Zygadło Joanna - Rak jak ośmiornica.doc

(48 KB) Pobierz
Rak jak ośmiornica

Rak jak ośmiornica

Joanna Zygadło

 

Błękitna wstążka, Nr 17

 

 

O roli psychologii w leczeniu nowotworów mówi Alicja Widera - psycholog kliniczny z I Kliniki Chirurgii Ogólnej CM Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

 

 

Czy istnieją psychiczne uwarunkowania choroby nowotworowej? Innymi słowy, czy psychologia wyróżnia typy psychiczne bardziej podatne na zachorowanie?

 

Mówi pani o czymś, co określa się jako nurt psychosomatyczny w psychologii. Już w latach 30. ubiegłego stulecia prowadzono badania, poszukując powiązań pomiędzy profilem osobowości a skłonnością do zapadania na określone choroby. Nie znaleziono ścisłych zależności. Jednak wyniki otrzymane w różnych badaniach z użyciem wielu technik pozwalają na wyciągnięcie pewnych ogólnych wniosków. Mogą istnieć określone cechy osobowości, które w połączeniu z innymi czynnikami ryzyka zwiększają prawdopodobieństwo wystąpienia choroby nowotworowej.

 

A jednak daje się dostrzec jakiś wspólny mianownik?

 

Istnieją główne rysy osobowości charakterystyczne dla przeważającej części pacjentów nowotworowych. U osób, które zachorowały na nowotwór, można zauważyć większą skłonność do poświęcania się, „dawania” siebie innym. To ludzie przeżywający ból w środku, niewyrażający emocji na zewnątrz. Przez znajomych i bliskich postrzegani są jako niekonfliktowi, dobroduszni, altruistyczni. W swoim życiu często doznawali strat emocjonalnych, przeżywali odejście bądź śmierć kogoś bliskiego, np. rodzica w dzieciństwie, lub odczuwali, że rodzice faworyzują rodzeństwo. Osoby te, wspominając przeszłość, mówią, że to nie one, ale rodzeństwo było przez rodziców bardziej faworyzowane, dostawało więcej zabawek, pochwał itp. Mają poczucie ujemnego bilansu życia - poczucie, że są bankrutami, ponieważ tyle dali, nic w zamian nie otrzymując. Bezsilni, bezradni, skłonni są użalać się nad sobą, ale również dręczyć siebie. Długo potrafią chować urazę, trudno jest im wybaczać. Charakterystyczny bywa również moment ujawnienia się choroby nowotworowej, nasilenia jej objawów. Zwykle objawia się ona po jakiejś traumie, śmierci kogoś bliskiego, zwolnieniu z pracy itd. Stres wywołany takimi wydarzeniami doprowadza do przeciążenia ustroju na poziomie psychicznym i biologicznym. Dochodzi do załamania możliwości zaradczych organizmu. Jednak to nie stres powoduje, że jesteśmy gorzej przystosowani, istotne jest to, czy potrafimy sobie z nim radzić. Nie ma przecież możliwości życia bez stresu.

 

A jak prawidłowo radzić sobie ze stresem?

 

Istnieje wiele sposobów i technik, których przedstawienie stanowi odrębny temat. Aby przybliżyć to zagadnienie, posłużę się przykładem. W obliczu np. egzaminu odczuwamy tremę. Zjawisko powszechne. Gdy trema jest umiarkowana, mobilizuje do działania i pokonywania trudności, gdy okazuje się paraliżująca, działa destrukcyjnie na nasze samopoczucie, funkcjonowanie i samoocenę.
Dlatego w radzeniu sobie ze stresem ważne jest, by umieć redukować poziom nadmiernego napięcia wywołanego emocjami. A u podstaw naszych emocji leżą przekonania bazujące na posiadanej przez nas wiedzy. Ważne jest poszukiwanie adekwatnych informacji, u wiarygodnego źródła, weryfikowanie własnych opinii, wyobrażeń. Nigdy nie można tracić nadziei na pomyślne rozwiązanie problemu.

 

Skoro na nowotwór podatne są osoby altruistyczne, czy wynika z tego, że lepiej być zimnym draniem?

 

Właśnie w tworzeniu takich „typów psychologicznych”, bardziej predestynowanych do zachorowania na nowotwory, dostrzegam niebezpieczeństwo podobnych reakcji. Człowiek może bowiem pomyśleć, że skoro ja taki jestem, to niechybnie będę mieć raka! Czyli lepiej być przebojowym egoistą, nieczułym małpiszonem, skupionym na sobie brutalem. Nie patrzeć na nikogo, tylko iść do przodu. Otóż nic podobnego.
Niesienie pomocy innym, altruizm, współczucie, empatia to wspaniałe cechy. Nie wolno nam z nich rezygnować. Powinniśmy nauczyć się żyć inaczej: bądźmy empatyczni i altruistyczni, ale także pamiętajmy o sobie. Życie nie polega na tym, żeby stale coś dawać światu, zapominając o sobie.

 

Psychoterapia polega na doszukiwaniu się w życiu pacjenta jakichś przyczyn choroby?

 

Chodzi nie tyle o znalezienie przyczyn zachorowania, bo te mogą być wielorakie. Poza tym mogą wywołać u pacjenta poczucie winy za zaniedbania. Jednym z elementów psychoterapii jest szukanie odpowiedzi na pytanie, jak choroba zmieniła moje życie. Bywa, że właśnie w chorobie pacjenci zaczynają dostrzegać własne potrzeby lub otrzymywać to, czego potrzebują - na przykład uwagę i troskę ze strony najbliższych, mają wreszcie więcej czasu dla siebie. W terapii pokazujemy pacjentowi, jak realizować swoje potrzeby w sposób bardziej zdrowy. „Wydobywamy” jego systemy przekonań, po to, by przy naszej pomocy dokonał ich przeglądu i modyfikacji. Uczymy pacjenta technik redukujących napięcie psychofizyczne i umożliwiających wykorzystywanie wyobraźni w walce z nowotworem.
Można się zastanawiać, czy u podłoża choroby nie leżą czynniki autodestrukcyjne, na poziomie psychicznym, czy nie jest to jakaś forma autoagresji. Można snuć dywagacje na poziomie psychoanalitycznym. Przyznam, że jestem daleka od takich metod. W swoim postępowaniu terapeutycznym skupiam się na tym, co dzieje się tu i teraz.

 

Czy nowotwór można pokonać siłą woli?

 

Na pewno jest to ogromny sprzymierzeniec w walce z nowotworem. Wiara w wyzdrowienie, chęć wyzdrowienia, nadzieja, wola walki, przekonanie, iż powrót do zdrowia jest możliwy, stanowią ważny oręż w batalii o życie pacjenta. Carl Simonton, lekarz onkolog z USA stworzył metodę psychoterapii z powodzeniem stosowaną u pacjentów nowotworowych. Stanowi ona uzupełnienie tradycyjnych metod leczenia. Badania wykazały, iż w grupie pacjentów, u których zastosowano tę metodę, długość przeżycia była dwukrotnie większa niż w grupie osób leczonych wyłącznie metodami tradycyjnymi. Lepsza była też jakość życia tych chorych oraz krótszy czas powrotu do zdrowia. Simonton udowodnił zależność między ciałem i stanem umysłu. Wpływ przeżywanych emocji na reakcje organizmu na poziomach fizjologicznym, hormonalnym i immunologicznym potwierdza niedawno wyodrębniona dziedzina wiedzy: psychoneuroimmunologia. Jest szereg przykładów osób, które stosowały się do zaleceń tej metody. I to z powodzeniem. Chociażby Lance Armstrong, który po raz kolejny wygrał Tour de France (25 lipca 2004 roku Lance Armstrong przeszedł do historii kolarstwa jako pierwszy zawodnik, który sześć razy z rzędu wygrał „Wielką Pętlę”. Armstrong choruje na raka jądra. Amerykański kolarz stoczył bohaterską walkę o życie i powrót do sportu - przyp. J.Z.).
Jeżeli pacjent wątpi w skuteczność leczenia, to sam wprowadza informację, że terapia nie ma sensu. Następuje demobilizacja ustroju, i to na poziomie nie tylko psychicznym, ale również somatycznym. Taka postawa nie ułatwia lekarzom zadania.

 

W wypadku osób nieuleczalnie chorych psychoterapia pomaga też pogodzić się ze śmiercią.

 

Jeżeli wyczerpiemy możliwości ratowania życia chorego, możemy złagodzić stres związany ze świadomością nadchodzącego kresu. To też istotne. Psychoterapia chorób nowotworowych polega również na „nauczeniu” pacjenta umierania. Osoba nieuleczalnie chora powinna mieć w sobie zgodę na to, że odchodzi. Przyjmie to z mniejszym sprzeciwem, łagodniej, ze spokojem, akceptacją świata i wszystkich wokół. Bez pretensji do Boga. To przecież jeden z etapów życia. Od chorego może w pewnym stopniu zależeć, jak będzie on wyglądał. Takie jest również zadanie psychoterapii: przygotować na nadejście śmierci, jeżeli jest ona nieuchronna.

 

A czy można nie przyjąć do wiadomości informacji, że ma się raka?

 

Oczywiście, jest to jakaś forma obrony. Obrony przed ogromnym napięciem, lękiem i przerażeniem. Pacjenci często stosują mechanizm zaprzeczania, zwłaszcza na początku leczenia, lub racjonalizują objawy. Bywa, iż podejmują działania mające potwierdzić, że lekarz się mylił. Szukają innego lekarza, powtarzają, weryfikują badania diagnostyczne. Są i tacy, do których diagnoza „nie dociera”, ale którzy poddają się leczeniu. Trudno wówczas, wręcz nie należy brutalnie rozbijać owej obrony, zwłaszcza jeżeli lekarz nie ma pacjentowi zbyt wiele do zaoferowania. Te mechanizmy obronne mogą pomóc przystosować się do sytuacji wówczas, gdy nie zniechęcają pacjenta do poddania się leczeniu. Pacjent mówi: jestem chory, ale się leczę. Informacja, że ma nowotwór, nie jest mu potrzebna, broni się przed nią, nie chce jej. Kto wie, może gdyby w to uwierzył, to by się poddał? W naszym społeczeństwie panuje bowiem przekonanie, że nowotwór jest chorobą nieuleczalną, śmiertelną, której zawsze towarzyszy ogromny ból. A przecież chorego z rakiem, jeśli jest odpowiednio wcześnie wykryty, można wyleczyć.

 

Rak to w Polsce...

 

...choroba, o której mówi się coraz częściej i coraz głośniej. Duża w tym zasługa środków masowego przekazu. I dobrze, że tak się dzieje. W ten sposób przybliżamy społeczeństwu ten problem, wyjaśniamy jego istotę, jednocześnie wskazując na możliwości diagnostyczne i terapeutyczne. Rak przestaje być czymś nieznanym. A boimy się właśnie tego, czego nie znamy.

 

Jednym słowem, o chorobie powinno się mówić otwarcie?

 

To nie jest kwestia tego, czy o pewnych rzeczach mówić pacjentowi czy też nie, ale jak o tym mówić. Według zasady primum non nocere, czyli po pierwsze nie szkodzić. Lekarz jest zobligowany do poinformowania pacjenta o diagnozie, skutkach i szansach leczenia. Informacja ma być impulsem do jego podjęcia. Dlatego ważne jest, by wskazywać na możliwości i szanse terapii. Zdarzają się pacjenci, którzy bardzo długo zaprzeczają postawionej diagnozie. Nie dopuszczają do wiadomości, że jest to nowotwór. Używają określeń: „stan zapalny”, „guzek”, o chemioterapii mówią: „kroplówki”. Często sam pacjent wskazuje, ile i co chce wiedzieć. Kiedy pyta: „Nie mam raka, prawda?”, to znaczy, że nie chce potwierdzenia. Co nam, lekarzom, da poinformowanie chorego, że cierpi na nowotwór, skoro on sam nie chce przyjąć takiej wiadomości? I na czym nam zależy: czy na spokoju własnego sumienia, że na pewno powiedzieliśmy wszystko, czy też na dobru pacjenta? Kiedy u chorego budzą się mechanizmy obronne, nie należy ich niszczyć, bo to może wyrządzić jeszcze większą krzywdę. Jeśli poddaje się go zabiegom, które mają doprowadzić do zdrowia, to wszystko w porządku. Amerykański styl, żeby każdemu mówić prawdę prosto z mostu, nie zawsze przystaje do polskich warunków. Nasze społeczeństwo nie jest do tego przygotowane. Oczywiście, są pacjenci, którzy lubią jasne sytuacje, i taka informacja im pomaga.

 

Czy wizualizowanie, personifikowanie nowotworu pomaga w jego leczeniu?

 

Tak, to jeden z elementów terapii - radzenie sobie z nowotworem na poziomie psychicznym.
Uczymy pacjenta relaksacji i wizualizacji (wyobrażania sobie) swojej choroby. Jest to tak zwana praca z wyobraźnią. Pacjenci mają różne pomysły, na przykład wyobrażają sobie nowotwór jako ośmiornicę, widzą, jak chemioterapia „bombarduje” raka jakimiś pociskami albo że wysysa z niego soki, że promieniowanie go wysusza albo że nowotwór jest podtruwany i ginie.

 

Pacjent, który pokonał raka, do końca życia żyje ze stygmatem choroby?

 

Pacjent, który w młodości miał problemy z kolanem z powodu kontuzji i czasami odczuwał w tymże kolanie dolegliwości bólowe, uważał to za normalne i niegroźne. Po rozpoznaniu i leczeniu choroby nowotworowej pojawiające się bóle może interpretować jako przerzut choroby. Pacjenci mają w sobie lękową gotowość do interpretowania wszelkich późniejszych dolegliwości w tych kategoriach. Obawiają się wznowy. Dlatego ważne są okresowe badania kontrolne - po to, by wykluczyć takie rozpoznanie i uspokoić daną osobę lub szybko podjąć leczenie i przeciwdziałać dalszemu rozwojowi choroby. Jednak w pacjentach takie wizyty zawsze budzą szereg lęków, obaw i wspomnień. Ważne, by umieli radzić sobie z własnymi emocjami. Takich umiejętności nabywają podczas psychoterapii.

 

Czy osoby po leczeniu nowotworowym chętniej poddają się badaniom kontrolnym od ludzi zdrowych?

 

Czy chętnie? Nie ujęłabym tego w ten sposób. Raczej lepiej od zdrowych rozumieją zasadność i konieczność takich badań, nawet gdy obecnie nic im nie dolega. Ludzie zdrowi często nie mają motywacji do poddawania się badaniom profilaktycznym, dopóki nie zaobserwują u siebie niepokojących symptomów. A wiadomo, że są choroby nowotworowe, które dają objawy dopiero w zaawansowanym stadium rozwoju. Mass media wiele zrobiły już w kwestii propagowania profilaktyki i zachęcania do poddawania się badaniom. Nie mniej jednak im wciąż pozostało jeszcze do zrobienia, gdyż ludzie mają ogromne opory przed poddaniem się na przykład badaniu kolonoskopowemu. Źle pojmowane poczucie wstydu bywa silniejsze niż względy racjonalne.

 

Kiedyś słyszałam opinię pacjenta, że choroba pomogła mu na nowo odkryć piękno świata, uroki życia.

 

Takie reakcje nie są wcale rzadkie. Choroba może uczyć cieszenia się każdą chwilą. Człowiek zdrowy na ogół nie myśli, że może zachorować, skupia się na zupełnie innych wartościach: pracy, karierze lub toczy swoje „prywatne wojny”. Często jest tak zagoniony, że nie zauważa siebie, swojej rodziny, nie widzi, jak rosną jego dzieci. Choroba dokonuje przewartościowań w życiu. Powoduje, że pacjenci zwalniają bieg (wreszcie mają na to czas), rozglądają się dookoła. Zaczynają dostrzegać piękno przyrody, bardziej cenić życie.

 

Czego nauczyła się pani od chorych?

 

Wielu rzeczy, między innymi tego, że trzeba żyć własnym życiem. Że ważny jest dzień dzisiejszy, że szkoda każdej chwili. Że trzeba patrzeć - na drzewa, widzieć, jak zmieniają barwy. Poczuć wiatr we włosach, jadąc na rowerze. Liczą się małe przyjemności. Kiedy jestem w pracy - pracuję, później robię sporo dla siebie. To...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin