Andre Norton - Planeta Voodoo(2).txt

(145 KB) Pobierz
     ANDRE NORTON
       
       
       
  PLANETA VOODOO
      
      (Prze�o�y� Marek Obarski)
      
I
      
       Lepiej nie m�wi� o upale na Xecho. Ta nasycona wod� gruntow� planeta, b�d�ca niemal w ca�o�ci gor�cym oceanem, ��czy w sobie wszystkie najbardziej niemi�e przymioty �a�ni parowej. Mo�na tu jedynie pomarzy� o ch�odzie i zieleni -jedyny skrawek l�du, to w�ska jak ��d�o wst�ga wysepek. Na jednej z nich, na male�kim cypelku, o kt�ry rozbija�y si� fale, sta� m�odzieniec w he�mie kosmonauty z dystynkcjami szefa transportu. Opr�cz he�mu mia� na sobie jedynie sk�pe szorty. Bezwiednie star� d�oni� z opryskanej piersi krople gor�cej wody, wypatruj�c przez przeciws�oneczne gogle skrawka spokojnego morza. W por� opami�ta� si�, odsuwaj�c pokus� k�pieli, bowiem szaleniec, kt�ry chcia�by zanurzy� si� w morskim ukropie, straci�by ca�� sk�r�. W przeci�gu kilku sekund �yj�ce w cieczy organizmy wyssa�yby j� ustami - je�eli w og�le posiada�y usta. Sk�ro�erne stworzenia czeka�y tylko, a� nierozwa�ny Terranin znajdzie si� w wodzie!
       Dan Thorson obliza� wargi smakuj�c s�l. Napatrzy� si� ju� do�� na gor�cy ocean i powraca� teraz, brn�c z trudem przez rozpalony piasek portu kosmicznego do miejsca postoju �Kr�lowej S�o�ca�. To by� wyj�tkowo m�cz�cy dzie�, pe�en utarczek i sprzeczek. Wci�� musia� biega� w t� i we w t�, jak ch�opak na posy�ki, przekazuj�c polecenia kapitana pracuj�cym pod go�ym niebem mechanikom, kt�rzy poruszali si� jak muchy w smole. Tak si� przynajmniej wydawa�o rozdra�nionemu zast�pcy szefa transportu, kt�ry nigdy si� nie leni�. Kapitan Jellico zamkn�� si� na cztery spusty w swej kabinie, by zachowa� odrobin� spokoju. Dan nie m�g� sobie pozwoli� na podobn� ucieczk�. �Kr�lowa S�o�ca� zgodnie z planem mia�a s�u�y� po przebudowie jako statek pocztowy. Okaza�o si� jednak, �e projekt nie uwzgl�dnia� dzia�ania wilgoci, kt�ra spowodowa�a nie tylko korozj�, ale przede wszystkim dzia�a�a na wewn�trzne obwody robot�w-monter�w, wykonuj�cych nie�ci�le polecenia, co doprowadza�o do szewskiej pasji mechanik�w steruj�cych prac� automat�w. �Kr�lowa S�o�ca� mia�a w�a�nie wystartowa� w kolejn� podr� kupieck�, kiedy wielozadaniowy statek Konsorcjum przewo��cy dot�d poczt� kosmiczn� zbieg� i zosta� wypisany z oficjalnego rejestru przewo�nik�w intergalaktycznych. Za�oga �Kr�lowej S�o�ca� otrzyma�a polecenie odpowiedniego przemodelowania statku, kt�ry mia� odt�d s�u�y� r�wnie� do przewo�enia przesy�ek pocztowych. Wilgo� i upa� panuj�ce na Xecho utrudnia�y przebudow� �adowni. Na szcz�cie wi�kszo�� prac zosta�a ju� wykonana. Dan dokona� w�a�nie ostatniej inspekcji, podpisa� protok� odbiorczy i zamierza� zda� relacj� kapitanowi. Kiedy znalaz� si� w przewiewnym, klimatyzowanym wn�trzu �Kr�lowej S�o�ca�, odetchn�� z ulg�. Powietrze na pok�adzie statku by�o chemicznie czyste, ale st�ch�e. Jednak dzisiaj wdycha� je z przyjemno�ci�. Wszed� do kabiny k�pielowej. Wreszcie znalaz� si� w miejscu, w kt�rym nie brakowa�o ch�odnej wody - przefiltrowanej z g�bczastej, nasyconej par� otuliny. Zimny strumie� przyjemnie och�odzi� jego wycie�czone upa�em m�ode cia�o. Ubiera� si� w�a�nie w lekk�, przewiewn� tunik�, gdy odezwa� si� brz�czyk przy w�azie na pomost. Dan podni�s� si� na uginaj�cych si� nogach, gdy� za�oga �Kr�lowej S�o�ca� liczy�a w tym momencie zaledwie cztery osoby wliczaj�c jego samego, kt�rego traktowano zwykle jak ch�opca na posy�ki. Kapitan Jellico przebywa� w swojej kabinie, dwa poziomy wy�ej. Medyk Tau przypuszczalnie robi� przegl�d narz�dzi lekarskich i medykament�w, a Sindbad - kot okr�towy - drzema� w jakiej� pustej kabinie. Dan rzuci� tunik� na swoje miejsce i pe�en obaw ruszy� na pomost. Ale na ekranie wizjera nie zobaczy�, jak przypuszcza�, nadzorcy robot�w. Niezwyk�y go�� zrobi� wra�enie na m�odym kosmonaucie, chocia� Dan ju� przywyk� do osobliwych istot, zar�wno ludzkich, jak i obcych.
       Przybysz by� wysokim, spokojnym m�czyzn� o smuk�ej sylwetce, kt�r� podkre�la�y zar�wno w�skie biodra, jak i d�ugie nogi i r�ce. Nosi� popularne szorty, jakie nosz� osadnicy na Xecho. Jego ciemna sk�ra sprawi�a, �e cho� spodenki by�y w modnym szafranowo��tym kolorze, b�yszcza�y jakby uszyto je z najdro�szej tkaniny. Go�� nie wygl�da� jednak jak Murzyn o jasnobr�zowej sk�rze, pod kt�rego rozkazami Dan s�u�y� poprzednio, cho� zdawa� si� mie� wiele wsp�lnego z czarnosk�rymi mieszka�cami Terry. Mia� naprawd� czarne cia�o, tak czarne, �e jego sk�ra wydawa�a si� prawie granatowa. Zamiast koszuli czy tuniki nosi� dwa szerokie pasy ze sk�ry skrzy�owane na piersi. W miejscu przeci�cia, mieni� si� wszystkimi barwami ogromny medalion, kt�ry roziskrza� si� blaskiem diamentu, kiedy go�� oddycha�. Zamiast standardowego pistoletu, jaki stanowi wyposa�enie ka�dego kosmonauty, nosi� u pasa osobliw� bro�, kt�ra przypomina�a zar�wno �mierciono�ny blaster u�ywany przez policjant�w z Patrolu, jak i d�ugi n� w wysadzanej klejnotami i przybranej fr�dzlami pochwie. Na pierwszy rzut oka wygl�da� na barbarzy�c�, kt�rego poskromiono i ucywilizowano.
       - Jestem Kort Asaki - zasalutowa� d�oni� i powiedzia� z lekkim akcentem w popularnym j�zyku galactic basic. - Oczekuje mnie kapitan Jellico.
       - Tak, sir! - odrzek� skwapliwie Dan.
       Wi�c to jest Naczelny Stra�nik ze s�ynnej Khatki, bli�niaczej planety Xecho - my�la� m�ody kosmonauta, prowadz�c go�cia do dow�dcy �Kr�lowej S�o�ca�.
       Obcy wspi�� si� z koci� zr�czno�ci� po drabince. Po drodze do kabiny dow�dcy zlustrowa� wn�trze statku, nie pomijaj�c �adnego szczeg�u. Na jego twarzy malowa� si� wyraz uprzejmej ciekawo�ci, kiedy jego przewodnik zapuka� do drzwi kapitana Jellico. W odpowiedzi rozleg�o si� rozdzieraj�ce skrzeczenie hoobata Queexa, ulubie�ca kapitana. A potem, kiedy automatycznie rozsun�y si� drzwi, zobaczyli, �e krabo-papugo-ropuch w klatce tupn�� swoj� dziwaczn� �ap� w pod�og�, oznajmiaj�c, �e jego pan jest obecny.
       Poniewa� kapitan skierowa� serdeczne powitanie tylko do go�cia, Dan z �alem zszed� do mesy, by spr�bowa� przyrz�dzi� kolacj�. Cho� prawd� m�wi�c, niewiele mo�na by�o przygotowa� z nadpsutych koncentrat�w w automatycznej kuchni.
       - Go�� z Konsorcjum? - zapyta� Tau, kt�ry czeka� na kubek terra�skiej kawy z ekspresu. - Czy muzyka pomaga ci wybra� potrawy, szczeg�lnie w tym obfitym zestawie?
       Dan zarumieni� si� i przesta� wygwizdywa� melodi� w p� nutki.
       �Wracaj�c na Terr�, to stary i ograny kawa�ek. Dan nie zdawa� sobie sprawy z tego, �e nie�wiadomie pogwizduje znany przeb�j, ilekro� co� robi.
       - Naczelny Stra�nik z Khatki jest na pok�adzie - poinformowa� sucho medyka Tau, gdy� by� zaj�ty odczytywaniem etykietek. Nie by� a� tak niem�dry, �eby poda� ryb� lub jakie� zakamuflowane przetwory z rybiego mi�sa.
       - Khatka! - Tau wyprostowa� si�. - To planeta, kt�r� warto odwiedzi�.
       - Nie jest warta uwagi Wolnych Kupc�w - stwierdzi� Dan.
       - Mo�esz zawsze liczy� na hit szcz�cia, kt�ry przyniesie ci fortun�, ch�opie. Ja wiele da�bym, �eby tam polecie�!
       - Dlaczego? Przecie� nie jeste� my�liwym. Co ci przysz�o do g�owy?
       - Och, nie obchodzi mnie safari w rezerwacie, cho� pewnie warto zobaczy� khatka�sk� zwierzyn�. Ciekawi� mnie ludzie, kt�rzy...
       - Ale to przecie� osadnicy z Terry czy raczej potomkowie Terran, prawda?
       - Oczywi�cie. - Tau powoli popija� kaw�. - Jednak �yj� tam osadnicy i osadnicy, synu. Interesuj� mnie r�nice pomi�dzy nimi. Wiele tutaj zale�y od tego, kiedy opu�cili Terr� i dlaczego, oraz kim byli, jak r�wnie� od tego, co przydarzy�o si� ich przodkom, kiedy wyl�dowali na tej planecie.
       - Czy s�dzisz, �e Khatkanie naprawd� si� r�ni� od innych ludzi?
       - C�, maj� oni zdumiewaj�c� histori�. Pierwsz� koloni� na Khatce za�o�yli zbiegli wi�niowie nale��cy do jednej rasy. Odlecieli z Ziemi tu� przed ko�cem Drugiej Wojny Atomowej. To by�a wojna ras, pami�tasz? Co czyni j� podw�jnie ohydn�. - Twarz Tau wykrzywi� grymas odrazy. - Zastanawiam si�, co sprawia, �e kolor sk�ry dzieli ludzi. Podczas tamtej wojny jedna z walcz�cych stron pr�bowa�a podporz�dkowa� sobie Afryk�. Niemal ca�� ludno�� zamkni�to w ogromnych obozach koncentracyjnych, gdzie dokonano ludob�jstwa na ogromn� skal�. Potem oprawcy podzielili si� na dwa zwalczaj�ce si� obozy i wzajemnie wyniszczyli. W czasie og�lnego zam�tu ci, kt�rzy prze�yli w obozie wzniecili rewolt� wspomagan� przez wroga. Buntownikom uda�o si� zaw�adn�� eksperymentaln� stacj� ukryt� na terenie obozu i odlecieli w kosmos dwoma statkami, kt�re tam zbudowano. Podr� musia�a by� koszmarem, ale zdesperowani uciekinierzy dotarli w jaki� spos�b a� tutaj i wyl�dowali na Khatce, nie maj�c ju� wystarczaj�cej i ilo�ci paliwa, by lecie� dalej. Wtedy wi�kszo�� z nich ju� nie �y�a. Ale istoty ludzkie wszystkich ras rozmna�aj� si� szybko. Niebawem uchod�cy odkryli, �e ta odleg�a planeta pod wzgl�dem klimatu prawie nie r�ni si� od Afryki. Istnia�a zaledwie jedna szansa na tysi�c, by mog�o zdarzy� si� co� takiego. Wi�c ta garstka, kt�ra prze�y�a, znalaz�a nadzwyczaj korzystne warunki na go�cinnej planecie, daj�c pocz�tek nowej ludzko�ci. Jednak�e biali in�ynierowie mechanicy, kt�rych porwano, by prowadzili statek, zostali skazani na zag�ad�, gdy� na , Khatce segregacja rasowa przybra�a przeciwny kierunek. Ludzie o jasnej sk�rze znajdowali si� na samym dnie drabiny spo�ecznej. Ten surowy podzia� sprawi�, �e wsp�cze�ni Khatkanie s� naprawd� bardzo ciemni. Zbiegowie powr�cili do prymitywnego �ycia, by prze�y� na nieznanej planecie. Znacznie p�niej, mniej wi�cej dwie�cie lat temu, jeszcze zanim pierwszy Patrol zwiadowczy odkry�, �e na Khatce �yj� ludzie, zdarzy�o si� co� niezwyk�ego. By� mo�e pierwotna rasa uleg�a mutacji, czy te�, jak zdarza si� czasem, nast�pi� regres intelektualny i opr�cz niezmiernie rzadkich przypadk�w dzieci obdarzone inteligencj� rodzi�y si� tylko w pi�ciu klanach rodzinnych. Nast�pi� kr�tkotrwa�y okres straszliwych walk. Jednak niebawem Khatkanie zdali sobie spraw� z bezsensu wojny domowej i stworz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin