Roberts Nora - Rodzina Stanislawskich 04 - Niedowiarek.pdf

(729 KB) Pobierz
10463276 UNPDF
NORA ROBERTS
NIEDOWIAREK
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Apetyczna blondynka w obcisłych spodniach z różowego elastiku stała na skraju
chodnika. Mocno wymalowanymi oczami przyglądała się swym towarzyszkom, nocnym
cieniom, błyszczącym od sztucznej biżuterii. Co chwila wybuchały śmiechem, lecz nie był to
śmiech radosny, tak charakterystyczny dla wiosennego wieczoru na nowojorskiej ulicy. Ich
śmiech pokrywał nudę, której nie zdołały zamaskować ani skąpe kolorowe ciuszki, ani
wyzywający makijaż.
Te kobiety były w pracy i chyba nie bardzo ją lubiły.
Bess włożyła do ust listek gumy do żucia i poprawiła wiszącą na gołym ramieniu wielką
płócienną torbę.
Dzięki Bogu, jest ciepło, pomyślała. Przy kiepskiej pogodzie takie dumne chodzenie
półnago po ulicy byłoby prawdziwym piekłem.
Wysoka Murzynka z ogromnym biustem, ubrana w czerwoną sukienkę ze sztucznej skóry,
ledwie zakrywającą to, co zakryć należało, bez pośpiechu zapaliła papierosa i kusząco poruszyła
biodrami.
- Podejdź no tu, kochasiu - powiedziała właściwie do nikogo. Głos miała ochrypły od
nadmiaru wchłoniętego dymu. - Może się zabawimy?
Nie wszyscy chcieli, ale chętnych też nie brakowało. W tę wiosenną noc interes kręcił się
całkiem nieźle.
Bess obserwowała, jak dziewczyny chodzą, jak się śmieją, jak zawierają transakcje. I jak
strasznie się nudzą. Gdyby miała krótko i zwięźle opisać nastrój ulicy, powiedziałaby, że panuje
tu śmiertelna nuda połączona z całkowitym brakiem nadziei.
- Mówisz do siebie, kochanieńka?
- Co? - Bess spojrzała nieprzytomnie w przenikliwe oczy czarnej bogini, która nie
wiedzieć kiedy do niej podeszła. - Mówiłam do siebie?
- Jesteś nowa? - Kobieta lustrowała Bess, wypuszczając z ust kółka dymu. - Kto jest
twoim facetem?
- Moim...? Ja nie mam żadnego faceta.
- Nie masz? - szczerze się zdziwiła. Niemiłosiernie wyskubane brwi uniosły się wysoko. -
Dziewczyno, nie możesz pracować na tej ulicy, jeśli nie masz swojego faceta.
- A jednak pracuję. - Bess nie miała papierosa, więc zamiast dymu wypuściła z ust wielki
balon z gumy do żucia.
- Niech no tylko Bobby i Wielki Ed się o tobie dowiedzą. Dostaniesz niezły wycisk.
Wzruszyła ramionami. Na szczęście tym nie musiała się martwić.
- To wolny kraj.
- Kraj pewnie tak, ale nie ta ulica. Tu nie ma nijakiej wolności. - Roześmiała się,
przesunęła dłonią po obciągniętym czerwoną skórą biodrze. Rzuciła na jezdnię niedopałek, który
odbił się od tylnego zderzaka przejeżdżającej taksówki.
Bess zamierzała zadać Murzynce mnóstwo pytań - uwielbiała pytać, taką już miała naturę
- ale w porę przypomniała sobie, że tym razem musi zachować ostrożność.
- A kto jest twoim facetem? - spytała.
- Bobby. - Kobieta obejrzała sobie Bess od stóp do głów. - Ciebie też by wziął. Masz
trochę za chudy tyłek, ale ujdzie w tłoku. Jak się pracuje na ulicy, to trzeba mieć ochronę.
Widać było, że już się cieszy na premię, jaką dostanie od Bobby'ego za sprowadzenie
nowej siły roboczej.
- Tamtym dwóm dziewczynom, które zamordowano w zeszłym miesiącu, żadna ochrona
nie pomogła.
Oczy Murzynki zabłysły. Bess uważała się za znawcę ludzkich uczuć. Zanim błysk zgasł,
dostrzegła w jej oczach żal, smutek, cierpienie...
- Glina? - Dziewczyna się najeżyła.
Bess otworzyła usta ze zdumienia. Dopiero potem się roześmiała. Szczerze. W tej sprawie
nie musiała kłamać.
- Nie, nie jestem gliną. Zarabiam na życie. Jak wszyscy. - Spojrzała znacząco na
dziewczyny przechadzające się po chodniku. Jej mina miała świadczyć o tym, że jest jedną z
nich, ale to już nie była prawda. - Może znałaś którąś z nich? No wiesz, jedną z tych
zamordowanych?
- My tu nie lubimy pytań. - Murzynka się wyprostowała. - Od gadania szmalu nie
przybędzie. Jak chcesz zarobić, to bierz się do pracy.
Bess się zlękła. Murzynka była nie tylko piękna, ale i potężna. Potężna i podejrzliwa.
Bess już nie mogła stać z boku i obserwować, tak jak to sobie zaplanowała. Ale ponieważ szybko
się uczyła, miała nadzieję, że i w tym fachu sobie poradzi.
- Dobra, idę - mruknęła niby to urażona. Odwróciła się i kołysząc biodrami, podreptała
wzdłuż krawężnika.
W gardle trochę jej wyschło, a serce biło odrobinę za szybko. Jednak Bess McNee
wierzyła w swoją szczęśliwą gwiazdę. Była pewna, że i tym razem nie stanie jej się nic złego.
Z zaparkowanego samochodu wysiadło dwóch mężczyzn. Zbliżali się powoli, lecz
nieubłaganie. Jeden z nich, ciemnowłosy, nawet się jej podobał.
Aleksij uważnie obserwował mijających go ludzi - dziwki, pijaków, narkomanów i tych
wszystkich nieszczęśników, którzy musieli przejść obok nich, chcąc wrócić do domu.
- Słuchaj, młody, musimy zgarnąć parę tutejszych panienek - odezwał się do kolegi. - Mój
nos mi podpowiada, że Rosalie, ta wielka Murzynka, znała obie ofiary.
- No, to weźmiemy ją na przesłuchanie. - Judd Malloy rwał się do działania. Dopiero od
dwudziestu czterech godzin był inspektorem. Chodził dumny jak paw, bo przydzielili go do
Aleksija Stanislaskiego, o którym mówiono, że każde śledztwo kończy aresztowaniem. - Albo
przygwoździmy jej alfonsa. Tak będzie najlepiej.
Skaranie boskie z tymi rekrutami, pomyślał Aleksij. Dlaczego zawsze dają mi za partnera
jakiegoś żółtodzioba?
- Chcemy, żeby z nami współpracowała, zgadza się? - tłumaczył jak dziecku. - Dlatego
teraz ją zamkniemy za prostytucję, spiszemy, a potem sobie z nią miło pogawędzimy. Może się
czegoś dowiemy, zanim przyjdzie Bobby i każe jej się zamknąć.
- Gdyby moja żona wiedziała, że w nocy zbieram z ulicy prostytutki...
- Mądry gliniarz nie opowiada rodzinie o tym, o czym nie powinna wiedzieć. A rodzina
nie musi dużo wiedzieć.
- Zimne oczy Aleksija smagnęły nowego partnera. - To pierwsza zasada Stanislaskiego.
Od razu zauważył tę blondynkę. Patrzyła na niego i Aleksij też się jej przyglądał. Jej
twarz miała dziwne rysy: ostre, a mimo to pociągające. Była koścista, a spod grubej warstwy
makijażu błyszczały żywe zielone oczy. Dziwnie skrzywiony nos wyglądał, jakby kiedyś był
złamany. Aleksij pomyślał, że to robota alfonsa albo któregoś z, klientów.
Usta pełne, pomalowane jaskrawą czerwoną szminką... Wcale nie był zadowolony, gdy
uświadomił sobie, że zareagował na jej widok jak mężczyzna. Przecież wiedział, z kim ma do
czynienia, w jaki sposób ta kobieta zarabia na życie.
Uniosła głowę jeszcze wyżej. Ostry podbródek i wystające kości policzkowe sprawiły, że
jej twarz stała się teraz prawie trójkątna, jak lisi pyszczek.
Ściśle przylegająca do ciała bluzeczka i równie obcisłe spodnie ukazywały każdy skrawek
zaokrąglonego ciała z doskonale rozwiniętymi mięśniami. Aleksij uwielbiał takie atletyczne typy.
Ta też mu się podobała, choć wiedział, co i gdzie trenuje.
Nie przyjechałem tu po to, żeby podziwiać, przypomniał sobie szybko.
Bess poczuła na sobie spojrzenie tego mężczyzny. Teraz albo nigdy, pomyślała.
- Hej, skarbie... - Jej głos zabrzmiał ochryple, chociaż rzuciła palenie, kiedy skończyła
piętnaście lat. Prędko pomodliła się do pierwszego lepszego boga, jaki akurat miał czas, by ją
wysłuchać, po czym zwróciła się do Aleksija: - Może się zabawimy?
- Może. - Pociągnął za skraj skąpej bluzeczki. Zdumiał się, bo dziewczyna się cofnęła. -
Właściwie nie jesteś w moim typie.
- Naprawdę? A jaki jest ten twój typ?
Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Instynkt połączony z dokonanymi obserwacjami
podpowiedział jej, że powinna się do niego przytulić. Nie namyślając się dłużej, zrobiła to, co w
tej sytuacji uważała za słuszne, i... poczuła się tak, jakby tuliła się do stali: twardej, nieugiętej i
bardzo zimnej.
Ciemne oczy przeszyły ją na wylot, palce muskały jej skórę tuż powyżej piersi. Czuła żar
bijący od tego mężczyzny. Patrzyła na niego i wyobrażała siebie, jak leży z nim na wąskim łóżku
Zgłoś jeśli naruszono regulamin