8118.txt

(474 KB) Pobierz
Robert Silverberg 

Maski czasu

Tytuł oryginału: The Masks of Time
Copyright Š 1968 by Robert Silverberg
Copyright Š 1994 for the Polish translation by REBIS
Wydanie I
Przekład: Sławomir Dymczyk
Dla
A. J. i Eddiego
Pierwszy
Przypuszczam, że tego typu pamiętnik powinna rozpoczšć A jaka deklaracja 
przedstawiajšca osobę piszšcš: byłem człowiekiem, żyłem, cierpiałem. Za mój 
udział w 
nieprawdopodobnych wypadkach ubiegłych dwunastu miesięcy okazał się nadzwyczaj 
znaczšcy - poznałem mężczyznę z przyszłoci. Towarzyszyłem mu na jego koszmarnej 
orbicie wokół naszego wiata. Byłem z nim aż do końca.
Lecz nie na poczštku. Jeli mam wiernie przedstawić historię tego człowieka, to 
muszę równie wiernie opowiedzieć o sobie samym. Kiedy Vornan-19 przybył do 
naszego 
czasu, byłem tak dalece oderwany od rzeczywistoci, od wszelkich wydarzeń nawet 
najbardziej niezwykłych, że przez kilka tygodni nic nie wiedziałem o tym fakcie. 
W końcu 
jednak wessał mnie wir przez niego stworzony... tak samo jak i was wszystkich 
bez wyjštku, 
jak każdego z nas z osobna.
Nazywam się Leo Garfield. Jest wieczór, pišty grudnia 1999 roku, liczę sobie 
pięćdziesišt dwa lata. Jestem kawalerem - z wyboru - i cieszę się doskonałym 
zdrowiem. 
Mieszkam w Irvine w Kalifornii, gdzie objšłem katedrę fizyki na tamtejszym 
uniwersytecie. 
Praca moja skupia się nad zagadnieniem odwrócenia czasu dla czšstek 
elementarnych. Nigdy 
nie nauczałem w sali wykładowej. Opiekuję się kilkoma młodymi studentami 
ostatniego roku, 
których traktuję - co jest zresztš normalne na uniwersytecie - jako swych 
wychowanków. W 
naszym laboratorium nie ma wszakże zajęć w zwykłym tego słowa znaczeniu. Większš 
częć 
swego dorosłego życia powięciłem zagadnieniom fizyki czasu wstecznego, a moim 
czołowym osišgnięciem było zmuszenie kilka elektronów do zawrócenia na pięcie i 
ulecenia 
w przeszłoć. Niegdy uważałem to za spory sukces.
Przybycie Vornana-19, które miało miejsce niecały rok temu, zbiegło się w czasie 
z 
impasem, w jakim znalazłem się w pracy. By rozładować narastajšcš frustrację, 
wybrałem się 
na pustynię. Nie mówię tego wcale, aby usprawiedliwić swojš poczštkowš 
ignorancję na 
temat wizyty Vornana-19. Bawiłem wtedy, co prawda, jakie pięćdziesišt mil na 
południe od 
Tuscon u przyjaciół, ale posiadali oni niezwykle nowoczesne mieszkanie, 
wyposażone w 
ekrany cienne, datafony oraz inne rodki służšce do korzystania z informacji. 
Mogłem zatem 
na bieżšco ledzić rozwój wypadków. Jeli tego nie uczyniłem, to nie z powodu 
izolacji, lecz 
dlatego iż nie miałem zwyczaju oglšdać obowišzkowo każdego serwisu 
informacyjnego. 
Codzienne długie spacery po pustyni wspaniale działały na mego ducha, lecz gdy 
zapadał 
mrok nad wiatem, wracałem ponownie na łono ludzkoci.
Zrozumcie proszę, iż moja opowieć o tym, jak Vornan-19 znalazł się wród nas, 
musi 
rozwijać się stopniowo, w kilku odsłonach, Gdy zostałem wplštany w tę historię, 
była ona już 
równie stara, jak upadek Bizancjum czy triumfy Atylli. Moje poszukiwania 
zagubionych 
wštków wyglšdały tak, jakbym uczył się o jakim wydarzeniu z zamierzchłej 
przeszłoci.
Vornan-19 zmaterializował się w Rzymie, po południu 25 grudnia 1998 roku.
W Rzymie? W dniu Bożego Narodzenia? Na pewno zrobił to z premedytacjš. Nowy 
mesjasz zstępujšcy z nieba w ten szczególny dzień, między mury tego wyjštkowego 
miasta? 
Jakże to oczywiste! Jakże płytkie!
Lecz Vornan utrzymywał póniej, że był to całkowity przypadek. Umiechnšł się w 
ten swój irytujšcy sposób, przecišgnšł kciukami po delikatnej skórze pod 
oczodołami i 
powiedział cicho:
- Szansa, że wylšduję w danym dniu, wynosiła jeden do trzystu szećdziesięciu 
pięciu. 
Traf padł akurat na tamto popołudnie. A zresztš cóż takiego szczególnego widzisz 
w 
więtach?
- Rocznica narodzin Zbawiciela - wyjaniłem. - Od wieków.
- Przepraszam, zbawiciela czego?
- Ludzkoci. Przybył, aby odkupić nasze grzechy. Vornan-19 stał wpatrzony w kulę 
pustki, która zdawała się go otaczać. Sšdzę, że rozmylał nad pojęciami: 
zbawiciel, 
odkupienie i grzech, próbujšc przypisać sens pusto brzmišcym dla niego dwiękom. 
Wreszcie 
rzekł:
- Ten odkupiciel ludzkoci urodził się w Rzymie?
- W Betlejem.
- Przedmiecie Rzymu?
- Niezupełnie - odparłem. - Lecz skoro pojawiłe się akurat na Boże Narodzenie, 
to 
powiniene był wybrać Betlejem jako lšdowisko.
- I pewnie tak bym włanie uczynił - stwierdził Vornan - gdybym wszystko 
zaplanował wczeniej. Lecz ja nie miałem zielonego pojęcia o tym waszym więtym 
mężu. 
Nie mówišc już o jego miejscu urodzenia, czy też o całej tej rocznicy.
- Czy u was, w przyszłoci, zapomniano Jezusa?
- Wiesz przecież, że jestem kompletnym ignorantem w tej materii. Nie zajmowałem 
się nigdy starożytnymi religiami. To czysty przypadek, że przybyłem akurat 
tutaj, do waszego 
czasu.
Jego dystyngowanš twarz przecięła błyskawica boleci.
Może rzeczywicie mówił prawdę. Betlejem byłoby dużo bardziej znaczšce, gdyby 
pragnšł naladować Mesjasza. Wybierajšc Rzym do swych celów, mógł co najwyżej 
wylšdować na placu, naprzeciw Bazyliki w. Piotra, powiedzmy w chwili, gdy 
papież Sykstus 
błogosławiłby tłumy. Srebrzysta jasnoć, postać opadajšca z nieba, setki tysięcy 
wiernych 
klęczšcych w rozmodleniu. Posłaniec z przyszłoci emanujšcy bladym wiatłem, 
umiechnięty, czynišcy znak krzyża, lšcy w tłum promienie niewysłowionego dobra 
i 
ukojenia. Czyż nie byłoby to odpowiednie w tej uroczystej porze? Ale on postšpił 
inaczej. 
Pojawił się u stóp Schodów, koło fontanny, na ulicy wypełnionej w powszednie dni 
rzeszami 
zamożnych klientów, sunšcych nieustannie w stronę butików na Via Condotti. W 
południe 
Bożego Narodzenia na Placu Hiszpańskim było całkiem pusto. Sklepy Via Condotti 
były 
zamknięte, za ze Schodów wymiotło gdzie całš przesiadujšcš tam zazwyczaj 
cyganerię. 
Widać było jedynie kilkoro parafian spieszšcych w stronę kocioła Trinita dei 
Monti, Dzień 
był mrony, z szarego nieba opadały płatki niegu wdzięcznie wirujšc, od Tybru 
falami 
chłostał przenikliwy wiatr. Rzym owego popołudnia sprawiał doć przygnębiajšce 
wrażenie. 
Poprzedniego dnia apokaliptyci rozpętali zamieszki. Podniecony tłum ludzi z 
pomalowanymi 
twarzami przetoczył się falš przez Forum, odtańczył wokół spękanych murów 
Koloseum 
dawno już przebrzmiały balet z Walpurgisnacht, obiegł gromadnie wielki pomnik 
Wiktora 
Emanuela, by zbezczecić jego nieskalanš biel swym wyuzdaniem i rozpustš. Był to 
najpoważniejszy wybuch zbiorowego szaleństwa, jaki miał miejsce w Rzymie owego 
roku, 
choć nie mógł równać się pod względem brutalnoci ze zwyczajowymi już 
zamieszkami 
apokaliptystów w Londynie czy powiedzmy w Nowym Jorku. Carabinieri stłumili z 
pewnymi 
trudnociami te rozruchy, nie żałujšc neurobiczów, którymi bezlitonie chłostali 
krzyczšce i 
wymachujšce gromady szaleńców religijnych. Podobno jeszcze tuż przed witem 
Wieczne 
Miasto rozbrzmiewało krzykami jak podczas Saturnalii. Potem wstał poranek 
Dziecištka 
Jezus, a w południe, kiedy smacznie sobie spałem spowity ciepłem arizońskiej 
zimy, ze 
stalowoszarego nieba opadł na ziemię w aureoli wiatła Vornan-19, mężczyzna z 
przyszłoci.
Moment ów widziało dziewięćdziesięciu dziewięciu wiadków. Byli zgodni co do 
wszystkich zasadniczych kwestii.
Vornan-19 zstšpił z nieba. Wszyscy przesłuchiwani póniej wiadkowie stwierdzili 
jak jeden mšż, iż przeleciał łukiem ponad Trinita del Monti, minšł Schody na 
Placu 
Hiszpańskim i wylšdował parę jardów za niewielkš fontannš w kształcie łódeczki. 
Niemal 
wszyscy utrzymywali, iż podczas opadania pozostawiał za sobš błyszczšcy lad w 
powietrzu, 
lecz nikt nie dostrzegł żadnego pojazdu. Przy założeniu, iż wszystko odbyło się 
zgodnie z 
prawami rzšdzšcymi swobodnym spadaniem ciał, Vornan-19 w momencie zetknięcia z 
ziemiš musiał lecieć z szybkociš kilku tysięcy stóp na sekundę. Było to możliwe 
przy 
założeniu, że przybysza spuszczono z jakiego poduszkowca skrytego za gmachem 
kocioła.
Wylšdował gładko na obie nogi, nie odnoszšc przy tym najlżejszej nawet kontuzji. 
Mówił póniej co ogólnikowo o neutralizatorze grawitacji, który zamortyzował 
upadek. 
Nie podał jednak żadnych szczegółów. My nie odkrylimy podobnego urzšdzenia, 
przynajmniej jak dotšd.
Był nagi. Troje wiadków utrzymywało, iż częciowo otaczała go błyszczšca aura, 
która maskowała intymne częci, co w rodzaju opaski na lędwie; jednak sam 
kontur ciała 
pozostawał doskonale widoczny. Tak się złożyło, iż owš trójkę wiadków stanowiły 
zakonnice, stojšce akurat na schodach kocioła. Pozostali oznajmili zgodnie, iż 
Vornan-19 był 
w czasie lšdowania całkowicie nagi. Większoć sporód nich potrafiła nawet 
opisać z 
detalami anatomię jego narzšdów płciowych. Vornan okazał się niezaprzeczalnie 
osobnikiem 
płci męskiej. Obecnie jest to już powszechnie wiadome, lecz wówczas każda 
wiadomoć, jaka 
docierała do nas, wzmagała tylko pragnienie rozjanienia mroków tajemnicy. 
Naoczni 
wiadkowie przybycia Vornana rozwodzili się nad doskonałš budowš zagadkowego 
gocia. 
To było pewne!
Problem tkwił gdzie indziej: czy oto zakonnice doznały zbiorowej halucynacji, 
widzšc 
wieniec ze wiatłoci zasłaniajšcy nagoć Vornana? Czy też mniszki wiadomie 
wymyliły 
owš aurę, by ochronić swš własnš niewinnoć? A może Vornan wszystko tak 
zaaranżował, 
aby większoć wiadków ujrzała go w całoci, za tym, którzy mogliby doznać 
emocjonalnego wstrzšsu, przedstawiono inny, nieco zmieniony obraz jego ciała?
Nie mam pojęcia. Apokaliptyci dowiedli bezspornie, iż zbiorowe halucynacje sš 
możliwe, nie wykluczam więc tej pierwszej możliwoci. Drugiej także nie można 
odrzucić. 
Wszak dzieje zinstytucj...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin