ANNE LOGAN
KSIĘŻYC, TEN STARY SZELMA
Tytuł oryginału: That Old Devil Moon
Mojej siostrze i najlepszej przyjaciółce, Charlene Logan Taylor
Autorka składa specjalne podziękowania na ręce O'Neila De Noux, który mimo licznych zajęć znalazł czas, by odpowiedzieć na jej pytania dotyczące procedur policyjnych. Ewentualne nieścisłości w tej dziedzinie należy przypisywać wyłącznie autorce.
Rozdział 1
- Maddie, o Boże mój, Maddie, gdzie teraz jesteś? Muszę z tobą porozmawiać! Natychmiast zadzwoń do mnie do domu!
Madeline Johnson wpatrywała się z napięciem w. automatyczną sekretarkę odtwarzającą wiadomość od brata. Dwa następne nagrania także pochodziły od niego i brzmiały równie dramatycznie jak to pierwsze.
Drżącą ręką podniosła słuchawkę i wystukała wielocyfrowy numer telefonu Michaela w Nowym Orleanie. Z niecierpliwością czekała na sygnał, lecz jak na złość łączenie trwało bardzo długo. Co się stało? Dlaczego tak rozpaczliwie jej szukał? Czyżby coś mu się przydarzyło? Rozchorował się czy miał wypadek?
Po czterech sygnałach włączyła się jego automatyczna sekretarką.
- Mówi Michael. Nie mogę podejść do telefonu, ale proszę zostawić swoje nazwisko i numer, a zadzwonię, gdy tylko będzie to możliwe.
Maddie odchrząknęła.
- To ja, Maddie. Odbierz wreszcie ten cholerny telefon. - Odczekała chwilę, bębniąc nerwowo palcami po blacie stołu. - Chyba rzeczywiście nie ma cię w domu - stwierdziła po chwili najlżejszym tonem, na jaki mogła się zdobyć. Umilkła, spojrzała na ozdobny zegarek z markazytu, który brat podarował jej na trzydzieste drugie urodziny. - Jest sobota wieczór, piętnaście po szóstej. Nigdzie nie wychodzę, więc zadzwoń.
Powolnym ruchem odłożyła słuchawkę, ale ciągle na nią patrzyła, jakby spodziewała się, że lada chwila zaterkocze dzwonek. Telefon jednak milczał, więc wzruszyła ramionami i poszła do kuchni - z nadzieją, że filiżanka gorącego rumianku pomoże jej pozbyć się uczucia przykrego ściskania w żołądku.
Poza tym na pewno niepotrzebnie się martwi. Przecież zna Michaela - zawsze się wyśmiewał, że jego siostra nie tylko ma czerwone włosy, ale i charakterek, który łatwo rozpalić do czerwoności. Umyślnie przesadzał w różnych sytuacjach, bo lubił ją prowokować.
. Gdy byli dziećmi, nieraz się z nią drażnił, wyśpiewując monotonnym głosem piosenki o tym, jak to „nasza Maddie zwariowała". Miał sześć lat, ona dziesięć. Biegała za nim dookoła kanapy i wołała, żeby przestał, a on wydzierał się tym głośniej.
Uśmiechając się do własnych wspomnień, sięgnęła po czajnik, który stał na tylnym palniku kuchenki, i napełniła go wodą.
Jej uśmiech trochę zbladł, gdy zakręcała kurek. Przypomniała sobie głos Michaela, który brzmiał dosyć rozpaczliwie. Może jednak stało się coś poważnego? Pokręciła głową, postawiła czajnik i włączyła kuchenkę. Zgromiła samą siebie za te przypuszczenia. Jej brat na pewno jest cały i zdrowy.
Nagle rozległ się ostry dźwięk telefonu. Maddie aż podskoczyła. To Michael! Zaraz wszystko się wyjaśni.
Dzwoniła jednak Tara Jones, jej przyjaciółka.
- Cześć, Maddie. Kiedy wróciłaś? - Przed chwilą. Właśnie...
- Nieważne. Dostałaś pracę?
- Nie. "Bardzo nam przykro, pani Johnson" - powiedziała grubym głosem Maddie, naśladując mężczyznę, który przeprowadził z nią w Memphis rozmowę kwalifikacyjną. - „Niestety, nie mamy teraz wolnych etatów dla chórzystów. Może za kilka tygodni coś się wyjaśni."
- Nie musisz więcej mówić. Już wiem, jak było. W słuchawce na kilka sekund zapadła cisza, po czym przyjaciółki wyskandowały równo, jak na komendę:
- Proszę do nas nie dzwonić, sami się z panią skontaktujemy.
- Myślałam, że tym razem ci się powiedzie - westchnęła z rezygnacją Tara. - Jestem wściekła, że wysłałam cię tak daleko i nic z tego nie wyszło.
Tara pracowała jako reżyser dźwięku w Vibration Recording Studio. Ktoś powiedział jej, że w Memphis poszukują ludzi z dobrym głosem, więc natychmiast dała o tym znać Maddie.
- To nie twoja wina. Nic nie poradzisz na to, że Judd Cameron umieścił mnie na czarnej liście. To prosię chce zatruć mi życie.
- No cóż, nadal uważam, że powinnaś wziąć adwokata i wydusić trochę grosza z tego podstarzałego Romea. To, że jest najbardziej pobudliwym piosenkarzem country tego dziesięciolecia, nie daje mu jeszcze prawa do seksualnego molestowania każdej spódniczki. Do licha, ten facet ma w dodatku żonę i całą gromadę dzieciaków.
Maddie podniosła oczy do nieba.
- W porządku, wytoczę mu proces - ale co dalej? Dziennikarze nie dadzą mi chwili spokoju. Serdecznie dziękuję za taką perspektywę. Nie mam świadków ani żadnych dowodów. Ja coś powiem, on coś odpowie i niewiele z tego wyniknie. Rozmawiałyśmy już na ten temat i wiesz, co myślę.
- Taak - stwierdziła przeciągle Tara. - Będzie co będzie. W końcu sytuacja jakoś się wyklaruje. Ostrzegam cię jednak, że możesz nie mieć racji. Co zrobisz, jeżeli...
- Tara, dosyć!
- Dobrze, już dobrze. Powiedz tylko, co zrobisz? Nie chcę się wtrącać, ale jak ty stoisz z pieniędzmi?
- Na razie mam. - Maddie starała się nie zwracać uwagi na nagłe ssanie w żołądku. - Jeżeli zrobi się już bardzo źle, zawsze mogę zostać z powrotem kelnerką.
- Szkoda cię, dziewczyno. Powinnaś śpiewać, a nie marnotrawić: siły.
- Uważaj, żebyś się nie zagalopowała. To uczciwa praca. Jeszcze kilka lat temu płaciłam dzięki niej rachunki i nie chodziłam głodna. Zresztą prędzej czy później podstarzały Romeo wpadnie, i to wpadnie na dobre. Co ma wisieć, nie utonie.
- Trzeba tylko mieć nadzieję, że wpadnie, zanim ty przepadniesz - zażartowała gorzko Tara. - Zjemy jutro razem lunch?
Uzgodniły godzinę i miejsce spotkania, po czym Maddie odłożyła słuchawkę.
Rozglądając się po mieszkaniu, rozważała słowa Tary. Jeżeli w najbliższym czasie nie znajdzie pracy, będzie musiała sprzedać te wymarzone sześć pokoi, na które pracowała całe lata. Gdzie wtedy podzieje wszystkie swoje tak pieczołowicie zbierane skarby? Kolekcja rycin przedstawiających dzikie pejzaże, z których każda była opatrzona numerem, fotel z giętego drewna - ślęczała nad nim długie godziny, by przywrócić mu dawną urodę - stuletnie, ręcznie rzeźbione łóżko, wyszperane na jakiejś wyprzedaży - miałaby się nagle pozbyć tego wszystkiego?
W odpowiedzi usłyszała jedynie przeraźliwy gwizd czajnika.
Tego wieczoru Maddie rozpakowała jeszcze walizkę, którą miała w czasie niepotrzebnej wyprawy do Memphis, i wzięła długą, odprężającą kąpiel. Wyszedłszy z wanny, narzuciła szlafrok, podreptała boso do kuchni i jeszcze raz wystukała numer Michaela. Po kilku sekundach odłożyła słuchawkę.
Z westchnieniem przekręciła gałkę radia i nalała sobie szklankę mleka. Przy dźwiękach starej piosenki o miłości przeszła do małego patio. Usiadła w fotelu na biegunach i sącząc mleko, z przyjemnością wsłuchiwała się w romantyczną melodię.
Była gorąca, sierpniowa noc. Maddie wzięła głęboki oddech, rozkoszując się mocnym zapachem róż, które kwitły na zasadzonym przez nią krzaku.
„Oczarowanie" - tak nazywała się ta odmiana. Maddie nie znała się na hodowli róż, a sadzonki kupiła tak sobie, pod wpływem nagłego impulsu. Spodobała się jej nazwa i subtelny kolor kwiatów, a poza tym róże zawsze miały dla niej specjalną wymowę.
- Nie płacz, Maddie. Patrz, przyniosłem ci różę na urodziny.
Mały Michael miał wtedy niemiłosiernie pokiereszowane ręce, pełne zadrapań i strupów. Myślała, że ukradł dla niej ten kwiatek w ogrodzie sąsiada. Przywiędła różowa róża była jedynym prezentem, jaki dostała na dwunaste urodziny. Matka zapomniała o jej święcie, ale nie brat.
Dotknęła palcami aksamitnego pączka, który pięknie rozwijał się na krzaku w doniczce. Zadziwiające, że wspomnienia są w niej ciągle tak żywe. Równie zadziwiające jak to, że ona i Michael w ogóle przeżyli swoje niespokojne, pozbawione rodzicielskiej opieki dzieciństwo.
Michael..
O co mu chodzi? I gdzie jest?
Gdy tylko otworzyła rano oczy, sięgnęła po telefon. U brata po raz kolejny włączyła się automatyczna sekretarka. Maddie ze złością odłożyła słuchawkę. - Cholera, gdzie ty się włóczysz? - jęknęła.
Spojrzała na zegarek. Nie pozostawało jej nic innego, jak poczekać do południa i zadzwonić do sklepu Michaela. Była niedziela i małą galerię antyków, której był współwłaścicielem, otwierano dopiero o dwunastej.
Kwadrans przed dwunastą Maddie znowu siedziała przy telefonie. Po trzecim sygnale odezwał się kobiecy głos:
- Crescent Antiques, słucham.
- Mówi Madeline Johnson. Chciałabym rozmawiać z moim bratem. - Maddie zawiesiła głos, czekając na odpowiedź, ale po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. - Halo? Słyszy mnie pani?
- Tak, słyszę.. Pani... Pani brata nie ma. Głos kobiety przeszedł w ledwie słyszalny szept.
- Kiedy będzie w takim razie?
Znowu cisza. Maddie poczuła, że za chwilę straci cierpliwość.
- Och, ja... Dlaczego tamta kobieto jest taka zakłopotana?
- Cóż.... On.... Nie będzie go dzisiaj.
- Proszę posłuchać: brat zostawił mi dość niepokojące wiadomości na automatycznej sekretarce i koniecznie chciałabym się z nim skontaktować. Nie wie pani, gdzie mogę go zastać?
- Mój Boże, nie.
Maddie usłyszała na linii suchy trzask. - Halo? Halo! - krzyknęła. Oderwała słuchawkę od ucha i obejrzała ją ze zdziwieniem. Czyżby tamta kobieta specjalnie się rozłączyła?
- Spokojnie, Maddie - wycedziła przez zęby. - Tylko bez pochopnych wniosków. To na pewno przypadek.
Odetchnęła głęboko. - Nie udało się za pierwszym razem, uda się za drugim - mruknęła i ponownie wybrała numer sklepu. Czekała chwilę na sygnał. Zajęte. - Niech to diabli!
Odłożyła słuchawkę. Tamta kobieta na pewno próbowała teraz się z nią porozumieć. Odczekała kilka sekund, lecz zamiast telefonu odezwał się dzwonek u drzwi.
- A to co znowu? - parsknęła Maddie. Oderwała się od aparatu, podeszła do drzwi i spojrzała przez wizjer. Zobaczyła dwóch mężczyzn w garniturach. - Kto tam?
- Policja. Chcielibyśmy z panią porozmawiać - odezwał się ten, który stał bliżej.
Dreszcz przebiegł Maddie po plecach. Nakazała sobie spokój, chcąc wierzyć w to, że wizyta policjantów nie musi jeszcze zwiastować niczego złego. Dawne lęki trudno jednak było przezwyciężyć i nie mogła już myśleć o niczym innym jak o tej chwili sprzed lat, kiedy to policja zastukała do jej drzwi.
Uspokój się! - nakazała sobie w myślach. Jesteś dorosłą kobietą, a nie małą, wystraszoną dziewczynką!
- Proszę pokazać identyfikator - powiedziała.
Ten sam mężczyzna wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki odznakę policyjni i podniósł ją na wysokość wizjera.
- Chwileczkę.
Drżącymi palcami zdjęła łańcuch, otworzyła drzwi i pospiesznie przyjrzała się przybyszom. Ten, który pokazał jej identyfikator, siwowłosy, średniego wzrostu, wydawał się starszy od swego kolegi. Oceniła, że ma trochę po pięćdziesiątce. Jego twarz miała ujmujący, prawie ojcowski wyraz.
Uwagę Maddie przykuł drugi z mężczyzn. O tym trudno byłoby powiedzieć, że jest ujmujący albo ojcowski. Twardziel, przemknęło jej przez myśl. Ktoś, komu lepiej nie wchodzić w drogę. Mógł być od niej starszy najwyżej jakieś pięć lat, tak że miał pewnie około trzydziestu ośmiu.
Starszy policjant chrząknął głośno i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak nachalnie przygląda się gościom. Poczuła się niezręcznie,
- Czy coś się stało? - zapytała spłoszona.
- Czy pani nazywa się Madeline Johnson? Potaknęła.
- Możemy wejść?
Maddie wahała, się przez ułamek sekundy i w końcu szerzej otworzyła drzwi.
- Oczywiście - powiedziała i gestem zaprosiła ich do środka. - O co chodzi?
- Proszę pozwolić, że się przedstawię. Inspektor Fred Smith z Nashville, pracuję w biurze koronera, a to jest Alex Batiste z policji w Nowym Orleanie,
Maddie gwałtownie zwróciła się w stronę Alexa Batiste. Nowy Orlean... Michael. Nogi się pod nią ugięły.
Alex Batiste niespodziewanie wydał się niezwykle zakłopotany.
- Przykro mi, ale mam do przekazania złe wiadomości - powiedział ochrypłym głosem. - Radziłbym pani usiąść.
Maddie potrząsnęła głową i nie ruszyła się z miejsca. Oddychała z trudem, przed oczami migały jej ciemne cętki.
Nie, nie chcę tego słyszeć! - pomyślała.
- Naprawdę ogromnie mi jest przykro. Pani brat nie żyje. Ja...
Nie żyje! Pani brat nie żyje...
Patrzyła otępiałym wzrokiem na policjanta. Czuła, jak krew odpływa jej z głowy - powoli, kropla po kropli. Słowa, które usłyszała, wyły przeraźliwie w jej mózgu. Na świecie były już tylko te słowa, bo czas i przestrzeń przestały nagle istnieć.
- Pani Johnson, słyszy mnie pani? Proszę usiąść. Maddie nie słyszała, co do niej mówiono - nie mogła słyszeć, bo właśnie najgorszy z koszmarów stawał się dla niej rzeczywistością.
- Nie szepnęła, potrząsając głową. - To przecież niemożliwe.
Poważne, współczujące spojrzenie policjanta potwierdzało straszliwą prawdę, przed którą usiłowała się bronić. Prawda owa przedarła się jednak przez jej chwilowe odrętwienie i uderzyła w nią tak mocno, że Maddie zatoczyła się jak pijana. Zobaczyła jeszcze, że Alex Batiste wyciąga do niej rękę, potem otoczyło ją morze ciemności.
Rozdział 2
...
gosiadabrowska