypominał mietanę.
Dachir i Supramati przegłodziwszy się w czasie podróży, zaczęli jeć z apetytem.
Zobaczywszy, że Najwyższy Hierofanta, obok którego obaj siedzieli, spoglšda na 
nich; nieco zmie-
szany Dachir zauważył:
- Nieprawdaż Mistrzu, to wstyd, aby magowie okazywali taki apetyt?
Starzec umiechnšł się.
- Jedzcie, jedzcie, moje dzieci! Ciała wasze wyczerpały się i wycieńczyły w 
cišgłym stykaniu się
z tłumem, który wyssał z was życiowš siłę. Tu, w ciszy i samotnoci, wszystko to 
przejdzie. Pożywienie
nasze, wydobyte z atmosfery, czyste jest i wzmacniajšce; wchodzšce w jego skład 
częci materialne
przystosowane sš do naszego sposobu życia, a jeć nie jest grzechem, ponieważ 
ciało, nawet i nie-
miertelnego, potrzebuje pożywienia.
Po skończonym niadaniu Najwyższy Hierofanta zapoznał goci ze wszystkimi 
członkami zgroma-
dzenia.
- Przede wszystkim nieco odpocznijcie, moi przyjaciele - rzekł im na pożegnanie.
- Dwa tygodnie powięćcie sobie na zwiedzanie i oglšdanie naszego schroniska, 
które obfituje w hi-
storyczne i naukowe skarby; nadto znajdziecie i poród nas wielu bardzo 
interesujšcych ludzi, z którymi
przyjemnie będzie wam pogawędzić. Następnie obmylimy wspólnie plan waszych 
zajęć, które będš do-
tyczyły innych przedmiotów, niż u Ebramara, ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin