Armer Karl Michael - Pustynny Blues.txt

(29 KB) Pobierz
Karl Michael Armer - Pustynny Blues 

 


   By�a to jedna z typowych dla Arizony stacji benzynowych: du�y dach ocieniaj�cy teren na tyle, by w tym niesamowitym �arze dystrybutory paliwa nie wylecia�y kiedy� w powietrze, oraz - nieco dalej - podobna do zbitego psa, skulona w upalnym s�o�cu, budowla w kszta�cie pude�ka. Ta mizerna szopa sprawia�a jeszcze gorsze wra�enie ni� zadaszenie stacji, ale brak ten mia� zapewne wyr�wna� niemi�osiernie krzykliwy wystr�j malarski. 

   Wolno wjecha�em harleyem pod dach. Zamiast �o��dka mia�em jedn� pulsuj�c� bry��, a mi�nie s�ucha�y w�asnych polece�, wykonuj�c jakie� nieskoordynowane ruchy. Jak�e nienawidzi�em tych opustosza�ych, milcz�cych stacji benzynowych, gdzie nigdy nie mo�na by�o by� pewnym, czy dostanie si� troch� benzyny, czy te� kulk� w plecy. , 

   Zgasi�em silnik i opar�em motocykl na podp�rce. Podczas jazdy ch�odzi� mnie p�d powietrza, teraz �ar uderzy� we mnie niczym nieoczekiwany cios pi�ci�. Rozgrzany piec to lod�wka w por�wnaniu z Arizon� w sierpniu. A zw�aszcza teraz, po tych wszystkich zmianach klimatycznych. 

   Miejsce by�o jak wymar�e. A mo�e to wcale nie by�o z�udzenie? Przecie� na naszej pi�knej, b��kitnej planecie niewielu ju� �y�o ludzi, a tym bardziej tu, w tej dziurze. 

   Nat�y�em s�uch. Wszystko by�o martwe, nawet wiatr. Barwne chor�giewki reklamowe wok� stacji benzynowej, przywodz�ce na my�l olinowanie statku, zwisa�y zwiotcza�e na s�o�cu. Dystrybutory paliwa by�y zardzewia�e i cicho skrzypia�y. W powietrzu unosi� si� sw�d rozgrzanej gumy i benzyny. Na betonowej pod�odze, pomalowanej na sino i pop�kanej w kilku miejscach, widnia�a du�a plama oleju, przeci�ta �ladami opon. Stacja ozdobiona kolorami trawy, kukurydzy i samochodu stra�y po�arnej, mia�a przypomina� swym wygl�dem blokhauz, nie uda�o jej si� jednak wyj�� poza poziom niewielkiego warsztatu. Tu i �wdzie brakowa�o ju� drewnianych listew, wy�oni�y si� natomiast skryte dotychczas pod nimi gotowe elementy z betonu. Okna by�y zamkni�te i tak brudne, �e nie mog�em zobaczy� wn�trza. 

   To wszystko stanowczo mi si� nie podoba�o. Przywodzi�o na my�l tamt� histori� z Nogales, o kt�rej wola�bym zapomnie�. W�a�nie w Nogales u�wiadomi�em sobie po raz pierwszy, na jak� brutalno�� mog� si� zdoby�. Ale win� ponosz� tu owe meksyka�skie miasteczka. Wygl�daj� tak niewinnie ze swymi w�skimi uliczkami i bia�ymi domkami, przed kt�rymi wygrzewaj� si� w s�o�cu psy. Wszystko jest senne i powolne, szybkie s� jedynie no�e. Kiedy wjechali�my do Nogales, by�o nas trzech. Teraz jestem sam. Don i Flowers nie �yj�. 

   Jednego jestem pewien: nie dam si� ju� zwabi� w pu�apk�. Albo wyuczysz si� swojej lekcji, albo zginiesz. Oto zasady obowi�zuj�ce na Dzikim Zachodzie. Zupe�nie jak w kinie, tylko �e tu wszystko jest prawdziwe: krew, b�l, �mier�. Je�eli kto� chcia� sobie z nas za�artowa�, to mu si� uda�o. No bo kto by przypuszcza�, �e rok 2000 b�dzie wygl�da� jak mierny western klasy B? 

   Raptem dobieg� mnie jaki� szmer, a k�tem oka uchwyci�em ruch. By� to u�amek sekundy, ale zd��y�em rzuci� si� na ziemi� i jednocze�nie strzeli�. Kiedy upad�em na twardy beton, w uszach d�wi�cza� mi jeszcze huk wystrza�u. Rozbrzmiewa� jak puszczona na zwolnionych obrotach ta�ma magnetofonowa. Przetoczy�em si� dalej, ogarniaj�c wzrokiem kolejno jaskraw� �cian� stacji, zadaszenie i dystrybutory paliwa. Dziwne, jak bezlito�nie d�u�y si� czas w chwilach najwi�kszego niebezpiecze�stwa. Mo�na sobie wtedy pozwoli� nawet na luksus przemy�lenia tego zjawiska i obserwacji samego siebie - jakby by� to kto� inny. To jeste� ty, Chris, facet, kt�ry toczy si� po ziemi niesko�czenie wolno, pr�buj�c uj�� przed kul�, mkn�c� ku niemu z lufy karabinu. 

   Ale kula nie nadlecia�a. Po chwili podnios�em si� i podszed�em do rogu budynku, aby przekona� si�, do kogo w�a�ciwie strzeli�em. Kiedy zrozumia�em wszystko, zakl��em przez zaci�ni�te z�by i w bezsilnej w�ciek�o�ci kopn��em w �cian� domu. Zastrzeli�em psa, ma�ego pieska, kt�ry po prostu chcia� si� ze mn� pobawi�. By�o to s�odkie stworzenie, kundel o g�stej, szaro - bia�ej sier�ci i brunatnych oczach, gasn�cych z wolna, kiedy patrzy� na mnie ze smutkiem, lecz bez wyrzutu. Wszystkie istoty, ludzie czy zwierz�ta, kiedy ju� u�wiadomi� sobie, �e wkr�tce umr�, maj� w oczach co� niesko�czenie m�drego i dobrego, spojrzenie jakby ju� z innego �wiata. Znam to spojrzenie doskonale, widzia�em je wystarczaj�co cz�sto przez ostatnie sze�� lat. 

   Nachyli�em si� i pog�aska�em mi�kk� sier�� tam, gdzie nie sklei�a jej krew. Przez chwil�, kt�ra znowu zacz�a rozci�ga� si� w niesko�czono��, mrucza�em jakie� banalne s�owa pocieszenia, zbieraj�c wszystkie swe si�y, aby wytrzyma� wzrok psa. 

   W ko�cu wyda� z siebie g��bokie westchnienie i zanim umar�, po�o�y� mi pysk na d�oni. 

   Przebaczy� mi. 

   Wpatrywa�em si� w zw�oki jak urzeczony. Co za bezsensowna �mier�, pomy�la�em. W jakim my �wiecie �yjemy! Najpierw strzelamy, potem dopiero my�limy. Tym razem by� to "tylko" pies, ale kiedy� zabij� cz�owieka. I nie b�dzie to samoobrona, jak si� cz�sto zdarza, lecz omy�ka. By�o to przera�liwie proste, �atwe do wyliczenia statystycznego. Niezbyt pi�kna perspektywa, ale im cz�ciej o tym my�l�, tym bardziej oboj�tniej�. 

   Wreszcie podnios�em wzrok i wtedy ogarn�o mnie przera�enie. W drzwiach stacji benzynowej sta� m�czyzna. W zgi�ciu r�ki trzyma� pistolet maszynowy - tak niedbale, �e zorientowa�em si� momentalnie, i� potrafi obchodzi� si� z broni�. Z pewno�ci� obserwowa� mnie od d�u�szego czasu. 

   Bezradnym gestem wskaza�em na psa. - Chcia�em... - wyj�ka�em - chcia�em tylko... Bardzo mi przykro. - Mnie r�wnie� - odpar� lakonicznie. Po chwili doda�: - To nie by� zwyk�y pies. By� taki... niewinny. 

   S�owo, jakie wypowiedzia�, mia�o w sobie co� egzotycznego, co� bardzo cennego. Niewinno��. Istnia�a kiedy� naprawd�, dawno, dawno temu. 

   - Tak - powiedzia�em. - Rozumiem. 

   - Ach tak? - odpar�, i nie zabrzmia�o to zbyt przyja�nie. 

   A wi�c ta chwila nadesz�a. �lepa uliczka. No exit. Wpi�em wzrok w spust pistoletu maszynowego. Spoczywaj�cy na nim palec wskazuj�cy, drgn�� lekko. 

    - Nigdy nie zabi�bym psa umy�lnie - zapewni�em g�osem nabrzmia�ym od strachu. - Kiedy� i ja mia�em psa. 

   M�czyzna zdj�� palec ze spustu. 

   - No, dobrze - powiedzia�. Zabrzmia�o to tak, jakby dziwi� si� sobie. - Przynajmniej by�o ci przykro, �e go zastrzeli�e�. Twoje szcz�cie. G�o�no odetchn��em z ulg�. 

   - Dzi�ki - powiedzia�em, �miej�c si� histerycznie. Nie uda�o mi si� tego opanowa�. - Dzi�ki - powt�rzy�em. 

   - W porz�dku - odpar� niedbale. 

   Spojrza�em na niego uwa�niej. Mia� na sobie wysokie kowbojskie buty, d�insy i kraciast�, czarno - ��t� koszul�. Z pewno�ci� sko�czy� ju� dwadzie�cia pi�� lat. Pi�kny wiek! 

   Spostrzeg� m�j wzrok i powiedzia�: 

   - Mia�em wtedy dwadzie�cia lat, kiedy to si� sta�o. Jako� mi si� uda�o. 

   - Mia�e� szcz�cie - odpar�em. 

   - To zale�y. - Wskaza� z wahaniem na swoj� pos�pn� stacj� benzynow� i pustkowie, rozci�gaj�ce si� woko�o, a� po horyzont. - W ka�dym razie inaczej wyobra�a�em sobie wtedy swoj� przysz�o��. 

   - Wszyscy wyobra�ali�my j� sobie inaczej, tak s�dz� - odpar�em - ale SNS nic sobie z tego nie robi�. 

   - SNS - wyrzuci� to z siebie, jak gdyby wyplu� co� odra�aj�cego. - Syndrom Nag�ej �mierci. 

   Czy to mo�liwe, �e od chwili, kiedy �w horror zawita� na Ziemi� min�o dopiero sze�� lat? W roku 1994 zjawi�a si� zupe�nie nieoczekiwanie, nowa, wyj�tkowo zara�liwa choroba. Jej skutki by�y niezwykle proste: chory na SNS umiera� w ci�gu dw�ch dni. Nauka stan�a przed zagadk�, kt�rej nie mog�a rozwi�za� mimo gor�czkowych, usilnych stara�. Zarazie nie poddawa�a si� jedynie okre�lona grupa ludzi: ci, kt�rzy nie mieli jeszcze dwudziestu lat, nie ulegali infekcji. Wi�za�o si� to podobno z podzia�em kom�rek oraz zegarem biologicznym, ale jak dot�d by�y to wy��cznie przypuszczenia bezradnych ekspert�w. Koniec nadci�ga� z niezawodn� konsekwencj� spuszczonego ostrza gilotyny: wystarczy�o sze�� miesi�cy, aby wymar�a ca�a doros�a ludzko�� Ziemi. 

   Oczywi�cie znale�li si� kombinatorzy, kt�rzy uznali to za sw� wielk� szans�. M�odzie� do w�adzy! Stworzymy nowy, bardziej ludzki �wiat! Tak brzmia�y ich has�a. Wszystko wyja�ni�o si� jednak szybko samoczynnie, gdy� �wiat, na kt�rym le�� trzy miliardy trup�w, n�kaj� straszliwe epidemie: cholery, d�umy, tyfusu, malarii i wszystkich innych chor�b, jakie tylko mo�na sobie wyobrazi�. A na te choroby my, m�odociani, nie byli�my odporni. Tym razem zmar�o 90% tych, kt�rzy prze�yli poprzednio. W roku 1995 liczba ludno�ci �wiata skurczy�a si� z pi�ciu i p� miliarda do oko�o 200 milion�w. Poniewa� jeszcze wszyscy byli�my m�odzi, brakowa�o wykszta�conych lekarzy, naukowc�w, technik�w. Istnia�a tylko �mier�; jak okiem si�gn�� - �mier�. Totalny ob�z zag�ady. Witamy w �wiecie horroru. Ten program na �ywo dedykuje Pa�stwu przemys� zbrojeniowy Ziemi. 

   By�o raczej pewne, �e wirus SNS wymkn�� si� z laboratorium bojowych �rodk�w chemicznych. Produkt najwy�szej jako�ci: made in Switzerland, stuprocentowo neutralny, gdy� zabija� ka�dego, niezale�nie od ideologii. Mili, dzielni Szwajcarzy. Je�eli kto� nie zgadza si� z twierdzeniem, �e pieni�dze �mierdz�, to znaczy, �e nie sta� jeszcze nigdy przed stosem trup�w - efektem dostawy broni kt�rej� z szacownych firm eksportowo - importowych. 

   Nieznajomy pomy�la� widocznie o tym samym co ja, gdy� na jego twarzy malowa�y si� w�ciek�o�� i smutek. Uczucia, jakie zdradza�a r�wnie� moja twarz. Kiedy zdali�my sobie z tego spraw�, spojrzeli�my na siebie zaskoczeni, a potem - jakby istnia�a mi�dzy nami tajna umowa - uczynili�my co�, czego nie czyniono prawdopodobnie ju� od lat: postanowili�my zaufa� sobie wzajemnie. 

   - Jestem Bill McKendrick - przedstawi� si� nieznajomy, zabezpieczaj�c z powrotem zamek pistoletu maszynowego. 

   - Bardzo mi przyjemnie - odpar�em. - Mam na imi� Chris... - zawaha�em si� przez chwil�, z...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin