MARIA RODZIEWICZÓWNA CZAHARY I Dzwony kocielne grały żałobnie. Powietrze pełne było ich skarg przenikały do wnętrza domów, głuszyły szmery. Przechodzień każdy ku dzwonnicy oczy podnosił, a potem zwracał je na karawan, przed farš stojšcy, i przystawał zwiększajšc ciżbę gapiów. Ulica zatłoczona była tłumem ciekawych i długim szeregiem zaprzęgów obywatelskich grzebano kogo znacznego. Z gęstych, siwych chmur poczšł sypać nieg. No, panowie, może już pora na eksportację zawołał pan Jan Zarudzki wchodzšc do pokoju hotelowego, gdzie czterech przybyłych na pogrzeb obywateli grało w winta. Nikt na razie nie odpowiedział, bo rozgrywano partię, dopiero gdy skończyli, który zapisujšc mruknšł: Dzwoniš na egzekwie, jeszcze czas, skończymy robra. Spójrz no, czy konie pod kociołem. Stojš. Nie wiecie, czyje to kasztany? Czwórka w szorach? Czyjeż by? Motolda! Eee! To i sam Luter grzebie Janickiego! Wielka parada. Nie wiecie? Sam jest czy z żonš? Sam. Od poczštku siedzi jako przysięgły w sšdzie okręgowym. Bez atu. Rozmowa się urwała. Zarudzki podszedł do okna i na plac patrzył. Dzwony wcišż grały. Zajazd pełen był goci pogrzebowych, więc po chwili kto znowu wszedł. Panowie! Chodmy. Musimy się przecie w kociele pokazać. Wszyscy już poszli. To id, kiedy ci tak pilno! burknšł jeden z graczy, który wpadł bez trzech na małego szlema. Zaraz skończymy! Nie przeszkadzajcie! Nowo przybyły zbliżył się do Zarudzkiego. Dziekan może długo i grubo piewać. Bierze pięćset rubli za pogrzeb. Oni by dali tysišc z radoci, że się wreszcie do fortuny dorwš. Męczył bo ich stary. Teraz Karolek pewnie Sterdyńskš dostanie. No, a Lucjan interesa oczyci. Ciekawym, czy się podzielš, czy Karolek Lucjana spłaci. Kapitałów stary nie miał, ale i długów żadnych. Zawsze dla dwóch suto będzie. No, siostrom dać muszš spłatę. Co tam siostry! Ale co z Wacławem będzie? Co ma być. Pewnie dawno przepadł i nie żyje. Zobaczysz, że zmartwychwstanie do spadku. Eee! Nie będzie się miał pokazać. No, no! A zresztš Zoka im jakš sztukę utnie. Zoka! Ta wemie spłatę i drapnie w wiat. Doć miała niewoli ze starym. Że nieznony był, to prawda Aleć o Zokę stara się podobno Owerło. Stary Janicki kijem go wygonić obiecał, tak o córkę był zazdrosny teraz może się pobiorš. No, panowie, idziemy! Nie wiecie, stypa będzie? U dziekana obiad po pogrzebie. Karolek wczoraj wieczorem wszystkich prosił. Dobrš majš starkę, jeszcze po choršżym. Wyszli wszyscy na ganek, przez plac do kocioła, oglšdajšc konie i ekwipaże. Przystanęli koło czwórki Motolda i który rzekł półgłosem: Kareta tysišc rubli, a niedawne czasy Motoldowi żaden Żyd by tysišca grosza nie pożyczył. Bestia ma szczęcie. Szczęcie? Toć na to szczęcie dużo perkalików natkał. Niech no mu żona kipnie, znowu będzie piechotš chodził i z Łasicka z kijem w wiat ruszy; sukcesora ani słychu. Rozemieli się na jakš szeptem dopowiedzianš uwagę Zarudzkiego i weszli do kocioła. Nad tłumem katafalk królował, msza dobiegała końca, przepchali się przez tłum gawiedzi do pierwszych ławek i tam zaczęli się rozglšdać, kto jest ze znajomych, witać się w milczeniu, obserwować zachowanie się rodziny, iloć wiateł, trumnę, przybranie kocioła. Zjazd obywatelski był liczny, nikogo nie brakło. Nieboszczyk był długie lata marszałkiem powiatu, rodzina dawno osiadła w okolicy, szeroko spokrewniona, a przy tym pogrzeb wypadł w czasie kadencji sšdu okręgowego i dorocznego jarmarku, i przed więtami Bożego Narodzenia, gdzie z najdalszych kštów powiatu gospodynie cišgały z powodów spiżarnianych do miasta. W pierwszej ławce było czworo dzieci zmarłego: dwóch synów, jeden zupełnie łysy, drugi przystojny blondyn, obydwaj z krepš na rękawach i twarzami urzędowo, przyzwoicie strapionymi. Kobiety miały na twarzach krepowe welony, więc rysów trudno było rozpoznać. Tym się różniły, że jedna płakała, druga klęczała sztywno, bez ruchu. Za nimi siedział szwagier Janickiego, Wilszyc, z żonš i dwie siostry zmarłego, potem rodzina dalsza. Celem wielu spojrzeń był Motold. Tłum ten cały go znał, bo potentatem był powiatu miał w tym tłumie wrogów i zawistnych, i pochlebców, i krytyków, i oszczerców, nie miał może tylko ani jednego przyjaciela. Stał wród całej grupy obywateli i niczym się od nich wybitnie nie różnił. Był redniego wzrostu, wyglšdał na lat czterdzieci, włosy już szpakowate, rysy doć pospolite, trzymał się pochyło, niepozorny był i widocznie obojętny na ciekawoć ludzkš lub mylš gdzie indziej nie pozował. Ksišdz odpiewał grobowe Requiescat i zmieniał ornat na kapę, ruch się uczynił wokoło katafalku, panowie podeszli bliżej, jedna z córek wybuchła spazmatycznym płaczem, młodszy syn dawał jakie rozkazy służbie, rozszedł się zapach kadzidła, wszyscy powstali. Zaczęto usuwać kwiaty i wiece, obnażać katafalk, wszyscy patrzyli na trumnę jakby na co żywego, więtego zdejmowano jš powoli, ostrożnie, dla łachmana ziemskiego majšc większy wzglšd jak dla ducha, którego już szarpano krytykš lub lekceważeniem. Wzięli jš na barki synowie, kilku jeszcze młodych ludzi, wród nich zauważono Owerłę. Zauważono też, że trumna była za skromna, że młodsza córka okazywała skandaliczny brak serca i żalu. A wtem kondukt ruszył, uczynił się tłok i każdy już tylko uważał, by go nie uduszono w ciasnej kruchcie i żeby być najbliżej trumny. nieg padał coraz gęciej włożono trumnę na karawan i na piechotę ruszyła szczupła garstka, a i ta coraz malała. Gdy kondukt wyszedł za miasto, już tylko czworo najbliższych było za trumnš i długi szereg zaprzęgów. Wszyscy klęli w duchu, ale spełniali wiatowy obowišzek. Na cmentarzu wród zadymki i wichru ksišdz spiesznie ceremonii dokończył i gdy murarze zaczęli katakumbę zamurowywać, wszyscy rzucili się do odwrotu. Młodszy syn pozostał z jednš z córek, starsi odjechali, by przyjšć goci na probostwie. Po chwili nieg zatarł lady, dzwony umilkły, murarze skończyli robotę, ostatni zaprzęg odjechał żywi wrócili do życia, Janicki został na stałej już siedzibie i w zupełnym spokoju. Już nawet nie mówiono o nim po zajazdach tego wieczora mówiono o stypie i o dzieciach. Stypę chwalono smaczna była i suta, ale tych, którzy jš wydali, szarpano niemiłosiernie. Nikt z powodu zadymki i winta nie spieszył do domu, tylko Motold o zmroku odjechał na stypie pomimo zaproszeń obu Janickich nie był, wymówiwszy się grzecznie, lecz stanowczo chorobš żony i ważnymi w domu sprawami. Stary Wilszyc z żonš poszedł wieczorem do dworku Spendowskiego, jurysty, który sprawy majštkowe i sšdowe całego powiatu załatwiał, był doradcš, przyjacielem i plenipotentem obywatelskim, i tam we dwóch starzy i czujšcy może już także bliski kres poczęli nieboszczyka wspominać i o Janickich długo i szeroko rozprawiać. Spendowska z Wilszycowš opowiadały sobie miastowe i wiejskie kłopoty ze służbš mężczyni przypominali lata młode, szkolne koleżeństwo z Janickim, potem wyrzekać zaczęli na młode pokolenie. Czy zostawił chociażby testament? spytał Wilszyc. Bo ostatnimi laty tak zdziwaczał, że już i do mnie nienawić czuł, i ledwie jakie słowo bšknšł. Wacław go dobił. Hm, zapewne, nieprzyjemna była sprawa zamruczał Spendowski. Jednakże niczym nie jest dowiedzione, że Wacław te weksle pofałszował. Toć się przyznał. Przyznał się, ale na co i gdzie wydał te pięć tysięcy rubli ledziłem i niczegom nie odkrył. Zabrał ze sobš. To jasne. Nie może być. Weksle Kahan trzymał dwa lata, zanim podał do sšdu. Żeby Wacław pienišdze miał, toby zapłacił, gdy mu je ojciec w twarz cisnšł i przeklšł. Ja przy tym byłem i Wacława znałem dobrze. Wie pan, co powiem on z nich najlepszy, on i Zoka. Panie Florianie, a wam co się dzieje! Nie chwalę ja tamtych ani rachuję na nich, ale zawszeć bez skandalu żyjš! A ten hańby naniósł, a ta wariatka jak jš przez ambasadę, jako małoletniš, ojciec sprowadził z Paryża, to mały wstyd był? Co wyronie z dziewczyny, która majšc lat siedemnacie ucieka z domu w wiat na awantury? No, odsiedziała ona za to dobrš pokutę z ojcem i miała za swoje. Mówili oni co panu, jak się podzielić mylš? Mówilimy wczoraj wieczorem. Byli tu obadwa i zgodnie wszystko zdecydowali. Pan Karol, jako najmłodszy, przy Woronnem zostaje; pan Lucjan bierze sto tysięcy spłaty, na co sprzedadzš las i wezmš pożyczkę bankowš. No, a siostry? Oni rachujš dać pani Bronisławie dziesięć tysięcy, respective rentę od tej sumy pięcioprocentowš, rocznie pięćset rubli, a pannę Zofię do zamęcia pan Karol utrzymuje i takiż posag ma jej wypłacić. Hm, Karolkowi bardzo ciężko będzie. No, ale Sterdyńska ma podobno czterdzieci tysięcy posagu. Ma. Ja ręczę, gotówkš na stół. Ha, no, byle jš dostał, to wyboruje. A jakże, siostry się zgadzajš? Nie było o tym mowy, więc musieli się już porozumieć. Majš być wszyscy jutro u mnie dla napisania projektu działu. A wiem, bo i mnie prosili na wiadka. Nie można im nic zarzucać, politycznie i rozsšdnie poczynajš, kiedy i los sióstr chcš zabezpieczyć. W tej chwili kto poczšł gwałtownie do dworku kołatać. Spendowski, zdziwiony, ruszył do sieni i po chwili rozległ się znany Wilszycowi głos Karola Janickiego. Przepraszam szanownego pana za najcie o tak pónej porze, ale stała się rzecz tak niesłychana, że musiałem dzi jeszcze o ratunek i radę prosić. Zoka odmawia podpisania działu, no, ale chyba musi być prawo, żeby jš do tego zmusić albo obejć się bez jej zgody. Ja przeczuwałam, że ona im nawarzy piwa szepnęła Wilszycowa do Spendowskiej. Co ty mówisz? Odmawia? Jak to? Dlaczego? Janicki, zasapany, rozdrażniony, przywitał panie i jškajšc się z alteracji wielkiej, mówił...
marszalek1