Żeromski Stefan - Do swego Boga. Rozdzióbią nas kruki, wrony.pdf

(2024 KB) Pobierz
foM[MA*
I/Lbfc
BIBLJOTECZKA UNIWERSYTETÓW LUDOWYCH
I MŁODZIEŻY SZKOLNEJ. 218
STEFAN ŻEROMSKI
DO SWEGO BOGA
ROZDZIOBIĄ NAS KRUKI, WRONY
m
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA
WARSZAWA
KRAKÓW LUBUN ŁÓDŹ POZNAŃ
902418074.002.png
BIBLJOTECZKA UNIWERSYTETÓW LUDOWYCH
I MŁODZIEŻY SZKOLNEJ. 218
STEFAN ŻEROMSKI
DO SWEGO BOGA
ROZDZIOBIA NAS KRUKI, WRONY
NAKŁAD GEBETHNERAI WOLFFA
WARSZAWA
KRAKÓW
LUBLIN LODŹ POZNAŃ
902418074.003.png
rtt V\
Biblioteka Narodowa
Warszawa
DO SWEGO BOGA
30001008556750
x0r ^
oN-
JA 569.486
CZCIONK. DRUK ZIEON. MŁODZIEŻY, POZNAŃ, POCZTOWA U-15
902418074.004.png
Wąska drożyna przeciska się przez las zwar­
ty, podszyty młodą sośniną, tworząc między
szczytami drzew przedział nieznaczny. Gałęzie
świerków, na których leżą grube, soplami obwie­
szone kiście śniegu, zginają się pod ciężarem nad
tym leśnym przesmykiem, zaledwie oznaczonym
dwiema skibami śniegu, które sanie chłopskie od­
wróciły.
Dzień był marcowy — jasny a mroźny.
Teraz, gdy się na zachodzie rozpościerać za­
czyna półzmierzch błękitny, nawet zaspy, pozata-
czane dokoła pniów, stają się sypkiemi, jak mąka.
Na przedziwnie czystej przestrzeni niebieskiej, jaka
płonie już zorzą wieczorną, las stoi nieruchomo,
niby wielki ejkonostas J ) świątyni greckiej; niezna­
czne podmuchy strącają z wierzchołków drzew
drobniutkie pyły śniegowe i płyną między gałęzia­
mi, po tle purpurowem, jakby poplątane smugi ni­
kłego dymu, wzbijające się z niewidzialnych ka­
dzielnic...
') rosyjski ikonostas — przegroda, czyli zasłona
przed ołtarzem, na której umieszcza się obrazy.
902418074.005.png
\
-
7 -
- 6 -
wi swe pięć morgów odpisał, wnuczki się doczekał,
synowę pochował i pacierze, pod piecem siedząc,
odmawiał już tylko, gdy mu się nagie a niespodzie­
wanie na ruskiego podpisać kazano. Synowi' też,
wnuczce też — całej wsi. Sam arcypop coś do nich
gadał, gdy ich wszystkich do gminy zapędzono.
Wieś się oparła.
Pewnej nocy zimowej wojsko naszło, ludzi wy­
pędziło z chat na szare pole, w mróz trzaskający.
Trzy dni kozaki po chatach obozem stały, bydło
rżnąc i niszcząc mienie, trzy dni ludzie stali z od-
krytemi głowami na polu, na śniegu, do Boga się
modląc. Wreszcie naczelnik wojskowy wielkim się
gniewem zapalił — dawaj bić. Do naga rozbierali
mężczyzn i kobiety, bijąc po kolei, a srogo — aż się
naród całej wsi zawściekł i jął się rozbierać sam,
pod baty kłaść sam, pokotem; — aż się Felków syn
z pięściami podsunął do naczelnika, do Gołowiń-
skiego... Dopiero nasłał sądny dzień!
Bili tego Leona nahajkami na śmierć, w sze­
ściu, szmaty z niego zwlekli, naczelnik ostrogami
grzbiet obnażonemu, na śniegu, we krwi leżącemu
szarpał, wrzeszcząc w zapamiętałości: podpiszyś.
Na nic!
— Ni 1 ), ni, ni... — szeptał tamten.
Cisza tam głucha, nieskończona, śmiertelna...
Drożyną ową idzie stary, zgrzybiały, siwy, jak
gołąb, chłopowina Felek z wnuczką Teofilką; —
poły lichego kożucha za pas zatknął, kij daleko
przed się stawia, szeroko rozkracza nogi, sapie
i kaszle, lecz nie ustaje, choć mu zaczerwienione
oczy łzami zachodzą, choć pot się sączy zmarszcz­
kami zwiędłej, przez wiatr wychłostanej twarzy.
Teofilką staje swemi wielkiemi butami w śladach
dziadowskich, co chwila chuścinę na piersiach za-
więzuje mocniej i, pomimo, że upada ze znużenia,
dotrzymuje staremu kroku. Z trwogą spoglądają
na zorzę, rozniecającą się nad szczytami i spieszą
coraz bardziej. Od czterech dni idą tak, krótko od­
poczywając przy stogach siana i pustych szopach,
nocując po chatach, zdaleka za wsiami stojących,
przebywają pustkowia bezludne, lasy czarne i głu­
che, brną po zaspach głębokich, po lodach rzek
i stawów, śniegiem przyprószonych, pod nogami
dzwoniących — idą leśnemi, dalekiemi a zapadłe-
mi drogami — z pod samego Drohiczyna aż za
Warszawę-miasto... spowiedź „uhopić"... 1 ).
Co roku tak chodzą we dwoje, odkąd na wiarę
cudzą zapisani. Grzesznicy oni wielcy oboje, zdraj­
cy oboje.
Stary Felek jeszcze przed „zbrodniami" syno-
J ) porwać, ukraść
') nie-
902418074.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin