3. Zaćmienie.doc

(2502 KB) Pobierz
STEPHENIE MEYER

STEPHENIE MEYER

 

Zaćmienie

 

Ogień i Lód

Jedni mówią, że świat zniszczy ogień.

Inni, że lód.

Iż poznałem pożądania srogie,

Jestem z tymi, którzy mówią: ogień

Gdyby świat zaś dwakroć ginąć mógł,

Myślę, że wiem o nienawiści

Dość, by rzec: równie dobry lód

Jest, by niszczyć,

jest go w bród.

Robert Frost (1874-1963), przeł. Ludmiła Marjańska

Prolog

Wszystkie nasze próby przechytrzenia przeciwnika spełzły na niczym.

Z sercem skutym lodem, przyglądałam się, jak szykuje się, by stanąć

w mej obronie. Jeśli choć trochę się wahał - co byłoby zrozumiałe,

zważywszy na przewagę liczebną wroga - zupełnie nie dawał tego po

sobie poznać. Wiedziałam, że nie możemy liczyć na niczyje wsparcie

- wszyscy jego bliscy też walczyli teraz o życie.

Czy dane mi będzie poznać wyniki tego drugiego starcia? Czy zdążę

dowiedzieć się przed śmiercią, kto przegrał, a kto wygrał?

Było to bardzo mało prawdopodobne.

Przepełnione pragnieniem zadania mi bólu dzikie czarne oczy śledziły

każdy ruch mojego obrońcy, aby wybrać na atak najodpowiedniejszy

moment. Wówczas miałam umrzeć.

Gdzieś daleko, daleko w głębi lasu, rozległo się znienacka wilcze

wycie...

1 Warunek

Bello,

Nie wiem, czemu każesz Charliemu zanosić te karteczki do Billy'ego,

jak gdybyśmy byli w drugiej klasie podstawówki - gdybym miał

ochotę z tobą pogadać, to odbierałbym Pamiętaj, że to był twój wybór.

Nie możesz mieć jednego i drugiego, bo

Tak, to nasi śmiertelni wrogowie, koniec kropka. Czy to tak trudno?

Wiem, że zachowuję się jak skończony dureń, ale w tej sytuacji po

prostu nie da się inaczej

Jak możemy być dłużej przyjaciółmi, skoro spędzasz całe dnie w

towarzystwie bandy

Proszę, nie pisz już więcej, bo tylko się gorzej czuję, kiedy za dużo o

tobie myślę.

Też za tobą tęsknię. Nawet bardzo. Ale to niczego nie zmienia.

Wybacz. Jacob

Przesunęłam opuszkami palców po linijkach jego listu, wyczuwając

wgłębienia w miejscach, w których przycisnął długopis tak mocno, że

niemal przedziurawił kartkę. Mogłam sobie z łatwością wyobrazić, jak

do mnie pisze - jak kreśli koślawe litery, ze zdenerwowania

zniekształcając jeszcze bardziej swoje i tak niechlujne pismo, jak

przeklina, stwierdziwszy, że znowu coś źle sformułował. Może nawet

swoją wielką łapą złamał niechcący długopis (wyjaśniałoby to, skąd

wzięły się te wszystkie kleksy). Sfrustrowany, ściągał pewnie brwi i

marszczył czoło. Gdybym wtedy przy nim była, może bym się i

śmiała. Powiedziałabym coś w stylu: "Wyluzuj, człowieku, bo mózg

ci eksploduje. Opisz to, co ci leży na sercu, i tyle".

A tak, kiedy czytałam jego list po raz kolejny, chociaż znałam go już

na pamięć, wcale nie było mi do śmiechu. Nie zaskoczyło mnie

bynajmniej nastawienie Jacoba, o nie - wysyłając mu swój błagalny w

tonie liścik za pośrednictwem naszych ojców (jakbyśmy byli w

drugiej klasie podstawówki), takiej właśnie reakcji z jego strony się

spodziewałam. To moja własna reakcja była dla mnie niemiłą

niespodzianką. Każda przekreślona linijka listu głęboko mnie raniła -

jakby krawędzie liter były ostrzami żyletek. Co więcej, za każdym z

tych przekreślonych początków kryły się długie godziny cierpienia, a

cierpienie mojego przyjaciela dawało mi się we znaki po stokroć

bardziej niż moje własne.

Rozmyślania przerwała przykra woń przypalanego garnka

napływająca z kuchni. Zerwałam się na równe nogi i zbiegając po

schodach, wepchnęłam kartkę od Jacoba do tylnej kieszeni dżinsów.

W żadnym innym domu świadomość, że ktoś poza mną zabrał się do

gotowania, nie wywołałaby u mnie ataku paniki.

Kiedy otworzyłam gwałtownie drzwiczki mikrofalówki, słoik sosu do

spaghetti, który Charlie'w niej umieścił, zdążył na szczęście wykonać

zaledwie jeden obrót.

- Co jest? - oburzył się Charlie. - To już nie mogę sobie sam

podgrzać obiadu?

- Najpierw odkręca się wieczko - wyjaśniłam. - Kontakt z

metalem mógłby zepsuć kuchenkę.

Przelawszy połowę sosu do ceramicznej miseczki, wstawiłam ją do

mikrofali, nastawiłam czas i nacisnęłam "start". Napoczęty słoik

schowałam do lodówki.

Charlie przyglądał się moim poczynaniom z naburmuszoną miną.

- A makaron dobrze wstawiłem? - upewnił się.

Zajrzałam do stojącego na gazie rondla. To właśnie dobywający się z

niego smród mnie zaalarmował.

- Warto od czasu do czasu zamieszać - powiedziałam, starając się

przybrać możliwie neutralny ton głosu.

Sięgnęłam po drewnianą łyżkę i spróbowałam oderwać od dna garnka

papkowatą masę.

Charlie westchnął.

- Co jest grane? - spytałam.

Splótł ręce na piersi, wbijając wzrok w ścianę deszczu za oknem.

- Nie wiem, o co ci chodzi - mruknął.

Tajemnicza sprawa. Co skłoniło Charliego do tknięcia garnków? I

jeszcze ta mina. Zazwyczaj rezerwował ją dla mojego chłopaka,

pragnąc okazać mu całym sobą znaczenie wyrażenia "niemile

widziany", ale przecież Edward jeszcze się nie zjawił.

Demonstracyjne zachowanie Charliego nie miało zresztą

najmniejszego sensu, bo Edward i tak dobrze wiedział, co ojciec sądzi

na jego temat.

"Mój chłopak", powtórzyłam w myślach, nie przerywając mieszania

makaronu. Cóż za żałośnie nieadekwatne określenie. Zupełnie nie

pasowało do roli, jaką Edward odgrywał w moim życiu - był przecież

moim wybawcą, moim przeznaczeniem, moim życiem. Tyle, że

brzmiało to tak okropnie patetycznie. Musiałam znaleźć jakiś

odpowiedni zamiennik, coś, czego można było używać w zwykłej

rozmowie.

Edward zasugerował mi już, jakie mogłoby być to słowo, ale nie

cierpiałam go z całego serca. Na samą myśl o nim przechodziły mnie

ciarki.

"Narzeczony". Też mi coś! Brr.

Odgoniłam natrętne myśli.

- Czy coś przegapiłam? - spytałam Charliego. Dźgnęłam grudę

ciasta, aż drgnęła. - Od kiedy to gotujesz? A raczej starasz się

gotować?

Charlie wzruszył ramionami.

- Nie ma takiego prawa, które zakazywałoby mi gotować we

własnym domu, prawda?

- No, na prawie to znasz się lepiej ode mnie - przyznałam,

spoglądając znacząco na odznakę policyjną przypiętą do jego

skórzanej kurtki.

- Święte słowa - zaśmiał się.

Uświadomiłam mu chyba, że ma wciąż służbową kurtkę na sobie, bo

zdjął ją i odwiesił na przeznaczonym dla niej kołku. Pas z kaburą już

tam był, bo od kilku dobrych tygodni ojciec nie widział potrzeby

noszenia broni na posterunek. Mieszkańcom miasteczka Forks nie

spędzały ostatnio snu z powiek żadne dziwne wydarzenia - tajemnicze

wilki-giganty przestały nawiedzać okoliczne lasy.

Mieszając w garnku, doszłam do wniosku, że chociaż Charliego coś

wyraźnie dręczyło, to on sam musiał dojrzeć do tego, żeby mi się

zwierzyć. Był tak małomównym i skrytym człowiekiem, że nie

miałam najmniejszych szans cokolwiek od niego wyciągnąć bez jego

zgody. Pozostawało mi czekać, a biorąc pod uwagę to, że postarał się,

abyśmy zasiedli razem do obiadu, miał mi do zakomunikowania coś

wyjątkowo ważnego.

Odruchowo zerknęłam na zegar - o tej porze miałam w zwyczaju

robić to, co kilka minut. Do przyjazdu Edwarda pozostało mniej niż

pół godziny.

Najgorszą porą dnia były teraz dla mnie popołudnia, a wszystko,

dlatego, że odkąd mój były najlepszy przyjaciel (tudzież wilkołak)

Jacob Black zdradził Charliemu, że bez ojcowskiego przyzwolenia

jeżdżę na motorze - zrobił to, licząc na to, że dostanę szlaban, przez co

nie będę mogła się spotykać ze swoim chłopakiem (tudzież

wampirem) Edwardem Cullenem - Edward mógł mnie widywać

wyłącznie pomiędzy godziną dziewiętnastą a dwudziestą pierwszą

trzydzieści, tylko u mnie w domu i tylko pod nadzorem srogiego

spojrzenia pewnego policjanta.

O dziwo, kara za motor była surowsza niż ta, którą Charlie wyznaczył

mi wcześniej za to, że przez trzy dni nie dawałam znaku życia i raz

skoczyłam z klifu do morza. Musiał naprawdę nienawidzić motocykli.

Oczywiście nadal widywałam Edwarda w szkole, bo Charlie nie mógł

zabronić mi do niej chodzić. No i mój ukochany spędzał prawie każdą

noc w moim pokoju, ale o tym to już ojciec nie miał zielonego

pojęcia. Posiadana przez Edwarda umiejętność bezszelestnego

wspinania się na pierwsze piętro była niemal tak samo przydatna, co

jego zdolność czytania Charliemu w myślach.

Wychodziło na to, że spędzałam bez niego tylko popołudnia, ale i tak

te kilka godzin wystarczało, by mnie zniecierpliwić. Dłużyły się

strasznie. Mimo wszystko, znosiłam to jednak bez protestów - po

pierwsze, dlatego, że zasłużyłam sobie na takie traktowanie, a po

drugie, ponieważ nie chciałam ranić ojca, wyprowadzając się do

Cullenów, zwłaszcza wiedząc, że już niedługo opuszczę i jego, i Forks

na zawsze. Była to kolejna rzecz, o której biedak nie miął pojęcia.

Charlie zasiadł za stołem z głośnym chrząknięciem, po czym rozłożył

przed sobą wilgotną od deszczu gazetę. Już po kilku sekundach

lektury zaczął cmokać z dezaprobatą.

- Nie rozumiem, czemu w ogóle ją kupujesz - powiedziałam. - Tylko

ci skacze ciśnienie.

Puścił moją uwagę mimo uszu.

- I dlatego właśnie wszyscy chcą mieszkać w mniejszych

miejscowościach! - skomentował gniewnie jakiś artykuł. - To

śmieszne.

- Czym się znowu naraziły duże miasta?

- Jak tak dalej pójdzie, Seattle trafi na pierwsze miejsce krajowych

statystyk policyjnych! Pięć nierozwikłanych morderstw w przeciągu

dwóch tygodni! Że też ci ludzie mają odwagę wychodzić z domów.

- O ile się nie mylę, tato, Phoenix zajmuje wyższe miejsce w

tabelach niż Seattle i jakoś przeżyłam tam te naście lat.

Dopiero przeprowadziwszy się do spokojnego, maleńkiego Forks,

tylko cudem kilkakrotnie uniknęłam śmierci. Mało tego, wciąż byłam

na celowniku - na niejednym celowniku...

Zadrżała mi ręka. Łyżka, którą trzymałam, zmieniła się na chwilę w

pałeczkę werbla.

- Ja tam za nic w świecie nie przeprowadziłbym się do jednego

z tych molochów - stwierdził Charlie.

Postanowiłam nie ratować dłużej obiadu, tylko po prostu go

zaserwować. Musiałam posłużyć się nożem do steków, żeby wykroić

porcję makaronu dla Charliego, a potem dla siebie. Ojciec przyglądał

mi się niczym skarcony pies. Swoją porcję pokrył pieczołowicie

sosem i zabrał się do jedzenia. Zamaskowałam swoją bryłę ciasta w

podobny sposób, ale entuzjazmu do tak powstałej potrawy nie udało

mi się już od Charliego skopiować.

Przez jakiś czas jedliśmy w milczeniu. Ojciec powrócił do gazety, a ja

sięgnęłam po mocno zniszczony egzemplarz Wichrowych wzgórz,

który zostawiłam na stole po śniadaniu. Na to, aż Charlie zdecyduje

się w końcu przemówić, zamierzałam poczekać w Anglii z przełomu

wieków.

Dotarłam do fragmentu, w którym Heathcliff wraca po latach, kiedy

Charlie odchrząknął i rzucił gazetę na podłogę.

- Masz rację - oświadczył. - Miałem powód, dla którego zabrałem

się do szykowania obiadu.

Wskazał widelcem na jego kleiste szczątki.

- Widzisz, chciałem z tobą porozmawiać.

Odłożyłam książkę na bok, nie zamykając jej, żeby wiedzieć, w

którym miejscu skończyłam. Była tak zniszczona, że jej kartki nie

utworzyły piramidki, tylko przyległy płasko do blatu.

- Wystarczyło poprosić.

Skinął głową, ściągając brwi.

- Wiem, wiem. Następnym razem nie zapomnę. Wydawało mi

się, że jeśli cię wyręczę, to będziesz w lepszym humorze.

Uśmiechnęłam się.

- I co, nie widzisz, że podziałało? Twoje talenty kulinarne

rozbawiły mnie do łez. No, o co chodzi?

- Hm... Chodzi o Jacoba.

Poczułam, że rysy twarzy mi tężeją.

-Ach, tak? - wycedziłam.

- Spokojnie, Bells. Wiem, że jesteś wciąż na niego zła za tę

historię z motocyklem, ale chłopak postąpił słusznie. Zachował się

odpowiedzialnie.

- Odpowiedzialnie? - powtórzyłam drwiąco, wywracając oczami. -

Niech ci będzie. To co z Jacobem?

Beztrosko zadane przeze mnie pytanie tak naprawdę miało dla mnie

ogromne znaczenie. Co z Jacobem? Jak zamierzałam rozwiązać ten

problem? Czy w moim życiu było jeszcze miejsce dla byłego

najlepszego przyjaciela, czy też miałam go już zaliczać do grona

moich licznych wrogów? Wzdrygnęłam się.

Charlie zrobił się nagle ostrożny.

- Tylko się nie wściekaj, dobrą?

- Dlaczego miałabym się wściekać?

- To, co mam ci do powiedzenia, dotyczy też Edwarda.

Zmrużyłam oczy jak żmija.

- Tylko nie pyskuj - zaoponował Charlie szorstko. - Doceń, że

pozwalam mu bywać w tym domu.

- Pozwalasz - przyznałam. - Dokładnie dwie i pół godziny

dziennie. A nie mógłbyś jeszcze pozwalać mi na przebywanie poza

tym domem? Tak od czasu do czasu? Też po dwie i pół godziny?

Ostatnio byłam grzeczna...

Tylko się z nim przekomarzałam - przed końcem roku szkolnego nie

liczyłam na żadne ustępstwa.

- Cóż, po prawdzie, właśnie do tego zmierzam...

Ku mojemu bezbrzeżnemu zdumieniu, Charlie uśmiechnął się

znienacka od ucha do ucha. Przez chwilę wyglądał dwadzieścia lat

młodziej.

Przyszło mi zaraz do głowy pewne wytłumaczenie jego dziwacznego

zachowania, ale postanowiłam nie ubiegać wydarzeń.

- Nic nie rozumiem, tato. O czym my w końcu rozmawiamy -

o Jacobie, o Edwardzie czy o moim szlabanie?

Charlie znowu wyszczerzył zęby.

- Właściwie to o wszystkim naraz.

- A co jedno ma z drugim wspólnego? - spytałam, starając się nie

wyjść na zbyt wścibską.

- Już ci wszystko tłumaczę - westchnął Charlie, podnosząc ręce

do góry w poddańczym geście. - Tak sobie myślę, że chyba

zasługujesz na przedterminowe zwolnienie za dobre sprawowanie. Jak

na nastolatkę, niezwykle mało narzekasz na swój los.

Drgnęłam. Głos podskoczył mi o oktawę.

- Mówisz serio? Jestem wolna?

Skąd ta nagła zmiana? Musiała być to spontaniczna decyzja, bo

Edward niczego podobnego w rozmyślaniach ojca dotąd nie

wychwycił. Byłam przekonana, że przyjdzie mi znosić narzucone

ograniczenia aż do wyprowadzki.

Charlie pomachał mi przed nosem palcem.

- Ale pod jednym warunkiem... Mój entuzjazm wyparował.

- Super - jęknęłam.

- Spokojnie, Bello. To raczej prośba niż żądanie. Jesteś wolna,

ale... mam nadzieję, że będziesz korzystać ze swojej odzyskanej

wolności... w sposób wyważony.

- Czyli niby jak? Charlie znowu westchnął.

- Domyślam się, że całe dnie będziesz spędzać z Edwardem...

- Nie tylko z Edwardem, z Alice też - przerwałam mu. - Przecież

wiesz.

Siostra mojego ukochanego nie miała limitowanych godzin dostępu

do mojej osoby i była w naszym domu częstym gościem. Charlie nie

potrafił jej niczego odmówić, a ona zręcznie to wykorzystywała.

- To prawda - powiedział - ale oprócz Cullenów masz też innych

znajomych, Bello. A przynajmniej miałaś.

Zapadła cisza. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.

- Kiedy po raz ostatni rozmawiałaś z Angela Weber?

- W piątek w stołówce - odpowiedziałam natychmiast.

Kiedy Edward i pozostali Cullenowie wyprowadzili się z Forks bez

zapowiedzi, moi znajomi ze szkoły podzielili się na dwa obozy.

Nazywałam ich w myślach "ci dobrzy" i " ci źli". "My" i "oni" też się

sprawdzało. Do tej pierwszej grupy należała właśnie Angela, jej stały

chłopak Ben Cheney oraz Mike Newton - ta trójka wybaczyła mi

wspaniałomyślnie to, że po wyjeździe Edwarda zachowywałam się jak

wariatka. Nieformalną przywódczynią "złych" była Lauren Mallory,

wielbicielka rozsiewania złośliwych plotek i rzucania mimochodem

kąśliwych uwag. Na jej stronę przeszły niemal wszystkie osoby, z

którymi się kiedyś kolegowałam, w tym moja pierwsza koleżanka w

Forks, Jessica Stanley.

Kędy Edward wrócił, linia podziału pomiędzy dwoma obozami stała

się jeszcze wyraźniejsza.

Moje kontakty z Mikiem rozluźniły się, bo zawsze był o Edwarda

zazdrosny, ale Angela pozostała wobec mnie lojalna, a Ben poszedł za

jej przykładem. Pomimo naturalnej awersji, jaką większość

przedstawicieli rasy ludzkiej odczuwała w stosunku do wampirów,

Angela dzień w dzień siadała w stołówce u boku Alice. Po kilku

tygodniach zaczęła nawet wyglądać przy tym na rozluźnioną. Trudno

było nie poddać się urokowi Cullenów - jeśli tylko dawało im się dość

czasu, by mogli ów urok rozsiać.

- A poza szkolą? - ściągnął mnie z powrotem na ziemię Charlie.

- Tato, poza szkolą nie widuję nikogo. Mam szlaban, nie

pamiętasz? A Angela i tak ma chłopaka. Ben nie odstępuje jej na krok.

Hm... - Zamyśliłam się. - Gdybym naprawdę mogła robić to, na co

mam ochotę, moglibyśmy spotykać się w czwórkę.

- Niezły pomysł - przyznał Charlie - ale wiesz... - zawahał się.

- Jest jeszcze Jake, prawda? Kiedyś byliście nierozłączni, a teraz...

- Czy mógłbyś wreszcie przejść do sedna? - przerwałam mu.

- Jaki dokładnie stawiasz mi warunek?

- Uważam - oświadczył surowym tonem - że niepotrzebnie

porzuciłaś wszystkich znajomych dla swojego chłopaka, Bello. Po

pierwsze to bardzo nieuprzejme z twojej strony, a po drugie należy

zachować w życiu pewną równowagę. Wtedy, we wrześniu...

Wzdrygnęłam się.

- Nie chcę być okrutny - ciągnął - ale gdybyś miała wtedy oparcie

w większej liczbie osób, może byś się nie... może uniknęłabyś tego, co

ci się przytrafiło.

- Nawet najbardziej zgrana paczka przyjaciół by mi nie pomogła

- burknęłam.

- Kto wie, kto wie.

- A twój warunek? - przypomniałam mu.

- Proszę, postaraj się nie spędzać całego czasu wolnego

z Edwardem. Zachowaj równowagę.

Pokiwałam powoli głową.

- Rozumiem, równowaga. Okej. Czy dasz mi jakiś grafik,

w którym będę odhaczać konkretne spotkania?

Machnął gniewnie ręką.

- Nie przesadzaj. Po prostu nie zapominaj, że oprócz Edwarda

istnieją inni młodzi ludzie.

Nie wiedział, że musiałam o nich zapomnieć i że bardzo mi to ciążyło.

Po ukończeniu szkoły, dla ich własnego bezpieczeństwa, miałam

przestać się z nimi widywać na dobre.

Czy lepiej spędzać z nimi jak najwięcej czasu, póki jeszcze mogłam,

czy powinnam raczej zacząć ich unikać już teraz, żeby przyzwyczaić

się do czekającej nas rozłąki? Ta druga opcja mnie przerażała.

- Jacob też do nich należy - dodał Charlie, po raz kolejny

wyrywając mnie z zadumy.

Jacob... Tu sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana.

Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby właściwe dobrać słowa.

- Jacob może robić trudności.

- Blackowie są dla nas jak rodzina, Bello - pouczył mnie Charlie

ojcowskim tonem. - A Jacob był twoim bardzo dobrym

przyjacielem.

- Wiem, kim dla mnie był.

- Nie tęsknisz za nim choć trochę? - spytał, tracąc cierpliwość.

W moim gardle znikąd pojawiła się klucha. Musiałam odkaszlnąć, by

móc odpowiedzieć.

- Ależ tęsknię. Oczywiście, że za nim tęsknię. Bardzo mi go

brakuje.

Mówiąc to, wbijałam wzrok w ziemię.

- Więc czemu tak trudno ci się z nim pogodzić?

Tego, niestety, nie miałam prawa szczegółowo mu wyjaśnić. Zwykli

ludzie - prawdziwi ludzie, tacy jak ja czy Charlie - nie powinni byli

wiedzieć o tym, że ich świat zamieszkiwały znane z legend potwory.

Odkąd sama się o tym dowiedziałam, groziło mi śmiertelne

niebezpieczeństwo. Nie miałam zamiaru narażać nikogo ze swoich

bliskich na takie ryzyko.

- Widzisz... - zaczęłam wolno. - Co do tej mojej przyjaźni

z Jacobem... Właśnie w tej kwestii nie możemy się dogadać. Cały

problem tkwi w tym, że Jake'a taki stan rzeczy nie do końca

satysfakcjonuje.

Nie kłamałam, ale wykorzystałam fakty w naszym konflikcie najmniej

istotne. Tak naprawdę chodziło o to, że sfora wilkołaków, do której

należał Jacob, nienawidziła z całego serca wampirzej rodziny

Edwarda, a przy okazji i mnie, bo planowałam do tej rodziny

dołączyć. Nie sposób było omówić takiej różnicy zdań w jednym

liściku, a Jacob nie odbierał moich telefonów. Teoretycznie mogłam

spotkać się z nim osobiście, ale na to z kolei nie wyrażali zgody

nieufni wobec wilkołaków Cullenowie.

- I co, Edward boi się konkurencji? - spytał z sarkazmem

Charlie.

Zmroziłam go wzrokiem.

- Edward je...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin