Heyer Georgette- Rezolutna.pdf

(1064 KB) Pobierz
7245137 UNPDF
Georgette Heyer
7245137.001.png
GEORGETTE HEYER
Przełożył
Andrzej Molek
7245137.002.png
Tylu! oryginału
THE RELUCTANT WIDÓW
1946 by Georgette Heyer Rougier, reneved 1974.
1
Z/apadał zmierzch, a nad polami snuły się chłodne, wieczor­
ne mgły, kiedy dyliżans zdążający z Londynu do Little
Hampton przybył do wioski Billinghurst i zatrzymał się przed
zajazdem. Opuszczono schodki i z dyliżansu wysiadła samotna
pasażerka, skromnie ubrana młoda dama. Miała na sobie
pelerynę i kapelusz z podniesionym rondem. Podczas gdy
czekała na wyładowanie z bagażnika kufra i walizy, stangret,
upewniwszy się, że przyjechał kilkanaście minut przed czasem
przewidywanym w rozkładzie jazdy, przywiązał lejce do
poręczy i wbrew obowiązującym przepisom wszedł do baru,
by przed dalszą podróżą uraczyć się jakimś wzmacniającym
napojem.
Pasażerka stanęła obok swych bagaży ustawionych na
skraju drogi i niepewnie rozejrzała się wokół. Sądziła, że ktoś
będzie na nią czekał, ale, jak nauczyło ją doświadczenie, po
guwernantkę wysyłano zazwyczaj zwykłą bryczkę, nie miała
więc odwagi podejść do stojącego po przeciwnej stronie drogi
eleganckiego powozu, chociaż byl on jedynym zaprzęgiem
w zasięgu jej wzroku. Jednakże po chwili z kozła powozu
zeskoczył stangret. Podszedł do niej, uchylił kapelusza i zapy­
tał, czy to ona jest tą młodą damą, która przybyła z Londynu
w odpowiedzi na ogłoszenie. Kiedy potwierdziła, ukłoni! się,
5
GEORGEITE HEYER
REZOLUTNA
wziął jej walizę i poprowadził do powozu. Wyraźnie pod­
niesiona na duchu tak nieoczekiwanym potraktowaniem,
wsiadła do środka, stangret okrył ją ciepłym pledem i wyraził
nadzieję, że nie będzie jej w drodze dokuczał wieczorny
chłód. Następnie złożył schodki, zamknął drzwiczki, umieścił
kufer i walizę na dachu i po chwili powóz ruszył.
Dama z westchnieniem ulgi oparła się o miękkie poduszki.
Dyliżans, którym przybyła z Londynu, był zatłoczony, a wielo­
godzinna podróż trzęsącym się pojazdem nie należała do
wygodnych, toteż w pełni potrafiła docenić kontrast pomiędzy
dyliżansem a dobrze resorowanym powozem. Pomyślała, że
chyba nigdy nie przywyknie do niedogodności związanych
z ubóstwem, chociaż w ciągu minionych sześciu lat miała
okazję zdobyć wiele przykrych doświadczeń. Zdecydowana
nie poddawać się dłużej takim melancholijnym rozważaniom
zaczęła zastanawiać się nad czekającą ją pracą.
Po krótkiej rozmowie w hotelu Fentona w Londynie z panią
Macclesfield, która miała zostać jej chlebodawczynią, nie
przypuszczała, że osoba ta okaże się tak wspaniałomyślna, by
po guwernantkę wysłać swój własny powóz. Przypuszczała
raczej, że jej serce jest równie twarde jak spojrzenie wyłupias­
tych oczu, jednak nie mając innych propozycji bez wahania
przyjęła oferowaną posadę. Wybór miała niewielki. Najczęściej
poszukiwano guwernantek dla młodych dżentelmenów w wieku
dojrzewania, a panna Elinor Rochdale była zbyt młoda i zbyt
urodziwa, by mogła zostać zaakceptowana przez ostrożnych
rodziców.
Znalezienie posady stało się w ostatnich tygodniach zada­
niem pilnym, gdyż oszczędności panny Rochdale były już
całkiem skromne, a duma wciąż zbyt wielka, by nadal mogła
korzystać z gościny swej dawnej guwernantki. Na szczęście
jedyny męski potomek pani Macclesfield miał zaledwie siedem
lat. Zdaniem matki był dzieckiem niezwykle żywym, a przy
tym wrażliwym. Opiekowanie się nim wymagać miało wiel­
kiego taktu i cierpliwości. Przed sześciu laty panna Rochdale
odpowiedziałaby wzruszeniem ramion na tak przerażającą
propozycję, ale teraz wiedziała już, że idealne warunki zdarzają
się niezwykle rzadko i że tam, gdzie nie ma rozpuszczonych
dzieci zatruwających życie guwernantce, najprawdopodobniej
wymagać się będzie od niej pełnienia dodatkowo funkcji
pokojówki.
Ciaśniej owinęła nogi pledem. Stopy chroniła przed chłodem
gruba owcza skóra leżąca na podłodze powozu. Poczuła się
niemal tak, jak gdyby znów była panną Rochdale z Feldenhall,
udającą się w powozie ojca na wieczorne przyjęcie. Fakt, że
wysłano po nią tak elegancki pojazd z nienagannie za­
chowującym się służącym, wydał jej się nieco dziwny: pani
Macclesfield nie sprawiała wrażenia osoby aż tak zamożnej
i dystyngowanej. Gdy Elinor wsiadała do powozu wydawało
jej się, że jego drzwiczki ozdobione są herbem, ale w półmroku
mogła się pomylić. Zastanawiała się nawet, czy nie trafiła do
jakiejś utytułowanej rodziny. W przypływie dobrego nastroju
snuła w myślach całkiem nieprawdopodobne wizje dotyczące
czekającej ją przyszłości.
W pewnym momencie zauważyła, że konie nagle zwolniły
i to przywróciło ją do rzeczywistości. Wyjrzała przez okno,
ale okazało się, że zapadła już noc i nie była w stanie dostrzec
żadnego szczegółu z otaczającego ją krajobrazu. Zorientowała
się tylko, że powóz toczy się wolno wąską i krętą drogą. Nie
wiedziała, ile czasu trwa podróż, ale wydała jej się dość długa.
Przypomniała sobie, że pani Macclesfield wspomniała, że jej
posiadłość, Five Mile Ash, położona jest blisko Billinghurst.
Być może powóz jechał jakąś okrężną drogą, ale w miarę
upływu czasu panna Rochdale coraz bardziej nabierała prze-
6
7
GEORGETTE HŁYEK
REZOLUTNA
konania, że albo pani Macclesfield ocenia odległości w typowo
wiejski sposób, albo celowo wprowadziła ją w błąd.
Podróż wydawała się nie mieć końca, ale kiedy zaczęła już
podejrzewać, że stangret zgubił w ciemnościach drogę, konie
zwolniły, powóz skręcił pod ostrym kątem i przez kilkaset
jardów jechał jakąś jeszcze węższą, wysypaną żwirem, źle
utrzymaną drogą. Wreszcie zatrzymał się i stangret zeskoczy!
z kozła.
W bladej poświacie księżyca, który ukazał się spoza chmur,
panna Rochdale wysiadając z powozu zobaczyła imponujących
rozmiarów dom, chociaż niski i o nieregularnej sylwetce. Na
tle nocnego nieba rysowały się dwa ostre szczyty spadzistego
dachu i bardzo wysoki komin. W świetle lampy palącej się
w jednym z pokoi widać było, że okna są witrażowe.
Stangret pociągnął za sznur ciężkiego żelaznego dzwonka
i zanim przebrzmiało jego echo drzwi otworzyły się. Starszy
mężczyzna w podniszczonej liberii, uważnie przyglądając się
pannie Rochdale, wpuścił ją do środka. Widok wnętrza okazał
się dla niej tak zaskakujący, że zatrzymała się na progu.
W pierwszym momencie wydało jej się nieprawdopodobne,
by kobieta, z którą rozmawiała w hotelu Fentona, miała coś
wspólnego z tą podupadłą wspaniałością.
Hol, w którym się znalazła, był ogromny, o nieregularnym
kształcie. Po jednej jego stronie' znajdowały się szerokie,
dębowe schody, a po drugiej kamienny kominek, tak wielki,
że, jak pomyślała, można by upiec w nim całego wołu. Trzeba
było chyba wielkiego kunsztu, by rozpalając ogień nie zadymić
całego holu. Słuszność tego spostrzeżenia potwierdzał wygląd
poczerniałego sufitu. Ani na podłodze, ani na schodach nie
dostrzegła dywanów, a deskom brakowało połysku. Okna
zasłonięte były długimi, brokatowymi, wypłowiałymi i miejs­
cami wystrzępionymi zasłonami. Potężny rozkładany stół
pośrodku holu pokrywała gruba warstwa kurzu. Leżała na nim
szpicruta, a obok rękawiczki i pognieciona gazeta oraz
mosiężny wazon przeznaczony zapewne na kwiaty, teraz
pełen jakichś wysuszonych badyli, dwa cynowe kubki i flako­
nik. U podnóża schodów stała kompletnie zardzewiała zbroja.
Jedną ze ścian zdobił rzeźbiony herb, na pozostałych wisiało
parę obrazów w ciężkich złoconych ramach, trzy nadjedzone
przez mole wypchane głowy lisów, dwie pary jelenich rogów,
kilka starych myśliwskich strzelb i pistoletów.
Panna Rochdale wzrokiem wyrażającym pełne zaskoczenie
spojrzała na służącego, który ją przywitał, i zauważyła, że on
również przygląda się jej z zainteresowaniem. W jego postawie
było coś, co w połączeniu z ponurą scenerią holu przywodziło
na myśl najbardziej niesamowite powieści, które wypożyczała
z biblioteki. Poczuła się, jak gdyby została porwana, i dopiero
po chwili zdrowy rozsądek pozwolił jej odrzucić te śmieszne
przypuszczenia.
- Nie sądziłam, że jest tu aż tak daleko od stacji dyliżansów
- powiedziała, starając się nadać swojemu głosowi możliwe
miłe brzmienie. - Przyjechałam później, niż się spodziewałam.
- To tylko dwanaście mil - odparł służący. - Proszę tędy,
jeśli łaska.
Podszedł do drzwi w głębi holu i otworzył je, ale nie
zaanonsował jej, tylko wymownym ruchem głowy dał do
zrozumienia, że powinna wejść. Posłuchała po chwili wahania.
Zdumiona była coraz bardziej, a nawet nieco zaniepokojona.
Znalazła się w bibliotece, która sprawiała wrażenie równie
zaniedbanej, jak hol. Mrok rozjaśniało tutaj kilka świec
umieszczonych w zaśniedziałych kinkietach, a na kominku
płonął ogień. Właśnie obok. tego kominka z ręką opartą
o półkę stał dżentelmen ubrany w bryczesy z kozłowej skóry
oraz tabaczkowy surdut i wpatrywał się w płomienie. Kiedy
8
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin