John Morressy KEDRIGERN W KRAINIE KOSZMAR�W Droga do Dendorrik Prawdziwy pocz�tek tej historii to dzie�, kiedy Hamarak znalaz� zakl�ty miecz, wielkie czarne ostrze Panstygi�, Matk� Ciemno�ci, znan� dawniej pod imieniem Luiza. Kto chce, mo�e cofn�� si� dalej w przesz�o��, do kl�twy Vorvasa M�ciwego i d�ugiego zamkni�cia w pniu d�bu; ale s� to jedynie informacje uzupe�niaj�ce, �atwo dost�pne w razie potrzeby. Mo�na r�wnie� rozpocz�� od rozmowy pomi�dzy Kedrigernem, czarodziejem z G�ry Cichego Gromu, a jego ma��onk� Ksi�niczk�, pewnego jesiennego wieczoru w rok po ich niebezpiecznej, uwie�czonej sukcesem wyprawie po Arlebara i Czarodziejsk� Much�, kiedy siedzieli przy kominku - ona przerabia�a swoj� garderob�, �eby swobodnie korzysta� ze �wie�o zdobytych skrzyde�, on za� przegl�da� cenne woluminy, otrzymane w spadku po Arlebarze. Lecz chocia� Ksi�niczka i czarodziej s� g��wnymi bohaterami tej historii, pojawiaj� si� na scenie w drugiej kolejno�ci. Zaczniemy od Hamaraka. Wielka si�a Hamaraka zawsze stanowi�a jego g��wny atut. Pami�ta�, �e od najm�odszych lat m�g� pracowa� najci�ej i najd�u�ej ze wszystkich znanych mu ludzi. Nigdy nie by� bezrobotny d�u�ej ni� przez kilka dni. Wprawdzie zazwyczaj wykonywa� brudn�, czarn� robot�, ale nie narzeka�. Rzadko brakowa�o mu jad�a czy schronienia, zwykle mia� te� par� groszy w sakiewce, kt�re nieodmiennie wydawa� na �wie�y, ciep�y chleb. To by�a jego jedyna s�abostka. Hamarak by� bardzo wysoki, bardzo pot�ny i bardzo silny, odznacza� si� jednak �agodnym charakterem i spokojnym usposobieniem. Nie by� ani m�dry, ani g�upi; maj�c czasu pod dostatkiem, potrafi� rozwik�a� skomplikowany problem, wola� jednak pozostawia� takie �wiczenia tym, kt�rym to sprawia�o przyjemno��; jemu nie sprawia�o. Rysy twarzy mia� pospolite, ani urodziwe, ani groteskowe czy komiczne: szeroki, p�aski nos, usta sk�onne raczej roztropnie zwiera� si� w mi�ym u�miechu, ni� otwiera� si� do niepotrzebnej gadaniny, br�zowe oczy o nieobecnym spojrzeniu. W�osy mia� czarne i g�ste, r�ce pokryte odciskami, sk�r� br�zow� od s�o�ca. Pod ka�dym wzgl�dem, z wyj�tkiem si�y i rozmiar�w, Hamarak by� zupe�nie zwyczajnym cz�owiekiem i prowadzi� zupe�nie zwyczajne �ycie; wr�cz pragn�� takiego �ycia. W wieku dwudziestu paru lat nic nie zak��ca�o rutyny jego zaj��: jad�, pracowa�, jad�, pracowa� jeszcze troch�, jad�, spa�, czasami opycha� si� �wie�ym chlebem i to mu ca�kiem wystarcza�o. Lecz pewnego pogodnego jesiennego dnia, kiedy �cina� drzewa na skrawku ziemi �wie�o nabytej przez jego obecnego pana, us�ysza� g�os. By� to g�os kobiecy, smutny i s�odki, pobrzmiewaj�cy leciutkim metalicznym rezonansem. Pocz�tkowo Hamarak nie rozr�nia� s��w, s�ysza� tylko st�umione �piewne wo�anie pomi�dzy drzewami; lecz kiedy podszed� bli�ej, zrozumia� pro�b� wypowiedzian� cichym, �a�osnym g�osem, teraz wyra�nym: Drwalu, drwalu, wypu��-�e mnie Z mojego wi�zienia w drzewie! Uwolnij ksi�niczk� nynie, A nagroda ci� nie minie! Hamarak zatrzyma� si� i rozejrza� nieufnie. Podejrzewa� jaki� podst�p. U jego pana s�u�y�a dziewka kuchenna, ca�kiem �adniutka, ale lubi�ca okrutnie szydzi� z m�czyzn. Ta trzpiotka mog�a dla zabawy zwabi� go w g��b lasu, mami�c s�odkim g�osikiem, �udz�c obietnicami nagrody, kt�rych nie zamierza�a dotrzyma�. G�os znowu go zawo�a�. Zdawa� si� wydobywa� z d�bu, kt�ry sta� samotnie na ma�ej polance - szacowny stary olbrzym, rozszczepiony od g�ry i �miertelnie przepo�owiony do po�owy pnia, ale wci�� okryty bujnym listowiem. Niezwyk�y widok. Hamarak zbli�y� si� i znowu us�ysza� g�os, niew�tpliwie p�yn�cy z wn�trza drzewa. To nie by�a �adna sztuczka, to by�y czary, a czary to co� znacznie gorszego ni� sztuczki swawolnej kuchareczki. Drwalu, czy�by� z w�asnej woli Przyszed� tu, by mnie wyzwoli�? �a�o�� ust�pi�a miejsca nadziei i ten o�ywiony nadziej� g�os zwraca� si� do Hamaraka. Z ca�� pewno�ci�. W pobli�u nie by�o �adnych innych drwali. Hamarak, chocia� zdumiony i nieco przestraszony, poczu� si� zobligowany do odpowiedzi. -Jest tam kto? Czeka�, chocia� by�o mu troch� g�upio. Odpowied� wkr�tce nadesz�a, wypowiedziana czystym, radosnym g�osem, kt�ry d�wi�cza� jak m�ot na kowadle. Drwalu, uderz w stary d�b, Silnym ciosem drzewo zr�b! Wypu�� wi�nia na swobod�, A wnet dostaniesz nagrod�. Hamarak nie bardzo rozumia�, co si� dzieje, ale jedno by�o jasne: kto� uwi�ziony w drzewie pragn�� si� uwolni�, a on mia� w r�kach dobr�, ostr� siekier� i potrafi� jej u�ywa�. Jakim cudem ta osoba uwi�z�a wewn�trz drzewa, to przerasta�o jego poj�cie; mo�e wpad�a w t� g��bok� szczelin�; ale g�os wspomnia� o ksi�niczce, a Hamaraka znajomo�� ksi�niczek ogranicza�a si� do informacji z trzeciej r�ki. R�wnie dobrze ksi�niczki mog�y regularnie wpada� w drzewa, nie by�o w tym niczego nadzwyczajnego i niczego magicznego. Niemniej powinien zachowa� ostro�no�� i uwa�a�, �eby zr�ba� tylko drzewo, a nie jego kr�lewsk� mieszkank�. -Je�li zetn� drzewo, nie zrobi� ci krzywdy? - zapyta�. Uderzaj �mia�o, bez l�ku Nie dosi�gnie mnie twa r�ka. Wal siekier� z ca�ej si�y Tylko mnie uwolnij, mi�y! - zawo�a� niecierpliwie g�os. Sprawa by�a jasna, nie nale�a�o zwleka�. Hamarak �ci�gn�� sk�rzany kaftan, poplu� w d�onie, zatar� r�ce metodycznym gestem zawodowca i chwyci� siekier�. Po kilku pierwszych uderzeniach robi� przerwy, nas�uchuj�c bolesnego lub ostrzegawczego okrzyku, poniewa� jednak niczego nie us�ysza�, zabra� si� porz�dnie do roboty. Wiedzia�, �e musi przer�ba� tylko po�ow� p�kni�tego pnia, poniewa� podci�ta cz�� od�amie si� od podstawy i runie na ziemi� poci�gni�ta w�asnym ci�arem, uwalniaj�c wi�nia. Pracowa� szybkimi, miarowymi ruchami, wkr�tce te� osi�gn�� zamierzony cel. Z dono�nym, przera�liwym trzaskiem i skrzypieniem pie� d�bu rozszczepi� si� a� do �wie�ego �ladu siekiery i podci�ta po�owa upad�a na ziemi�. Kiedy wszystko ucich�o, Hamarak zbli�y� si� ostro�nie. Nie zobaczy� nikogo. Us�ysza� dr��ce, metaliczne westchnienie ulgi i obejrza� si� gwa�townie. Na jasnej powierzchni p�kni�tego pnia spoczywa� nagi miecz, l�ni�cy g��bok�, aksamitn� czerni�. Ga�ka r�koje�ci wyobra�a�a pi�knie rze�bion� kobiec� g��wk� i kiedy zdumiony Hamarak wytrzeszcza� oczy, g��wka przem�wi�a. - Dzi�ki niebiosom! - wykrzykn�a. - Ach, co za ulga uwolni� si� z tego obrzyd�ego drzewa i nie m�wi� ju� wierszem! - Czy to ty... tam by�a�? - zapyta� Hamarak. - To ja. A ty jeste� na pewno drwalem, kt�ry zr�ba� drzewo. Wielkie dzi�ki, m�odzie�cze. Post�pi�e� bardzo przyzwoicie. Czy masz jakie� odzienie? - Mam kaftan. - Wi�c na�� go, prosz�. Nie przywyk�am do widoku p�nagich drwali. Jestem ksi�niczk�. Hamarak zmarszczy� brwi. Czu� narastaj�ce zmieszanie. -Jeste� mieczem - odezwa� si� niepewnie. - Na�� kaftan, a wszystko ci wyja�ni�. No, b�d� grzeczny - ponagli� go miecz. M�wi� takim w�adczym tonem, z ch�odn� pewno�ci� siebie, �e Hamarak bez dalszej zw�oki wype�ni� polecenie. Starannie zasznurowa� kaftan i stan�� przed mieczem, kt�ry powiedzia�: - No, znacznie lepiej. Teraz, zanim przejdziemy do rzeczy, musz� ci zada� bardzo wa�ne pytanie: czy pragniesz zosta� najwi�kszym szermierzem na ca�ym �wiecie? Hamarak przez chwil� rozwa�a� to zagadnienie. - Czy mam jaki� wyb�r? - Nie marud�. Po prostu odpowiedz na pytanie. Powtarzam: czy pragniesz zosta� najwi�kszym szermierzem na �wiecie? - Nie - odpar� Hamarak. - To dobrze. To bardzo dobrze, m�odzie�cze. Trudno mi wyrazi�, z jak� rado�ci� to s�ysz�. - Ale chcia�bym innych rzeczy - doda� Hamarak z nadziej�, przypomniawszy sobie wcze�niejsze obietnice nagrody. - Tego jestem pewna. Teraz powiedz mi: czy w s�siedztwie mieszka jaki� przyzwoity czarodziej albo mag? Zwyk�y zaklinacz wystarczy. Hamarak powoli, z namys�em podrapa� si� w g�ow�. - Nie ma takiego w okolicy. By�a kiedy� czarownica w jaskini w g�rach, ale umar�a. -Jak to g�upio z jej strony. Gdzie znajd� najbli�szego maga? -Jeden cz�owiek m�wi�, �e w Dendorrik mieszka czarodziej. To gdzie� na wschodzie, daleko st�d. - Wi�c musimy wyruszy� natychmiast. Podnie� mnie i w drog�. - Ale ja nie znam drogi do Dendorrik! Nie mam jedzenia ani pieni�dzy, a buty mi si� zdar�y. Mam tutaj robot�... musz� wykarczowa� ten las i m�j pan rozgniewa si�, je�li nie dotrzymam terminu. Nie mog� tak po prostu odej��! - zaprotestowa� Hamarak. - S�uchaj no. Jak si� nazywasz? Nawet si� nie przedstawi�e� -sykn�� niecierpliwie miecz. - Nazywam si� Hamarak. - Pos�uchaj bardzo uwa�nie, Hamaraku. W tej chwili jestem Panstygi�, wielkim czarnym ostrzem zachodu. Ale nie zawsze by�am mieczem i nie zamierzam nim pozosta� d�u�ej, ni� to absolutnie konieczne. Czy mnie zrozumia�e�? - Chyba tak. Jeste� mieczem, ale tak naprawd� nie jeste� mieczem. Jeste� ksi�niczk�. - Bardzo dobrze, Hamaraku. Jestem ksi�niczka Luiza z Kr�lestwa �piewaj�cego Lasu. Z powod�w, kt�rych na razie wol� nie omawia�, zosta�am przemieniona w miecz przez z�o�liwego czarodzieja. Tylko czarodziej o r�wnej mocy, lecz mniejszej z�o�liwo�ci mo�e zdj�� kl�tw�, kt�ra wi�zi mnie w tej postaci. Ktokolwiek pomo�e mi odnale�� tego czarodzieja, zostanie sowicie wynagrodzony. - Nie ma �adnej nagrody za wydostanie ci� z drzewa? - zapyta� �a�o�nie Hamarak. - Nie b�d� samolubny, Hamaraku. Je�li nie sta� ci� na troch� po�wi�cenia, trzeba by�o zostawi� mnie w drzewie. Skoro ju� si� wmiesza�e�, musisz wytrzyma� do ko�ca. Powiedz mi, jak si� nazywa ten czarodziej z Dendorrik? - Tamten cz�owiek nazywa� go Mergith. - Mergith... - powt�rzy�a Panstygi� z namys�em. - Nigdy o nim nie s�ysza�am. No c�, lepszy on ni� �aden. Ruszamy w drog�, Hamaraku. - Czy dostan� nagrod�, je�li zabior� ci� do Mergitha? - Hojn�. Wymie� tylko swoj� cen�, a m�j brat, siostra i ja zap�acimy ci z przyjemno�ci�. Hamarak si�gn�� po miecz, ale zawaha� si� i cofn�� r�k�. - Co z twoim bratem i siostr�? Czy ich te� b�d� musia� wyci�ga� z drzew...
garniecpieprzu