Palmer Diana -Soldier of Fortune 03- Splątane losy.pdf

(412 KB) Pobierz
6540494 UNPDF
Dana Palmer
SPLĄTANE LOSY
PROLOG
Delikatna twarz na nakrochmalonej białej poduszce była blada i nieruchoma.
Mężczyzna patrzył na nią z góry z trudnym do ukrycia uczuciem nie znanego
sobie niepokoju. Przez lata trzymał swoje emocje pod kontrolą. Czułość była
luksusem, na jaki żaden najemnik, a już najmniej ktoś z reputacją Diega
Laremosa nie mógł sobie pozwolić.
Ale to nie była obca kobieta i emocje, które odczuwał patrząc na nią, były dość
pomieszane. Nie widział jej od pięciu lat, a mimo to nie wydawała się starsza
nawet o dzień. Powinna mieć dwadzieścia sześć lat, pomyślał nieobecny duchem.
Sam miał lat czterdzieści.
Nie spodziewał się, że będzie nieprzytomna. Kiedy nadeszła do niego wiadomość
ze szpitala, nieomal ją zlekceważył. Melissa Sterling zdradziła go dawno temu.
Nie miał ochoty na odnawianie przykrej znajomości, ale z poczucia obowiązku i z
ciekawości przyjechał do południowej Arizony. Ale to nie była pułapka, jak
poprzednio. Kobieta była ranna i bezradna, lecz żyła, choć przez cały ten czas
uważał ją za umarłą.
Wysoki, ciemny, w nieskazitelnym, ciemnoszarym garniturze, odwrócił się, aby
bezmyślnie popatrzeć przez szybę na dobrze utrzymane podłogi przed separatką
Melissy Sterling. Nosił wąsy, których nie miał w owe dramatyczne dni, jakie z nim
dzieliła. Był trochę bardziej muskularny i trochę starszy. Ale lata podkreślały
jedynie jego dobry wygląd i czyniły go dojrzalszym. Prześliznął się spojrzeniem
ciemnych oczu w stronę łóżka, na którym spoczywało smukłe ciało tej kobiety, tej
obcej, która schwytała go w pułapkę małżeństwa, a potem porzuciła.
Jak na kobietę Melissa była wysoka, choć on był od niej znacznie wyższy. Miała
długie, faliste blond włosy, które kiedyś sięgały niżej talii. Obcięła je. Okalały teraz
jej owalną, mizerną twarz. Miała niebieskie cienie pod zamkniętymi oczami i
doskonałe w kształcie usta, niemal tak samo blade jak jej twarz; prosty nos
marszczył się lekko w proteście przeciwko przymocowanym do niego rurkom,
które tłoczyły powietrze. Wokół pełno było sprzętu elektronicznego i przewodów,
które prowadziły do różnych monitorów.
Wypadek - powiedział dzień wcześniej przez telefon lekarz dyżurny. - Jest gorzej
niż źle.
To była katastrofa lotnicza, którą cudem przeżyli ona, pilot i kilku innych
pasażerów samolotu z Phoenix. Samolot rozbił się na pustyni w pobliżu Tucson;
przywieziono ją tu nieprzytomną. Personel ostrego dyżuru znalazł w portfelu
zniszczony, starannie złożony dokument, który zawierał informację o jej stanie
cywilnym. Był to akt ślubu napisany po hiszpańsku; wyblakły atrament
zaświadczał, że jest żoną niejakiego Diega Laremosa z Dos Rios w Gwatemali.
Lekarz upierał się, że Diego jest jej mężem, a skoro tak, to czy zgadza się na
natychmiastową operację dla ratowania jej życia?
Niezbyt chętnie sięgając pamięcią wstecz pytał, czy nie ma innych bliskich, ale
lekarz powiedział, że tych trochę żałosnych resztek bagażu nie zawierało żadnej
wskazówki. Diego pozostawił więc swoją gwatemalską farmę na łasce własnej,
najemnej bandy i udał się samolotem z miasta Gwatemala do Tucson.
Nie spał przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.
Kobieta w łóżku poruszyła się nagle z jękiem. Jej wielkie i łagodne, szare oczy
były jedynym widocznym znakiem związków krwi z matką Melissy, Gwatemalką,
której zdrada ściągnęła cierpienie i... niesławę na całą rodzinę Laremosów.
Spojrzeniem ciemnych oczu ogarnął jej blade, zastygłe rysy i myślał, jak to się
stało, że on i Melissa mogli w ogóle do czegoś takiego doprowadzić...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była mglista, deszczowa pogoda, ale to akurat nie przeszkadzało Melissie
Sterling. Zmokniecie nie wydawało się wygórowaną ceną za kilka drogich chwil z
Diegiem Laremosem.
Jego rodzina posiadała od czterech pokoleń fincę, gigantyczną gwatemalską
farmę, która graniczyła z ziemią jej ojca. Obydwie rodziny były zwaśnione ze sobą
z powodu, jaki dała nieżyjąca już matka Melissy. Mimo to dziewczyna uwielbiała
syna i spadkobiercę Laremosów. Wydawało się, że ta dziewczęca adoracja jest
mu obojętna.
Ostatniej nocy szalała burza. Melissa pojechała konno do małego domku mamy
Chavez, aby sprawdzić, czy staruszka czuje się dobrze. I okazało się, że Diego,
zaniepokojony o swoją starą nianię, również zajrzał tam w tym samym celu.
Przyniósł melony i ryby, a teraz odprowadzał Melissę do domu jej ojca.
Pod panamą Diega czerniała gęstwina włosów. Czuło się chłodne opanowanie,
które graniczyło z zarozumiałością. Nigdy nie musiał podnosić głosu na służących;
Melissa tylko raz widziała go w bójce. Był godny, powściągliwy i wydawało się, że
nie ma żadnych słabości. Ale był tajemniczy. Często znikał na całe tygodnie i
pewnego razu wrócił z bliznami na policzku, utykając. Melissa była bardzo
ciekawa, ale nie zapytała, co się stało.
Mimo, że miała już lat dwadzieścia, ciągle jeszcze była nieśmiała w obecności
mężczyzn, a zwłaszcza Diega. Uratował ją kiedyś, gdy zgubiła się podczas
deszczu w lesie, poszukując ruin z czasów Majów i od tamtej chwili kochała się w
nim potajemnie.
- Przypuszczam, że twoja babka i siostra umarłyby, gdyby wiedziały, że jestem o
krok od ciebie - westchnęła.
- Nie darzą twojej rodziny nadmierną sympatią, to prawda... - zgodził się. - Moi
krewni nie mogą zapomnieć, że Edward Sterling porwał novię memu ojcu w
przeddzień ich ślubu i że z nią uciekł.
- Mój ojciec kochał ją i ona go kochała - powiedziała broniąc się Melissa. - Twój
ojciec tak czy owak mógł zawrzeć z nią jedynie małżeństwo aranżowane, nie z
miłości. Był znacznie starszy od mojej matki. Ponadto od lat był wdowcem.
- Twój ojciec jest Anglikiem - powiedział Diego chłodno. - Nigdy nie rozumiał
naszego sposobu życia. Tu honor jest życiem sam w sobie. Kiedy ukradł kobietę
zaręczoną z moim ojcem, pohańbił rodzinę. - Diego spojrzał na Melissę, nie
dodając, że jego ojciec liczył także na dziedzictwo jej nieboszczki matki, bo chciał
odbudować fortunę rodową. Diego uważał, że postawa ojca miała na względzie
raczej interes, ale stary mężczyzna, na swój chłodny sposób, był przywiązany do
Sheili Sterling.
Diego ściągnął cugle wierzchowca i utkwił wzrok w Melissie, obejmując
spojrzeniem jej wiotkie ciało w dżinsach i różowej koszuli, rozpiętej aż po pełne
piersi. Nie mógł sobie pozwolić na romans z córką kobiety, która okryła niesławą
jego rodzinę.
- Twój ojciec nie powinien ci pozwalać na takie włóczęgi - powiedział
nieoczekiwanie, łagodząc wymowę słów nieśmiałym uśmiechem. - Zaczynają tu
działać partyzanci. Jest niebezpiecznie.
- Nie myślałam o tym - powiedziała.
- Nigdy tak nie rób, chica - szepnął, naciągając kapelusz skosem na czoło. - Twoje
fantazje przyniosą ci pewnego dnia zgubę. To groźne czasy.
- Zawsze jest groźnie - powiedziała z płochliwym uśmiechem. - Ale ja czuję się z
tobą bezpiecznie.
- To najniebezpieczniejsza fantazja ze wszystkich - powiedział z zadumą - ale
niewątpliwie nie zdajesz sobie jeszcze z tego sprawy. Ruszaj, trzeba stąd iść...
- Chwileczkę. - Wyjęła aparat fotograficzny z kieszeni i nastawiając na niego,
odpowiedziała uśmiechem na jego grymas: - Wiem, co myślisz: nigdy więcej. Ale
cóż mogę poradzić, jeśli trudno mi znaleźć właściwą perspektywę na obrazie, na
którym cię maluję? Potrzebny mi jeszcze jeden kadr. Jeden, obiecuję.
- Nacisnęła migawkę, zanim zdołał zaprotestować.
- Ten słynny obraz zabiera ci bardzo wiele czasu, niña - powiedział. - Pracujesz
nad nim już osiem miesięcy, a ja jeszcze nie mogłem nawet rzucić na niego
okiem.
- Pracuję wolno - odpowiedziała wymijająco. Fotografia miała być dodana do
kolekcji zdjęć, nad którymi siadała, aby powzdychać w zaciszu własnego pokoju.
Aby pomarzyć, ponieważ marzenia były raczej wszystkim, co mogła przeżyć z
Diegiem. Wiedziała to dobrze. Jego rodzina byłaby przeciwna nawet jakiejkolwiek
wzmiance o możliwości pobytu Melissy pod ich dachem, podobnie zresztą jak o
ich przyjaźni.
- Kiedy wybierasz się na studia?
- Niebawem, jak sądzę. Wyprosiłam rok po szkole, żeby pobyć z tatą, ale ten
zamęt bardzo go niepokoi. Zamierza mnie stąd wysłać. A ja nie chcę jechać do
Stanów. Chcę być tutaj.
- Twój ojciec słusznie nalega - mruknął Diego, choć nie chciał myśleć o
przejażdżkach po swoich włościach bez szans na spotkanie Melissy. Przyzwyczaił
się do niej. Dla mężczyzny światowego, doświadczonego i cynicznego, jakim stał
się przez lata, Melissa była haustem wiosennego powietrza. Bał się, że gdyby mu
dano szansę, mógłby ulec pokusie jej rozkosznego, młodego ciała. Była smukła i
wysoka, miała długie, opalone nogi, piersi o właściwym kształcie oraz zgrabnie
wciętą talię. Nie była piękna, lecz jej ciemna twarz wspaniale prezentowała się w
oprawie długich jasnych włosów. Odpowiednio ubrana i wyszkolona byłaby
wyjątkową... gospodynią, żoną, z której mężczyzna mógłby być dumny.
Ale Diego nie zamierzał myśleć o Melissie w taki sposób. Gdyby kiedykolwiek miał
się ożenić, jego żoną byłaby Gwatemalka z dobrej rodziny, nie zaś kobieta, której
ojciec raz już zhańbił nazwisko Laremosów.
- Jesteś teraz prawie zawsze w domu - powiedziała Melissa, kiedy jechali stępa
wzdłuż doliny w pobliżu wulkanu Atitlán, widocznego na tle zielonej dżungli.
Kochała Gwatemalę, lubiła wulkany i jeziora, rzeki i rozległe doliny. Kochała
zwłaszcza tajemnicze ruiny Majów, te, których odkrycie było taką sensacją.
- Farma pochłania większość mojego czasu od dnia śmierci ojca - odrzekł. -
Ponadto zrobiłem się za stary, aby zajmować się pracą, do której przywykłem.
- Nigdy o tym nie mówiłeś. Co to za praca?
- Owszem, byłoby o czym mówić. - Uśmiechnął się niepewnie. - Jak idzie twojemu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin