Osborne Maggie - Preria.pdf

(1419 KB) Pobierz
336697683 UNPDF
M AGGIE
O SBORNE
Preria
336697683.002.png
Przełożyła Bożenna Stokłosa
Tytuł oryginału BRIDES OF PRAIRIE GOLD
Copyright © 1996 by Maggie Osborne
Marzec, 1852
Wreszcie nadszedł kres mojego czekania! Pod koniec miesiąca wyrusza karawana wozów z
narzeczonymi. Przejedziemy przez połowę kontynentu, dwa i pół tysiąca mil, w ciągu prawie
sześciu miesięcy. Będzie nam to utrudniał klimat i pogoda, a takie niebezpieczeństwa czyhające
na dzikich terenach oraz inne liczne przeszkody. Niektórzy ciężko zachorują, a niektórzy być
może nawet stracą życie. Drżę na samą myśl o tym.
Gdyby karawanę prowadził ktoś inny niż mój najdroższy Cody, bardzo bym się bała tej
wyprawy. Myślałam, że gdy tylko zjawię się w pokoju, w którym rozmawiał z każdą z nas, weźmie
mnie w ramiona. To było nasze pierwsze spotkanie od czasu, gdy złożyliśmy sobie nawzajem
przyrzeczenie. Och, jak mocno biło mi serce... Ale on zachowywał się tak, jakby widział mnie po
raz pierwszy, jakbym rzeczywiście przyszła do niego z powodu zainteresowania ofertami
matrymonialnymi mężczyzn z Oregonu. Drogi pamiętniku, jakże byłam tym zbita z tropu i
zaszokowana. Ale gdy uśmiechnął się do mnie i powiedział, że mu kogoś przypominam, serce mi
podskoczyło, bo zrozumiałam, iż w ten sposób przekazał mi sekretną wiadomość. Dopóki, dzięki
temu, nie zyskałam pewności, że on chce, bym wyruszyła wraz z narzeczonymi do Oregonu, nie
wiedziałam, o co chodzi- Nawet martwiłam się tym, że być może wszystko sobie uroiłam, że być
może jestem nienormalna, jak twierdziła ta kobieta.
Już miałam rzucić mu się w ramiona. Jednak zaraz dodał, wciąż z uśmiechem, że żyje już na
tym świecie dostatecznie długo, by każdy mógł mu kogoś przypominać. Ale nie powiedział tak, by
mnie zranić, lecz ostrzec. Gdyby tego nie zrobił, to zatrudniony przez niego przewodnik wyprawy
336697683.003.png
zobaczyłby nas w objęciach.
Nie rozumiem, dlaczego musimy ukrywać naszą wzajemną miłość, ale jest jasne, że musimy.
Wierzę, że Cody ma ważny ku temu powód i że wyjaśni mi wszystko, gdy uzna, iż nadszedł
właściwy moment. Jestem szczęśliwa, że w końcu jesteśmy razem, że wszelkie przeszkody są już
poza nami, i że mamy przed sobą wspaniałą przyszłość. To balsam na moje serce, pozwalający
mi o tym wszystkim pisać.
Nigdy dotychczas nie prowadziłam pamiętnika, ale teraz rozumiem, dlaczego niemal
wszystkie narzeczone postanowiły zapisywać swoje myśli towarzyszące naszej podróży. To wielka
przyjemność widzieć na kartce papieru słowa: „Kocham go, kocham."
1
Kwiecień 1852
Na myśl o opuszczeniu Chastity, rodziny i przyjaciół, ogarnia mnie smutek. Ale z drugiej strony,
och, moje serce podskakuje Z radości, gdy wyobrażam sobie, co czeka mnie w Oregonie. I życie z
moim przyszłym mężem!
Z pamiętnika Hildy Clum
– Zaraz zaczną się kłopoty – przestrzegł żartobliwym tonem Smokey Joe. Postawił na
ziemi, obok wozu kuchennego, stufuntowy worek mąki, zsunął z czoła kapelusz i uśmiechnął się
szeroko do Cody'ego.
Cody, który stał przy zapasach żywności do załadowania, sprawdzając ich listę, zerknął na
Smokey Joe'ego i zmarszczył brwi na widok jego uśmiechu. Nic nie bawiło kucharza bardziej od
kłopotów, jakie ściągali na karawanę pasażerowie.
– Cieszę się, kapitanie, że nie jestem na pana miejscu – dodał Smokey Joe, uśmiechając się
jeszcze szerzej. Przekrzywił szerokie rondo kapelusza i spojrzał na rząd wozów, które
poprzedniego dnia zostały przewiezione promem przez Missouri. – Chyba dam stąd nogę.
Cody schował listę do kieszeni kamizelki i podążył za jego wzrokiem, spoglądając na
wyrównany szereg bud z jasnego płótna. Jeszcze dziś wraz z woźnicami przewiezie promem
przez rzekę krowy i woły, a jutro wyruszy w długą podróż. Ewentualnych kłopotów spodziewał
się dopiero w drodze, ale Smokey Joe miał rację. Od strony wozów podążały ku niemu
energicznym krokiem dwie z narzeczonych, które należało przeprowadzić z Chastity, w stanie
Missouri, do Clampet Falls, w stanie Oregon. Miały zawzięte miny, a ich suknie łopotały na
zimnym wietrze niczym czame skrzydła mitologicznych Furii.
Tłumiąc westchnienie, Cody oparł się o tylne koło wozu kuchennego, skrzyżował ręce na
piersiach i obserwował zbliżające się rozgniewane kobiety.
Smukła blondynka, spowita w żałobną czerń, to była panna Augusta Boyd. Podczas wstępnej
rozmowy dała Cody'emu jasno do zrozumienia, że jest damą z towarzystwa i należy okazywać jej
336697683.004.png
względy i szacunek. Pomyślał z ironią, że być może przynależność do towarzystwa wymagała
takiej obfitości wstążek, lamówek i frędzli, jakie zdobiły czarny płaszcz i suknię panny Boyd,
choć niewykluczone, że taki bogato zdobiony strój żałobny po prostu był modny. Auguście Boyd
towarzyszyła drobna brunetka o rozpalonych policzkach, pani Perrin Waverly, wdowa od kilku
lat. Jej brązowa suknia była o wiele skromniej przyozdobiona i pozbawiona wyszukanego kroju
w porównaniu z suknią władczej panny Boyd. Poza tym Perrin Waverly nie miała na sobie
ciepłego wełnianego płaszcza, lecz narzucony na szczupłe ramiona szal z bawełnianej przędzy.
Cody zapamiętał nazwiska tych kobiet i nieco faktów z ich życia, gdyż były najurodziwsze
spośród jedenastu narzeczonych. Zaskoczyło go, że będąc tak pięknymi, zdecydowały się
pokonać dwa i pół tysiąca mil, by poślubić nieznajomych mężczyzn. Teraz kipiał w nich gniew.
Obie miały zaciśnięte dłonie i podążały szybkim krokiem, jakby żadna nie chciała dopuścić, by
któraś podeszła do Cody'ego pierwsza. Jednak udało się to Auguście Boyd. Zatrzymała się przed
nim, spowita w czarną krepę. W jej niebieskich oczach malowało się oburzenie.
– Panie Snow! – Podmuch zimnego wiatru rozrzucił wstążki zdobiące kapelusz i płaszcz
panny Boyd, przez co powstało wrażenie, że nawet jej strój przepełnia gniew. – Chcę panu coś
oświadczyć!
Cody zerknął na Perrin Waverly, która zatrzymała się o krok za Augustą. Zastanawiał się,
czy jej policzki są zaczerwienione bardziej z powodu gniewu, czy z powodu zimna, ale pewnie
było to skutkiem jednego i drugiego. Gdy spojrzał w jej cynamonowe oczy o długich rzęsach,
gwałtownie odwróciła głowę w stronę Chastity, leżącego po drugiej stronie rzeki. Po chwili
mocniej naciągnęła szal na ramiona i spuściła głowę.
– Dzień dobry paniom – pozdrowił je Cody, zdejmując kapelusz i odsuwając się od koła.
– Nie będę jechała w jednym wozie z tą... z tą kreaturą! – oświadczyła z furią Augusta
Boyd. Na jej blade policzki wystąpiły rumieńce. – Żądam, by pańscy ludzie przestali ładować jej
rzeczy do mojego wozu!
Cody zacisnął zęby. Nie lubił, gdy wydawano mu rozkazy i gdy pasażerowie zwracali się do
niego takim kategorycznym tonem. Zachowanie spokoju kosztowało go nieco wysiłku. Ale starał
się pamiętać, że z kobietami nie można postępować tak samo' jak z mężczyznami. Z
zaciekawieniem spojrzał na „kreaturę". Wiatr okręcił suknię wokół drobnej zesztywniałej
sylwetki Perrin Waverly, przez co wyeksponowane zostały jej kształtne biodra i uda. Policzki
młodej wdowy były jeszcze bardziej zaczerwienione. Spoglądała na ogołocone z liści drzewa po
drugiej stronie rzeki. Sprawiała wrażenie, że trzyma się na nogach jedynie z powodu gniewu i
zakłopotania.
– Mógłbym ulokować panią Waverly w jednym wozie z panną Hildą Clum – zaproponował
po pełnej wyczekiwania chwili ciszy, spoglądając to na jedną, to na drugą kobietę. Nie
doczekawszy się reakcji pani Waverly, zwrócił się do panny Boyd: – Czy chce pani jechać sama?
Powozić wołami bez chwili wytchnienia?
– Absolutnie nie! – warknęła, spoglądając na niego ze złością i z niedowierzaniem.
Potrząsnęła ramionami i zwróciła pełne jadu spojrzenie na panią Waverley. – Proszę natychmiast
zabrać jej rzeczy z mojego wozu!
Zanim Cody zdążył cokolwiek powiedzieć, odwróciła się na pięcie, tak że dół jej czarnej
336697683.005.png
sukni gwałtownie zafalował na wietrze. Trzymając wysoko głowę, ruszyła do wozów.
Zmrużywszy oczy, patrzył, jak szła szeroką drogą, przy której piętrzyły się rzeczy przeznaczone
do załadowania. Zwrócił uwagę, że na pozdrowienia innych kobiet odpowiadała wyniosłym
skinieniem głowy i nie zatrzymała się, by z którąś z nich porozmawiać. Żałował, że tak szybko
odeszła, gdyż chciał jej powiedzieć kilka słów. Ale teraz miał do rozwiązania problem pani
Waverly.
– Wnoszę z tego, że panie się znają – skomentował sucho zajście, przyglądając się jej
profilowi.
Rondo kapelusza zasłaniało oczy wdowy, ale zwrócił uwagę na jej wąski nos i kształtny
podbródek, który drżał z powodu zdenerwowania.
– Pośrednio – odparła po chwili milczenia niskim gardłowym głosem, jakby zimny wiatr
utrudniał jej mówienie. Okryła się szczelniej szalem, przytrzymując go pod stójką sukni. –
Przepraszam za kłopot.
– Czy z jakiegoś powodu panna Clum mogłaby nie chcieć jechać z panią jednym wozem? –
spytał obcesowo, gdyż takt nie należał do jego najmocniejszych stron.
Perrin Waverly wzdrygnęła się i z wyraźnym wysiłkiem wyprostowała ramiona.
– To jest możliwe – odparła pod długiej chwili, rozgniewana z powodu upokorzenia,
jakiego doznała.
Ku zaskoczeniu Cody'ego ta kobieta zaczęła go nagle obchodzić. Zaklął pod nosem, gdyż nie
lubił i nie pragnął osobistego zaangażowania w życie osób, które przewoził. Nie chciał znać
problemów tych jedenastu narzeczonych i każdej z nich traktować indywidualnie czy zagłębiać
się w motywy ich decyzji poślubienia nieznajomych mężczyzn. Wolał traktować je jak rodzaj
ładunku, który przewoził za opłatą. Jednak, choć kłóciło się to z bardziej odpowiadającym mu
podejściem, nie potrafił opanować zaciekawienia tym, co zrobiła ta drobna kobieta, że wzbudziła
taki gniew wyniosłej panny Boyd.
– Panna Clum jest nauczycielką, prawda? – upewniła się pani Waverly.
Ten jej niski gardłowy głos sprawił, że Cody nagle zaczął myśleć o francuskich gorsetach i
koronkowych podwiązkach, co zupełnie nie pasowało do widoku skromnej sukni ze stójką.
– Porozmawiam z panną Clum w pani imieniu – zaoferował się. .
W cynamonowych oczach wdowy pojawiła się podejrzliwość. Były takie duże, że wydawały
się nawet za duże przy jej drobnej twarzy i delikatnych rysach.
– Panie Snow, sama z nią porozmawiam. Wzruszył ramionami.
Spiorunowała go spojrzeniem, jakby jego propozycja stanowiła dla niej obrazę. Ale jeszcze
zanim opuściła ją złość, na jej twarzy pojawiła się niepewność.
– Jeśli panna Clum nie zgodzi się, żebym jechała z nią wozem...
– To będziemy mieli poważny problem – wpadł jej w słowo. Uderzyło go, że gniew i
zakłopotanie jakoś nie deformowały rysów jej twarzy. Naprawdę była piękna. Nie spodziewał
się, że będzie wiózł do Oregonu tak urodziwą kobietę. – Jeśli panna Clum odmówi, nie będę
mógł pani zabrać, chyba że dojdzie pani do porozumienia z panną Boyd.
– To niemożliwe – oznajmiła kategorycznym tonem i zwróciła spojrzenie w stronę rzeki.
Przez pozbawione liści korony grubych wiązów i topól amerykańskich widać było szczyty
336697683.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin