Alex Joe - Czarne okręty 03 - Popłyniesz do brata mego, króla Tenedos.doc

(1014 KB) Pobierz
Joe Alex

Joe Alex

 

Czarne okręty

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Popłyniesz do brata mego,

króla Tenedos

Redaktor techniczny

STEFAN SMOSARSKI

Korekta

ELŻBIETA SZYSZKOWSKA

Wydanie drugie, poprawione i zmienione

KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA

RSW "PRASA-KSIĄŻKA-RUCH" WARSZAWA 1978

Wydanie 11. Nakład 100 000+260 egz. Objętość: ark. wyd. 11,22, ark. druk.

15,75. Papier offsetowy kl. III, 90 g, 82x104/32. Nr prod. 1-1/2968/75.

Skład: ZG "Dom Słowa Polskiego" - Warszawa, ul. Miedziana 11. Druk

i oprawa: Prasowe Zakłady Graficzne - Łódź. ul. Armii Czerwonej 28.

Cena tomu III zł 40.-. Zam. 6863/77 F-25

Gdy po dwóch dniach Białowłosy wyruszył do Troi,

napotkał w ulicy kramów i winiarni, rozciągającej się nad

potokiem przed murami miasta, pierwszych żeglarzy

z Angelosa.

Przechadzali się, zaczepiając wesoło dziewczęta, oglą-

dając towary rozłożone na deskach wprost na ziemi,

a wysokie pióropusze na ich hełmach zwracały uwagę

mieszkańców grodu, gdyż wszyscy zapewne wiedzieli już,

na jak niezwykłą wyprawę udaje się okręt kreteńskiego

księcia.

Kamon i Orneus na widok Białowłosego, którego

spotkali na skraju drogi, wznieśli wesoły okrzyk.

- Wszyscy tu rzekli; że nigdy cię już nie ujrzymy, co

będzie z wielkim pożytkiem dla ciebie, gdyż ludzie opo-

wiadają tu, że wszystkich nas pożrą tam żywcem potwory

wiekuiście głodne i nie znające litości! -Kamon roześmiał

się.

- Gdzież zamieszkujecie?

- W wielkim domu opodal pałacu królewskiego, gdzie

mamy stoły i posłania, gdyż król tego miasta gości nas

wspaniale! Żal będzie odpływać!

Orneus obejrzał się za jasnowłosą dziewczyną, która

zatrzymała się, wybierając sztukę materiału, usłużnie

rozłożoną przed nią przez brodatego kramarza.

- Ojciec zezwolił mi popłynąć z wami, gdyż, jak rzekł,

okryłbym się hańbą przed obliczem boskiego księcia,

gdybym pozostał więziony trwogą przed owymi potwora-

mi! - Białowłosy także się roześmiał. - Nie wiecie, gdzie

można odnaleźć Terteusa? -Z zaciekawieniem spoglądał

na białe, wysokie mury miasta i otwartą bramę, w której

dwu strażników w pancerzach i z długimi włóczniami

przechadzało się leniwie, niewiele zwracając uwagi na

wchodzących i wychodzących ludzi.

- Zapewne pozostał dziś na przystani. Jest ona tak

dobrze osłonięta, a nadbrzeże ma nowe i kamienne, że nie

wyciągaliśmy okrętu, lecz stoi on uwiązany przy brzegu.

Terteus trzyma tam nieustannie część załogi. Straże zmie-

niają się rano i wieczór, jak gdyby obawiał się, że ktoś

może skraść nam okręt! -Kamon wzruszył ramionami. -

Być może wie, co czyni postępując tak, gdyż choć do

przystani-z miasta trzeba iść dobry kawał drogi, nieustan-

nie stoi tam mrowie ludzi przyglądających się okrętowi.

Nie widzieli nigdy podobnego, jak powiadają, i nie mylą

się przecie, gdyż nigdy dotąd podobny Angelosowi okręt

nie sunął po błoniach Posejdona. Lecz zapewne między

owymi Trojanami kręci się niejeden rzezimieszek, a na

niestrzeżonym okręcie zawsze znalazłoby się coś, co

wielce by mu się mogło wydać przydatnym. Lecz ludzie

nie są zadowoleni. Ma to być bowiem nasza ostatnia

przystań, a dalej rozciąga się świat, w którym może nikt

nas już nigdy nie ugości niczym... prócz strzały lub

pchnięcia mieczem...

- Każe nam także powracać na posiłki do owego domu

opodal pałacu, gdyż pragnie wiedzieć nieustannie, czy

nikogo nie spotkał jaki przypadek... Czyżby obawiał się,

że niejeden może rozmyśla nad tym, co ludzie powiadają,

i skryje się w chwili odpłynięcia okrętu, aby później

powrócić do Amnizos wraz z przygodnym kupcem

kreteńskim?

Białowłosy wzruszył ramionami.

- Żadnemu z nas nikt nie nakazywał towarzyszyć

boskiemu Widwojosowi. Są tu jedynie ci, którzy sami

tego pragnęli.

- Młody jesteś jeszcze... - Orneus uśmiechnął się.

- Bywa tak, że rzecz jakaś w pierwszej chwili zdaje się

ponętna i piękna, lecz z biegiem czasu lęk zaczyna brać

górę nad pragnieniem przygody... Cóż, ujrzymy to prze-

cie. Wiemy, ilu nas tu przypłynęło. Ujrzymy, ilu odpłynie.

Jak mniemam, to właśnie spędza Terteusowi sen z powiek

nocą. Król ów gości nas pięknie, jak ci już rzekłem, wino

leje się tu z dzbanów jak woda ze źródła, dziewczęta są

wesołe, a ludzie tego grodu przychylni cudzoziemcom jak

ich władca. Dla tej właśnie przyczyny Terteus narzuca

owe obowiązki strażowania i zbierania się na wspólne

uczty, gdyż tak trzeba je nazwać, a także obmyśla różne

prace dla załogi przy ładowaniu okrętu i naprawach tego,

co wcale jeszcze naprawy nie wymaga.

- Cóż... - rzekł Białowłosy. - Gdybym był dowódcą

okrętu, pewnie także frasowałbym się na myśl, że mogę

utracić ludzi na miejscu, gdzie kończy się świat znany.

Tam, dokąd płyniemy, nie znajdzie nowych, którzy ich

zastąpią. A i nam gorzej będzie, gdyby przyszło do walki.

- To prawda... - rzekł Kamon. Zasępił się nagle.

Później czoło jego rozjaśniło się. - Będzie, jak zechcą

bogowie! - zawołał siląc się na wesołość.

Białowłosy pożegnał ich paru wesołymi słowami i ski-

nieniem.

Ruszył ku bramie i minął ją, odprowadzany ciekawymi

spojrzeniami strażników, którzy widząc młodego wojow-

nika w kreteńskim hełmie z czerwoną kitą, z mieczem

w długiej skórzanej pochwie i potrząsającego lekkim

oszczepem, który niósł w dłoni, wzięli go za przybysza

/ dalekiej wyspy, nie podej-

rzewając nawet, że jest on

synem ubogiego trojańskie-

go rybaka.

Pałac królewski stał na

podwyższeniu    wewnątrz

murów, a jeden z przestron-

nych domów gościnnych

władcy Troi znajdował się;

u jego stóp. Białowłosy do-

tarł tam wąską uliczką zatło-

czoną ludźmi przesuwający-

mi się w obu kierunkach.

Troja była grodem zasob-

nym, a miejsce, w którym się

znajdowała, powodowało,

że wiele okrętów z różnych

stron znanego świata przy-

bywało tu dla wymiany

towarów.

Białowłosy bez trudu roz-

poznał miejsce, w którym

król trojański umieścił zało-

gę boskiego gościa. Przed

wejściem do owego domos-

twa stało kilku ludzi z Ange-

losa, rozmawiając z jakimś

człowiekiem, najwyraźniej

przekupniem, który ukazy-

wał im przyniesione przed-

mioty w małej drewnianej

skrzynce zawieszonej na

skórzanym rzemieniu prze-

rzuconym przez ramię.

Pozdrowiwszy ich Biało-

włosy wszedł do wnętrza i szczęśliwym trafem natknął się

naTerteusa.

- A, jesteś! - Przez zasępione oblicze młodego rozbój-

nika morskiego przemknął cień uśmiechu. - Jakże cię

ojciec i matka przyjęli?

- Sen mi oczy klei... - odparł Białowłosy szczerze. -

Dwa dni i dwie noce opowiadałem im po stokroć te same

przygody, które bogowie pozwolili mi łaskawie przeżyć!

- Jakże się dziwić matce, skoro cię już zapewne opła-

kała? - Terteus rozłożył ręce, później opuścił jedną z nich

na ramię Białowłosego i ścisnął je lekko. - Pójdź, chcę

mówić z tobą.

Ruszył pierwszy, a Białowłosy poszedł za nim.

Gdy znaleźli się na ulicy i zatrzymali za pierwszym

załomem muru, który odgradzał ich od ożywionej ulicy,

Terteus rzekł:

- Król gości księcia i Perilawosa u siebie, na zamku, co

jest rzeczą słuszną i nie wzbudziło mych podejrzeń, choć

trzymamy tu nasz oręż, aby załoga nie była zdana na łaskę

władcy tego grodu, gdyby nagle zapragnął wyciąć nas do

ostatniego. W głowie mi się wprawdzie nie mieści, aby

mógł to uczynić w mieście, gdzie tylu żeglarzy przybywa

ze wszystkich zakątków, gdyż wieść o tym rozniosłaby się

po całym mieście, jako że Widwojos jest bratem najpo-

tężniejszego monarchy na morzach. Myślałem o tym

długo i gdybym był Minosem... - zniżył głos, choć nikt ich

tu nie mógł usłyszeć - to właśnie miejsce lub ową długą

cieśninę, która nas czeka po wypłynięciu stąd, wybrał-

bym, aby rozprawić się z mym bratem. Minos nie rządzi tu

już, więc nie na niego spadłaby nasza krew, a równocześ-

nie jest to ostatnia przystań, gdzie zemsta jego może nas

odnaleźć, nim powrócimy z wyprawy za przyzwoleniem

bogów. Gdy odpłyniemy z Troi i miniemy cieśninę, która

znajduje się pod władzą goszczącego nas tu króla, któż

będzie wiedział, gdzie jesteśmy i co się z nami dzieje?...

Jakież okręty kreteńskie i jacyż wysłannicy Minosa dopę-

dzą nas lub odnajdą? Tak mniemam od chwili wypłynię-

cia z Aten. A nadal nie mogę pojąć tego, co cię tam

spotkało. Musiał to być jakiś zamysł, który nie udał się

władcy Krety. Być może wzięto cię za kogo innego? Za

Perilawosa może, bo gdyby jego porwano, nie dziwiłbym

się. Nie wiem, lecz nie była to rzecz zwykła w czasie, gdy

oczekujemy uderzenia, a boski Widwojos winien pamię-

tać, że nienawiść królewska towarzyszy jemu i jego

synowi...

Urwał na chwilę i odetchnął głęboko, gdyż był nie

nawykły do długich przemówień, a teraz przemawiał

szybko, gorączkowo, jak gdyby chciał zrzucić z serca

ciężar, a raczej podzielić się nim z kimś, komu ufał.

- Oto przyczyna dla której pragnę odpłynąć jak naj-

szybciej. Trzymam załogę w gromadzie. Nie mogę ich

zamknąć w owym domostwie, lecz obmyślam sto zajęć,

które pozwalają mi mieć ich na oku. Lękam się, sam nie

wiem czego? A to jest najgorsze. Wiem, że choć wszyscy

możemy znaleźć śmierć z ręki Minosa, lecz nie nas on

nienawidzi, a brata swego i jego syna... - I dokończył

niemal z wściekłością: -1 oto w takiej chwili, gdy wczoraj

jeszcze ostrzegałem boskiego Widwojosa, aby miał się

nieustannie na baczności, a nawet przeniósł pod byle

jakim pozorem z pałacu, gdzie król oddał mu swe komna-

ty, do tego domu, gdzie się znajdujemy, a jeśli nie on sam,

aby zezwolił Perilawosowi spać wśród nas, gdyż sądzę, że

nikt nie uderzy na jednego z nich, aby oszczędzić drugie-

go. Dla Minosa bowiem jedynie śmierć ich obu może być

celem. W takiej właśnie chwili, gdy odjechałem konno

przed świtem do przystani dopilnować załadunku jadła,

które zakupiliśmy tu w wielkiej ilości, nie wiedząc, co nas

czeka, gdy wypłyniemy na północ z owej cieśniny...

W takiej chwili, powiadam, przybywa do mnie sługa

królewski, aby obwieścić mi, że boski Widwojos z synem

i czterema dworzanami króla udał się na odległe pastwi-

ska za górami, by obejrzeć stada trojańskich koni, które

tam się wypasają i wybrać z nich kilka, gdyż król wierząc,

że są to wierzchowce najpiękniejsze w świecie, pragnie

nimi obdarować Widwojosa, aby zabrał je z sobą na

okręt, jako że mogą być potrzebne wyprawie, gdy będzie-

my płynęli na północ pośród stepów wielką rzeką, którą

mamy napotkać!

Odetchnął głęboko i zamilkł. Później dodał jeszcze:

- To prawda, że sam doradzałem boskiemu Widwojo-

sowi, by zakupił tu kilka koni. Okręt jest wielki i znajdzie

się na nim miejsce na przegrody dla nich, a jeśli mamy

płynąć rzekami, nie ucierpią od podróży morzem, gdyż

niektóre z nich nie znoszą jej i zdychają, jeśli są zbyt długo

narażone na burzliwą falę morską... Nie pomyślałem, że

zwiedziony uprzejmością owego króla zechce wraz z sy-

nem udać się stąd w nieznane miejsce z całkiem nie

znanymi mu ludźmi!... A ma powrócić jutro, gdyż, jak

powiadał ów dworzanin, zapewne boski książę i jego syn

spędzą noc po tamtej stronie gór, znużeni długą jazdą.

I cóż mam uczynić? Niechaj bogowie spalą swym pioru-

nem wszystkich Kreteńczyków i ich mądrość, która oka-

zuje się głupotą, gdy który z nich ma roztrząsać swe

sprawy jak dojrzały mąż!

- Są tam stada... - rzekł Białowłosy niepewnie. -

Wiem, że królewskie stada latem pasą się za górami.

- I ja pewien jestem, że ów król nie skłamał! Lecz stało

się tak, że my jesteśmy tu, cała załoga, stu uzbrojonych

ludzi! A Widwojos i jego syn znaleźli się daleko stąd

i znajdują się za górami! To jedno pojmuję! Być może...-

dodał spokojniej - jutro Widwojos powróci wiodąc z sobą

owe konie, a król twój okaże się władcą gościnnym

i prawym. Lecz źle się stało, a ja... a my przysięgliśmy, że

nie opuścimy ich! - Znowu położył dłoń na ramieniu

Białowłosego. - Słuchaj! Czy znasz owe strony? Wiem, że

Widwojos udał się ku stadom pasącym się za Białą

Przełęczą. Tak rzekł ów człowiek. Gdzież się znajduje

owa przełęcz?

Chłopiec skinął głową.

- Tak i ja sądziłem, gdyż tamtędy przepędzają stada

na wiosnę. Inaczej musieliby gnać konie szerokim krę-

giem nad morzem i nakładaliby drogi. Przełęcz owa leży

w lasach pokrywających góry. Byłem tam kilkakroć, aby

zebrać zioła dla matki.

- Mam tu konie... - Terteus spojrzał w ulicę, którą

przechodził jakiś dostojnik, poprzedzany przez wrzesz-

czącego sługę z kijem... - Król Troi użyczył nam ich kilka,

abyśmy mogli swobodnie docierać do przystani nie tru-

dząc się. A Eriklewes czuwa dziś nad okrętem. Wydaje mi

się doświadczonym i mądrym człowiekiem. Dobrze, że

zabraliśmy go z Aten. Innych nie znam jeszcze. Zapewne

poznam ich lepiej, gdy zanurzymy się w owym tajemnym

świecie, ku któremu płyniemy. Tam każdy okaże swą

wartość. I będę mógł im ufać, gdyż wspólny los połączy

nas i żaden nie będzie mógł źle życzyć ani czynić innym.

Sami bowiem będziemy tam pośród obcego świata. Lecz

tu... - Zastanawiał się przez krótką chwilę. - Cóż byś

rzekł, gdybyśmy udali się na małe łowy lub na przejażdżkę

konną w okolice tego pięknego grodu? Być może droga

zaprowadzi nas ku Białej Przełęczy... Nie wiem, czy

napotkamy Widwojosa, lecz nie mogę tu tkwić bezczyn-

nie. Lękam się o niego...

- Jak dawno wyruszył? - zapytał Białowłosy.

- Człowiek ów przybył mówiąc, że książę odjechał

z synem na krótko, nim tu przybyłeś...

- Jeśli pojechali ku Białej Przełęczy - rzekł Białowło-

sy - znam ścieżkę w górach, którędy przejdą konie...

Krótsza to znacznie droga, lecz niewygodna i łatwo tam

może zbłądzić ów, który jej dobrze nie zna. Prowadzi

przez wzgórza, które widziałeś z dala, schodzą one ku

brzegowi, do miejsca, gdzie stoi dom mój. Znam tam

każdy krzew i każde drzewo.

- Jedźmy nie zwlekając! - rzekł Terteus.

Ruszyli szybkim krokiem ku stajniom przyległym do

domu.

Stajnie królewskie znajdowały się w obrębie wewnę-

trznych murów pałacowych, lecz straż w bramie przepuś-

ciła ich bez słowa, rozpoznając gości kreteńskich.

Na rozległym dziedzińcu Terteus skręcił w lewo. Biało-

włosy, który choć był Trojańczykiem, nigdy nie przekro-

czył świętego obwodu domu królewskiego, rozglądał się

ciekawie dokoła.

Dziedziniec był niemal pusty, gdyż słońce grzało moc-

no i pył unosił się spod stóp, gdy szli po luźno wybrukowa-

nym płaskimi kamieniami podejściu do bocznego skrzy-

dła niskiego budynku, przylegającego do właściwych

komnat królewskich.

Przed otwartymi podwójnymi wierzejami stajni sie-

działo kilku ludzi na kamiennej ławie.

Na widok Terteusa jeden z nich, ubrany okazalej niż

inni i mający na szyi srebrny łańcuch, dźwignął się i skłonił

lekko.

- Czy pragniecie pojechać do przystani, mili goście

kreteńscy? - zagadnął stojąc pomiędzy nimi a ciemnym

wejściem stajni.

- Tak, o ty, który władasz stajniami króla! - rzekł

Terteus oddając mu ukłon. - A raczej... nie do przystani,

gdyż wszelkie sprawy związane z załadowaniem naszego

wielkiego okrętu powierzyłem dziś memu sternikowi,

który jest doświadczonym człowiekiem i dobrym żegla-

rzem. By rzec prawdę, pragniemy wykorzystać nieobec-

ność naszego księcia i udać się na łowy w okolice waszego

grodu. Ludzie tu powiadają, że macie wiele zwierzyny

w lasach porastających wasze wzgórza. Pragniemy przed

wieczorem powrócić. Książę nasz, jak mi donieśli, nie

przybędzie dziś do Troi, lecz przepędzi noc przy waszych

stadach za górami, więc nie będzie nas dziś wzywał do

siebie. A bogowie jedynie wiedzą, kiedy znów uda nam

się dosiąść koni i pogonić za zwierzyną? Wiesz przecież,

jak wielką i groźną wyprawą dowodzi boski Widwojos.

- Wiem i pełen dlań jestem niezmiernego podziwu

jako i inni mieszkańcy tego grodu. To prawda, że boski

wasz książę może nie powrócić dziś, gdyż droga do

naszych stad jest daleka i prowadzi przez góry. Boskiemu

bratu króla Krety także zapewne uśmiechała się przejaż-

dżka po tak długiej podróży morzem. Uzbrójcie się

jednak w cięższe włócznie i łuki, gdyż możecie napotkać

lwa albo niedźwiedzia, a nie są to wrogowie, których

można ułowić lub odpędzić lekkim oszczepem. Dam wam

także śmigłe i zaprawione w trudach konie umiejące się

wspinać, gdyż wszędzie tu, prócz wybrzeża morskiego,

droga wasza będzie biegła przez doliny i wzgórza.

- Dzięki ci, panie! - Terteus raz jeszcze skłonił przed

nim głowę. - Jeśli upolujemy zwierza godnego twej

uprzejmości dla nas, zezwól, abyśmy ofiarowali ci jego

skórę!

- Niechaj bogowie dadzą wam dobre łowy i doprowa-

dzą was na powrót szczęśliwie do bram tego grodu,

a wówczas i ja będę szczęśliwy.

Po wymianie owych grzeczności główny stajenny wy-

brał im dwa rosłe konie, na których odjechali ulicą ku

domowi przeznaczonemu dla załogi Angelosa, torując

sobie z wolna drogę przez tłum. Gdy znaleźli się tam,

wzięli łuki i cięższe oszczepy, lecz nie pozbyli się mieczy.

Terteus zapowiedział załodze, że powrócą późnym popo-

łudniem lub o zachodzie słońca, i ruszyli kierując się ku

południowej bramie, tej samej, którą Białowłosy wszedł

wczesnym rankiem do grodu.

- Czy w tym kierunku udał się Widwojos? - zapytał

półgłosem Terteus, gdy zrównali się w wąskiej uliczce,

jadąc wolno i wymijając ustępujących im pieszych.

- Nie! - Białowłosy potrząsnął głową. - Jeśli, jak ci

rzekli, droga jego wiodła ku Białej Przełęczy, opuścił gród

inną bramą, ku wschodowi. Rozpoczyna się za nią trakt

wiodący przez góry ku leżącej za nimi rozległej równinie,

gdzie wypasają się stada królewskie. Droga to łatwa

i pozbawiona wielkich przeszkód, lecz jadący zatoczą

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin