2 niedz. zw. B.doc

(31 KB) Pobierz
Mądre ryzyko Ewangelii

Mądre ryzyko Ewangelii

Zamieszkać w domu Boga

Samuel spał w przybytku Pana, gdzie znajdowała się Arka Przymierza. Wtedy Pan zawołał Samuela, a ten odpowiedział: Oto jestem. Stara historia sprzed prawie trzech tysięcy lat. Świątynia Pana wciąż była namiotem. I byli jej stróżowie – kapłani z rodu Aarona. Arcykapłanem natenczas był Heli. A przecież nie o niego w czytanej dziś opowieści chodzi. Bohaterem jest mały, gdzieś czteroletni chłopiec imieniem Samuel. Powiada kronikarz, że spał w przybytku Pana. Dziecku ofiarowanemu na służbę w świątyni przygotowano posłanie w domu Boga. Inny klimat, inny obyczaj. Także inne oczekiwania od życia. Kto wtedy potrzebował własnego pokoju, by chronić swój mały światek? To dziś czterolatek potrafi zamknąć drzwi i nawet rodziców nie wpuścić. Wtedy wystarczał kąt do spania. Przestrzeń codziennego życia była wspólna. I dlatego ludzie byli bliżej siebie. Okazuje się, że i bliżej Boga. On z nimi. Oni zaś z Bogiem. Jak domownicy. Mały Samuel nie miał wiele – dziecko ofiarowane na służbę w świątyni. A przecież tu znalazł swój dom. I spełnienie długiego i pożytecznego życia.

Ale zostawmy dosłowność tamtej historii. W życiu Samuela chodzi o coś więcej. Zamieszkał w świątyni. Przestrzeń modlitwy i ofiary stała się jego domem. Tysiące przychodzących tam ludzi było jego rodziną. Słudzy ołtarza – jak ojciec i matka, jak bracia. Miał niewiele. Zyskał wszystko, zyskał ogromną przestrzeń życia. Uczył się żyć wśród ludzi i dla ludzi. Blisko Boga i z Boga. Zazdrościć Samuelowi, czy nie? To jest pytanie o powołanie człowieka. Nie tylko o powołanie do Bożej służby. Samuel był powołany do służby narodowi. Choć wszystko zaczęło się w świątyni, Samuel wyrósł na ojca narodu.

Uformowani i posłani

Zamieszkać w świątyni. To w realiach naszego świata niemożliwe. Ale możliwe jest co innego. To mianowicie, by dziecko wyrastało w atmosferze wiary i modlitwy, wzajemnej służby członków rodziny, pracy i wysiłku, świętowania i radości. Nieczęste jest to w naszych rodzinach. Dlaczego? Czasem dom staje się stołówką i hotelem – bo rodzice zagonieni pracą. Czasem dom jest tylko ośrodkiem wypoczynkowym – bo tato lub mama raz na wiele miesięcy przyjeżdżają z dalekiego kraju odpocząć. Czasem dom staje się poczekalnią sądu pomiędzy kolejnymi sprawami rozwodowymi. Czasem – przepraszam, że tak mówię – zamienia się w azyl dla obłąkanych. Czasem. Bo na szczęście nie jest tak ani wszędzie, ani zawsze. Ale przyznacie mi rację, że nie łatwo stworzyć taki dom, który przypominałby świątynię Boga dobrego, kochającego, radosnego. Choć wszyscy do takiej świątyni i do takiego domu tęsknimy.

Zamieszkać w świątyni... Jest w tym jeszcze inne ziarenko niepokoju, obawy, może nawet lęku. Bo jeśli zbudować wokół siebie, wokół najbliższych przestrzeń dobra, wiary, poświęcenia, służby – to przecież trzeba się liczyć z tym, że w imię tych wartości będziemy ponosić niejedną ofiarę. Trzeba się liczyć z tym, że dzieci – jak mały Samuel – wychowane w takiej atmosferze, wybiorą w życiu drogę trudną. Nie wymyślam sobie tego. Mam w pamięci rozmowę z pewną matką, która przestraszyła się, że jej dzieci wychowane w poszanowaniu dla prawdy, sprawiedliwości, dobroci, wiary nie poradzą sobie w życiu, albo nawet staną się ofiarami przemocy ludzi bezwzględnych. Spotkałem też kiedyś człowieka, już dorosłego, który miał jakiś ukryty żal do rodziców, że wpoili mu zbyt idealistyczne zasady. „Dobrze mnie wychowali, nauczyli być zawsze dobrym, ale trudne życie mi przygotowali, bardzo trudne” – mówił. Zamieniłby się pan? – zapytałem. „Nie, nigdy. Ale nie jest łatwo”.

Do takich ludzi często woła Bóg – jak do małego Samuela, choć na różne sposoby woła. Zwykle mają w życiu do zrobienia coś ważnego. Można powiedzieć, że zostają powołani. Nie oznacza to tylko powołania kapłańskiego czy zakonnego. W różnych obszarach życia potrzebni są ludzie przez Boga posłani. Jak Samuel, jak apostołowie. Posłani do rzeczy trudnych.

Ryzyko pójścia na służbę dobra

Ewangelia Jezusa jest wspaniałą regułą życia. Jest piękna, a zarazem nie przekracza naszych możliwości, nie jest sprzeczna z podstawowymi potrzebami i oczekiwaniami człowieka. Jest jednak wyzwaniem niełatwym i co do tego nie ma wątpliwości. Tak było od pierwszego dnia, gdy nad Jordanem Jezus powołał pierwszych uczniów. Powołał ich delikatną propozycją: Chodźcie, a zobaczycie, gdzie mieszkam. Poszli, zostali z Nim tego dnia, a potem wrócili, by zostać z Jezusem na zawsze jako jego wysłannicy, czyli apostołowie. Szli zmieniać świat na lepszy, opierający się nie tylko na sprawiedliwości lecz na miłości. To właśnie Jan, jeden z pierwszych uczniów Jezusa napisze po latach: „Bóg jest miłością”. Zaryzykowali i poszli. Zaryzykowali kiedyś rodzice małego Samuela, oddając dziecko na służbę do świątyni. Okazała się służbą nie tylko Bogu, a służbą narodowi. Nawet mały ryzykował, powtarzając podpowiedziane mu słowa: Mów, Panie, bo sługa Twój słucha, choć nie zdawał sobie sprawy z głębi tych słów i z ryzyka, jakie jest w nich zawarte. Czasem trzeba i tak.

Ale czy można uniknąć w życiu decyzji ryzykownych? Wybór szkoły, zawodu, miejsca pracy też niesie w sobie jakieś ryzyko. Może się nie uda? Może spotkam tam ludzi złych? Może nie tędy moja droga? – Pytań i wątpliwości jest wiele. A decyzja małżeństwa? Czy nie niesie ze sobą ryzyka i to dużego? Jaki będzie mój partner? Jaka będę, jaki będę dla niej, dla niego? Czy wytrwamy? Czy będziemy umieli dojrzewać do wspólnego ponoszenia trudów? Jak wychowamy dzieci? – Wątpliwości i niepewności jest więcej. Podobnie przy wyborze kapłaństwa czy zakonu. Wiek dorosły też obfituje w sytuacje, gdy trzeba decydować. Ryzyko jest wszędzie. Ale lepiej ryzykować powtarzając za małym Samuelem „Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”, niż ryzykując według własnych tylko pomysłów. I to właśnie jest droga chrześcijanina – wybrać mądre ryzyko Ewangelii.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin