KADREY RICHARD Ponury Piaskun RICHARD KADREY Tlumaczyl Adrian Napieralski ZYSK I S-KA Tytul oryginalu Sandman Slim Copyright (C) 2009 by Richard Kadrey Copyright (C) for Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznan 2011 Redaktor prowadzacy Tomasz Zysk Redaktor Krzysztof Jenek Projekt okladki i stron tytulowych Anna M. Damasiewicz Ilustracja na okladce (C) hektor2 | Shutterstock.com (C) Mika Shysh | Shutterstock.com Wydanie I Oddano do druku w 2010 r. ISBN 978-83-7506-672-2 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznan tel. 61 853 27 51, 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dzial handlowy, tel./faks 61 855 06 90 sklep@zysk.com.pl www.zysk.com.pl Dla Nicoli Jeczac, pomnac win bezdroze, Wstydem me oblicze gorze, Szczedz mnie, blagam, Panie Boze -Dies Irae, Msza Zalobna Im glupszy jestes w oczach ludzi, tym bardziej zaskoczeni beda, kiedy ich zabijesz -William Clayton PODZIEKOWANIA Dziekuje Ginger Clark, Dianie Gill, Emily Krump, Holly Frederick i Jackowi Womackowi, ktorzy kazdego dnia uciekaja przed CHUD-ami. Dziekuje Nicoli Ginzler i Pat Murphy, ktore w dalszym ciagu ignoruja brakujace cmentarze. Dziekuje Dino de Laurentiisowi, Lorenzo De Maio, Edowi Wacek i Igorowi de Laurentiisowi, ktorzy sa szynka w kanapce dinozaurowo-pornograficznej. Dziekuje chlopakom z Night Shade, Liminals, Gusowi i Kathy.Dziekuje rowniez szczegolnie Tomowi Waitsowi za pozwolenie mi na uzycie niektorych jego wspanialych tekstow. Jesli umre pierwszy, bedziesz mogl sobie zrobic ksylofon z moich kosci. Dziekuje Sergio Leone, braciom Shaw, Wernerowi Herzogowi, Davidowi Lynchowi, Takashi Miike i Richardowi Stanleyowi za fantastyczne zabijanie. Budze sie na stercie tlacych sie smieci i lisci na starym cmentarzu Hollywood Forever, polozonym nieopodal parkingu Paramount Studio przy Melrose, choc te ostatnie szczegoly docieraja do mnie duzo pozniej. W tej chwili potrafie stwierdzic tylko tyle, ze wrocilem oraz ze sie pale. Umysl nie zdazyl jeszcze na dobre zaskoczyc, ale cialo wie juz wystarczajaco wiele, by stoczyc sie z plonacego syfu i tarzac tak dlugo, az przestane czuc plomienie. Kiedy mam pewnosc, ze jest juz po wszystkim, gramole sie na nogi i otrzepuje skorzana kurtke. Przesuwam dlonmi po tylku i nogach. Nie odczuwam prawdziwego bolu, jedynie kilka pecherzy pod prawym kolanem i na lydce. Dzinsy troche mi skruszaly, ale ciezka skora, z ktorej wykonano kurtke, ochronila mi plecy. Nie jestem specjalnie poparzony, tylko troche osmalony i zdezorientowany. Chyba juz od dawna sie nie palilem. Ale mam szczescie. Zawsze mialem. W przeciwnym razie moglbym wczolgac sie do tego swiata i skonczyc jak brykiet w ciagu pierwszych pieciu minut. Ci skurwiele o czarnych sercach tam, na Dole, mieliby ubaw po pachy, gdybym skonczyl z powrotem w Piekle tuz po tym, jak udalo mi sie stamtad wymknac tylnymi drzwiami. Pierdolic ich. Jestem w domu i zyje, choc nieco mnie ta podroz zmaltretowala. Nikt nie twierdzi, ze narodziny sa latwe, a ponowne narodziny musialy byc dwa razy trudniejsze niz ta pierwsza podroz ku swiatlu. Swiatlo. Moje cialo juz nie plonie, ale oczy gotuja sie w oczodolach. Ile minelo czasu od chwili, kiedy po raz ostatni widzialem slonce? Tam, w tej dupie stworzenia, panowal mdly, niekonczacy sie, karmazynowy polmrok. Nie potrafie wam nawet opowiedziec o kolorach cmentarza, na ktorym stoje, gdyz czuje przeszywajacy bol za kazdym razem, kiedy tylko probuje otworzyc powieki. Mruzac oczy niczym kret, biegne w cien kolumbarium i klekam z czolem przycisnietym do chlodnej, marmurowej sciany. Przykladam dlonie do twarzy. Daje sobie dobre piec czy dziesiec minut, po czym opuszczam je i pozwalam oczom przywyknac do krwistoczerwonej poswiaty saczacej sie spomiedzy powiek. Powolutku, przez nastepne dwadziescia minut, stopniowo otwieram oczy, wpuszczajac do srodka prazace slonce Los Angeles. Mam nadzieje, ze nikt nie widzi mnie przykucnietego przy scianie. Pomyslalby zapewne, ze zwariowalem i zadzwonil po gliny, a ja nie moglbym absolutnie nic na to poradzic. Miesnie w kolanach i nogach zaczynaja juz protestowac, kiedy otwieram calkowicie oczy i nie zamykam ich wiecej. Siadam i opieram sie o chlodny budynek, zrzucajac z siebie napiecie. Choc moge juz widziec, nie ma mowy o tym, zebym wyszedl na pelne swiatlo dnia. Siedze wiec w cieniu i oceniam sytuacje. Ciuchy mam przypalone, ale da sie je nosic, o ile zignoruje sie smrod palonych smieci. Mam na sobie stara koszulke zespolu The Germs, ktora moja dziewczyna znalazla dla mnie w sklepie ze starociami w Zachodnim Hollywood, przechodzone czarne dzinsy z dziurami na kolanach, pare starych roboczych buciorow i podniszczona, skorzana kurtke motocyklowa, ktorej strategiczne elementy polaczono ze soba czarna tasma samoprzylepna. Obcas prawego buta mam luzny, odkad wykopalem Jezusa zywego z jakiegos zlamasa, ktory probowal na skrzyzowaniu wyciagnac jakas mamuske zza kierownicy i zwinac jej woz. Nie znosze glin i pierdolonych swietoszkowatych bohaterow, sa jednak sprawy, ktorych nie toleruje, kiedy dzieja mi sie przed samym nosem. To, oczywiscie, mialo miejsce wczesniej, zanim wyladowalem tam na dole. Trudno stwierdzic, jak zareagowalbym dzis na taka sama scene. Pewne tez wbilbym but w dupe zlodzieja samochodow, ale nie wiem, czy pozwolilbym mu odejsc. Teraz absorbuja mnie wazniejsze rzeczy - mam na sobie te same ciuchy, ktore zalozylem w dniu, kiedy zostalem porwany przez demona. Kiedy grzmotnalem o ziemie tam, na Dole, bylem nagi. Wtedy dosiegla mnie pierwsza salwa smiechow. Podnosilem sie niezdarnie, probujac utrzymac sie na nogach, ale za moment porzygalem sie przed tlumkiem gapiacych sie na mnie upadlych aniolow. Pozniej smiechy wiazaly sie glownie z naduzyciem fizycznym i upokorzeniami ze strony tego czy innego psa piekielnego. Uwierzcie mi na slowo - Pieklo to trudna przeprawa. Od bardzo dawna nie widzialem juz tego ubrania. Przegladam kieszenie, by sprawdzic, czy nie mam w nich pieniedzy lub innych przydatnych drobiazgow. Niewiele znajduje. W kieszeniach mam dwadziescia trzy centy i puste rozowe pudelko po zapalkach z nazwiskiem i adresem poreczyciela kaucji z Hollywood. Nie mam nawet kluczy do mieszkania ani starej impali, ktora zostawil mi ojciec. Macam tuz nad prawa kostka i przepelnia mnie poczucie szczescia. Czarne ostrze wciaz tam tkwi, przytroczone do mojej nogi dwoma pasami ze skory bazyliszka. Wsuwam dlon pod koszulke i czuje pod nia lancuszek z zawieszona na nim duza, srebrna moneta Veritas. Skoro jestem na Ziemi, to znaczy, ze wciaz mam dostep do Sali Trzynastu Drzwi, choc nie czuje jej ani nie widze. A wiec udalo mi sie przeszmuglowac z Piekla trzy przedmioty. To wcale nie taka prosta sprawa. Oczywiscie zaden z nich nie zmienia faktu, ze nie mam pieniedzy, dokumentow i wozu, moje ciuchy sa na wpol spalone i nie mam gdzie sie zatrzymac, a do tego nie mam pojecia, gdzie wlasciwie jestem, choc ten ponury parking przyczep kojarzy mi sie z Los Angeles. Kurewsko dobry poczatek. Jestem chyba pierwszym zabojca w historii, ktory musi zebrac o naboje. Powoli, wciaz na wpol oslepiony, zmierzam ku glownej bramie cmentarza. Tam skladam rece w miseczke, by nabrac wody splywajacej ze szczytu fontanny rozwazan. Upijam kilka lykow, a reszta obmywam twarz. Jest chlodna i doskonala jak pierwszy pocalunek. Wtedy to do mnie dociera. To nie zadna diabelska iluzja, czar czy gra wymyslona, by zlamac mojego ducha. Naprawde jestem w domu. No dobrze, to gdzie, do jasnej cholery, wszyscy sie podziali? Na zewnatrz dostrzegam cos, co mialem nadzieje dostrzec. Na polnoc od miejsca, w ktorym stoje, w oddali, widze wielkie, biale litery tworzace wyraz "Hollywood". Przycupniety na brazowych, porosnietych suchymi krzakami wzgorzach nigdy dotad nie wygladal tak pieknie. W drugim kierunku, w strone Melrose jada kolejne samochody, ale jest ich stanowczo zbyt malo. W dodatku na ulicy w ogole nie ma ludzi. Niedaleko bramy cmentarza znajduje sie kilka malych domow. Zielone trawniki przyozdobiono swiatelkami, plastikowymi reniferami i nadmuchiwanymi balwanami. Na niektorych drzwiach zawieszono wience. Ja pierdole, to swieta! Z jakiegos powodu jest to nagle najsmieszniejszym odkryciem w calym wszechswiecie, stoje wiec i rechocze jak idiota. Ktos wpada na mnie ostro od tylu. Wesolosc gwaltownie pryska. Obracam sie i staje twarza w twarz z mlodym typkiem wygladajacym na jakiegos kierownika. Przystojniak mogacy uchodzic za dublera Brada Pitta, ze starannie przystrzyzonymi wlosami, w dwurzedowej marynarce, ktora musiala kosztowac wiecej niz moj samochod. Skad on sie tu wzial, do jasnej cholery? Musze sie wziac w garsc. Na Dole nikt nie zdolalby podejsc do mnie w taki sposob. Brad Pitt robi kilka sztywnych krokow do tylu. -Co jest, kurwa? - ryczy, jakby to byla moja wina, ze wlazl mi w dupe. Choc nie jest wcale goraco, poci sie jak kon wyscigowy. Ma szybkie, nerwowe ruchy jak zepsuta zabawka. Patrzy na mnie tak, jakbym wlasnie zarznal mu psa. -Spokojnie, Trump - odpowiadam. - Wpadles na mnie. Ociera gorna warge grzbietem dloni. Trzyma cos w rece, ale porusza sie tak niezdarnie, ze to upuszcza. Brad zaczyna sie schylac, ale w koncu robi krok do tylu. Na chodniku miedzy nami lezy plastikowy woreczek z okolo setka malutkich, bialych jak snieg brylek kokainy. Usmiecham sie. Witamy w swiatecznym Los Angeles. Przywitaj sie ze Swietym Mikolajem szykujacym sie do imprezy, ktora bez watpienia sobie odpuszcze. Patrze ponownie na faceta, ale zanim jestem w stanie cokolwiek powiedziec, ten siega do marynarki. Chwytam go za reke w tej samej chwili, w ktorej ...
rikiman