Hawksley Elizabeth - Guwernantka.pdf

(822 KB) Pobierz
163123961 UNPDF
Elizabeth Hawksley
GUWERNANTKA
1
1
N iespodziewany hałas zakłócił spokój małego, obrośniętego różami
domku. Panna Clemency Hastings rozmawiała w salonie ze swoją starą
guwernantką, kiedy nieopodal rozległ się głośny stukot końskich
kopyt, rżenie przestraszonego zwierzęcia, a w końcu głuche uderzenie
o ziemię. Potem nastąpiła cisza. Clemency podbiegła do okna wy-
chodzącego na Richmond Park i wyjrzała na zewnątrz. W oddali
dostrzegła znikającego wśród drzew konia bez jeźdźca, z wodzami
luźno zwisającymi po bokach.
- Biddy! Zdaje się, że komuś przydarzył się wypadek! - krzyknęła.
- Przeklęty artretyzm! - westchnęła panna Biddenham i chwyciła się
oburącz fotela, jakby chciała wstać.
- Poczekaj, ja pójdę - powstrzymała ją Clemency.
Gdy dochodziła do ogrodowej furtki, usłyszała cichy jęk. Niefortunny
jeździec leżał bez czucia na ziemi, z głową opartą o ścianę domu. Miał
bladą twarz, przymknięte oczy i zadrapania na czole, których zapewne
nabawił się podczas upadku. Po chwili wahania Clemency ujęła jego
mocną, opaloną dłoń i wyczuła nierówny puls. W tym samym
momencie mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na nią - z początku nieco
nieobecnym, a po chwili już bardziej przytomnym wzrokiem. Chwycił
jej nadgarstek i zapytał szeptem:
- Czy jestem w niebie?
Dziewczyna oblała się rumieńcem i próbowała cofnąć rękę.
2
- Spokojnie. Spadł pan z konia, musiałeś się pan nieźle poturbować.
- Ach, pamiętam... - Zmarszczył brwi, a jego twarz wykrzywił lekki
grymas bólu. - Okropne zwierzę, przestraszyło się czegoś, ostatnio
zresztą nie odznaczało się dobrą formą.
- Wobec tego jazda wierzchem nie była zbyt rozsądna - stwierdziła
dziewczyna stanowczo. - Patrząc na pańskie czoło, zgaduję, że spadając
z konia, musiał pan uderzyć głową o ścianę domu. To cud, że nie
skręcił pan sobie karku.
- Głupstwo, to tylko draśnięcie - odparł nieznajomy, puścił jej rękę i
oparł się plecami o ścianę. Potem dotknął ostrożnie rany na czole.
- Pewnie doznał pan wstrząsu mózgu - zauważyła Clemency.
- Co za bzdury, dziewczyno! - Spróbował się podnieść, lecz ponownie
opadł ciężko na ścianę. Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. - Jeśli
mój anioł stróż mówi, że mam wstrząs mózgu, to musi być prawda!
Bądź tak dobra, w kieszeni mam brandy.
Clemency wyjęła butelkę, odkręciła nakrętkę i podała rannemu.
Pociągnął spory łyk i westchnął. Dziewczyna z ulgą stwierdziła, że na
jego pociągłe policzki wracają kolory. Siedział z zamkniętymi oczami,
mogła więc bez obaw przyjrzeć mu się dokładniej. Był wysoki,
szczupły, o ciemnej karnacji i czarnych włosach, teraz nieco zwich-
rzonych. Ostre rysy twarzy oraz rzymski nos dopełniały całości.
Wyobraziła go sobie czyniącego spustoszenie na czele hord
wojowników Dżyngis-chana (Clemency, ku rozpaczy matki, każdą
3
wolną chwile spędzała na czytaniu książek).
- Och!
Mężczyzna otworzył oczy i przyłapał ją na tych oględzinach.
Zakłopotana, szybko spuściła oczy, jednak niefortunny jeździec, w
przeciwieństwie do niej, bynajmniej nie miał takich skrupułów i
otwarcie taksował ją wzrokiem. Clemency czuła, jak błądzi spojrzeniem
po jej twarzy, wzdłuż szyi, aż zawisł oczami na piersiach. Policzki
dziewczyny spłonęły ogniem.
- A więc nawet anioły się rumienią? - Wydawał się rozbawiony.
- Pan... patrzy na mnie - zdołała wykrztusić. Jakaś część jej duszy
pytała, czemu od razu się nie oddaliła, dlaczego mu pozwala na tak
niedżentelmeńskie zachowanie.
- Jesteś bardzo piękna. Masz cudowne bladozłote włosy, oczy jak
bławatki, a twoja figura... - zaśmiał się. - O, nie! To ciało nie może
należeć do anioła, to kształty kobiety z krwi i kości, w dodatku szalenie
pociągającej!
- Ależ, mój panie! - Tym razem wzburzona Clemency usiłowała wstać,
lecz mężczyzna błyskawicznie przytrzymał ją jedną ręką, drugą zaś
przysunął do głowy dziewczyny i delikatnie, ale stanowczo
przyciągnął do siebie.
- Nn...nie! - wyjąkała, jednak za późno. Pocałował ją, początkowo dość
powściągliwie, ledwie muskając ustami, potem, westchnąwszy, coraz
mocniej.
4
Clemency poczuła zawrót głowy. Uświadomiła sobie, że tak naprawdę
nigdy jeszcze się nie całowała, bo przecież trudno określić tym mianem
niezdarne przytulanie przez pracowników jej ojca w czasie świąt czy
też ojcowskie cmoknięcia w czoło nie ogolonego staruszka, pana
Dodderidge’a. A teraz ten obcy człowiek, bez chwili zastanowienia, tak
chłodno i zdecydowanie, odszukał jej usta i skosztował ich smaku. Co
więcej, najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi, a Clemency mimowolnie
założyła mu ręce na szyję. Jej serce zaczęło bić przyspieszonym
rytmem.
Nieznajomy wyjął z jej włosów parę grzebieni z masy perłowej i
przesuwał palcami po jedwabistych lokach.
- Takie miękkie i słodkie - mruknął, nie przestając jej całować.
Nagle w oddali rozległ się tętent końskich kopyt i głośne okrzyki
jeźdźców. Clemency gwałtownie wyrwała się z objęć nieznajomego, a
potem drżącymi palcami podniosła grzebyki i wpięła je we włosy.
Wstała i z rumieńcem na twarzy oparła się niezgrabnie o furtkę.
Wkrótce nadjechały wierzchem dwie osoby - mężczyzna i kobieta.
Jeździec zeskoczył z konia i krzyknął do rannego:
- Truskawka wróciła bez ciebie, co się stało?
- Niebiańska interwencja - odparł zapytany, potrząsając głową.
- O, z pewnością. Ostrzegałem cię, że klacz nie jest w formie.
Amazonka, zgrabna kobieta odziana w wytworny zielony kostium z
aksamitu, ześlizgnęła się z konia i przechodząc żwawo obok
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin