Nowy Dokument programu Microsoft Word.doc

(52 KB) Pobierz

              Słońce chyliło się ku zachodowi, wydawało mu się, że karmazynowe obłoki zatapiają krwawiącą tarczę w piekielnej kipieli. Obserwował śmierć kolejnego dnia z dachu altanki ogrodu działkowego, niedawno zastanawiał się co było pierwsze- cmentarz leżący po drugiej stronie długiego ogrodzenia, czy też najpierw wybudowano działki? Szybko zakończył rozmyślenia nad trywialnymi sprawami, zajmowały mu czas kiedy przechadzał się alejkami w poszukiwaniu najlepszego miejsca. Dzisiaj miała być ta noc, śmierć kolejnego dnia nie pójdzie na marne. Upewniwszy się, że w odległości przynajmniej dwóch działek nie znajdą się żadne wścibskie oczy i uszy przeskoczył przez ogrodzenie i wdrapał się na solidnej konstrukcji altankę.

              Zapadła ciepła, duszna noc. Nie było widać gwiazd, wszystkie przesłoniły nadymające się burzowe chmury. Wiatr powiewał od niechcenia jakby był w zmowie z żywiołem, który pragnie potajemnie rozpętać nawałnice. Głęboki wdech pozwolił posmakować tajemnicy, chłopak uśmiechnął się, uniósł ręce ponad głowę i udawał, że wrzeszczy- nie chciał przyciągać uwagi, przynajmniej nie za wcześnie.

              W świetle dnia, zanim jego uwagę przykuło dogorywające słońce, na tarasie zadbanej altanki rozpakowywał plecak i torbę. Rozstawiał świeczniki, talerze, kadzidła, różnego koloru świece i na końcu z kieszeni wyciągnął kredę. Kreślił nią na werandzie skomplikowane wzory, symbole, znaki. W kluczowe miejsca ustawiał świeczniki, talerzyki z suszonymi ziołami i kadzidła wypełnione prochem. Gdy skończył podparł się w boki i z uśmiechem prześledził każdą linie, dla pewności wyciągnął z plecaka ostatni przedmiot. Były to zrulowane kartki zapisanego papieru. Rozwijał się po kolei i porównywał zawartość z tym co malowidłami na tarasie. Uśmiechnął się z aprobatą, rozejrzał dookoła jakby liczył na pełne uznania spojrzenia. Wtedy dostrzegł słońce.

              Zanim spadła pierwsza kropla deszczu rozpalił świece, kadzidła i wonności. Rozebrał się do naga, w blasku świec można by było dostrzec muskularne, gładkie ciało wymalowane farbą. Stanął w centrum tarasu, zwiesił głowę i zaczął mruczeń. Wraz z pierwszą kroplą deszczu wypowiadał na głos niezrozumiałe zdania.

              Wiatr nabierał śmiałości, podmuchy stawały się częstsze i bardziej porywiste. Uderzały w usta chłopaka jakby chciały powstrzymać wypowiadanie słów. Z pierwszym grzmotem niebo przecięła błyskawica i zostało wykrzyczane słowo. Mowa zmieniała się w śpiew którego momenty kulminacyjne zgrywały się z grzmotami i rysującymi ponad głową błyskawicami. Płomienie świec na przekór żywiołom tańczyły dziki taniec. Dym wirował i skręcał siwe warkocze z trudem rozwiewane przez wiatr. Palące się zioła zaczęły wystrzeliwać iskry, wirowały lśniące okruchy.

              Przez cały czas zamykał oczy, czuł każde wypowiadane słowo w sposób jakiego nie byłby wstanie opisać żadnemu człowiekowi. Na powiekach pojawiały się żywe, intensywne barwy, jakby alchemik mieszał w tyglu stopione, kolorowe gwiazdy. Czuł jak drży każda cząstka ciała, z trudem podniósł ręce ku roniącemu łzy pochmurnemu obliczu i otworzył oczy urywając śpiew.

              Na jeden moment widział jak w ciemności wirują wokół niego ogniki,  w ich blasku pojawiały się widma sylwetek- niekoniecznie ludzkich- wpatrzonych z zainteresowaniem w widowisko. Czuł spojrzenia, poświęconą mu uwagę i to było ostatnie czego był świadomy. W jego otwarte dłonie i głowę uderzyły błyskawicę. Niebieski ogień trwał tak długo, aż na taras nie padł zwęglony szkielet. Wichura porwała truchło i rzucała nim nad działkami mieląc je na proch. Ogień świec i iskry kadzideł buchnęły zakrywając wszystko płonącą falą. Widma i ogniki trwały wpatrzone w jaśniejącą kulę jaka pojawiła się w miejscu chłopaka. Gorejący żywioł rozwiał wiatr i utopił deszcz, ogniki wypalały się, gasnący blask pogrążał widma w mroku. Kula światła również przemijała pozwalając ciemności wyrywać z niej kęs za kęsem. Burza cichła, aż w końcu wszystko umilkło i pogrążyło się w spokoju nocy.

 

              Nadszedł koniec świata, czy to tylko niebo się wali? Smukła dłoń wystrzeliła spod kołdry i z całej mocy uderzyła piąstką w budzik. Elektroniczny anioł apokalipsy upadł na podłogę milknąc na wieki.   

              Po upłynięciu kilku uderzeń serca pościel ułamała się. Pierwsze promienie słońca złotą kaskadą spływały od czubka błękitnej głowy po koniec pleców. Dłonie rozłożyły się jakby chciały sięgnąć po coś poza zasięgiem. Spod grzywki i upadającej kołdry dobiegło stęknięcie, materiał odsłonił parę dziewczęcych piersi. Delikatnie postawiła stopy na zimnych panelach, naciskała na nie przez chwilę, aż w końcu zdecydowała się przechylić cały ciężar ciała. Stanęła całkiem naga, uwielbiała spać w negliżu od zawsze, lubiła to drobne uczucie swobody. Podniosła się na palcach i ponownie rozłożyła ręce, tym razem przeciąganiu towarzyszyło dłużące się ziewnięcie. Gdy uznała, że poranne rytuały dobiegły końca zajęła się przygotowaniami do wyjścia.  

              Zatrzymała się przed lustrem w przedpokoju. Patrzyła na błękitne włosy z szarymi odrostami i odruchowo przeczesała je dłonią. Myślała nad tym, czy nie podkreślić swojej urody makijażem. Wszyscy powtarzali jej, że jest naturalnie piękna co wielokrotnie udowodnili adoratorzy ze szkoły. Miała jednak dziwną potrzebę zrobić coś na przekór innym, oraz wietrzyła subtelny spisek. Co jeśli koleżanki wiedzą, że w makijażu jest jeszcze piękniejsza i odradzają go z zazdrości? Wzruszyła ramionami i posłała odbiciu pogodny uśmiech, skierowała się w stronę wyjścia i odruchowo położyła dłoń na kieszeni spodni. Westchnęła, spojrzała na haczyk obok drzwi wyjściowych i zrobiła grymas. Odwróciła się na pięcie i wróciła do pokoju gdzie na stoliku pod lustrem spodziewała się znaleźć klucze.

              Mając w garści zgubę poczuła natchnienie, podeszła do okna i podpierając brodę na piąstkach rozejrzała się po okolicy. Wiosenne słońce rozlewało razem z blaskiem pogodny nastrój i poranną świeżość. Uśmiechnęła się do biało-pomarańczowej bryły szkoły średniej i zmierzającej do niej uczniów. Podniosła wzrok na rozległe pola sięgające aż do porośniętego lasami horyzontu. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej na myśl o najwyższym piętrze bloku mieszkalnego z którego oglądała uroki miasteczkowego krajobrazu.

              Kolejne natchnienie skierowało jej oczy ku zegarowi ściennemu, westchnęła i pomyślała, że znowu będzie zmuszona wyciągać rower. Miała już wyjść z pokoju, ale przed progiem ukłuło ją serce. Chciała to zignorować, wiedziała, że to nic poważnego, miewała tak już nie raz. Postąpiła krok, klatka piersiowa zabolała jakby ktoś w jednej chwili rozpalił w niej ognisko. Zatoczyła się do tyłu łykając powietrze i młócąc rękoma w poszukiwaniu czegoś na czym może się oprzeć. Nie wiedziała co się dzieje. Oczy zaszkliły się od łez, cierpienie spływało po niej od czubka głowy po łono, ból pulsował w kilku miejscach wzdłuż kręgosłupa. Traciła siły, a za nią przytomność, osunęła się na kolana, zdołała upaść na dłonie i przechylić się na bok. Jej oczy wpatrywały się w błękit nieba do czasu aż wszystko zniknęło w próżni.

 

              Tamtego dnia została w pracy dłużej, nie potrafiła już siedzieć w domu, wspomnienia wycieczki wracały natrętnie przynosząc tęsknotę. Topiła ją wtedy w bezwzględnym strumieniu wina, wódki i innych trunków. Liczyła na to, że wypłucze z siebie ciepło pustynnego piasku, smak orientalnego jedzenia, uśmiechy ogorzałych, przystojnych mężczyzn. Takie drobnostki nie mogły być winne temu uczucia żalu, pustki i rozczarowania. Wiedziała o tym, dlatego któregoś dnia poszła do lekarza. Właśnie popijała przypisane tabletki wytrawnym winem i złapała garść rudych włosów. Co się ze mną dzieje? Krzyczała w myślach, chciała wydobyć wrzask z piersi, może poczułaby się lepiej, ale ściśnięte od szlochu gardło dusiło się od łez. Dlaczego mi to robisz? Odpuść! Daj mi spokój!

- Nie.- Usłyszała gdzieś w końcu klasy. Podniosła wzrok na pogrążone w mroku półki i rzędy krzeseł, oraz ławek. Widziała papierowe figury geometryczne, plansze ze wzorami matematycznymi wiszące na ścianie i portrety sławnych matematyków pomiędzy oknami.

-Dzisiaj nadszedł czas, kobieto.

              Poderwała się z miejsca, krzesło nauczycielskiego biurka uderzyło w szafkę. Odwróciła głowę spłoszona hałasem, oddech przyśpieszył, oczy mrugały nerwowo.

- Kto…kto tu jest…?- Chciała zapytać, ale z gardła wydobył się skrzek.

- Jakakolwiek wiedza nie będzie ci już potrzebna.- Głos był bardzo głęboki, przyszedł jej na myśl pewien arabski artysta którego spotkała wtedy w Stambule.- Przebudziłeś się. Nie mogę już znieść twojej nudnej rozpaczy dlatego wyśle cię do miejsca za którym tak bardzo tęsknisz. Do domu.

- Naprawdę…?- zapytała piskliwym głosem. Wyminęła biurko i powolnym krokiem wchodziła w ciemność.- Ddziękuje…

 

              Woźny przebudził się przez hałas, początkowo nie wierzył w to, że usnął, nie po takiej ilości kofeiny jaką wypił specjalnie by stróżować całą noc. Doszedł do niego szmer radia, rozpoznał usypiający głos katolickiej rozgłośni i zastanowił się jakim cudem odbiornik przestawił się na tą częstotliwość.

              Ciężko podniósł się z miejsca i rozprostował emerytowane kości. Podrapał się po siwej czuprynie, wziął w garści latarkę i pęk kluczy. Spojrzał po zawartości kanciapy szukając wzrokiem papierosów, przez ospałość zapomniał, że rzucił nałóg dekadę temu. Już miał wychodzić gdy do uszu ponownie doszedł mu monotonny głos księdza prowadzącego. Sięgnął ku wyłącznikowi gdy z odbiornika wydobył się zgrzytliwy, metaliczny ryk. Odruchowo przyłożył dłonie do uszu przez ból, ale po chwili opamiętał się i po prostu wyłączył radio. Stał przez chwilę osłupiały, nigdy nie spotkał się z takim figlem spłatanym przez technologie. Wzruszył ramionami i pogwizdując wyszedł z kanciapy.

              Wyglądając przez okno zmielił w ustach przekleństwo na widok znajomego samochodu.

-Jeśli to babsko znowu zachlało pałę to wytargam ją za te rudy kudły i wrzucę te cholerę pod zimny prysznic.- Szeptał zdenerwowany. Wspiął się po schodach, skręcił i wszedł w korytarz w dłuż którego mieściło się kilka klas. Od lewej strony mijały go własne odbicia w szybach okien. Świecił sobie latarką, nie widział potrzeby włączania całego oświetlenia. Sprzątaczki już dawno wyszły, pewnie jest już kilka godzin po północy, westchnął.

              Zatrzymał się przed jej klasą. Nasłuchiwał, do uszu doszedł mu jej bełkotliwy głos pomieszany ze śmiechem i płaczem. Woźny podciągnął spodnie i wykrzywił twarz w grymasie. Nie wiem babo czy ty masz męża w domu, ale jeśli zapomniałaś co to twarda ręka to ci zaraz przypomnę.

              Wszedł otwierając drzwi tak mocno, że uderzyły o ścianę. Usłyszał jak okruchy tynku posypały się na ziemie, zignorował to, szkoła pamiętała jeszcze początki PRL’u.

- Oszalała pani! Tego już za wiele! Nie będę tolerował pijaństwa w mojej szkole…

              Zaniemówił. Rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu i poczuł jak wściekłość ustępuje ukłuciu strachu. Klasa była otwarta, słyszał pijacki bełkot bardzo wyraźnie, a mimo to nie widział jej tam gdzie się jej spodziewał, czyli za biurkiem. Zapalił światło i zrobił kilka kroków w głąb klasy. Rozglądał się bacznie instynktownie szykując lornetkę do ciosu, miał bardzo złe przeczucia.

- Zgubiłeś coś?

              Podniósł głowę i otworzył usta w niemym wrzasku, rozszerzyły się źrenice, a dłoń powędrowała do serca.

- Nie, nie odejdziesz w taki sposób.

              Nauczycielka patrzyła na niego wisząc pod sufitem, mimo tego, że dłonie i stopy dotykały powierzchni jej głowa była obrócona twarzą do niego. Nie mógł oderwać wzroku od oczodołów z których spływająca krew zawisła niczym wstęgi, posoka zastygła soplami z pomiędzy dziur poszarpanej koszuli. Zakrwawiona paszcza, nienaturalnie rozciągnięta i szczerząca rzędy ostrych zębisk musiała być winna samookaleczeniu.

              Starzec wiedział, że powinien być martwy, czuł jak krew ścięła mu się lodem, jakby serce tłoczyło mu teraz śnieg. Przestał drżeć, czuł jak ciała wyziębia się i umiera, ale ból razem ze śmiercią nie przychodziły.

- Stamtąd skąd pochodzę mięso jest przypiekane słonecznym blaskiem, pustynny piasek często chrzęścił mi między zębami. Teraz. Teraz mam ochotę na inną kuchnie.

 

              Obudziła się osłabiona i odwodniona, suchość w ustach i pieczenie oczu wywołało u niej mimowolną radość, przynajmniej wiedziała, że żyje. Odrętwiałe ciało odmawiało posłuszeństwa, nie wiedziała jak długo spała, chwilę później w jej oczy uderzył blask południowego słońca. Dłoń podniosła się odruchowo, a wraz z nią powróciły zmysły. Czuła jak leży w fekaliach i wymiocinach, a jej skóra pokrywa warstwa łoju. Smród wdarł się w nozdrza wywołując odruch wymiotny, ale na szczęście skończyło się tylko na bolących skurczach.

              Usiadła na podłodze i patrzyła na wszystko otępiałym wzrokiem. Czuła zmęczenie, ale świadomość odrażającej mazi która ją otaczała nie budziła w niej odrazy. Zastanawiała się dlaczego patrzy na to z obojętnością, jakby na fakt, który spodziewała się zobaczyć i już się zdążyła z nim oswoić.

              Rozebrała się, widząc, że ubranie nie zostało do końca splugawione zebrała nim maź z podłogi. Wstała i chwiejnym krokiem weszła do łazienki. Zatkała wannę i wrzuciła do niej po trochu wszystkich proszków do prania i innych płynów. Nie była do końca pewna tego co robi. Czuła się otępiała, zbudzona z głębokiego snu, bardzo intensywnego, ale zapomnianego po przebudzeniu. Odkręciła gorącą wodę, odczekała chwilę i utopiła w pachnącym płynie ubranie. Spojrzała w lustro nad zlewem i uśmiechnęła się na myśl, że nie wiadomo jakim cudem jej włosy zostały nietknięte. Po upływie kilku uderzeń serca weszła pod prysznic. Wyobrażała sobie jak krople wnikają w nią i zabierają każdą cząstkę zmęczenia i bólu. Walczyła ze wspomnieniami snu, nie potrafiła sobie przypomnieć niczego konkretnego oprócz uczuć przerażenia.

 

              Bramę wjazdową zamknęła czarna furgonetka, mimowolnie nazwała ją w myślach „suka”, w odzwyczajeniu nie pomagał wielki napis „Policja” i inne charakterystyczne szczegóły. Uraz sprzed kilku lat pozostawił w jej sercu głęboką niechęć do służb porządkowych.

              Na chodniku pod kładką tłoczył się tłum ludzi, nie wiedziała, czy to wina kamerzystów, ale domyśliła się, że przed nią jakiegoś nieszczęśnika oblega tłum dziennikarzy. Zaciekawiona powodu przez który drogę do szkoły zamyka jej nieprzeciętna przeszkoda rozejrzała się dookoła. Nigdzie śladów wypadku samochodowego, w oddali pyszniły się dumne wieże zakładów przemysłowych, czyli nieśmiertelne żarty o ich eksplozji dalej przebywały w sferze fantazji. Może kogoś zamordowali? Przyśpieszyła kroku i potępiła siebie- z pobłażliwym uśmiechem- że ofiarą może być jedna z nauczycielek Języka Polskiego. Im była bliżej tym coraz bardziej grad pytań pogłębiał ponurą atmosferę. Poczuła strach, fala emocji wypełniła ją jak przypływ pozostawiając po sobie ziarna lodowatego piachu zalęgającego w gardle. Zatrzymała się i słuchała.

- Ile było ofiar?!

- Czy są już podejrzani?!

- Zaatakowali nas terroryści?!

- Jakie motywy przyświecały sprawcą?!

- Kto jest za to odpowiedzialny?!

              Przeczesała błękitne włosy, zapragnęła odwrócić się na pięcie i oddalić się stąd jak najdalej. Coś w środku szeptało jej o tym co we wnętrzu szkoły zobaczył policjant. Nie widziała go, ale wiedziała, że ma ziemistą cerę, przekrwione oczy i drące dłonie.

- Czy jesteś uczennicą tej szkoły?- Brutalnie złapano ją za nadgarstek i odwrócono z powrotem ku tłumowi. Jakiś dziennikarz, zdenerwowany, albo podniecony patrzył na nią rozdrażniony, na twarzy perlił mu się pot a palce tańczyły po wiszącym pod szyją aparacie.

- Może.- Odpowiedziała, chciała by brzmiało to cynicznie, ale dźwięk poniósł ze sobą strach, przez co mówiła piskliwie.- Powiesz mi co tutaj się dzieje?

- Co ty?! Ze szkoły zrobili ci krwawą jatkę, dziesiątki ofiar, a się pytasz co się dzieje…

              Zaniemówiła. Mówił coś jeszcze ale ona poczuła jak zapada się w sobie. Podniosła wzrok, napotkała bryłę budynku szkolnego, zza szyb pięciopiętrowego budynku wpatrywały się w nią dziesiątki spojrzeń  ludzi z którymi chodziła na zajęcia. Byli za daleko by rozróżniała ich twarze, ale wiedziała, że patrzą na nią z niewypowiedzianym żalem i smutkiem.

              Poczuła szarpnięcie.

- Słuchasz ty mnie dziewczyno? Odpowiesz w końcu na coś?

              Przestała czuć twarz,  znowu straciła kontrolę nad ciałem. Oczy cofnęły się do tyłu, zdążyła zapamiętać twarz wystraszonego mężczyzny i uczucie nieważkości, jakby uniosła ją chmura.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin