Lindsey Johanna - Bezdroza milosci.pdf

(893 KB) Pobierz
Microsoft Word - Lindsey Johanna - Bezdroza milosci
Rozdział 1
Anglia, 1176
Sir Guibert Fitzalan, wsparty o gruby pień drzewa, przyglądał się dwóm służącym uprzątającym pozostałości
po posiłku. Dość przystojny, był człowiekiem skromnym, a kobiety, nawet sługi jego pani, onieśmielały go.
Wilda, młodsza z dwu służących, pochwyciła jego wzrok. Śmiałe spojrzenie dziewczyny zmusiło Guiberta
do szybkiego odwrócenia oczu, a na jego twarzy pojawił się rumieniec.
Wiosna była w pełnym rozkwicie i nie tylko Wilda posyłała zalotne spojrzenia sir Guibertowi, ale też nie był
on jedynym mężczyzną, na którego tak patrzyła. Ta urodziwa dziewczyna miała niewielki nosek, rumiane
policzki, włosy koloru dojrzałych kasztanów i ponętne ciało.
Jednakże Guibert okazał się zatwardziałym kawalerem, a poza tym Wilda nie pasowała do mężczyzny, który
miał już za sobą czterdzieści pięć przeżytych lat. Była rówieśnicą lady Leonie, której oboje służyli, a ich pani
skończyła lat dziewiętnaście.
Sir Guibert traktował Leonie z Montwyn jak własną córkę. Kiedy zauważył, że opuszcza łąkę, na której
zaczęła wiosenne zbieranie ziół, i znika w lesie, wysłał za nią czterech zbrojnych. Dla jej ochrony wziął
dziesięciu ludzi. Żołnierze wprawdzie nie narzekali, ale nie było to ich ulubione zajęcie. Leonie bowiem
często prosiła ich o zrywanie wskazanych przez siebie roślin. Czy zbieranie ziół to zadanie dla mężczyzny?
Dawniej do ochrony lady Leonie wystarczyło trzech strażników, ale od niedawna Crewel przejął nowy
właściciel. Właśnie do jego lasu weszła Leonie w poszukiwaniu roślin. Obecny pan wszystkich ziem
Kempston stanowił dla sir Guiberta przedmiot głębokiej troski.
Guibert nigdy nie lubił poprzedniego właściciela Kempston, sir Edmonda Montignyego, ale stary baron
przynajmniej nie sprawiał kłopotów. Nowy lord Kempston wciąż uskarżał się na poddanych z Pershwick, i to
od pierwszego dnia po objęciu Crewel. Skargi były, niestety, uzasadnione, a co gorsza, lady Leonie czuła się
osobiście odpowiedzialna za ten stan rzeczy.
- Pozwól, że się tym zajmę, sir Guibercie - poprosiła, gdy po raz pierwszy usłyszała o skargach. - Obawiam
się, że poddani wierzą, iż wyrządzając szkody w Crewel, oddają mi przysługę. Byłam w wiosce tego dnia,
kiedy Alain Montigny przybył, aby mnie powidomić, jakie nieszczęście spadło na niego i na jego ojca -
wyjaśniła. Zbyt wielu poddanych widziało, jak bardzo się tym zmartwiłam. Obawiam się też, że słyszeli, jak
życzyłam rządzącemu teraz w Crewel Czarnemu Wilkowi, żeby zachorował na ospę.
Guibert nie potrafił uwierzyć, że Leonie jest zdolna do przeklinania kogokolwiek. Nie ona. Była za dobra, za
delikatna, chętna do udzielania pomocy chorym i łagodzenia ich cierpień. Zdaniem sir Guiberta nie mogła źle
postąpić. Chuchał na nią i ją rozpieszczał. No bo jeśli nie on, to kto? - zapytywał siebie. Na pewno nie jej
ojciec, który przed sześciu laty, po śmierci żony, odesłał Leonie do kasztelu Pershwick wraz z ciotką Beatrix,
ponieważ nie mógł znieść widoku kogoś, kto przypominał mu zmarłą.
Guibert nie potrafił zrozumieć takiego postępowania, ale nie znał zbyt dobrze sir Williama z Montwyn, mimo
że zamieszkał w jego siedzibie po ślubie pani Elżbiety z sir Williamem. Należał do jej posagu. Pani Elżbieta
była piątym, najmłodszym dzieckiem hrabiego i pozwolono jej wyjść za mąż z miłości. Sir William nie
dorównywał żonie stanem, ale kochał ją bardzo, być może za bardzo. Jej śmierć tak go przybiła, że nie mógł
znieść obecności jedynego dziecka. Leonie - jak matka - była drobna i smukła, obdarzona niezwykłymi,
srebrzystoblond włosami i jasnoszarymi oczami. Słowo ''piękność" nie wystarczało, aby ją opisać.
Westchnął, myśląc o obu kobietach, matce i córce, z których jedna odeszła, a druga była mu równie droga jak
niegdyś tamta. Nagle przyjemne rozważania zakłócił dochodzący z lasu wojenny okrzyk. Guibert przez
moment zastygł w bezruchu, po czym z wyciągniętym mieczem pognał w stronę lasu. Czterej żołnierze,
którzy stali nieopodal przy koniach, podążyli za nim. Wszyscy mieli nadzieje, że strażnicy zostali przy
Leonie.
Leonie z Montwyn zapuściła się już głęboko w las, gdy wtem poraził ją nieludzki krzyk. Jak zwykle udało jej
się oddalić od czterech opiekunów. Teraz wyobraziła sobie, że w pobliżu skrada się wielka, straszliwa bestia.
Mimo to wrodzona, choć nieprzystająca damie ciekawość sprawiła, że, zamiast wracać do swoich żołnierzy,
ruszyła w kierunku, skąd dobiegał ryk.
Poczuła dym i zaczęła biec. Przedzierała się przez zarośla, aż dotarła do jego źródła. Płonęła chata drwala.
On sam stał w pobliżu, patrząc na dopalające się szczątki domu. Pięciu konnych i piętnastu pieszych
żołnierzy w milczeniu przyglądało się zrujnowanej chacie. Rycerz w zbroi krążył na wielkim rumaku między
chatą a żołnierzami. Kiedy wybuchnął przekleństwami, Leonie zrozumiała, kto wydał ten pierwszy,
straszliwy krzyk. Poznała rycerza. Na powrót skryła się w gąszczu, dziękując losowi za ciemnozieloną
pelerynę.
Gdy nadbiegli ludzie Leonie, jej obecność mogła zostać wykryta. Odwróciła się do nich, uciszyła gestem i
nakazała wycofanie się stamtąd. Podeszła do nich spokojnie. Otoczyli ją i ruszyli w kierunku jej włości. Sir
Guibert wraz z resztą żołnierzy dołączył do nich w chwilę później.
- Nie ma niebezpieczeństwa - zapewniła sir Guiberta. - Powinniśmy jednak opuścić to miejsce. Lord
Kempston odkrył spaloną chatę drwala i nie jest zbyt zadowolony.
- Widziałaś go?
- Owszem. Szalał z wściekłości.
Sir Guibert mruknął coś pod nosem i pośpieszył za Leonie. Nie byłoby dobrze, gdyby zobaczono ją w
pobliżu spalonej chaty w otoczeniu żołnierzy. Jak by to wytłumaczyła?
Później, kiedy już będzie bezpiecznie, słudzy wrócą do lasu po zioła. Tymczasem lady Leonie i zbrojni
muszą zniknąć ze sceny.
Sir Guibert podsadził Leonie na konia.
- Skąd wiesz, że widziałaś Czarnego Wilka?
- Nosił znak srebrnego wilka na czarnym polu.
Leonie nie przyznała się sir Guibertowi, że już kiedyś widziała tego człowieka. Nie mogła, ponieważ wtedy
opuściła kasztel w przebraniu i bez niczyjej wiedzy. Chciała obejrzeć turniej w Crewel. Później żałowała
swojego postępku.
- Prawdopodobnie to był on, chociaż jego ludzie również noszą te barwy - zgodził się sir Guibert,
przypominając sobie okropny krzyk. - Widziałaś, jak wygląda?
- Nie - z trudem ukryła rozczarowanie. - Miał na głowie szyszak. Ale był wielki, więc nie mogłam się mylić.
- Może tym razem, zamiast przysyłać sługę, przybędzie osobiście i kłopoty wreszcie się skończą.
- Albo sprowadzi tu swoją armię.
- Nie ma na to dowodów, pani. Tylko słowa sługi. Lepiej jednak będzie, gdy znajdziesz się bezpieczna w
warowni, a ja pojadę z innymi strzec wioski.
Leonie wróciła do domu z czterema żołnierzami i dwiema służącymi. Zrozumiała, że nie dość stanowczo
nakazała swoim ludziom, aby nie wyrządzali szkód w Crewel. Prawdę mówiąc, nie miała do tego serca,
ponieważ cieszyła się w głębi ducha, że nowego pana na Kempston nękają drobne kłopoty.
Przyszło jej do głowy, że mogłaby złagodzić sytuację swoich poddanych, oferując im w najbliższe święto
rozrywki w Pershwick. Niepokój co do zamiarów Czarnego Wilka sprawił, że postanowiła nie zwoływać
poddanych do warowni. Nie, lepiej uważnie przyglądać się poczynaniom sąsiada i nie stwarzać poddanym
okazji do gromadzenia się w miejscu, gdzie można wypić. Jeszcze by zaplanowali coś, co z łatwością można
by z nią powiązać. Nie. Jeśli jej poddani zamierzają spiskować przeciwko Czarnemu Wilkowi, niech czynią
to z dala od kasztelu.
Wiedziała, co trzeba zrobić. Musi raz jeszcze przemówić do poddanych, tym razem stanowczo. Kiedy jednak
pomyślała o drogim Alainie, wygnanym ze swego domu, o biednym sir Edmondzie, który umarł, żeby król
Henryk mógł okazać łaskę jednemu ze swych najemników, obdarowując go pięknymi dobrami, stwierdziła,
że wcale nie pragnie zachowania pokoju z Czarnym Wilkiem.
Rozdział 2
Leonie podała mydło służebnej i pochyliła się, żeby Wilda umyła jej plecy. Wskazała machnięciem reki, że
nie chce, aby ją opłukiwano, i ułożyła się wygodniej w wielkiej wannie, by napawać się kojącym działaniem
pachnącej ziołami wody, póki była dość gorąca.
Na palenisku płonął ogień, łagodząc nieco chłód komnaty. Za oknami zapadł ciepły wiosenny zmierzch, ale
w kamiennych murach kasztelu Pershwick panował ziąb, któremu, jak się zdaje, nie można było zaradzić.
Sufit komnatki otwierał się na wielką salę, co sprawiało, że pośrodku hulały przeciągi.
Pershwick to stara warownia, którą zbudowano, nie myśląc o wygodzie mieszkańców czy gości. Główna sala
była obszerna, ale nie zmieniono w niej nic od czasów budowy przed stu laty. Komnatę Leonie oddzielono od
części podwyższonej drewnianymi balami. Mieszkała tu ze swoją ciotką Beatrix. Drewniane deski dzieliły
pomieszczenie na dwie części, aby każda z dam miała odrobinę prywatności. Nie przewidziano komnat
przeznaczonych specjalnie dla kobiet, jak to bywało w nowych zamkach. Służba spała w głównej sali, a
żołnierze w sieni, gdzie spał również sir Guibert.
Pershwick, choć niezbyt wygodne, było dla Leonie domem przez ostatnie sześć lat. Od przyjazdu ani razu nie
wróciła do Montwyn, miejsca swych narodzin. Nie widywała się z ojcem. Zamek Montwyn znajdował się
zaledwie o pięć mil. Mieszkał tam jej ojciec, sir William, wraz z nową żoną, lady Judytą, którą poślubił w rok
po śmierci matki Leonie.
Leonie już nie potrafiła dobrze myśleć o swoim ojcu, ale nikt jej o to nie obwiniał. Miała szczęśliwe
dzieciństwo, dwoje kochających rodziców, i nagle straciła ich oboje. Ten okrutny cios losu był całkowicie
niezasłużony. Kiedyś całym sercem kochała ojca. Teraz prawie nic do niego nie czuła. Czasem go
przeklinała. Zwłaszcza wtedy, gdy przysyłał swoich ludzi, aby splądrowali jej spiżarnie dla jego własnych,
niezaspokojonych potrzeb. Chodziło nie tylko o Pershwick, ale o Rethel i Marhill, które również należały do
Leonie. Nigdy nie przesłał listu córce, ale korzystał z owoców jej ciężkiej pracy, zabierając zbiory i czynsze.
W ostatnich kilku latach nie udawało mu się to tak jak przedtem. Leonie nauczyła się bowiem przechytrzać
ojcowe sługi i kiedy pojawiał się ktoś z Montwyn z gotową listą, spichrze były prawie puste, a zapasy ukryte
w najmniej prawdopodobnych miejscach. Leonie chowała również korzenie i tkaniny nabywane u kupców w
Rethel. Ponieważ czasem przybywała także lady Judyta, a ona uważała, że może zabrać z Pershwick
wszystko, co jej wpadnie w ręce.
Podstępy Leonie niekiedy obracały się przeciwko nie samej, ponieważ bywało, że zapominała, gdzie ukryła
zapasy. Ale to jej nie zniechęciło. Zamiast kajać się przed księdzem z Pershwick i prosić go o pomoc
przekonała ojca Benneta, żeby nauczył ją czytać i pisać. Dzięki temu mogła notować drogę do labiryntu
kryjówek. Teraz jej sługom nie groził głód, a jej samej nigdy niczego nie zabrakło. Nie zawdzięczała tego
swojemu ojcu.
Leonie wstała, aby Wilda mogła ją opłukać i okryć ciepłą nocną szatą. Nie zamierzała tego wieczora
opuszczać swojej komnaty. Ciotka Beatrix siedziała przy ogniu i haftowała, jak zwykle pogrążona w
rozmyślaniach. Była najstarszą z sióstr Elżbiety, owdowiała przed wielu laty.
Straciła dobra, które wniosła w posagu, na rzecz krewnych męża i nie wyszła powtórnie za mąż. Twierdziła,
że tak jest lepiej. Do śmierci Elżbiety mieszkała u brata, hrabiego Shefford. Niedługo potem, gdy Leonie
znalazła się w domu wasala, Guiberta Fitzalana, Beatrix uznała, że jej obowiązkiem jest opiekować się
siostrzenicą. Właściwie to Leonie opiekowała się ciotką, ponieważ Beatrix była bardzo nieśmiała. Nawet to
odosobnienie w Perswick nie przydało jej odwagi. Urodziła się jako najstarsza z córek zmarłego hrabiego
Shefford i pamiętała go z czasów burzliwej młodości, natomiast we wspomnieniach najmłodszej Elżbiety
pozostał jedynie łagodnym i cierpliwym ojcem.
Leonie nie znała obecnego hrabiego, którego ziemie leżały na północy, daleko od środkowej części kraju.
Kiedy osiągnęła wiek odpowiedni do małżeństwa i zaczęła przemyśliwać o mężu, postanowiła skontaktować
się z wujem. Wówczas ciotka Beatrix wyjaśniła jej łagodnie, że hrabia, mając ośmioro rodzeństwa, wielu
siostrzeńców i siostrzenic, a także sześcioro własnych dzieci oraz wnuki, nie zechce zajmować się
zamążpójściem córki jednej z sióstr, w dodatku tej, która nie wyszła odpowiednio za mąż, a ponadto już nie
żyła.
Leonie, wówczas piętnastoletnia, zaniepokoiła się, że przebywając na tym odludziu, nigdy nie wyjdzie za
mąż. Wkrótce jednak duma wzięła górę. Duma nie pozwoliła jej prosić o pomoc krewnych, którzy ani jej nie
znali, ani nie interesowali się jej losem.
W końcu doszła do wniosku, że być może będzie jej lepiej bez męża. Nie groziło jej wysłanie do klasztoru.
Była panią własnego kasztelu, odpowiadała tylko przed ojcem, który nie odzywał się do niej i
najprawdopodobniej córka w ogóle go nie obchodziła. To szczególne, ale i godne zazdrości położenie -
powiedziała sobie, tłumiąc pierwszą tęsknotę za miłością.
W większości panny młode nie znały swoich mężów przed zaślubinami. Często stawały się własnością
człowieka starego, okrutnego lub obojętnego. Tylko chłopi pobierali się z miłości.
Leonie zaczęła wierzyć, że ma szczęście. Pragnęła tylko wyrwać się ze swojej samotni, i dlatego
zawędrowała na turniej aż do Crewel.
Nigdy przedtem nie widziała turnieju i nie potrafiła oprzeć się pokusie. Król Henryk zakazał turniejów poza
nielicznymi, które organizowano w szczególnych okolicznościach i za jego przyzwoleniem. W przeszłości
zbyt wiele turniejów kończyło się krwawą bitwą. We Francji zaś turnieje mogły odbywać się w dowolnym
czasie i miejscu. Wielu rycerzy wzbogaciło się, jeżdżąc z jednego na drugi. W Anglii działo się inaczej.
Początkowo turniej w Crewel był ekscytujący. Czarny Wilk wjechał w szranki w pełnej zbroi, otaczało go
sześciu wysokich, potężnie zbudowanych rycerzy. Wszyscy nosili jego barwy - czerń i srebro. Siedmiu
przeciwników również przywdziało zbroje. Leonie rozpoznała kilka proporców dawnych wasali sir Edmonda
Montigny'ego. Czarny Wilk stał się ich nowym suwerenem.
Nie zadała sobie pytania, dlaczego obecny lord Kempston wyzywa do walki nowych wasali. Było wiele
możliwych wyjaśnień, ale żadne z nich jej nie interesowało. Całą swą uwagę skupiła na Czarnym Wilku i
damie, która pośpieszyła w szranki, aby ofiarować mu swój znak. Obdarowany wziął ją w ramiona i zastygli
w namiętnym pocałunku. Czyżby to jego żona?
Tłum przywitał pocałunek wesołymi okrzykami, po czym rozpoczęła się zażarta walka, w której nikt nikogo
nie oszczędzał. Potyczki w szrankach odbywały się wedle ściśle określonych zasad, co odróżniało turniej od
prawdziwej bitwy, ale tego ranka o nich zapomniano. Było oczywiste, że wszystkich siedmiu przeciwników
zamierza wysadzić z siodła Czarnego Wilka. Udało im się to bez trudu i tylko szybkie działanie rycerzy
Wilka uchroniło go przed porażką. Musiał nawet wezwać ich, aby poniechali pościgu, gdy przeciwnicy
umykali z pola. Wszystko skończyło się zbyt szybko. Rozczarowana Leonie musiała wrócić do domu.
Satysfakcje sprawiła jej świadomość, że niektórzy z nowych wasali Czarnego Wilka byli wyraźnie
nastawieni niechętnie do nowego suwerena. Dlaczego? Nie domyślała się nawet, co też mógł był uczynić.
Wiedziała tylko, że objęcie w posiadanie Kempston nie przyszło mu łatwo.
Leonie odesłała Wildę i usiadła obok ciotki przy ogniu. Zapatrzyła się w płomienie. Przypomniała sobie
spaloną chatę w lesie. Zaczęła się zastanawiać, jakie nowe kłopoty przyniesie przyszłość.
- Niepokoi cię nasz nowy sąsiad?
Leonie ze zdumieniem spojrzała na Beatrix. Nie chciała, by ciotka się tym martwiła.
- A jest czym się niepokoić?
- Moje dziecko, nie musisz ukrywać przede mną swoich zmartwień. Sądzisz, że nie zdaję sobie sprawy z
tego, co dzieje się wokół mnie? Leonie właśnie tak uważała.
- To nie ma żadnego znaczenia, ciociu.
- Zatem nie przyjedzie tutaj gburowaty młody rycerz, żeby wygłosić gniewną przemowę?
Leonie wzruszyła ramionami.
- To są tylko słowa. Mężczyźni lubią wybuchać i warczeć.
- Czyż o tym nie wiem?
Roześmiały się obie, ponieważ Beatrix wiedziała o wiele więcej o mężczyznach niż Leonie, żyjąca na tym
odludziu od trzynastego roku życia.
- Sądziłam, że dzisiaj ktoś się zjawi, ale nikt nie przybył. Może nie winią nas za dzisiejsze kłopoty -
zastanawiała się Leonie.
Beatrix się zamyśliła.
- Sądzisz, że Czarny Wilk może mieć tym razem inne plany?
- Bardzo możliwe. To cud, że jeszcze nie spalił naszej wioski.
- Nie ośmieli się! - zawołała Leonie. - Nie ma dowodu, że to moi poddani sprawiają mu kłopoty. Słyszał
oskarżenia tylko od swoich ludzi.
- Tak, ale większości mężczyzn wystarczy podejrzenie - odparła Beatrix z westchnieniem.
Gniew Leonie natychmiast osłabł.
- Wiem. Jutro pójdę do wioski i spowoduje, żeby od tej pory nikt bez ważnej przyczyny nie opuszczał dóbr
Pershwick. Nie będzie więcej kłopotów. Musimy tego dopilnować.
Rozdział 3
Rolf d'Ambert cisnął hełm w poprzek wielkiej sieni, gdy tylko do niej wszedł. Giermek, niedawno przybyły
od króla Henryka, pośpieszył, by podnieść hełm z ziemi. Przed ponownym włożeniem będzie go musiał
obejrzeć płatnerz, ale Rolf o tym nie myślał. Miał ochotę miażdżyć przedmioty znajdujące się pod ręką.
Po drugiej stronie sali stał przy palenisku Thorpe de la Mare. Ukrył rozbawienie wywołane atakiem złości
młodego pana. Rolf bardziej przypominał mu chłopca, którym był kiedyś, niż mężczyznę, którym się stał.
Thorpe widział wiele podobnych ataków w czasach, gdy służył ojcu Rolfa. Ojciec nie żył od dziewięciu lat.
Starszy brat Rolfa odziedziczył tytuł i większość ziem w Gaskonii. Posiadłość przyznana młodszemu była
niewielka, ale chciwy brat zapragnął także i jej, i wygnał Rolfa z jego własnego domu. Thorpe wyjechał
razem z nim. Opuścił wygodne stanowisko, ponieważ wolał podążyć za młodym księciem niż służyć jego
bratu. Spędzone wspólnie lata były dla obu pomyślne. Walczyli jako żołnierze zaciężni, zdobywali bogactwa
na turniejach. Rolf skończył dwadzieścia dziewięć lat, a Thorpe czterdzieści siedem, a mimo to nigdy nie
żałował, że pozwolił młodemu człowiekowi pokierować swoim losem. Inni czuli to samo. Rolf zebrał
drużynę dziewięciu rycerzy i prawie dwustu pieszych. Teraz, gdy wreszcie osiadł, wszyscy postanowili z nim
zostać. Czy Rolf rzeczywiście postanowił tu osiąść? Thorpe wiedział, co Rolf myśli o hojności Henryka.
Dobra przysparzały mu więcej zmartwień, niż przewidywał. Od wielu lat nie zaznał tylu przeciwieństw.
Jeszcze trochę, a Rolf będzie gotów porzucić wszystko i wrócić do Francji. Przyznanie włości było tylko
zaszczytem, ponieważ nie dawały one żadnych zysków, za to opróżniały sakiewkę.
- Słyszałeś, Thorpe?
- Służba o niczym innym nie mówi od chwili, gdy drwal przeniósł się na noc do warowni - odpowiedział
Thorpe, kiedy Rolf opadł całym ciężarem na ławę.
- Do pioruna!
Rolf uderzył pięścią w mały stolik, rozbijając go pośrodku.
Thorpe nie zmienił wyrazu twarzy.
- Mam już dość! - zawołał Rolf. - Zmącono studnię, rozproszono w lesie stado bydła, ukradziono kilkoro
zwierząt, i to już trzeci pożar. Jak długo potrwa odbudowa chaty?
- Dwa dni, jeśli paru ludzi będzie szybko pracować.
- Pola będą zaniedbane. Jak mam prowadzić wojnę, jeśli cały czas atakują mnie z flanki? Czy mam opuścić
Crewel i po powrocie nic nie zastać? Bez poddanych na jałowych polach?
Thorpe wiedział, że nie należy mu odpowiadać.
- Chcesz, abym ponownie wysłał ludzi do Pershwick? - zapytał ostrożnie. - Czy ukarzesz chłopów?
Rolf pokręcił głową.
- Chłop nie działałby samowolnie. Nie, chłopi wypełniają jedynie polecenia. Chcę tego, kto je wydaje.
- Zatem będziesz musiał poszukać gdzie indziej, a nie w Pershwick, ponieważ spotkałem sir Guiberta
Fitzalana. Przysięgam, że gdy usłyszał, z czym przybywam, jego zdumienie było zbyt wielkie, by udawał.
Nie jest człowiekiem, który by się dopuścił niegodziwości.
- A jednak istnieje ktoś, kto skłania chłopów do wyrządzania mi szkody.
- Zgadzam się, ale nie możesz zająć kasztelu. Pershwick należy do Montwyn, a sir William z Montwyn
posiada wiele warowni. Jeśli mu zagrozisz, wezwie więcej ludzi do walki, niż my możemy zebrać.
- Nie przegrałbym - odrzekł Rolf ponuro.
- Ale straciłbyś swoja, przewagę tutaj. Zobacz, ile czasu zajęło ci zdobycie dwóch kaszteli z siedmiu
należących do Kempston.
- Trzech.
Thorpe uniósł brwi ze zdziwienia.
- Trzech? Jak to?
- Chyba muszę podziękować Pershwick, ponieważ kiedy dziś dotarłem do Kenii, byłem tak rozwścieczony,
że kazałem zburzyć mury. I to był koniec oblężenia.
- A Kenil nie nadaje się do zamieszkania, dopóki nie odbuduje się murów? - To było oczywiste.
- Ja... cóż, tak...
Thorpe nic więcej nie powiedział. Pamiętał, że Rolf tylko w ostateczności zamierzał użyć katapult przy
zdobywaniu siedmiu kaszteli. Było to częścią śmiałego planu, wymyślonego po turnieju, który nie pomógł
przekonać zbuntowanych wasali, aby się poddali. Turniej urządzono ze względu na nich. Dano im szansę
spotkania nowego suwerena i ocenienia jego zdolności. Zamiast jednak oceniać jego umiejętności próbowali
go zabić. Rolf znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Do niego należało osiem kaszteli, z których
siedem nie otwierało przed nim bram.
Prowadzenie wojny przeciw swojej własności nigdy nie przynosi zysków, a jeszcze mniej korzystne jest jej
niszczenie. Rolf zaciągnął pięciuset żołnierzy z armii króla Henryka. Warownie Harwick i Axeford ustaliły
warunki poddania się bez wyrządzania szkód, gdy tylko wojsko Rolfa stanęło u ich bram. Potem armia
przeniosła się pod Kenii i po półtoramiesięcznym oblężeniu Kenii wzięto.
Rolf siedział ponury, a Thorpe zastanawiał się przez chwilę, dlaczego lady Amelia nie zeszła na dół.
Prawdopodobnie usłyszała podniesiony głos Rolfa i postanowiła się schować. Kochanka Rolfa nie znała go
jeszcze na tyle dobrze, by wiedzieć, że nigdy nie skierowałby swego gniewu przeciw niej.
- Sam chyba rozumiesz, że teraz nie jest najlepsza pora, aby atakować na wschodzie - rzekł niepewnie
Thorpe. - Najpierw trzeba posprzątać we własnym domu, zanim spojrzysz na cudzy.
- Wiem - odparł Rolf niecierpliwie. - Ale powiedz mi, co mam zrobić. Zaproponowałem, że kupię Pershwick,
ale sir William odpisał, że nie może go sprzedać, ponieważ należy do ziem posagowych jego córki,
zostawionych jej przez matkę. Co za uprzejmość! Córka jest pod jego kuratelą. Mógłby zmusić ją do
sprzedaży i oddać jej inne ziemie.
- Być może ostatnia wola matki została spisana w ten sposób, że nie może tak postąpić.
Rolf zmarszczył brwi.
- Zapowiadam ci, Thorpe, nie zniosę następnej obrazy.
- Możesz ożenić się z córką. Dostaniesz kasztel, nie płacąc za niego.
Oczy Rolfa, czarne od chwili, gdy wszedł do sali, powoli wracały do zwykłej, ciemnobrązowej barwy.
Thorpe zakrztusił się winem.
- Tylko żartowałem!
- Wiem - odparł Rolf zamyślony, zbyt zamyślony, żeby Thorpe'owi to się podobało.
- Rolf, na miłość boską, nie bierz sobie tego pomysłu do serca. Nikt się nie żeni tylko po to, by zapanować
nad kilkoma chłopami. Jeśli już musisz, pojedź tam i strąć parę łbów. Niech się przestraszą.
- Ja tak nie postępuję. Oprócz winnych ucierpią, niewinni. Gdybym mógł złapać winnego, ukarałbym go dla
przykładu, ale zanim tam dotrę, winni już dawno uciekną.
- Ludzie żenią się z różnych powodów, ale chęć dania nauczki poddanym sąsiada nie jest dobrym pomysłem.
- Nie, ale jest nim możliwość zyskania pokoju tam, gdzie jest potrzebny - zareplikował Rolf.
- Rolf!
- Wiesz coś o córce sir Williama?
Thorpe westchnął ze znużeniem.
- Skąd mam wiedzieć? Przybyłem do Anglii razem z tobą.
Rolf odwrócił się w stronę swoich ludzi, siedzących w przeciwnym końcu sali. Trzech rycerzy wróciło wraz
z nim spod Kenii, podobnie jak mała grupka pieszych. Dwóch pochodziło z Bretanii, ale sir Everard urodził
się na południu Anglii.
- Znasz mojego sąsiada, sir Williama z Montwyn, Everardzie?
Everard podszedł bliżej.
- Tak, mój panie. Dawniej często bywał na dworze, tak jak ja, nim doszedłem do wieku męskiego.
- Ma dużo dzieci?
- Nie mogę powiedzieć, ile ma ich teraz, ale kiedy był ostatni raz na dworze, miał tylko jedną córkę. Było to
przed pięciu, może sześciu laty, zanim umarła jego żona. O ile wiem, ma teraz młodą żonę, ale nie słyszałem
o dzieciach z tego związku.
– Znasz jego córkę?
- Widziałem ją raz z matką, lady Elżbietą. Pamiętam, że zastanawiałem się wtedy, jak taka piękna dama może
mieć takie brzydkie dziecko.
- No proszę! - wtrącił Thorpe. - Czy teraz porzucisz ten głupi pomysł, Rolfie?
Rolf nie słuchał starego przyjaciela.
- Brzydkie? Jak to?
- Miała wielkie czerwone plamy na każdym odsłoniętym kawałku skóry. Ogromna szkoda, ponieważ rysy
twarzy zdradzały piękność jak u jej matki.
- Co możesz mi jeszcze o niej powiedzieć?
- Widziałem ją tylko raz, a wtedy schowała się za suknię matki.
- Jak miała na imię?
Sir Everard zmarszczył brwi.
- Przykro mi, panie. Nie pamiętam.
- Lady Leonie, panie.
Wszyscy trzej odwrócili się w kierunku służącej, która się odezwała. Rolf nie lubił, gdy służba podsłuchiwała
rozmowy. Zmarszczył gniewnie brwi.
- A jak ty masz na imię, dziewczyno?
- Mildred - odpowiedziała nieśmiało. Teraz, gdy pan obrócił na nią spojrzenie, żałowała, że nie ugryzła się w
język. Sir Rolf często wpadał w złość.
- Skąd znasz lady Leonie?
Mildred wzięła sobie do serca spokojne pytanie.
- Często przyjeżdżała tu z Pershwick, kiedy...
- Pershwick! - wykrzyknął Rolf. - To ona tam mieszka? Nie w Montwyn?
Mildred pobladła. Była oddana lady Leonie i wolałaby raczej umrzeć niż wyrządzić jej krzywdę. Wiedziała,
że jej pan obwiniał Pershwick o szkody, których Crewel doznało od jego przybycia.
– Mój panie, proszę - Mildred zaczęła szybko. - Lady to sama dobroć. Kiedy medyk z Crewel opuścił moją
matkę, aby umarła z choroby, której nie potrafił wyleczyć, uratowała ją lady Leonie. Zna się na sztuce
leczenia, mój panie. Nigdy nie zrobiłaby nic złego, przysięgam.
- Ale mieszka w Pershwick? - Mildred niechętnie potwierdziła, a Rolf zapytał: - Dlaczego tam, a nie z
ojcem?
Mildred cofnęła się, a w jej oczach pojawił się lęk. Nie mogła powiedzieć nic złego o innym lordzie, nawet o
takim, którego jej nowy pan nie cenił. Za krytykowanie lepszych od siebie mogła ją czekać chłosta.
Rolf zrozumiał jej obawy i odezwał się łagodniejszym tonem:
- Powiedz mi, Mildred, wszystko, co wiesz. Nie musisz się mnie lękać.
- Chodzi o to, że mój były pan, sir Edmond, twierdził, iż sir William zaczął pić po śmierci pierwszej żony. Sir
Edmond nie pozwoliłby synowi poślubić lady Leonie, ponieważ sir William przysięga, iż nie ma córki.
Powiedział, że na związku z nią nic by nie zyskali. Została odesłana do Pershwick po śmierci matki i od
tamtej pory nie widziała ojca, a przynajmniej tak mi mówiono.
- Zatem lady Leonie i syn sir Edmonda byli... sobie bliscy?
- Ją i sir Alaina dzielił tylko rok, mój panie. Tak, byli sobie bardzo bliscy...
- Do stu piorunów! - krzyknął Rolf. - Zatem to ona kazała swoim chłopom mnie nękać! Robi to z miłości do
Montigny'ch!
- Nie, mój panie - odważyła się zaprotestować Mildred. - Nie zrobiłaby tego.
Rolf nie zwrócił uwagi na jej słowa. Zapomniał już o istnieniu służącej.
- Nic dziwnego, że lekceważono nasze skargi, skoro ta dama jest przeciwko mnie. Gdybym jednak
wypowiedział wojnę Pershwick, walczyłbym z kobietą. Co sądzisz teraz o swoim żarcie, Thorpe?
- Zrobisz, co będziesz chciał - odparł z westchnieniem Thorpe. - Zanim coś zdecydujesz, zastanów się
najpierw, czy chcesz kalekę za żonę...
Rolf machnął lekceważąco ręką.
- Czy prawo mówi, że muszę z nią żyć?
- Po co wiec brać ją za żonę? Bądź rozsądny, Rolfie. Tyle lat unikałeś małżeństwa, choć było wiele chętnych
piękności.
- Nie miałem wtedy ziemi, Thorpe. Nie mógłbym poślubić kobiety, nie mogąc dać jej domu.
Thorpe zaczął coś mówić, ale Rolf zaraz mu przerwał:
- Teraz najbardziej pragnę pokoju.
- Pokoju? Czy zemsty?
Rolf wzruszył ramionami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin