Clive Cussler - Z archiwum NUMA - 06 - Bieguny Zaglady.pdf

(1357 KB) Pobierz
Clive Cussler - Z archiwum NUMA - 06 - Bieguny Zaglady
CLIVE CUSSLER
PAUL KEMPRECOS
BIEGUNY ZAGŁADY
Przekład
MACIEJ PINATRA
AMBER 2006
Rip by Sebastian Gawin ásigÑ
PROLOG
Prusy Wschodnie, 1945 rok
Mercedes-Benz 770 W150 Grosser Tourenwagen wa Ŝ ył ponad cztery tony i był opancerzony jak czołg. Ale
siedmioosobowa limuzyna zdawała si ę płyn ąć po warstwie ś wie Ŝ ego ś niegu, gdy sun ę ła bez ś wiateł mi ę dzy polami, które
l ś niły w niebieskawym blasku ksi ęŜ yca.
Kierowca zobaczył ciemny wiejski dom w płytkim zagł ę bieniu terenu i delikatnie nacisn ą ł hamulec. Auto zwolniło do
tempa id ą cego człowieka i zbli Ŝ ało si ę do niskiego budynku z kamieni polnych jak kot podkradaj ą cy si ę do myszy.
Kierowca patrzył uwa Ŝ nie przez zamarzni ę t ą przedni ą szyb ę . Spojrzenie jego niebieskich oczu miało temperatur ę
arktycznego lodu. Dom wygl ą dał na opuszczony, ale człowiek wolał nie ryzykowa ć . Czarn ą karoseri ę samochodu
pomalowano w po ś piechu na biało. Prymitywnie zakamuflowane auto było praktycznie niewidoczne z samolotów
szturmowych, kr ąŜą cych na niebie niczym w ś ciekłe s ę py, ale ledwo uciekło radzieckim patrolom, które wyłaniały si ę ze
ś niegu jak widma. Pociski karabinowe podziurawiły pancerz w wielu miejscach.
Wi ę c kierowca czekał.
M ęŜ czyzna wyci ą gni ę ty na wygodnej tylnej kanapie czterodrzwiowego sedana poczuł, Ŝ e samochód zwalnia. Obudził
si ę , usiadł prosto i zamrugał powiekami.
- Co si ę dzieje? - zapytał. Mówił po niemiecku z w ę gierskim akcentem. Miał zaspany głos.
- Co ś jest nie...
Nocn ą cisz ę rozdarła seria z automatu.
Kierowca wdepn ą ł pedał hamulca. Masywny pojazd zatrzymał si ę z po ś lizgiem pi ęć dziesi ą t metrów od wiejskiego
domu. Kierowca wył ą czył silnik, wzi ą ł z przedniego siedzenia pistolet parabellum kaliber 9 milimetrów. Z drzwi domu
wytoczyła si ę pot ęŜ na posta ć w oliwkowym mundurze i futrzanej czapce Armii Czerwonej.
ś ołnierz ś ciskał rami ę i ryczał jak byk u Ŝą dlony przez pszczoł ę .
- Cholerna faszystowska dziwka! - powtarzał. W jego głosie brzmiały w ś ciekło ść i ból.
Rosjanin wdarł si ę do wiejskiego domu zaledwie kilka minut wcze ś niej. Gospodarze schowali si ę w szafie pod kocem
jak zl ę knione dzieci. ś ołnierz wpakował kul ę w m ęŜ a i spojrzał na Ŝ on ę . Uciekła do kuchni.
Zarzucił bro ń na rami ę i przywołał kobiet ę , kiwaj ą c palcem.
- Frau, komm.
Uspokajaj ą cy wst ę p do gwałtu.
Przesi ą kni ę ty wódk ą mózg nie ostrzegł go, Ŝ e jest w niebezpiecze ń stwie. Kobieta nie wybuchn ę ła płaczem i nie
błagała o lito ść jak inne, które gwałcił i zabijał. Popatrzyła na niego wzrokiem płon ą cym nienawi ś ci ą i zamachn ę ła si ę
no Ŝ em ukrytym za plecami. Celowała w jego twarz. Rosjanin zobaczył błysk stali w blasku ksi ęŜ yca wpadaj ą cym przez
okna i wyci ą gn ą ł przed siebie lew ą r ę k ę , Ŝ eby si ę zasłoni ć . Ale ostrze przeci ę ło r ę kaw i przedrami ę . Powalił kobiet ę na
podłog ę ciosem prawej r ę ki. Znów si ę gn ę ła po nó Ŝ . ś ołnierz wpadł w furi ę i przeci ą ł j ą na pół seri ą z pepeszy.
Stał teraz przed domem i ogl ą dał ran ę . Nie była gł ę boka. Ze skaleczenia ledwo s ą czyła si ę krew. Wyj ą ł z kieszeni
butelk ę z bimbrem. Mocny alkohol złagodził ból ramienia. Rosjanin rzucił pust ą flaszk ę w ś nieg, otarł usta wierzchem
r ę kawicy i poszedł, Ŝ eby doł ą czy ć do swoich towarzyszy. Zamierzał si ę pochwali ć , Ŝ e został ranny w walce z band ą
faszystów.
Po kilku krokach przystan ą ł. Jego czułe ucho wyłowiło odgłosy stygn ą cego silnika samochodowego. Zmru Ŝ ył oczy i
spojrzał na wielk ą szaraw ą plam ę w mroku. Na szerokiej twarzy rosyjskiego chłopa pojawiła si ę podejrzliwo ść . Zdj ą ł z
ramienia pepesz ę i wycelował w niewyra ź ny obiekt. Poło Ŝ ył palec na spu ś cie.
W tym momencie rozbłysły cztery reflektory. Rozległ si ę ryk rz ę dowego, o ś miocylindrowego silnika du Ŝ ej mocy.
Samochód wystartował, zarzucaj ą c tyłem na ś niegu. Rosjanin usiłował uciec, ale koniec ci ęŜ kiego zderzaka trafił go w
nog ę i odrzucił na pobocze drogi.
Mercedes stan ą ł, otworzyły si ę drzwi i wysiadł kierowca. Ruszył przez ś nieg w kierunku Rosjanina. Poły czarnego
skórzanego płaszcza uderzały cicho o jego uda. Był wysokim, ostrzy Ŝ onym na je Ŝ a blondynem o poci ą głej twarzy z
zapadłymi policzkami. Mimo mrozu nie miał na głowie czapki.
Przykucn ą ł obok le Ŝą cego.
- Jeste ś cie ranni, towarzyszu? - zapytał po rosyjsku. W jego głosie brzmiało nieszczere współczucie lekarza.
ś ołnierz j ę kn ą ł. Nie mógł uwierzy ć , Ŝ e ma takiego pecha. Najpierw ta niemiecka suka z no Ŝ em, a teraz to.
- Kurwa ma ć ! - zakl ą ł za ś linionymi ustami. - Jasne, Ŝ e jestem ranny! Wysoki m ęŜ czyzna zapalił papierosa i wło Ŝ
Rosjaninowi mi ę dzy wargi.
- W tym domu kto ś jest?
ś ołnierz zaci ą gn ą ł si ę ę boko i wypu ś cił dym nosem. Podejrzewał, Ŝ e obcy jest oficerem politycznym. W armii roiło
si ę od nich.
- Dwoje faszystów - odparł. - M ęŜ czyzna i kobieta.
Obcy wszedł do wiejskiego domu. Po chwili wrócił i znów przykucn ą ł obok Ŝ ołnierza.
- Co si ę stało?
- Zastrzeliłem Niemca. Ta faszystowska suka rzuciła si ę na mnie z no Ŝ em.
M ęŜ czyzna poklepał Rosjanina po ramieniu.
- Dobra robota. Jeste ś cie tu sami?
ś ołnierz warkn ą ł jak pies w obronie swojej ko ś ci.
- Nie dziel ę si ę moimi łupami ani kobietami.
- Z jakiej jednostki jeste ś cie?
- Z Jedenastej Armii Gwardyjskiej generała Galickiego - odrzekł z dum ą Ŝ ołnierz.
- To wy zaatakowali ś cie przygraniczny Nemmersdorf? Rosjanin wyszczerzył z ę by,
- Rozwalili ś my faszystów w ich stodołach. M ęŜ czyzn, kobiety i dzieci. Szkoda, Ŝ e nie słyszeli ś cie, jak te niemieckie
ś winie błagały o lito ść .
Wysoki m ęŜ czyzna skin ą ł głow ą .
- Dobrze si ę spisali ś cie. Mog ę was zabra ć do waszych towarzyszy. Gdzie oni s ą ?
- Niedaleko. Przygotowuj ą si ę do nast ę pnej ofensywy na zachód. M ęŜ czyzna popatrzył w kierunku odległej linii drzew.
Dudnienie czołgów T-34 przypominało daleki grzmot.
- A gdzie s ą Niemcy?
- Te ś winie uciekaj ą , Ŝ eby ratowa ć Ŝ ycie. - ś ołnierz zaci ą gn ą ł si ę papierosem. - Niech Ŝ yje Matka Rosja.
- Wła ś nie - przytakn ą ł wysoki m ęŜ czyzna. - Niech Ŝ yje Matka Rosja. Si ę gn ą ł pod płaszcz, wyj ą ł parabellum i
przystawił luf ę do skroni rannego. - Auf Wiedersehen, towarzyszu.
Padł strzał. Człowiek w skórzanym płaszczu schował dymi ą cy pistolet do kabury i wrócił do samochodu. Kiedy
wsiadał za kierownic ę , z tylnej kanapy dobiegł ochrypły okrzyk:
- Zabił pan tego Ŝ ołnierza z zimn ą krwi ą !
Ciemnowłosy pasa Ŝ er miał około trzydziestu pi ę ciu lat i urod ę amanta filmowego. Zmysłowe usta zdobił cienki
w ą sik. Ale jego szare oczy płon ę ły gniewem.
- Po prostu pomogłem kolejnemu Iwanowi po ś wi ę ci ć Ŝ ycie ku chwale Matki Rosji - odrzekł po niemiecku kierowca.
- Rozumiem, Ŝ e jest wojna - powiedział pasa Ŝ er napi ę tym głosem - ale nawet pan musi przyzna ć , Ŝ e Rosjanie to te Ŝ
ludzie. Jak my.
- Owszem, profesorze Kovacs, jeste ś my bardzo podobni do siebie. Popełniali ś my potworne zbrodnie na ich narodzie i
teraz si ę mszcz ą .
Kierowca opowiedział o przera Ŝ aj ą cej masakrze w Nemmersdorfie.
- Współczuj ę tamtym ludziom - odrzekł cicho Kovacs - ale to, Ŝ e Rosjanie zachowuj ą si ę jak zwierz ę ta, nie oznacza, Ŝ e
reszta ś wiata musi si ę posuwa ć do barbarzy ń stwa.
Kierowca westchn ą ł ci ęŜ ko.
- Front jest za tamtymi wzgórzami. Je ś li chce pan podyskutowa ć o tym ze swoimi rosyjskimi przyjaciółmi, prosz ę
bardzo. Nie b ę d ę pana zatrzymywał.
Profesor zamkn ą ł si ę w sobie jak ostryga.
Kierowca spojrzał w lusterko wsteczne i zachichotał pod nosem.
- M ą dra decyzja - pochwalił, wyj ą ł papierosa i pochylił si ę nisko, Ŝ eby osłoni ć płomie ń zapałki. - Pozwoli pan, Ŝ e
wyja ś ni ę , jaka jest sytuacja. Armia Czerwona przekroczyła granic ę i przenikn ę ła przez niemieckie linie. Prawie wszyscy
mieszka ń cy tej pi ę knej okolicy zostawili swoje gospodarstwa i uciekli. Nasi dzielni Ŝ ołnierze osłaniaj ą odwrót i walcz ą o
własne Ŝ ycie. Rosjanie maj ą nad nami dziesi ę ciokrotn ą przewag ę w ludziach i sprz ę cie. P ę dz ą w kierunku Berlina i
odcinaj ą nam wszystkie l ą dowe drogi na zachód. Miliony ludzi posuwaj ą si ę w stron ę wybrze Ŝ a, bo uciec mo Ŝ na tylko
przez morze.
- Niech Bóg ma nas wszystkich w opiece - powiedział profesor.
- Wygl ą da na to, Ŝ e Bóg ewakuuje Prusy Wschodnie. Mo Ŝ e si ę pan uwa Ŝ a ć za szcz ęś ciarza - odrzekł wesoło kierowca.
Cofn ą ł samochód, wrzucił bieg i omin ą ł ciało Rosjanina. - Jest pan ś wiadkiem tworzenia historii.
* * *
Mercedes ruszył na zachód i wjechał na ziemi ę niczyj ą mi ę dzy nacieraj ą cymi Rosjanami i wycofuj ą cymi si ę
Niemcami. P ę dził drogami, mijał opuszczone wsie i gospodarstwa. Zimowy krajobraz sprawiał surrealistyczne wra Ŝ enie.
Zatrzymali si ę tylko raz, Ŝ eby dola ć benzyny z kanistrów w baga Ŝ niku i załatwi ć swoje potrzeby fizjologiczne.
Na ś niegu zacz ę ły si ę pojawia ć koleiny. Niedługo potem samochód dogonił kolumn ę uciekinierów. Strategiczny
odwrót stał si ę druzgoc ą c ą kl ę sk ą . Wojskowe ci ęŜ arówki i czołgi brn ę ły w ś ród padaj ą cego ś niegu w posuwaj ą cej si ę
wolno rzece Ŝ ołnierzy i cywilów.
Szcz ęś liwcy jechali na traktorach lub wozach konnych. Inni szli pieszo, ci ą gn ą c wózki z dobytkiem. Wielu uciekało
tylko w jednym ubraniu na grzbiecie.
Mercedes jechał poboczem, opony o gł ę bokim bie Ŝ niku wgryzały si ę w ś nieg. W ko ń cu wyprzedził czoło kolumny. O
ś wicie zabłocony samochód dowlókł si ę do Gdyni niczym nosoro Ŝ ec szukaj ą cy schronienia w zaro ś lach.
Niemcy okupowali miasto od tysi ą c dziewi ęć set trzydziestego dziewi ą tego roku. Wysiedlili pi ęć dziesi ą t tysi ę cy
Polaków i nazwali ruchliwy port morski Gotenhafen, nawi ą zuj ą c do Gotów. Zamienili go w baz ę marynarki wojennej,
głównie okr ę tów podwodnych. Uruchomili tam oddział kilo ń skiej stoczni, który budował nowe U-Booty. Ich załogi,
szkolone na pobliskich wodach, wyruszały na Atlantyk zatapia ć alianckie statki i okr ę ty.
Na rozkaz admirała Karla Dönitza w Gdyni zgromadzono flotyll ę ewakuacyjn ą . Składała si ę z luksusowych
niemieckich transatlantyków, frachtowców, kutrów rybackich i prywatnych jachtów. Dönitz chciał uratowa ć swoich
podwodniaków i cały personel marynarki wojennej, Ŝ eby mogli dalej walczy ć . Zamierzano przetransportowa ć na zachód
ponad dwa miliony wojskowych i cywilów.
Mercedes torował sobie drog ę przez miasto. Od Bałtyku d ą ł lodowaty wiatr i niósł tumany zmro Ŝ onych płatków
ś niegu. Mimo zimna ulice były zatłoczone jak w lecie. Uciekinierzy brn ę li przez zaspy w daremnym poszukiwaniu
schronienia. Do punktów Ŝ ywienia stały długie kolejki głodnych ludzi, czekaj ą cych na kromk ę chleba lub misk ę gor ą cej
zupy.
Uchod ź cy wylewali si ę z dworca kolejowego i doł ą czali do tłumów pieszych. Opatulone postacie przypominały
dziwne stworzenia ś nie Ŝ ne. Dzieci wieziono na sankach.
Mercedes mógł rozwin ąć pr ę dko ść do stu siedemdziesi ę ciu kilometrów na godzin ę , ale wkrótce utkn ą ł w korku.
Ci ęŜ ki stalowy zderzak nie zdołał odsun ąć ludzi na boki. Sfrustrowany ś limaczym tempem jazdy kierowca zatrzymał
samochód. Wysiadł i otworzył tylne drzwi.
- Chod ź my, profesorze - powiedział i potrz ą sn ą ł swoim pasa Ŝ erem. - Czas na spacer.
Zostawił mercedesa na ś rodku ulicy i zacz ą ł si ę przedziera ć przez tłum. Trzymał profesora mocno za rami ę , krzyczał
do ludzi, Ŝ eby zrobili mu przej ś cie, i odpychał ich, je ś li nie usuwali si ę szybko z drogi.
W ko ń cu dotarli do portu. Zebrało si ę tam ponad sze ść dziesi ą t tysi ę cy uciekinierów. Ka Ŝ dy miał nadziej ę dosta ć si ę
na pokład którego ś ze statków, stoj ą cych rz ę dem przy pirsach lub zakotwiczonych przy brzegu.
Kierowca popatrzył na to z ponurym u ś miechem.
- Niech pan si ę dobrze przyjrzy, profesorze. Wszyscy religioznawcy s ą w bł ę dzie. Sam pan widzi, Ŝ e w piekle jest
zimno, nie gor ą co.
Kovacs nie miał ju Ŝ w ą tpliwo ś ci, Ŝ e znalazł si ę w r ę kach szale ń ca. Zanim zd ąŜ ył odpowiedzie ć , kierowca znów
poci ą gn ą ł go za sob ą . Omijali za ś nie Ŝ one namioty z koców, tabuny wygłodniałych koni, porzuconych przez wła ś cicieli, i
sfory bezpa ń skich psów. Na nabrze Ŝ ach roiło si ę od wozów. Na rz ę dach noszy le Ŝ eli ranni Ŝ ołnierze, przywiezieni
poci ą gami sanitarnymi ze wschodu. Ka Ŝ dego trapu pilnowali uzbrojeni wartownicy i zawracali nieupowa Ŝ nionych
pasa Ŝ erów.
Kierowca przecisn ą ł si ę na pocz ą tek kolejki. ś ołnierz w hełmie uniósł karabin i zagrodził mu drog ę . Kierowca
podsun ą ł mu pod nos dokument napisany gotykiem. Wartownik przeczytał tre ść , wypr ęŜ ył si ę na baczno ść i wskazał
kierunek.
Profesor stał bez ruchu. Obserwował, jak kto ś na pokładzie zakotwiczonego statku rzuca tobołek w tłum na pirsie.
Rzucił za blisko i tobołek wpadł do wody. W tłumie rozległ si ę płacz.
- Co si ę dzieje? - zapytał profesor. Wartownik ledwo zerkn ą ł w stron ę zamieszania.
- Na statki s ą wpuszczani uchod ź cy z niemowl ę tami. Potem rzucaj ą dzieci na dół, Ŝ eby mogli wej ść nast ę pni. Czasami
nie trafiaj ą i niemowlaki l ą duj ą w wodzie.
- Przera Ŝ aj ą ce. - Wzdrygn ą ł si ę profesor.
ś ołnierz wzruszył ramionami.
- Lepiej niech pan ju Ŝ idzie. Jak tylko przestanie pada ć ś nieg, czerwoni wy ś l ą tu bombowce. Powodzenia. - Uniósł
karabin, Ŝ eby zatrzyma ć nast ę pn ą osob ę w kolejce.
Magiczny dokument pozwolił Kovacsowi i kierowcy min ąć dwóch oficerów SS o wygl ą dzie twardzieli, którzy szukali
m ęŜ czyzn zdolnych do słu Ŝ by na froncie. Profesor i jego opiekun dotarli w ko ń cu do trapu promu zatłoczonego rannymi
Ŝ ołnierzami. Kierowca znów pokazał pismo wartownikowi, który kazał im wej ść szybko na pokład.
* * *
Kiedy przeładowany prom odpływał od nabrze Ŝ a, obserwował go m ęŜ czyzna w mundurze korpusu medycznego
marynarki wojennej. Pomagał transportowa ć rannych na pokład, a potem przedostał si ę przez tłum na złomowisko
statków.
Wspi ą ł si ę na wrak kutra rybackiego i zszedł pod pokład. Wyj ą ł z szafki w kuchni radio na korbk ę , uruchomił je i
wymamrotał kilka zda ń po rosyjsku. Wysłuchał odpowiedzi w ś ród trzasków zakłóce ń , schował radio i wrócił na nabrze Ŝ e
promowe.
* * *
Prom wioz ą cy Kovacsa i jego towarzysza podpłyn ą ł do statku, który stał w pewnej odległo ś ci od nabrze Ŝ a, Ŝ eby na
pokład nie zakradli si ę zdesperowani uchod ź cy. Gdy prom okr ąŜ ał dziób statku, profesor spojrzał w gór ę . Na szarym
kadłubie widniała nazwa Wilhelm Gustloff, namalowana gotyckimi literami.
Opuszczono trap i wniesiono na statek rannych. Potem na pokład wspi ę li si ę pozostali pasa Ŝ erowie promu.
U ś miechali si ę z ulg ą i odmawiali modlitwy dzi ę kczynne. Zaledwie kilka dni rejsu dzieliło ich od niemieckiej ojczyzny.
Nikt z uszcz ęś liwionych pasa Ŝ erów nie mógł wiedzie ć , Ŝ e wła ś nie weszli do pływaj ą cego grobowca.
* * *
Kapitan Sasza Marinesko patrzył ze zmarszczonym czołem przez peryskop okr ę tu podwodnego S-13.
Nic.
ś adnego niemieckiego transportu w polu widzenia. Szare morze było puste jak kieszenie marynarza wracaj ą cego z
przepustki. Nawet Ŝ adnej n ę dznej łodzi wiosłowej do ostrzelania. Kapitan pomy ś lał o dwunastu torpedach na pokładzie
swojego okr ę tu i poczuł, Ŝ e ogarnia go w ś ciekło ść .
Dowództwo radzieckiej marynarki wojennej twierdziło, Ŝ e ofensywa Armii Czerwonej na Gda ń sk spowoduje masow ą
ewakuacj ę drog ą morsk ą . S-13 był jednym z trzech okr ę tów podwodnych, które dostały rozkaz, Ŝ eby czeka ć na
spodziewany exodus z Kłajpedy, gdzie jeszcze utrzymywali si ę Niemcy.
Kiedy Marinesko dowiedział si ę , Ŝ e to miasto zostało zdobyte, wezwał swoich oficerów. Poinformował ich, Ŝ e
postanowił popłyn ąć w kierunku Zatoki Gda ń skiej, gdzie jest wi ę ksze prawdopodobie ń stwo napotkania konwojów
ewakuacyjnych.
Nikt si ę nie sprzeciwił. Oficerowie i załoga dobrze wiedzieli, Ŝ e od powodzenia tej operacji mo Ŝ e zale Ŝ e ć to, czy po
powrocie b ę d ą witani jako bohaterowie, czy dostan ą bilety w jedn ą stron ę na Syberi ę .
Kilka dni wcze ś niej kapitan podpadł policji politycznej, NKGB. Opu ś cił baz ę bez pozwolenia. Zabawiał si ę z
dziwkami, gdy drugiego stycznia przyszedł rozkaz Stalina, Ŝ eby flota podwodna wypłyn ę ła na Bałtyk zatapia ć konwoje
nieprzyjaciela. Ale kapitan balował trzy dni w burdelach i barach w fi ń skim mie ś cie portowym Turku. Wrócił na okr ę t
dzie ń po terminie wyj ś cia S-13 w morze.
Czekali na niego ludzie z NKGB. Stali si ę jeszcze bardziej podejrzliwi, kiedy powiedział, Ŝ e nie pami ę ta szczegółów
swojej pijackiej wyprawy. Marinesko był twardym, pewnym siebie podwodniakiem, odznaczonym orderami Lenina i
Czerwonego Sztandaru. W ś ciekł si ę , gdy oskar Ŝ ono go o szpiegostwo i dezercj ę .
Jego dowódca współczuł mu i opó ź niał decyzj ę o postawieniu go przed s ą dem wojennym. Ukrai ń ska załoga S-13
podpisała petycj ę o przywrócenie kapitana do słu Ŝ by na okr ę cie. Dowódca wiedział, Ŝ e ta demonstracja zwykłej lojalno ś ci
zostanie uznana za bunt. W nadziei na rozładowanie niebezpiecznej sytuacji wysłał okr ę t w morze do czasu, a Ŝ zapadnie
decyzja o procesie.
Marinesko liczył na to, Ŝ e je ś li zatopi do ść niemieckich statków, on i jego ludzie unikn ą surowej kary.
Nie zawiadomił dowództwa marynarki wojennej o swoim planie, lecz wzi ą ł po cichu kurs na Zatok ę Gda ń sk ą . S-13
oddalał si ę od wyznaczonej trasy patrolu i zbli Ŝ ał nieuchronnie do miejsca spotkania z niemieckim liniowcem.
* * *
Friedrich Petersen, siwowłosy kapitan „Gustloffa”, spacerował tam i z powrotem po swojej kajucie. Wygl ą dał tak,
jakby miał zaraz eksplodowa ć . Nagle przystan ą ł i rzucił w ś ciekłe spojrzenie młodszemu m ęŜ czy ź nie w nieskazitelnym
mundurze sił podwodnych.
- Pozwol ę sobie przypomnie ć panu, komandorze Zahn, Ŝ e to ja jestem kapitanem tego statku i odpowiadam za
bezpiecze ń stwo tej jednostki i wszystkich na jej pokładzie.
Komandor Wilhelm Zahn si ę gn ą ł w dół i podrapał za uchem Hassana, du Ŝ ego owczarka alzackiego.
- A ja pozwol ę sobie przypomnie ć panu, kapitanie, Ŝ e od tysi ą c dziewi ęć set czterdziestego drugiego roku „Gustloff”
znajduje si ę pod moim dowództwem jako pływaj ą ca baza sił podwodnych. Ja tu jestem starszy stopniem. I zapomina pan
o przysi ę dze, Ŝ e nie b ę dzie pan dowodził Ŝ adnym statkiem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin