Maslowska.Dorota-Paw.Krolowej.(osloskop.net).rtf

(280 KB) Pobierz

Dorota Masłowska „Paw królowej”

 

 

Hej ludzie, pora się zbudzić, posłuchajcie tej historii o tym, jak był po­żar w bucie, posłuchajcie o brzydkiej dziewczynie, która miała ciało psa i twarz świni, oczy kaprawe a każde z innego zestawu, usta pełne zębów a każdy z innego uśmiechu, żyłę ma na czole i asymetrię szpar powie­kowych i uchroń nas Boże, nikt takiej brzydkiej nie chciał ani znać, ani żaden chłopak nie chciał jej dymać, bo patrząc na taką twarz zaraz zły każdemu wydawał się świat, a Bóg katolicki USA pastorem, 020.10 Totalizatorem Spor­towym, ślepnącym żonglerem, rokendrolowym hochsztaplerem, hipnotyzerem z Manga Gdynia, co przedstawia ci taką dziewczynę, której najpierw podłożył świnię, z Tysiąclecia Stadionu żółtym cwaniakiem, co sprzedaje ci hrabinę brzydalinę jako superekstratwojąnowąsuperłaskę.

Nazywała się Pitz Patrycja i mieszkała chyba gdzieś na 00—910 Woronicza, przystanek Telewizja, tam gdzie każdy Polak wyobraża sobie, że jest najpięk­niejsza w Polsce ulica, a idzie nią w biały dzień Torbicka. Albo może na Czer­skiej osiem, przystanek Niby Europa, gdzie jest równie najpiękniejsza ulica w Polsce, codziennie nowe akcje, wielka akcja pomóżmy sobie pojechać na mentalne wakacje, wielka akcja, na co ci ta kombinacja, powszechna populary­zacja, wielka akcja narodowa defekacja i popularyzacja, EC Siekierki, spacja. Nikt nie jest piękny ale święta Pitz Patriszia jest Duchem Świętym, ma w mej głowie ołtarze, na których stoi koło Jezusa z zasłoniętą workiem twarzą.

 

EC Siekierki i EC Kawęczyn, Patrycja Pitz, świat od dzieciństwa pluł jej śli­ną śmierdzącą i ciepłą do wyciągniętej ręki i inne dzieci nie chciały się bawić z takim brzydkim dzieckiem, nawet chociaż jej rodzice mieli dużo pieniędzy mówili: moja Karolinka moja mała miss nie będzie się już bawić z tą paszkwilą Pitz, bo potem opowiada rano złe sny śni się jej brzydka Pitz, jak wkłada jej do łóżka swoją twarz i mówi: teraz to ty ją masz. Była sobie złota rybka, powiedz Patrycha, czemu jesteś taka brzydka, raz niósł Grzegorz kij, kto ci zrobił twój rozszczepiony ryj, stała na przystanku wiata, Patrychę rucha jej tata. Stał na ulicy ford fiat, ją rucha jej brat. Niósł raz dziadek puzon, Patrychę ruchał kuzyn. Była w rzece tama, Patrychę rucha jej mama.

A potem jej spódnicę zabrały do ogródków wrzuciły i piasku do buzi na­sypały a potem na nią nasikały a potem się z niej śmiały tu cię powołał Pan i nawet z parteru dałn choć nie wiedział z czego, to się z niej śmiał, krzycząc esse majne szajse zi szwajne raj, powiedz jak zapamiętał słów trudnych tyle, a sycząca piana leciała mu z ryja i przy trepach się pieniła, różowy mongolski jad, kap kap apokalipsy bliskiej znak, tak. Tyle lat krzyczały podwórka ropie­jące, zachodziło z wycinanki słońce każdego dnia szybciej w jej przejebanym życiu, jak szedł jej ojciec magister przez podwórko, to dzień dobry dzień dobry kto nawdycha dziś więcej spalin za jego nowym wartburgiem, a jak tylko prze­jechał to już biegną za jego córką, ej Pitz ej Pitz chcesz sznurka, chodź włoży­my ci kamienie do dziurki a do ryja po makreli skórki. I posłuchaj mnie teraz uważnie, bo jak myślisz, że to jest ważne, na jakiej to było ulicy Czerskiej, Perskiej czy Woronicza, Gównianej, Zasranej czy rondo Odbytnica, iw jakiej to było dzielnicy wysypisko Radiowo czy lotnisko Bemowo, Żoli, Praga czy Falenica, to cię stary szkoda, mylisz dwa różne słowa, bo skurwysyństwo to nie blok czy kamienica, to twoja głowa, w której czai się słoma, tak tak to pan tik tak, to czas tak tyka, zając po śniegu pomyka, niby jesz gówno, ale za to z tęczowego talerzyka, gówno, ale takie fajne z parasoleczką, lukier po wierz­chu, deseń z orzeszków, niby gówno, ale za to w promocji z łyżeczką, panowie co za okazja, co za wieczór. Śpij i nie myśl nic chłopcze, zobacz twój kutas już drzemie w spodniach, księżyc też zasnął z rękami na kołdrze, a jutro będzie sobota, psy śpią, matka śpi, widzisz jest ci tak dobrze, wygrywasz kody i wy­cinasz nagrody a jutro będzie sobota. Śpij i nie myśl nic, gazeta czuwa matka twoja wyborcza, porządek panuje w Krakowie, w Warszawie porządek, cała Polska tak spokojna, cała Polska wysyła bony i wygrywa kupony bo chciałaby mieć rower i nowe majciochy A teraz będzie konkurs na ósmy dzień tygodnia, a teraz będzie zdrapka i telezagadka radiowa, a teraz będzie gazeta twoja matka wyborcza, a jutro będzie sobota. Bo zło to nie ulica ani nie dzielnica, bo zło to twoja głowa, posłuchaj moje słowa, choć różne są gadżety i różne są loga, mijają doby a ty wciąż nieduży masz wybór, czy w centrum złotym nożem cię zabiją, czy na Pradze kijem.

 

I co złamasie, pewnie teraz myślisz, że to koniec legendy o tej jakiejś Pitz Patrycji, bajeczki dla dzieci o gwiazdeczce, co nie świeci, o wierzbie, co płacze, o Made in China laleczce, której wyszły flaki, myślisz, że this is the end my friend, już MC Dorota zwija swój sprzęt, bo teraz będzie faka faka O jacuzzi i kąpiących się tam chłopakach, o nie nie nie, bo posłuchaj mnie, to jest pio­senka o miłości, nie o chwdp i baunsujących laskach w strojach kąpielowych z cipą ale bez głowy, EC Siekierki i EC Kawęczyn, jeśli myślisz, że tak będzie no to jesteś w błędzie. Pe I Te Zet Patrycja, ona przecież miała wszystko, o czym polecała „Filipinka”, perfumy Rykiel Sonia i pozłacana szminka, złote papie­rosy i pachnący długopis, tonik acnosan i krem do koloru oczu, więc czemu

siedziała wieczorami w oknie pcv plastikowym, w pozycji gotowości gotowa do miłości, ale tylko anioł szpetny do niej przychodził z jednym skrzydłem i z siat­ką „Społem” założoną na asymetryczną głowę, oparci o poduszki jedli dla ptaków okruszki, ona i on sami w tę złą noc, i nie spali, bo nie, bo piętro wyżej kobieta i facet uprawiali głośno seks, ach ach ech jak starą kurwę pierdol mnie, a ślepe echo przez otwarty balkon niosło się, he he, i krzyczało „A TY NIE A TY NIE ANI KIEDYŚ ANI NIGDY ANI JUŻ NIE ANI JESZCZE NIE” i czasopismo „Nie” sponsorowało krzyk ten, he he.

Więc godzinami patrzyli w ślepnące oczy miasta i obietnicy pożyczki szuka­li w ich dalekich blaskach, Pitz Patrycja w matni rozpaczliwych marzeń, o tym jak idzie nocą, tak piękna piękna przez swoją dziką dziką plażę ubranie ma z pieniędzy a oczy z diamentów, tak piękna piękna, jak te dziewczyny co nigdy nie robią ekskrementów i wszyscy jej chcą tak bardzo bardzo, wszyscy tak jej pragną, jadą za nią ze wzwodem swoim tęczowym samochodem, a ona tylko przyciska „SPIERDALAJ CANCEL”.

Hej ludzie, posłuchajcie tej historii, zróbcie ją sobie głośniej, bo to historia o miłości, jak krew ją do was w zaciśniętej pięści niosę, to nie jest piosenka o le­jącej się wodzie, wycinaj kupony zbieraj bony wysyłaj nagrody bo „kto gra ten wygra” — jak mawiaj Platon, „szedł Grześ przez wieś”— jak twierdził Sokrates, mam dziewiętnaście lat i niepotrzebna mi osobowość, ponieważ mam charak­ter. Miłość? Robię to już od czterech lat i nie musisz mnie pytać, robiłam to we wszystko, w usta, w dupę, w pachę, w ucho, oko, w cipę. Jak mawiał Heidegger „rósł grzyb pod lipą”, jak powiedział Deleuze „idziemy stamtąd do nikąd”.

 

Więc posłuchajcie, waszych złudzeń Kinoteatr Tęcza dziś obejdzie swe wielkie zamknięcie, myślicie, że życie to gra, z auczana gazetka, gdzie jesteś tak cholernie wolny bo to właśnie ty wybierasz najtańszą margarynę i gazo­waną szczynę po dziewięćdziesiąt dziewięć, a Bóg się cieszy w niebie, że taki ci ładny prezent włożył pod choinkę, z Chińczyka szynkę, że tak się ładnie postarał, w promocji kalesraki auczan na gumce we wszystkich kolorach, wzorach i rozmiarach. Więc jak ci się zdaje, że wiesz wszystko o świecie, bo rano jadąc metrem darmową czytałeś gazetę, to nie wiesz nic, bo nie znałeś nigdy Patrycji Pitz, nie wiedziałeś jej oczu smutnych jak z moczem słoiczki po keczupie „Pudliszki”. Gdzie jest teraz Patrycja Pitz, może śpi i nie śni jej się nic, albo idzie ulicą z jałową macicą Pitz Patrycja i wszystkie dzieci krzyczą, co za kurwa brzydka. Hej złamasie, to do ciebie mówię, ciebie o to pytam. Co zrobisz, gdyby to do ciebie przyszła tak cholernie brzydka, przyniosła swe ciało jak turystyczna konserwa, oczami wywracała i chciała cię poderwać, to co, co wtedy zrobisz, przecież nie jesteś zły tylko jesteś dobry, a jeśli to wła­śnie Chrystus do ciebie podchodzi w kostiumie Patrycji i chce to z tobą robić? Pomyśl o tym.

Stary powiem ci tak: Pe I Te Zet, Pitz Patrycja, naturalnie że myślała o mężczyznach, mimo że była brzydka i wreszcie zjawił się mężczyzna, arty­sta wokalista, nazywał się Retro Stanisław, zapamiętaj to imię i nazwisko, bo to piękne imię dla mężczyzny dla artysty wokalisty piękne to nazwisko, ale zanim się to zdarzyło, ona za sobą już miała pierwszą wielką miłość, a jak to było? Rok wcześniej gniło popołudnie różowe nad miastem, niebo się wsty­dziło, w watolinie spalin szła Patrycja ulicą, kiedy on się zjawił, mimo ciepłej pory miał na nogach kozaki i nieprzyjemnie śmierdział, „halo proszę pani”— tak do niej powiedział, myślała że chce kaskę na wino i wódkę, a to przyszła do niej upragniona miłość, wielka choć jakże krótka. „Już od dłuższej chwili tak za tobą idę, zauważyłem, że masz skrzywienie w części potylicznej, ja jestem Mariusz i ja z zawodu jestem masażystą, chciałbym cię masować po wszystkim i czy masz coś przeciwko. Ja, ja bardzo lubię robić pranie, chciał­bym do ciebie kiedyś wpaść jak będziesz sama, chciałbym prać twoje ubrania, najlepiej spodnie, jeśli się zgadzasz, i czy nie będziesz miała przeciwko jeśli je będę wąchał w kroku, i czy twojemu chłopakowi nie będzie to przeszkadzać. Mogą to być twoje spodnie, jakie wolisz, mi dziewczyny nieraz swoje spodnie przynoszą, abym te spodnie prał, ja proszek i wszystko mam, tylko żeby były już chodzone, wiesz, o co mi chodzi, te spodnie, spodnie dzwony, spodnie dre­sy, spodnie dżinsy, spodnie bryczesy, spodnie spodnie, spodnie dzwony”.

 

Więc to już! — wszystko jej się wtedy wydało tak rozpaczliwie krótkie i jak groch malutkie, sznurówki w butach jej wiatr rozsupłał, śmieci do buzi na­dmuchał, a Bóg siedzi w niebie i się z niej śmieje, zamawiała ciasto a dostaje właśnie ciasteczko z ziemi, proszę to dla ciebie, he he, oto to twoje największe marzenie, zjedz szybko, bo tata zabierze i da gołębiom i wtedy powiedziała do niego: „dzięki za komplementy, ale to nie ze mną, w ogóle spierdalaj, myślisz że co ty sobie wyobrażasz, miło cię poznać ale co ty masz mi sobą do zaofe­rowania, wiem, że mnie kochasz, nie wnikam, ale ta miłość to niestety twoja wielka pomyłka i bardzo mi przykro, nie dzwoń, nie proś, nie pytaj. Myślisz, że co, że mnie nikt nie chce? Takich jak ty mam sto tysięcy pod domofonem jęczą, otwieram a oni na wycieraczce klęczą, lecz ich złudzenia to Kinoteatr Tęcza, Mirosław Pęczak u ciebie w domu na przyjęciu, nie nie i jeszcze raz nie, nigdy z tobą nie będę, spierdalaj, bo cię nie chcę, bo jak ty w ogóle wyglądasz, jesteś biedny i nieprzyjemnie śmierdzisz, Artur Grottger Już tylko nędza, Katarzy­na Kozyra kołnierz z psiego ścierwa, a ta twoja gęba, ten twój ryj rozszczepio­ny powiedz kto ci go zrobił, powiedz kto cię tak urządził, tani alkohol gen twój zmącił, może sznurka potrzebujesz, może ci pożyczyć na sznurek? Nie dzwoń, to pomyłka, chociaż gdzieś jest podobno taka jedna dziwka, nazywa się Pitz Patrycja i jest tak strasznie prawie jak ty brzydka, że może do niej zadzwoń i się zapytaj, bo ja nie, bo ja teraz idę do Centrum Galerii oddać się na mane­kin, sorry baj baj spierdalaj, dzięki za twoje zasrane komplementy”.

 

Aby jej nie rozpoznał, że Patrycja to ona, truchtem świńskim poszła do domu i z tych słów, które padły myła długo ciało, bo właśnie odkryła, że strasznie od niej czymś jechało, czymś strasznym, o czym przemilczają nawet reklamy czymś wstrętnym, o czym nie piszą o tym kolorowe pisma, smrodem którym przesiąkło już wszystko, nią samą, nią samą, Pitz Patrycją. Bo nie powiesz, życie to jednak gorzkie żale, gorzkie gody twoja wielka superloteria bez ani jednej nagrody czy wyciąłeś najnowszy bon, czy zdobyłeś wszystkie kody czy wygrałeś już twoje kupony 00—910 Warszawa—Uroda, 03—555 War­szawa—Moda, czy wolisz wysyłać bony czy zbierać kupony czy wygrywać kody czy jaka jest twoja ulubiona nagroda? Ale powiedzmy szczerze, czy to była miłość, to zaledwie było intro do miłości właściwej, która przyszła potem i z głośnym łoskotem rozwaliła wszystko, co było kiedyś nią samą, nią samą, Pitz Patrycją.

 

Myślisz ta historia z Pitz to totalna ściema, nierealna podpucha, myślisz: co?!, ja mówię nie co tylko słucham, to ty mnie posłuchaj, kutasie głupi, gdzie byłeś, gdy świat się tak każdego dnia kurwi. Mówisz to nie jest hip hop, nie mów hop, bo to zły trop. Chciałbyś faka faka o bezrobotnych, myślisz, że ja nie mam okna i nie widzę, co się dzieje przez swe okno, nie widzę, że jest sytuacja socjalna w Polsce, że wszyscy mieszkają w bloku i mają duże bezrobocie, boi się do szkoły chodzić młodzież, bo inne dzieci zabiorą im tam pieniądze i za­dzwonią z ich telefonów komórkowych, a każdy ma tylko własny zysk i interes w głowie, gdzie swój grill z kiełbasą rozłożyć, samemu wziąć udział w promocji a innych zgnoić? Wiele jest bezrobocia, wiele ludzi głodnych, a życie na ulicach Polski jest jak „Twoje Bezrobocie” dziennik i „Świat Bezrobotnych” tygodnik, gdzie prezentowana jest moda i uroda bezrobotnych, krzyżówka bezrobotnych, kuchnia bezrobotnych i „zapoznaj bezrobotnych z całej Polski” rubryka, zając po śniegu pomyka, niby jesz gówno, ale za to z tęczowego talerzyka. Praga moja dzielnica, a Okrzei to moja ulica, rzeczywistości negatywny osąd to mój zwyczaj i obyczaj. Elo, nie chcę deseniu z orzeszków, elo, nie będę mieszkać z kutasami na strzeżonym osiedlu, elo, zając po śniegu pomyka, co to za hałas, to moi sąsiedzi grzebią w dziwnej lawinie śmietnika. I git, mi to nie szkodzi, mi tylko o to chodzi, jak ludzie źli odebrali dziewczynie elementarne poczucie własnej wartości, jak szambo własnych niespełnionych frustracji i marzeń na inną osobę niewinną wylali, jak można stateczek z chusteczki zatopić łatwo w nienawiści kale, jak pieski małe najbardziej szczekali ci mali, bo dlaczego? Bo najbardziej się bali.

 

Dni mijały z wymowną regularnością się zjawiały jej okresy czarne na majtkach, znacząc penitencjarnego oczekiwania kreski, ile jeszcze, ile jesz­cze, nic nie mogło wyleczyć ją z codziennej depresji, z braku miłości opresji, jak łzy smutne spod ślepej powieki jej okresy ile jeszcze, ile jeszcze, a ona pracowała teraz w gazecie, ojciec jej to załatwił i przepisywała dniami i noca­mi przez innych zrobione wywiady z znanymi osobami, play i rewind wywiady te na taśmę nagrane dzień i nocą grzmiały w czterech ścianach, fonetyczne wielkiego szczęścia zapisy wciąż rozbrzmiewały „Napisz, że w ciąży cierpia­łam na wątrobową choleostazę” — mówiła piosenkarka znana — „napisz, że objawiało się to swędzeniem całego ciała. Napisz, że tak było, ale że wszystko już zrozumiałam. Kiedyś posiadałam złe cechy charakteru, teraz ich nie po­siadam”. „Na uzależnienie od kokainy cierpiałam” — mówiła aktorka znana— „to był błąd ale teraz wszystko zrozumiałam. Na oddziale w klinice dużo polskiego rocka na walkmanie słuchałam. To wiele mi psychicznie pomogło, to mnie właściwie uratowało. Napisz, że na Bemowie mamy piękne 75 metrów mieszkanie. Napisz, że wszystko jest przeszłością, kiedyś paliłam mocne, teraz superlighty palę. Za słodyczami przepadałam, teraz nie przepadam za słodyczami. Kiedyś kokainę ćpałam, ale teraz wydaje się dużo większe, bo wyburzyliśmy ściany”.

 

              Ona modliła się, aby tylko coś się stało, ale tylko mijał dni jednolity miał, tylko zmieniały się kolory z szarego na szary choć każdy był taki sam, jak mawiał Platon „let nurse give you a shot”, nie zostawał ani jeden czasu ślad, a przecież teraz jest moda na czasu ślady to nie jest właściwie nasze życie, to są nasze zdjęcia naszej beznadziei fotografie, zespół kompulsyjno—obsesyjny suszenia śmieci suszenia starych kwiatów, nic się nie dzieje, ale kamera start, my skamerujemy was a wy skamerujecie, jak my kamerujemy was, jak stoimy i nic do siebie nie mówimy ale to nie szkodzi, bo to my nic nie mówimy to nic nie mówią elity wiesz jak jest? Jakby tu wszedł pies, to by nie zobaczył żadnej elity. Dlaczego gównu swojemu nie zrobisz zdjęcie, nie chcesz, jak poprosisz ono się uśmiechnie, to byłoby prawdziwym czasu śladem, masz inne niż wszy­scy bo co innego jadłeś, w Rastrze wernisaż wielką wystawę zrobi ci Michał Kaczyński, będzie wino w kieliszkach i pod wrażeniem będą wszyscy jakże oryginalni jakże bezkompromisowi są dziś artyści. A gdyby samotności Patrycii zrobić zdjęcie, fotoreportaż z jej niezamieszkałego wnętrza, samotnego, na które nikt nie przyszedł przyjęcia, na którym podpiera jedyną ścianę sama, sama nie prosi siebie do tańca, sama wstaje i je płatki na śniadanie kukury­dziane, popija z mlekiem kawą, „Euroshopper”, bo wbrew temu, co twierdzi w swej książce Soszyński Paweł nie ma już marki DiT, dobre i tanie. Któregoś dnia coś się jednak stało, w szklance, w której śnięta ryba trzydniowej herbaty assam pływała nagle coś zawirowało, lecz cudem bym tego nie nazwała, choć niewątpliwie nad Wisłą to był to cud umiarkowany tego dnia Patrycja polece­nie dostała, aby pójść po autoryzację, bo system komputerowy tego dnia padł w redakcji, więc ją wystał głupi redaktor odpowiedzialny bo z powodu wiado­mego wyglądu jak psem z jedną łapą nią pogardzał, tu masz adres: Stanisław Retro ulica Super Turbo strażnicy strzeżone osiedle, pójdziesz i powiesz mu tak itepe itede, i teraz walimy w dym małej dygresji, chcąc opisać Stanisława Retro ówczesną życiową opresję.

 

              EC Siekierki, Stanisław Retro cały dzień w Diablo dwa grał, złych z niena­wiścią zabijał, niszcząc siły zła i płakał, jak zostawić go ona, jego dziewczyna Ewa, mogła, przecież dobrze chciał, chciał tak dobrze, przecież dobrze chciał, przecież reprezentował siły dobra, zostawiła w domu wszystko brudne więc owinął się w pled i płakał głośno widząc się w lustrze, to on Stanisław ten do­bry blondyn uczciwy Szwed, dlaczego w Polsce nie w Szwecji urodził się, miał­by teraz na imię Hamsun, miałby czystą żonę Brittę a na imię Alfred, w jasnej czystej Szwecji urodziłby się, miałby jasne krowy i konie uczciwe. W Diablo dwa tak grając był już prawie pewien, był duchowym Szwedem albo chociaż­by Skandynawem, Islandem albo Norwegiem, dlaczego więc było mieszkanie nieposprzątnięte, dlaczego pracowici i dobzi nie byli ludzie, dlaczego nie obudził się dziś w Bullerbyn tylko w takim chlewie? To przez Ewę, to przez nią, przez nią spodni wczoraj nawet do spania nie zdjął, bo swoimi pretensjami głupimi popsuła mu cały wieczór o wydanie na grę Diablo złotych dziewięciu dziewięciu, EC Siekierki i EC Kawęczyn, czy ty jesteś tobą, czy jakimś naszym pierdolonym dzieckiem, dlaczego że są nam na co innego pieniądze potrzebne nie wiesz i jak już dostaniesz jakąś głupią trzy złote tantiemę to od razu je przejebiesz, mój dziadek był hrabią, a ja nie mam na złuszczanie exfoliating maseczkę, dlaczego dość mam już tej jak w slumsach nędzy Dlaczego jesteś nikim dlaczego nie mamy wciąż pieniędzy wyobrażasz sobie, że jesteś wielkim wokalistą superartystą, zobacz co o tobie piszą w internecie, piszą, że cię zna­ją i jesteś masonem i pedałem, że tylko dlatego ci się udało, bo inaczej by ci się nigdy nie udało, po co to Diablo dwa kupowałeś, przecież miałeś Warcraft, przecież Quake czwórkę miałeś. Piszą, że chodzili z tobą do jednej klasy i w li­ceum z tobą pili, że byłeś ich największym przyjacielem, ale nigdy cię nie lubili, piszą i że jesteś masonem i pedałem, w życiu, że się z pedałem związałam bym nie pomyślała, nic o twoich inklinacjach tego typu nie wiedziałam, dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś. Itak dalej. Po co te głupie Diablo kupiłeś, masz lat pięć czy ile, ile prądu na to granie już zmarnotrawiłeś. Czy w ogóle dla ciebie żadna wartość się nie liczy no mów coś, nie mogę patrzeć jak już tak milczysz, nieprzebranymi łanami gówna jest nasze życie, po co to Diablo dwa głupie kupiłeś, chciałam mieć rower i nowe majciochy a nie mam sobie nawet czym przeciąć teraz szyję. Where is the loye you promised me, where is it, gdzie jest ta wielka, co mówiłeś, miłość? Pożar twojej potencji to lichy przy ziemi pełzną­cy płomyczek, swoją satysfakcję mogę na palcach jednej ręki policzyć, kiedyś było lepiej, bo kiedyś było inaczej, kiedyś mnie jeszcze całowałeś, dziś chcesz mi tylko jak pierwszej lepszej piździe burej wkładać, jak ja tobą naprawdę seksualnie pogardzam, jesteś jak dziecko jedenaście lat, włożyć raz itrach, a potem nie porozmawiać z dziewczyną, bo o czym, tylko iść spać, w gry głupie rąbanki Diablo dwa całymi dniami grać, potwory głupie nieistniejące zabijać, Żyda lepiej zabij w sobie to ci powiem, mówi się otwarte a nie otworzone, drże­nie i bojaźń Kierkegaard Soren, wiesz że w artystycznym świecie się przesta­łeś liczyć, kiedyś byłeś w Warszawie kimś i wszyscy jak wchodziłeś zaczynali inteligentnie milczeć, bo każdy się przed tobą wstydził, teraz nikt cię nie chce znać, każdy mówi, że na gitarze elektrycznej jak popcornowy szmaciarz grasz, że solówki zerżnęłeś z O.N.A. zespołu na swojej nowej płycie, że artystycznie jesteś masonem, pierdolonym nikim i co ja mam zaprzeczać, skoro ja też tak właściwie myślę, gdzie twój talent, gdzie twój sukces i niepokój artystyczny intelektualnie ty nawet nie potrafisz swojego imienia i nazwiska napisać or­tograficznie, mój dziadek był hrabią a ty mnie sprowadziłeś w matnię nędzy jestem ubrana na przecenie, jak swoja uboga z podmiejskiego miasta krewna. I co się tak patrzysz głupi kondonie, po co ci było to Diablo pierdolone, powiedz lepiej, co będzie jutro na obiad, zupki chińskie, z koncentratem makaron czy pizza mrożona, czy nie wiesz inne potrawy lubię, że rak mi się robi, jak myślę z czyich psów to jest robione.

 

On cały czas grał i milczał, w myśli, kiedy mu się uda przejść Diablo całe już obliczał, ale kiedy ustęp o pizzy mrożonej usłyszał, to od żywej reakcji nie mógł sie powstrzymać, wzrok od ekranu oderwał, to akurat dobrze pamiętał:

„MI TEJ PIZZY NIE OBRZYDZISZ” — tak do niej powiedział — „ja kiedyś zało­żyłem się, że podniosę gówno z ziemi i podniosłem i trzymałem je w tej ręce”. I podniósł, pokazując prawą rękę, tą którą kiedyś dotykał ją i pieścił, dla niej tego już było za wiele i chociaż on bardzo się śmiał, to ona nie zauważyła, że to jest tak śmieszne, do klawiatury podeszła i wszystkie przyciski gwałtownym ruchem wcisnęła, i wtedy komputer się zawiesił. „Zgłupiałaś!?”— on wrzasnął i czymś leżącym obok ją nagle uderzył, ale nie wiadomo właściwie co to było, bo oto już wtedy stała w drzwiach, do torebki sobie płakała i odchodziła. Itak to się skończyło, ta wielka miłość.

 

Teraz co zrobić ze swoim życiem nie wiedział, znasz tę chwilę jak na zgliszczach siedzisz, dłonią rzeczywistości zepsutych odłamków dotykasz, myślisz, czy da się skleić z powrotem w całość to wszystko, to przeszłości nieporządne pogorzelisko. Każda rzecz porzucona w powietrzu nie rozbija się, tylko leci jeszcze chwilę w miejscu, powoli dochodzą do siebie kolory osiada w nowej formie bałagan, w na strzeżonym osiedlu mieszkania zakłó­cona przestrzeń. Już wcale w Diablo dwa już grać mu się nie chciało, że co, że on jest jakimś masonem, jakimś pedałem? Wszystkie te insynuacje mu się teraz przypomniały gdzie są ci skurwysyni, którzy w internecie takie rzeczy o nim niemiłe napisali, niech tu staną, dlaczego jego tak obrażali, dlaczego takie nieprzyjemne potwarze publicznie rozpowszechniali? Że z jakichś in­nych zespołów zrzynał solówki na płycie? Może tak, ale z tych co ona mówiła nigdy by nie zrzynał w życiu, to fałszywy realiów ogląd, nieprawdziwy pogląd na rzeczywistość. A co jej tak w tym Diablo przeszkadzało, czy ona nie rozu­mie najmniejszej zabawy czy nie można chwilę zapomnieć się i w grę pograć, czy trzeba zawsze być takim poważnym? Skąd jednak źródło tych potwarzy kto mógł go tak oskarżyć, komu się naraził, i dlaczego, że jest pedałem, przecież nigdy nie był nawet pedała śladem. Tak rozpaczając po mieszkaniu chodził, czegoś szukał, bo był głodny mogła odejść, bo była wolna, ale mogła wcześniej posprzątać, czego nienawidził najbardziej to właśnie w domu niehigienicznego nieporządku, girlandów brudnych gaci, w szklankach torebek spleśniałych po herbacie, na wannie linii z osadu, w klopie kostka klozeto­wa jak ślepa paszcza bez wkładu, teraz już go nie obchodziła wcale, wcale jej odejścia teraz nie żałował, ale był naiwny gdy z taką flądrą się wiązał i dobrze mu tak teraz, ach gdyby tak nie być nim tylko dobrym uczciwym Szwedem, Knutem, Hamsunem albo choćby Alfredem, a na drugie imię mieć Pete. Łyżki i widelce strugać z drewna, wielkie o szczerym spojrzeniu ryby łowić w rzece srebrnej w dalekiej Szwecji, tym kraju uczciwym i pięknym. Na targ w soboty jeździć, kupić ślazowych cukierków za szwedzkie pieniądze dla swych szwedzkich dzieci, żonę mieć Linę tak czystą i uczciwą, że nie chce się jej w ogóle dymać tylko, kurwa mać, leżeć przy niej, leżeć i patrzeć, jak je jedzenie, oddycha powietrzem, być przy niej tak bezpiecznym, tak dalekim od tych ludzi tak fałszywych, złych i nieuprzejmych, piszących nieprawdę w internecie. Matce z powrotem wejść do łona i oglądać telewizję jej wnętrzności czerwonych, a ty czy czasem też nie marzysz o tym i owym, czy nie myślisz o własnoręcznym zgonie? Dobrze o tym wiesz, czasem kusi własnej osoby śmierć, kusi suicydalna możliwość, gdy ktoś ci zrobi taką chujową przykrość i nie potraktuje cię miło, gdy sytuację socjalną widzisz, dziecka z Pragi gen wadliwy, czasem trudno samobója chęć ukryć, na this is the end się nie sku­sić. Elo, myślisz, że tej chujozy w naszym państwie na każdym kroku nie widzę, elo Północ Praga i elo gdzie kiedyś mieszkałam Powiśle, elo na Dobrej monopolowy Sandra, elo nocny na Jagiellońskiej Alkohole Świata, elo lumpy z naprzeciwko kamienicy Elo nad Północ Pragą nocy sobotniej gorączka, elo Okrzei, ojciec matkę zabił, a syn wyrzucił ją Z okna. Elo, ojciec matkę zabij, a syn tylko ją trzymał, „AAAA!” w bramie wrzask, to jeden dziad drugiego wydymał. Elo Jagiellońska i elo Targowa, w barze chińskim Wietnamczyk Murzyna ugotował, elo Ząbkowska, elo Inżynierska, dziś już nie pamię­tam sytuacji, w których serce pęka. Ciągłych myśli udręka, wiem dzwonek u drzwi nagle zadźwięczał, jego refleksji chorobliwość przerwał, uświadomił, że jednak żyć trzeba, lecz żeby jehowi to byli nie chciał, co jak co, ale aż tak silna towarzystwa nie była z jego strony potrzeba, aż tak desperacką dru­giego człowieka obecności nie pałał chęcią. Fakt to naglące czasem poczucie artystycznej samotności, ta napadająca go chęć porozmawiania z człowie­kiem prostym o czymkolwiek, zawiodła go już raz na z jehowymi kolegowa­nia się manowce, zobaczył przez judasz dwóch sympatycznych w garniakach gości, myśląc, że to dziennikarze na wywiad z zaprzyjaźnionego brukowca, do środka ich zaprosił, w malignie wzajemnych poufności kafe neskafe im chciał robić. Aż do czasu kochanie, gdy zadali swoje pierwsze pytanie, które jak na prosty o cyckach magazyn wydało mu się podejrzanie skomplikowa­ne, składające się ze zbyt wielu długich trzysylabowych wyrazów takich jak internet, jak pornografia, jak terroryzm, wyrazów takich jak koniec świata. „Hola hola panowie” — on na to powiedział z pewnym, że nie było dyktafonu, niepokojem — „nie ma co się tak znowu kręcić takiego doła”, ale ich wcale jakby nie interesuje jego wypowiedź: „Bóg nigdy nie działa pod wpływem nagłych emocji!” — jak nie powie nagle ten jeden kolega — „Bóg zawsze naj­pierw ludzi ostrzega, o karze nadchodzącej uprzejmie uprzedza, a oto, panie Stanisławie Biblii fragment stanowiący ilustrację”. I jak nie wyjmie, jak czytać nie rozpocznie, o tym jak przyszły anioły Lota przed karą ostrzec, a te świnie, ci z Sodomy i Gomory chłopi przyszli tam pod dom, bo chcieli wy­ruchać te anioły kropka koniec, powiedz Locie tym gościom twoim, że mają wyjść, albowiem my chcemy z nimi współżyć, on Stanisław w duszy pomyślał, jak mężczyźni od zawsze byli jednak źli i świńscy i z powodu nikczemności swej płci odechciało mu się żyć, ale to koniec tego doła jeszcze nie był, tylko wierzchołek zaledwie, cały wieczór w dół wpędzali go wielki, tyle naraz o zła skutkach negatywnych się nie dowiedział nigdy wcześniej, o armagedo wyso­kim prawdopodobieństwie i osobistym człowieka niebezpieczeństwie. Księża oskarżani o ludobójstwo, o dzieci molestowanie hierarchia sprawę tuszuje, niszczy ryb populacje nowoczesne rybołówstwo, popularny ksiądz skazany za ruję i porubstwo. Strzelaniny w szkole, giną nauczyciele i uczniowie, na targowiskach wybuchające bomby kościoły popierają obie walczące strony nie nadają się do picia skażone gruntowe wody w szpitalu niemowlę czte­roletnie bez płci zostaje narodzone, czteroletni dam, toczący mongolski jad, apokalipsy bliskiej znak. Ratatatata zabija z pistoletu brata rodzony brat, a z perełki wyszedł dziad, cały świat posolił, strzelaniny w szkole, któregoś dnia sam się dowiesz, jak w głowie człowiekowi potrafią zawrocić jehowi, tyle aspektów strasznych przedstawili Retro Stanisławowi piosenki tej drugopla­nowemu bohaterowi, że marzył już tylko o życiu w Szwecji prostym i skrom­nym, o zostaniu szwedzkim pastorem jehowym i życiu życiem dobrym, poma­ganiu ludziom chorym, musiał jednak przerwać te przykre przeszłości zmory bo dzwonek znów zadzwonił, i miał tylko jedną prośbę, żeby to nie byli oni, żeby nie przyszli znowu kręcić tu jeszcze większego doła. Ale to nie byli oni, to była ona, rabarbaru nieładna królowa.

Lecz chwila, zapytaj najpierw siebie w sercu o tę kwestię sporną, co ty zrobisz, jeśli to ciebie apokalipsy jeźdźcowie porwą, wołgą czarną do psy­chicznej piwnicy niepokojącej cię zawiozą, pewnego dnia takiemu jehowowi drzwi otworzysz, bo to kiedyś nastąpi, czy do środka go wtedy zaprosisz, czy drzwiami trzaśniesz przed nosem, mówiąc „jehowom nie otwieram” oschle. Co na pytania im o internet i terroryzm odpowiesz, a co jeśli do ciebie przyszłyby w goście anioły a twoi sąsiedzi do twojego domu by nagle wpadli i chcieli z nimi odbyć stosunek seksualny? Czy nie byłoby ci głupio, czy nie czułbyś się fatalnie?

 

Ona powiedziała: „dzień dobry ja jestem z czasopisma, redaktor odpo­wiedzialny mnie tu po autoryzację przysłał”. Itak dalej wiadomo, studentki polonistyki naw gazecie taniej stażu dyskurs. W drzwiach tak stała, twarz jej mięsa kolor miała i brak urody zdradzała niekompatybilny do jej ubrania, elo DTC, elo Galeria Mokotów i CH Arkadia, elo na pewno była Patrycja Pitz le­piej niż ty i ja ubrana i lepiej niż on, lepiej niż nad H and E—mem świecący neon, czy jednak polepszało sytuację jej estetyczną to? Niepewności mrok, firmy jej ubrań na pewno znasz dużo lepiej niż ja, więc już wyobraź sobie sam, bo ja się na tym nie znam. Przed wyjściem zważyła się, aby choć raz ważyć tyle ile chce, ustawiała godzinami wagę, aż pokazywała kilogramów trzydzieści pięć i zadowolona z wagi tej, choć chyba więcej ważył nawet jej cień, wyszła w jesienny dzień, bo to była już jesień, na Pradze było to strzeżone osiedle, to była już jesień, wiatr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin