5945.txt

(284 KB) Pobierz
Jerzy Szaniawski 

Profesor Tutka

Wydawnictwo Literackie

Copyright by Wydawnictwo Literackie, Krak�w-Wroc�aw 1985
Ok�adka i ilustracje Daniel Mr�z
ISBN 83-08-01485-2



Profesor Tutka w�r�d meloman�w

Kilku mi�o�nik�w muzyki rozmawia�o o instrumentach. Zastanawiano si�, kt�ry z powszechnie znanych instrument�w dzia�a najsilniej, najbardziej bezpo�rednio na s�uchacza. Najwi�cej g�os�w otrzyma�y skrzypce. ('Skrzypce - powiedzia� kto� - mog� mnie doprowadzi� do ekstazy). Kto� inny uj�� si� za wiolonczel�, jednak�e w opinii g�rowa�y skrzypce. Gdy by�a mowa o fortepianie - owszem - przyznano mu wiele, i to, �e skala du�a, i wygra� mo�na wszystko - ale w�a�nie tego oddzia�ywania, tego, co mo�e doprowadzi� niemal do ekstazy - tego fortepian da� nie mo�e.
- A jednak... - odezwa� si� milcz�cy do tej pory Profesor Tutka - a jednak... Opowiem pa�stwu pewne moje prze�ycie. Jecha�em statkiem z Genui do Aleksandrii. Morze by�o spokojne, a na pok�adzie zebra�o si� mn�stwo podr�nych. Mi�dzy nimi by� m�odzieniec, jak mi sam m�wi�, na wp� Grek, na wp� Rumun, cz�owiek w zachowaniu si� swoim troch� ekscentryczny, troch�, mo�na powiedzie�, wariat, ale P'anista wprost fenomenalny! W�a�nie z nim rozmawia�em, gdy na pok�adzie da� si� zauwa�y� jaki� gor�czkowy ruch za-'�gi. Po chwili spokojne morze zacz�o jakby przybiera� inny Kolor i wezwano nas do opuszczenia pok�adu, gdy� spodziewana 'est '- kr�tko m�wi�c - burza. W�wczas ten na wp� Grek,
na wp� Rumun, pianista wprost fenomenalny, spojrza� na mnie i powiedzia�:
- Chc� gra�!
Zeszli�my z nim do saloniku koncertowego i pianista zasiad� do pot�nego fortepianu. Ledwie uderzy� w klawisze, sta�o si� co� nieoczekiwanego: dzi�b statku poszed� gwa�townie na d�, a przymocowany specjalnie do pod�ogi fortepian zerwa� swoje wi�zy i odjecha� na k�kach od pianisty. W ostatniej chwili chwyci�em pianist�, kt�ry z wyci�gni�tymi r�kami pozosta� na taborecie - powtarzam, w ostatniej chwili, gdy� dzi�b statku podni�s� si� nagle w g�r�, fortepian wraca�. Oczywi�cie, �e nie wr�ci�by grzecznie pod r�ce pianisty, ale p�dz�c ku przeciwleg�ej �cianie - zmi�t�by po prostu cz�owieka.
Gdyby dzi�b statku wpada� tylko w d� lub podnosi� si� ku g�rze, fortepian je�dzi�by tam i z powrotem, po jednej linii - i mo�na by obra� jaki� punkt strategiczny, aby nas nie rozp�aszczy� na �cianie. Ale rozszala�a burza zacz�a rzuca� statkiem we wszystkie strony: skr�ca�a go, przewraca�a na boki. Nie mo�na by�o przewidzie�, z kt�rej strony uderzy w nas ju� wprost rozszala�y fortepian. W pewnej chwili rzucili�my si� do drzwi - drzwi kto� zamkn��! Groz� sytuacji powi�ksza�a ciemno��, w kt�rej rozszala�e cielsko fortepianu^ szczerz�c klawisze i j�cz�c strunami, przy ka�dym uderzeniu; o �cian� - wstrz�sa�o widmem �mierci.
Nie my�l�c zupe�nie o tym, �e nikt tre�ci mego wolania nie rozumie, zacz��em krzycze� po polsku: "Ratunku, ratunku !" Pianista to samo krzycza� raz po grecku, a raz po rumu�sku. Wreszcie zacz�li�my krzycze�, ma�o krzycze� - .darli�my si� w j�zyku mi�dzynarodowym: "S.O.S.! S.O.S.!"
Kto� otworzy� drzwi. W te drzwi otwarte wbiegli�my w ostatniej chwili, bo fortepian z jak�� w�ciek�o�ci�, z jak�� nieprawdopodobn� furi� p�dzi� za nami, a� opar� si� z j�kiem, �oskotem o �cian�.
Prosz� pa�stwa - m�wi� Profesor Tutka - nie skrzypce, nie wiolonczela - ale fortepian, w�a�nie fortepian zrobi� na mnie najpot�niejsze wra�enie w mym �yciu - tego dnia, gdy szala�a burza na morzu, a ten na wp� Grek, na wp� Rumun, pianista... wprost fenomenalny! zasiad� do fortepianu i-.fortepian odjecha�.

profesor Tutka a has�o   "sztuka dla  sztuki"

Kto� z rozmawiaj�cych twierdzi�, �e kierunki i has�a w sztuce, kt�re pozornie s� ju� przestarza�e i zapomniane, zjawiaj� si� zn�w, jak powracaj�ca fala. Ale kto� inny twierdzi� z uporem, �e na przyk�ad takie has�o, jak "sztuka dla sztuki", ju� nigdy nie wr�ci.
Uciszono  si�, bowiem Profesor Tutka zacz�� opowiada�:
- By�em w�wczas w Brazylii i znalaz�em si� tam na skraju dziewiczego lasu. W pewnej chwili pos�ysza�em, jak kto� powiedzia�: "szczeni� szczeka w szczawiu*. Czy mnie s�uch myli? Zn�w s�ysz�: "szczeni� szczeka w szczawiu*. Nas�uchuj�: i zn�w - "szczeni� szczeka w szczawiu*.
Opowiadanie przerwa� s�dzia.
- Prosz� pana, je�eli mi pan jeszcze czwarty raz powt�rzy - "szczeni� szczeka w szczawiu", to - za siebie nie odpowiadam! Bo rozumiem: nie wszystko, o czym m�wimy, ma posiada� my�l g��bsz�. Ale musi by� w tym jaki taki sens. A pan
am tu opowiada... Dlaczego w szczawiu, pytam, dlaczego - w szczawiu?!
, ~~ Panie s�dzio. Gdyby wobec pana kobieta-Polka powie-
- a a.   "szczeni�  szczeka  w  szczawiu",  m�g�by  pan  s�usz-
'e wysun�� zarzut, �e w tym nie ma my�li g��bszej. Ale:
y y   to   powiedzia�a   cudzoziemka,   toby   pana   przede
wszystkim zastanowi�o to, �e mo�e ona wym�wi� tak trudne s�owa.
- Ano to m�w pan od razu, �e to by�a cudzoziemka.
- Tak. Papuga.
- Papuga?
- Papuga. Zacz��em si� zastanawia�, sk�d papuga na skraju dziewiczego lasu m�wi po polsku? Zacz��em my�le� jak detektyw. A poniewa� czytywa�em i ksi��ki kryminalne, wiedzia�em, jak powinien my�le� detektyw. Naprz�d musi si� zastanowi� i dopiero - wywnioskowa�. Nigdy odwrotnie. Zastanowi�em si� i wywnioskowa�em, �e tu musi mieszka� jaki� Polak, kt�ry nauczy� m�wi� papug� po polsku. I nie jest to Polak zwyk�y. Bo, �e zdolny, a nawet utalentowany, to - nie ma w tym nic nadzwyczajnego: Polacy s� zdolni i utalentowani; ale by� to przy tym Polak - cierpliwy. Zacz��em si� zastanawia�, jaki cel mia� ten Polak, kt�ry uczy� papug�, jaka idea mu przy�wieca�a? Bo tego, czego dokona�, nie mo�na nawet nazwa� "szerzeniem kultury polskiej za granic�". I nie mo�na przypu�ci�, aby to zrobi� dla zabawki. Owszem, zna�em rodak�w na obczy�nie, co uczyli dla zabawki. Uczyli cudzoziemk� s��w nieprzyzwoitych, a potem taki nicpo� za boki si� �apa�, kiedy cudzoziemka w dobrej wierze to powtarza�a. Ale trzeba zauwa�y�, i� we wszystkich j�zykach s�owa nieprzystojne maj� to do siebie, �e s� �atwe do wym�wienia. A tu - co� wr�cz innego: bo i przyzwoite, i trudne. A wi�c cz�owiek ten wk�ada� w t� nauk� trud, siln� wol�, up�r - i niew�tpliwie powa�n� prac�. Dlaczego to robi�? Widocznie ho�dowa� on has�u: "sztuka dla sztuki".
S�uchacze Profesora Tutki orzekli, i� jest to przyk�ad doskona�y: ten Polak zdolny, utalentowany, a w dodatku Polak cierpliwy - nie zrobi� nic, jak to inteligentnie zauwa�ono, ani dla kraju, ani dla Brazylii. A wi�c has�o "sztuka dla sztuki*, kt�remu ho�dowa�, jako bezu�yteczne - ju� nie powinno powr�ci�.

Profesor Tutka na ma�ej stacji kolejowej

Wiecz�r jesienny, deszcz, do kawiarni wchodzili ludzie przemokni�ci, ten sk�ada� parasol, �w przeciera� mokre okulary, niejeden m�wi�: "ale czas...", "psi czas".
Profesor .Tutka powt�rzy� po kim� w zamy�leniu: "psi czas, psi czas"... Po chwili zacz�� m�wi�:
- Przypomnia� mi si�, panowie, taki, jak ten, wiecz�r. Tylko �e nie siedzia�em w�wczas w kawiarni, ale na ma�ej stacyjce kolejowej. Wysiad�em z jednego poci�gu, aby przesi��� si� na drugi. Nie jest to rzecz przyjemna czeka� na stacji par� godzin, wi�c wypowiedziawszy w my�li, jak to zwykle w takich razach bywa, krytyk� pod adresem dyrekcji kolejowej za z�e po��czenia, siad�em zrezygnowany w salce restauracyjnej, kt�ra by�a zarazem poczekalnia. Popatrzywszy na plakaty i og�oszenia rozwieszone na �cianach, wsta�em i zbli�y�em si� do ubogiego bufetu, za kt�rym siedzia�a panienka i czyta�a ksi��k�. Przeprosi�em, �e jej przerywam, i zam�wi�em szklank� herbaty. Znudzona, senna panienka przynios�a mi ciep�ego p�ynu, kt�ry na ma�ych stacyjkach nazywaj� herbat�. Ten kolor ��tawy, ta gruba zielonkawa szklanka i �y�eczka cynowa jeszcze wi�cej dodawa�y wszystkiemu melancholii. Ale taki ju� jest zwyczaj, �e si� na stacji kolejowej pije... Deszcz sp�ywa� po szybach, na �wiecie zimno i ciemno, pa-
li
nienka ma�om�wna, senna, nie interesuj�ca si� przyby�ym go�ciem, no i ta herbata w grubej zielonkawej szklance. Wierzcie mi, panowie, �e by�o smutno. Na szcz�cie od pieca sz�o ciep�o, a wszed�em tu troch� zmarzni�ty, przepojony wilgoci�, czu�em si� nieswojo, kto wie, mo�e mia�em troch� gor�czki. Spr�bowa�em o co� zapyta�, ale panienka odpowiedzia�a mi niech�tnie, nie odrywaj�c oczu od ksi��ki. Niech sobie czyta... Po jakim� czasie zobaczy�em za szybami �wiat�o i pos�ysza�em zbli�aj�cy si� poci�g. Wiedzia�em, �e to nie ten, kt�ry ma mnie powie�� dalej. Panienka nie podnios�a nawet oczu na szyby, wiedzia�a, �e to jaki� poci�g towarowy. Po chwili wszed� konduktor z latark� i zbli�ywszy si� do bufetu, powiedzia�: "Musi mi pani da� kieliszek w�dki". Powo�a�a si� na �wie�o wydane rozporz�dzenie, �e funkcjonariuszom kolejowym podczas s�u�by nie wolno sprzedawa� napoj�w wyskokowych. "Napo-j�w wyskokowych* - tak si� wyrazi�a. Konduktor odpowiedzia�, �e rozporz�dzenie jest rozporz�dzeniem, ale dzi� trzeba zrobi� wyj�tek: zimno, deszcz, wilgo� przenika cz�owieka do ko�ci, a poza tym wioz� tym towarowym nieboszczyka. "Chyba, �e tak" - odpowiedzia�a panienka i nala�a kieliszek w�dki. Konduktor wypi� i powiedziawszy: "psi czas, psi czas", znikn�� za drzwiami.
Znudzony, zm�czony, czu�em, �e bym zasn��. Mo�e nawet przymkn��em oczy, bo gdy si� ockn��em, zobaczy�em w rogu poczekalni trzy osoby: starsz� dam�, cz�owieka wygl�daj�cego na cudzoziemca i jeszcze jednego pana w meloniku. Nie ��dali niczego do jedzenia, zreszt� zaczytana panienka nie zwraca�a na nich najmniejszej uwagi. Zacz��em ich obserwowa�. Wygl�dali bardzo charakterystycznie. Pani, mimo starszego wieku, ubrana by�a do�� jaskrawo; jej kapelusz z pi�rkiem mia� nawet w sobie co� komicznego. Obok niej siedzia� chudy, wysoki cz�owiek, o rudych w�osach. Mia� czapk� na g�owie, a szyj� owini�t� wielkim we�nianym szalem w krat�. W ustach trzyma� fajk�. Trzecim go�ciem by� pan w podobnym do mojego meloniku i takim, jak moje, palcie. Mia� przyjemn�, inteligentn� twarz i w og�le wydawa� mi si� podobny do mnie. Pani m�wi�a: "...Znam dw�ch m�czyzn. S� to przeciwnicy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin