16439.txt

(30 KB) Pobierz
Jerzy Andrzejewski

Synowie

1946
Jedyny syn pa�stwa Grodzickich, dziewi�tnastoletni Janek, zgin�� w powstaniu warszawskim, podczas szturmu na broniony przez Niemc�w gmach Telefon�w. Ci�ko rannego nie zd��ono donie�� do najbli�szego punktu sanitarnego. Umar� po drodze i zosta� pochowany na podw�rku jednego z dom�w przy ulicy Mazowieckiej. Grodziccy, ludzie ju� niem�odzi � on bliski sze��dziesi�tki, gimnazjalny nauczycie! historii, ona kobieta te� pi��dziesi�cioparoletnia � mieszkali na Mokotowie, wi�c o �mierci syna dowiedzieli si� ze znacznym op�nieniem. Przyni�s� im t� wiadomo�� pewien Janka przyjaciel, kt�ry by� przy jego �mierci, a teraz w charakterze ��cznika przedosta� si� ze �r�dmie�cia na Mokot�w kana�ami. Wkr�tce potem dom, w kt�rym Grodziccy mieszkali, zosta� zbombardowany i uleg� zniszczeniu. Z licznych mieszka�c�w kamienicy Grodziccy jedni z niewielu ocaleli, chocia� od chwili, kiedy si� dowiedzieli byli o �mierci Janka, na �yciu ma�o im zale�a�o.
By�y to ostatnie dni obrony Mokotowa. Ataki niemieckie stawa�y si� coraz gwa�towniejsze. Bombardowano Mokot�w z powietrza i ostrzeliwano osiedle z najci�szej artylerii, granatnik�w i mo�dzierzy. Po kapitulacji tej dzielnicy oboje Grodziccy dostali si�, jak wszyscy prawie warszawiacy, do rozdzielczego obozu w Pruszkowie. Stamt�d zostali wraz z wi�kszym transportem ludno�ci cywilnej wywiezieni do jednego z oboz�w na terenie Saksonii. Tam sp�dzili jesie� i zim� z czterdziestego czwartego roku na czterdziesty pi�ty. Dopiero wiosna przynios�a im wyzwolenie. Gdy ofensywa armii radzieckiej zbli�a� si� pocz�a do granic Saksonii, Niemcy nie zd��yli przeprowadzi� pe�nej ewakuacji licznych oboz�w. Pop�dzili wprawdzie na Zach�d tysi�ce wi�ni�w i wielu spo�r�d tych gnanych drogami zgin�o w przededniu wolno�ci. Tak si� z�o�y�o, i� ob�z, w kt�rym przebywali Grodziccy, w pop�ochu pewnego dnia opuszczony przez niemieckich esesman�w, nagle zosta� zaj�ty przez czo��wki sowieckich czo�g�w.
W par� dni p�niej, nabrawszy troch� si�, Grodziccy, mimo wielkich jeszcze pod�wczas trudno�ci transportowych, zdecydowali si� na powr�t do kraju, do Warszawy. Nikt wprawdzie tam na nich nie czeka�. Nie mieli na razie �adnych plan�w na przysz�o��. Chcieli odnale�� gr�b Janka i przenie�� cia�o syna na cmentarz.
Pieszo, czasem na przypadkowych podwodach �o�nierskich lub gdy si� poszcz�ci�o, na wojskowych ci�ar�wkach, gromadnie wracali w owe miesi�ce Polacy z oboz�w i przymusowych rob�t w Rzeszy. Zn�w na zach�d ci�gn�li do swoich ojczyzn wywiezieni na wsch�d Francuzi, Belgowie, W�osi, Holendrzy. Bli�ej granic Polski spotyka�o si� wielu powracaj�cych do siebie Czech�w. Zaczyna�a si� w�a�nie owa wielka w�dr�wka lud�w, kt�ra p�niej przez wiele miesi�cy trwa� mia�a. Szosy zapchane by�y wojskiem, cywilami i uwolnionymi z oboz�w jenieckich �o�nierzami. Dalej na zach�d trwa� jeszcze front, toczy�y si� ostatnie walki, lecz tu, na ziemiach uwolnionych, w�r�d st�uczonych dr�g, zniszczonych miast i powypalanych wsi, pomi�dzy wieloj�zycznymi t�umami, przy nieustannym dniem i noc� szcz�ku czo�g�w i turkocie samochod�w, ni�s� si� ju� wraz z t� tak pami�tn� i tak d�ugo wyczekiwan� wiosn� podmuch wolno�ci. Du�o by�o jednak ludzi, kt�rzy tak jak Grodziccy, wracaj�c do ojczyzny nie mieli do kogo wraca�.
Po wielu trudach i dniach bardzo ci�kich dotarli Grodziccy do Warszawy. By� akurat koniec maja. A wi�c wojna si� sko�czy�a! Krakowski poci�g, kt�rym Grodziccy jechali, przyszed� do Warszawy ze znacznym op�nieniem, po po�udniu zamiast wczesnym rankiem. Nim si� z odleg�ego dworca Warszawa Zachodnia dostali do �r�dmie�cia, pora uczyni�a si� do�� p�na i mimo d�ugiego wiosennego dnia zmierzcha� si� poczyna�o.
Dzie� by� ciep�y i pogodny. T�um podr�nych, zd��aj�cych po�piesznie z dworca do miasta, szybko wymin�� Grodzickich. Z pocz�tku pani Helena chcia�a nad��y� za innymi, mia�a jeszcze nadziej�, �e z do�aj� za dnia dotrze� do �r�dmie�cia i odnale�� gr�b Janka. Gdy jednak przy�piesza�a kroku, pan Adampozostawa� w tyle. Ju� w poci�gu czu� si� �le, bardzo by� drog� wyczerpany, a teraz ledwie si� wl�k�, przygarbiony pod plecakiem.
W pewnym momencie pani Helena zatrzyma�a si� i poczekawszy, a� si� m�� przybli�y, powiedzia�a z akcentem zniecierpliwienia:
� Je�eli b�dziemy szli takim ��wim krokiem...
Tymczasem d�uga ulica Gr�jecka opustosza�a i ucich�a. Czasem zaturkota� wiejski w�z, przejecha�a wojskowa ci�ar�wka. Potem zn�w si� stawa�a cisza wyludnionego pustkowia. W tych stronach miasta, na Ochocie, nie ockn�o si� jeszcze �ycie. Gdy od nie zabudowanych teren�w zawiewa� wiatr, spomi�dzy ruin ni�s� si� g�sty, szaro��ty py�. W tych ciemnych tumanach fruwa�o bia�e pierze i trzepota�y si� strz�py spalonych papier�w. Ca�a Ochota, jak okiem doko�a si�gn��, by�a zniszczona i wypalona. Potrzaskane zgliszcza czernia�y po obu stronach ulicy, nad nimi rozpo�ciera�o si� wiosenne niebo, bardzo delikatne, jasnoniebieskie. Pomi�dzy pogi�tymi latarniami zwisa�y k��by przewod�w tramwajowych, na rozbitych chodnikach chrz�ci�o szk�o.
W po�owie Gr�jeckiej Grodzickiego chwyci� nagle gwa�towny b�l �o��dka. Ju� od kilku dni chwyta�y go takie kr�tkie, lecz bardzo silne b�le. Skurczony i na twarzy poszarza�y, ledwie si� dowl�k� do najbli�szej bramy.
Jak wszystkie inne, d�wiga�a ponad swoj� pustk� wypalone mury. By�a mroczna, zawalona gruzem, lecz u jej ko�ca otwiera�a si� jasno�� podw�rka.
� Usi�d� na podw�rzu lepiej � poradzi�a pani Helena.
Grodzicki zdoby� si� na wysi�ek i przeszed� tych kilka krok�w. Ledwie si� znalaz� na podw�rku, osun�� si� razem z plecakiem na najbli�sze rumowisko cegie�. G�ow� zwiesi� na piersi, przymkn�� oczy i tak znieruchomia�.
Pani Helena sta�a obok d�u�sz� chwil�, wreszcie tak�e usiad�a. W chustce na g�owie, w czarnym, bardzo zakurzonym palcie z wytartym futerkiem przy ko�nierzu i w p��ciennych, zbyt lu�nych, powykrzywianych pantoflach, z tobo�kiem na plecach, wygl�da�a na kobiet� o wiele starsz�, ni� by�a. Spod chustki wymyka�y si� jej posiwia�e w�osy. Przyg�adzi�a je machinalnie i wsun�a pod chustk�.
Zacisznie by�o na tym podw�rzu. Pomi�dzy zgliszczami zielenia�a gdzieniegdzie �wie�a trawa. Wypalone mury pe�ne by�y zachodz�cego s�o�ca. �miga�y tam z przeci�g�ym �wirem jask�ki.
Grodzicki siedzia� bez ruchu, skurczony i nie odzywa� si� s�owem. Oddycha� ci�ko, zacisn�wszy usta. Cierpie� musia� bardzo.
� P�no si� robi � powiedzia�a w pewnej chwili pani Helena. � Bardzo ci� boli?
Skin�� tylko g�ow�. Nie wyczu� tym razem w g�osie �ony zniecierpliwienia, ale zdawa� sobie spraw�, �e Helena ma do niego �al o strat� czasu.
Na koniec b�l w nim przycich�. Podni�s� g�ow�, otworzy� oczy i rozejrza� si� po spi�trzonych doko�a gruzach i rudawych i czarnych zgliszczach.
� Popatrz! � odezwa� si� cicho, z akcentem zdziwienia � i tutaj kiedy� ludzie mieszkali...
Nic nie odpowiedzia�a. Siedzia�a obok na ceg�ach, wyprostowana mimo ci�kiego na plecach tobo�ka, z d�o�mi z�o�onymi na kolanach. Nietrudno mu by�o odgadn��, o czym my�li. Im bli�ej kraju, im bli�ej "Warszawy, tym natr�tniej m�czy�a j� ta jedna, nieust�pliwa my�l, kt�ra im tutaj obojgu tak po�piesznie kaza�a wr�ci� pomi�dzy ruiny. By�a ich my�l� wsp�ln�, lecz poniewa� si� ni� nie dzielili, oddala�a ich od siebie � zamiast zbli�a�.
Grodzicki poprawi� plecak i ci�ko si� podni�s�.
� P�jdziemy?
Pani Helena natychmiast wsta�a. �Sk�d ona tyle si� bierze?" � pomy�la� z gorycz�. Nie ogl�daj�c si� na m�a skierowa�a si� po gruzach w stron� bramy. Grodzicki jeszcze raz si� rozejrza� po podw�rzu. Nagle drgn��.
� Helenko, popatrz! � zawo�a�.
Przystan�a.
� Popatrz! � powt�rzy�. � Sp�jrz tylko, bez tutaj kwitnie...
Rzeczywi�cie, na �rodku podw�rka, w miejscu, w kt�rym dawniej musia� si� znajdowa� zieleniec, spomi�dzy mia�kich gruz�w, martwych cegie� i kamieni wystrzela�a w g�r� w�t�a ga��zka bzu zieleniej�ca m�odymi, kleistymi Usteczkami, a na ko�cu osypana drobnym bia�ym kwieciem.
� Widzisz?
Podszed� bli�ej i wspi�wszy si� na gruzy nachyli� nad ga��zi�.
� Jak�e� ty tutaj wyros�a�, biedactwo? � powiedzia� czule.
Chcia� si� jeszcze raz-podzieli� z �on� wzruszeniem, lecz gdy si� obr�ci� w jej stron�, ujrza�, �e Helena stoi przy bramie z pochylon� g�ow�, najmniejszego zainteresowania nie zdradzaj�c kwitn�cym bzem. Zawstydzony, i� znowu spowodowa� op�nienie, zszed� szybko z usypiska. Po chwili znale�li si� na ulicy.
Niestety Grodzickiego chwyci�y niebawem ponownie b�le i zn�w musieli straci� kwadrans. Potem, bli�ej �r�dmie�cia, parokrotnie unieruchamia�y go gwa�towne skurcze. Za ka�dym razem pani Helena pyta�a niezmiennie: ,,Bardzo ci� boli?", ale w jej g�osie o wiele wi�cej ni� zaniepokojenia by�o nadziei, �e by� mo�e zaprzeczy. A� wreszcie, gdy po raz czwarty czy pi�ty musieli si� z jego powodu zatrzyma�, powiedzia�a patrz�c w ziemi�:
� Teraz to ju� wszystko jedno w�a�ciwie, nie potrzebujemy si� tak �pieszy�...
Nic nie odpowiedzia�. I tak by�o jasne, �e nie zd��� dotrze� do Mazowieckiej przed noc�. Zmierzcha�o i szli mroczniej�cymi ulicami, ci�gle w�r�d ruin i zgliszcz, wyra�nie si� rysuj�cych w niebieskawym powietrzu wieczoru. Czas by� najwy�szy pomy�le� o noclegu.
Poniewa� instynktownie, nawet si� nie porozumiewaj�c, kierowali si� w stron� dawnego swego domu na Mokotowie, postanowili zaj�� po drodze na ulic� Sniadeckich, gdzie mieszka�a siostra pani Heleny, Maria Olszewska. Grodziccy od pierwszego dnia powstania nie mieli ani o niej, ani o jej synu, r�wie�niku Janka, �adnych wiadomo�ci. Nie wiedzieli nawet, czy �yj�. Zbyszek Olszewski bra� z pewno�ci� udzia� w powstaniu. Jego starszego brata, Stefana, rozstrzelano jesieni� czterdziestego trzeciego roku w jednej z egzekucji ulicznych. �Na pewno nie ma Marii � kilkakrotnie powtarza�a po drodze pani Helena. � Mo�e te� nie �yje..."
Front czteropi�trowej kamienicy, w kt�rej Maria mieszka�a, zniszczony by� od bomb. Rozdarte mury ods�ania�y na tle kolorowych �cian spi�trzone rumowisko gruz�w. Stali d�u�sz� chwil� patrz�c na to zniszczenie.
� Widzisz? � powiedzia�a wreszcie pani Helena. � Tak s...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin