III niedziela wielkanocna C.doc

(38 KB) Pobierz
Przeżywamy czas wielkanocny

Przeżywamy czas wielkanocny. Przez siedem tygodni Kościół żyje tajemnicą Zmartwychwstania. Przywołuje to wielkanocne wydarzenie i świadectwa najbliższych uczniów Jezusa, aby przekonywać świat do tej przerastającej ludzkie wyobrażenie prawdy, że Ten, którego wydano na haniebną śmierć przez ukrzyżowanie, trzeciego dnia zmartwychwstał.

Najpierw Chrystus przekonywał swoich najbliższych, że żyje. Ukazywał im się wiele razy. Także dzisiejsza Ewangelia przedstawia nam ukazanie się uczniom zmartwychwstałego Pana. Ale czy tylko o to chodzi, aby świat uwierzył, że Jezus żyje? Czy chodzi o coś więcej? Bo czy problemem naszej wiary jest uznanie istnienia Boga, czy raczej sposób obecności Boga w naszym życiu? Czy my potrafimy zauważyć tę obecność i działanie Boga pośród nas? Czy wreszcie liczymy na Jego pomoc? Oto problemy, z którymi żyjemy, a  jakie zdaje się podpowiadać nam dzisiejsza liturgia słowa.

              Zauważmy, że Chrystus zjawia się nad jeziorem Tyberiadzkim w szczególnym momencie. Apostołowie byli wówczas zajęci połowem ryb. Niestety, jak pisze Ewangelista, „tej nocy nic nie złowili”. I oto w tę beznadziejną sytuację po bezowocnym połowie ryb wkracza nie rozpoznany jeszcze Jezus. Przygnębionym, zmęczonym całonocną pracą rybakom każe  zarzucić sieci. Zarzucili i własnym oczom nie dowierzają. Z ledwością wyciągają mnóstwo ryb w liczbie aż 153. Tak, że dziwią się, że sieć wytrzymała, nie rozerwała się. I te nadzwyczajne zjawiska naprowadzają Jana, ucznia, którego Jezus miłował, na właściwy trop. W tym cudownym połowie ryb rozpoznaje palec Boży. Dlatego z radości i w zachwycie wykrzykuje: „to jest Pan”. Po nadzwyczajnym czynie, cudownym połowie ryb rozpoznaje swego Mistrza.

              Zmartwychwstały Jezus daje uczniom poznać swą obecność także poprzez bardzo proste, przyjacielskie, wręcz rodzinne gesty ( ognisko, przygotowany chleb i ryby do spożycia), i słowa: chodźcie, posilcie się. W tych prostych gestach uczniowie – jak zapewnia Ewangelista – rozpoznali, że to jest Pan. A wtedy nikt nawet nie odważył się zadać Mu pytania: kto Ty jesteś?, bo wiedzieli, że to jest Pan.

              I w ten oto sposób Jezus przyzwyczaja uczniów, w tym także nas do rozpoznawania Jego nowej, często ukrytej, dyskretnej, pełnej tajemnicy obecności w świecie, w naszym życiu. I ta obecność, której może nie raz doświadczyliśmy, nie jest jakimś tryumfującym objawianiem boskiej chwały, ale w pierwszym rzędzie jest to działanie niosące nam pomoc, a często ratunek w beznadziejnych sytuacjach. Zmartwychwstały swoją boską moc objawia w działaniu, w służbie człowiekowi, posługując się najczęściej nadzwyczaj prostymi środkami. A przy tym uczy nas, ludzi zbyt mocno ufających we własne siły, że tak naprawdę bez Niego nic uczynić nie możemy. „Na nic się zda stawać o północy, jeżeli nie będzie Pańskiej pomocy”. I „bez Boga ani do proga” – dobrze znamy te powiedzenia, które zawierają tę głęboką prawdę. Przekonali się o tym uczniowie, którzy całą noc pracowali, i nic nie złowili. A dzięki słowu Jezusa wystarczyło tylko jedno zarzucenie sieci.

              Bracia i siostry. Co nam potrzeba, aby rozpoznać obecność i działanie Jezusa w naszym życiu? Myślę, że pokory. Za często liczymy tylko na siebie. Św. Teresa mówiła, że trzeba tak pracować, jakby wszystko zależało od nas, ale przy tym tak się modlić, jakby wszystko zależało od Boga. Niech ta zasada niech taka postawa pokory i zaufania pomaga nam dostrzegać częściej w naszym działaniu ów „palec Boży”.                                                                                                                                             Amen.

 

 

 

Dlaczego wybieram wiarę?

Wiedzieli, choć nie poznali

Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest Pan. Noc wypełniona pracą rybaków. Ranek oznaczał koniec tej pracy – tym razem bezowocnej. Nic nie złowili. Nie było zysku, nie było satysfakcji. Było zmęczenie. I jeszcze ktoś z brzegu pyta, czy mają co jeść. To było denerwujące. Najmłodszy z nich, Jan, zorientował się, że to Jezus. Zorientował się? Czy poznał? No właśnie, mamy tu jakąś wątpliwość. I to nie pierwszą w relacjach o spotkaniach ze Zmartwychwstałym. Nie poznała Jezusa o świcie pierwszego dnia Maria Magdalena przy grobie. Nie poznali go tego samego dnia po południu uczniowie w drodze do Emaus. A dziś Jan opowiada o podobnej sytuacji nad jeziorem.

Ale Jan pisze o pewności, jaką mieli: Wiedzieli, że to jest Pan – powiada. Niespodziewany połów, wspólny posiłek nad jeziorem, rozmowa z Piotrem – to wszystko układa się w jedną, spójną i logiczną całość. Nie poznali – a przecie wiedział najpierw jeden, a potem reszta apostołów rybaków. Podobnie było w Emaus. Choć przez dobrą godzinę nie byli świadomi, kto im towarzyszy, przyszła chwila olśnienia i zdziwienia: Jak mogliśmy Go nie poznać! Sercem czuliśmy Jego obecność! Zanim sobie uświadomili, że to Jezus, już wiedzieli. Maria Magdalena podobnie – „nie wiedziała, że to Jezus”. Odwróciła się i zobaczyła jakąś postać. To był moment – jej myśli były gdzie indziej, ten ktoś stojący za nią zjawił się, jak spod ziemi, szybciej, niż zdołała myślą ogarnąć sytuację. I następny moment, Jego głos wypowiadający jej imię. Teraz już wiedziała. Po prostu wiedziała – to On, żywy Jezus, którego ciała szukała w grobie. Wszystkie te trzy sytuacje można krótko określić: zanim zdążyli poznać Jezusa, już wiedzieli, że to On.

Wiara i niepewność

To nie była pewność wiary. To była pewność namacalnej sytuacji, jaka może każdemu się zdarzyć. Nasze spotkania z Jezusem mają jednak zupełnie inny charakter. Nie są sytuacjami namacalnymi, nie mamy przed sobą człowieka w widzialnej, materialnej postaci. Nie możemy więc Jezusa ani poznać, ani nie poznać. Może więc nie ma o czym i o kim mówić? A może po prostu w naszym życiu Go nie ma? A jeśli jest nieobecny w naszej codzienności, to cóż dla mnie znaczy jego zmartwychwstanie? Nie ma o czym mówić, nie ma się nad czym zastanawiać. Byle doczekać jutra.

A jednak nie potrafimy obok sprawy zmartwychwstania przejść obojętnie. Dwa tysiące lat, tyle pokoleń – i tylu ludziom wiara w zmartwychwstanie dawała siłę, by żyć, by żyć dobrze, pożytecznie, by żyć święcie. Dawała siłę, by przetrwać nawet najbardziej beznadziejne i czarne chwile. Tyle dobrego w świecie dokonali ludzie wierzący w zmartwychwstanie i powołujący się na obecność Jezusa w swoim życiu. To nie może być ani przypadek, ani kłamstwo, ani żadna mistyfikacja. Rację miał Gamaliel, członek najwyższej rady żydowskiej, gdy po przesłuchaniu apostołów powiedział: „Jeżeli od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem” (Dz 5,38n). Nie rozpadła się, ogarnęła cały świat – mimo wrogości, sprzeciwu, wyśmiewania, a nawet krwawych prześladowań.

Nie potrafimy obok sprawy zmartwychwstania przejść obojętnie, ale też jakaś niepewność w nas pozostaje. Wiara jest odpowiedzią, jaką dajemy Bogu, ale z tej odpowiedzi wyrasta wiele nowych pytań, problemów, także wątpliwości. Innymi słowy – wiara nie jest magazynem gotowych i ostatecznych odpowiedzi. Człowiek wierzący pyta i musi pytać, musi ciągle roztrząsać swoją wiarę, musi odpowiedź Kościoła uczynić swoją własną odpowiedzią, musi wreszcie nauczyć się żyć ze swoimi wątpliwościami i nie rozwiązanymi problemami. Póki żyje na ziemi, widzi Boże sprawy tylko z daleka, w słabym świetle poranka – jak uczniowie nad jeziorem w dzisiejszej ewangelii.

Ryzyko wiary

Czy wiara jest jakimś ryzykiem? Tak. Wiara stanowi jakieś ryzyko. Oczywiście, myślę o wierze pojmowanej jako sposób na życie, o wierze, która kształtuje moją hierarchię wartości, o wierze, która cel życia ziemskiego upatruje w wieczności, o wierze, która każe skoczyć na głęboką wodę – jak to uczynił Piotr – byle być bliżej swego Mistrza i Przyjaciela, bliżej Jezusa. Taka wiara niesie ze sobą ryzyko. Przecież stawiam wszystko na jedną kartę. Całe swoje życie wiążę z Bogiem – a to znaczy z dobrem. Dobro bywa wyśmiewane, prześladowane, krzyżowane. Tak stało się z Jezusem.

Wiara jest ryzykowna. Nie dlatego, że może się okazać, iż jest inaczej niż sądziłem. Nie dlatego, że obawiam się pomyłki, jakoby Boga, zmartwychwstania i wieczności nie było. Wiara jest ryzykowna dlatego, że za wierność wierze przychodzi płacić wielką cenę – nawet cenę życia. Ale wet za wet – czy niewiara nie jest równie ryzykowna? A może nawet bardziej? Za życie pozbawione skrupułów, za życie, w którym sam siebie postawię na miejscu Boga w decydowaniu co dobre a co złe, za życie bez odniesienia do absolutnej prawdy i ostatecznego dobra – za takie życie przychodzi płacić jeszcze bardziej. Nawet jeśli niewierzący człowieka stara się być uczciwym i sprawiedliwym, a znam takich, zostaje ze swymi własnymi siłami i możliwościami sam. Ryzyko niewiary jest nieporównanie większe, niż ryzyko wiary. Gdyby więc nie było żadnych innych argumentów, z tego prostego rachunku ryzyka warto wybrać wiarę. Ale chrześcijanin nie wybiera wiary w ten sposób. My – jak uczniowie Jezusa, jak Maria Magdalena – wiemy, choć nie do końca rozumiemy. Wiemy, że zmartwychwstały Jezus jest z nami w drodze naszego życia. Świadomość tego pozwala nam być wiernymi dobru i prawdzie – choć jesteśmy grzeszni i słabi. Ważne jest także to, byśmy trzymali się razem – dodając sobie wzajemnie otuchy, dzieląc się wiarą i nadzieją, wspierając się w chwilach trudnych. Zmartwychwstały właśnie to czynił: zgromadził swoich uczniów w jedno.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin