Krantz Judith_Corka Mistrala.rtf

(2314 KB) Pobierz
Judith Krantz

 

Judith Krantz

 

CÓRKA
MISTRALA

 

 

Przełożyła Agnieszka Dorota Gostwanowicz


Dla Ginette Spanier

Która otworzyła przede mną drzwi Paryża

Z serdecznymi pozdrowieniami na pamiątkę wielu lat przyjaźni

 

Dla Steve'a

Któremu oddałam całą miłość

Bez niego ta książka nigdy by nie powstała

 

Żywię głęboką wdzięczność dla następujących przyjaciół za odpowiedzi na moje pytania:

Jean Garcin, Le President, Conseil General de Vaucluse

Jacques and Marie - France Mille z Le Prieure, Villeneuve - les - Avignon

Bill Weinberg z Wilhelmina Agency

Karen Hilton i Faith Kates z Wilhelmina Agency

Joe Downing

Aaron Shikler

Micheline Swift

Betty Dorso

Grace Mirabella z „Vogue'a”

Ann Heilperin z Van Cleff and Arpels


1

 

Fauve przebiegła przez westybul trzepocząc czerwonym jak znak stopu płaszczem przeciwdeszczowym i przecisnęła się przez drzwi windy na ułamek sekundy przed ich zasunięciem. Zdyszana, usiłowała złożyć wielką pasiastą parasolkę, żeby woda nie kapała na ludzi stłoczonych razem z nią, ale ręce miała przyciśnięte do boków i unieruchomione.

Wcześniej rano Fauve miałaby prawie całą windę dla siebie, ale w ten deszczowy, wrześniowy poranek 1975 roku nie było na Manhattanie ani jednej wolnej taksówki. Musiała bez końca czekać na autobus na Madison Avenue i przebiec resztę drogi, przecinając Pięćdziesiątą Siódmą ulicę. Ociekająca wodą i zgnieciona, ostrożnie przekręciła szyję, by przyjrzeć się ściśniętym obok. Czy ktokolwiek wysiądzie przed dziesiątym piętrem? Zdała sobie sprawę, że nie ma na to żadnej nadziei. Zgrzytającą, wiekową windę tak powoli jadącą do góry w biurowcu Carnegie Hall wypełniała wyczuwalna chmura napięcia i przerażenia. Oprócz windziarza tę małą przestrzeń zajmowały stłoczone młode kobiety, zastygłe w milczącym, zawziętym i pełnym strachu skupieniu. Każda z nich wyrosła w przeświadczeniu, że bez kwestii jest najpiękniejszą dziewczyną w swojej szkole, mieście, stanie.

Ta przejażdżka windą stanowiła ostatni krok do celu, o którym gorączkowo marzyły całymi latami. Miały przed sobą próbę w Lunel Agency, najsłynniejszej agencji modelek na świecie, agencji o największym prestiżu i największych wpływach. Fauve czuła niemal nieznośny ciężar drżącego niepokoju i nerwowego oczekiwania pulsującego wokół niej. Zamknęła oczy i modliła się o koniec jazdy.

- Casey pytała, czy cię nie widziałem - odezwał się do Fauve windziarz tak głośno, że wszyscy usłyszeli. - Czeka na ciebie na górze.

- Dzięki, Harry. - Fauve zgarbiła się, jeszcze głębiej wsuwając głowę w kołnierz płaszcza, usiłując zniknąć z pola widzenia dwudziestu par oczu, które, jak wyczuła, natychmiast zwróciły się na nią falą wrogiego zainteresowania. Jej profil został poddany ze wszystkich stron ocenie, gdy sąsiadki, nie ukrywając chęci współzawodnictwa, przesunęły wzrokiem od jej czoła do podbródka - i nie znalazły żadnej skazy. Stojące za nią oceniały jej wzrost i ich przygnębienie aż drgało w powietrzu, gdy stwierdziły, że dorównuje albo przewyższa wzrostem każdą z nich. Nawet z tyłu windy żadna dziewczyna nie miała widoku zasłoniętego tak całkowicie, żeby nie zauważyć pożaru rozburzonych włosów Fauve, tak przesadnie rudych, że mógł to być tylko naturalny kolor.

Podczas tego przeglądu panowała absolutna cisza.

- Jesteś modelką, tak? - spytała dziewczyna stojąca z prawej strony Fauve z oskarżeniem i rozpaczliwą zazdrością w głosie.

- Nie, ja tu tylko pracuję. - Fauve wyczuła ulgę, która nastała w windzie, jakby to była jakaś namacalna substancja. Wyprostowała się, teraz już niewidzialna i cudownie nieważna. Gdy tylko drzwi windy otworzyły się na dziesiątym piętrze, wypadła na korytarz i nie oglądając się za siebie wbiegła w drzwi Lunel Agency.

Wiedziała dokładnie, co zrobią dziewczęta idące za nią. Każda z nich stanie w kolejce, która zaczęła się formować pół godziny temu, do otwartego przeglądu odbywającego się rano trzy razy w tygodniu, w agencji założonej ponad czterdzieści lat temu przez Maggy Lunel, babkę Fauve Lunel. Z wielu tysięcy stawiających się rocznie dziewcząt przyjmowano zaledwie trzydzieści.

Idąc szybko do swego gabinetu Fauve pomyślała, że z tych wszystkich dziewcząt w windzie może jedna ma minimalny cień drobnego ułamka szansy na sukces. Może jedna z nich ma tę cechę, którą wszyscy w agencji nazywają „błyskiem”. Otwierając drzwi do swego biura, na których tabliczka głosiła „Dyrektor, Dział Kobiecy” zastanawiała się, skąd one mają wiedzieć, że nigdy nie wystarcza być po prostu piękną?

 

* * *

 

Casey d'Augustino, asystentka Fauve, podniosła z zaskoczeniem głowę znad egzemplarza sygnalnego „Vogue'a”, który przeglądała przysiadłszy na fotelu. Nieduża, o kędzierzawych włosach, dwudziestopięcioletnia Casey była o kilka lat starsza od Fauve.

- Wyglądasz, jakby poszukiwała cię Policja Konna - parsknęła śmiechem, rozbawiona wyrazem twarzy Fauve.

- Właśnie uciekłam furiom... ugrzęzłam w windzie z całą grupą obiecujących panien.

- Dobrze ci tak za spóźnienie.

- Jak często mi się to zdarza? - zapytała Fauve z nutą łagodnej wojowniczości w głosie, zrzuciła płaszcz przeciwdeszczowy i z westchnieniem ulgi zagłębiła się w fotelu. Zdjęła mokre buty i położyła na biurku stopy w żółtawozielonych rajstopach. W złą pogodę zawsze ubierała się ciepło i dzisiaj miała na sobie pomarańczowy sweter z golfem i fioletowe tweedowe spodnie.

- Rzadko - przyznała Casey - ale nie musisz przepraszać, jeszcze zdążyłaś na kryzys tygodnia.

- Kryzys? - Fauve wyjrzała przez szklane drzwi swego gabinetu unosząc pytająco rude brwi. Wszędzie widziała normalną działalność agencji, dziesiątki sekretarek rozmawiających przez całe baterie telefonów. Dopóki działają telefony, w Lunel nie będzie żadnego prawdziwego kryzysu.

- Kłopoty z Jane - rzekła Casey z niepokojąco poważną miną.

- Znowu! - Fauve, która zaczęła coś machinalnie rysować w notatniku leżącym na biurku, trzasnęła ołówkiem w blat z taką siłą, jakby to był młotek sędziego, który właśnie wydał wyrok śmierci. - Po moim ostrzeżeniu w zeszłym tygodniu. Znowu kłopoty?

- Była umówiona na wczoraj z „Bazaarem” - zdjęcia robił Arthur Brown. Bunny, jego stylistka, zadzwoniła z samego rana, absolutnie sina...

- Wiedziałaś, że „siny” to czarny z niebieskim? - przerwała jej pośpiesznie Fauve, niespecjalnie chcąc, żeby jej tak pechowo rozpoczęty dzień został kompletnie zniszczony przez najnowsze wiadomości o Jane, najlepszej modelce z Lunel, dziewczynie, która pracowała tylko pod swym zwykłym imieniem, nie potrzebując żadnych chwytliwych, wymyślnych określeń, jakie nadawały sobie inne, była bowiem najlepszą błękitnooką blondynką na świecie, posiadając urodę o sile kataklizmu, do której nie stosowały się żadne „jeżeli”, „i” czy „ale”. Jane miała to w sobie, w samych kościach, nieodparcie. Była jedyną modelką, jaką znała Fauve, która była zupełnie zadowolona ze swego wyglądu, nieznośna Jane, która wiedziała, że jest doskonała.

- Sina z wściekłości - ciągnęła Casey. - Jane pojawiła się wczoraj spóźniona o dwie godziny, co Bunny przewidziała, bo Jane zawsze się spóźnia. Nie o to chodzi. Miała brudne włosy. To też nie był problem, bo stylistka je umyła. Jane zaczęła śmiertelnie obrażać faceta od makijażu, ale wybaczył jej, bo bardzo lubi być obrażany.

Następnie poczuła się zbyt słabo, żeby pracować, bo nie jadła lunchu, więc nakarmiono ją, posyłając po trzy gatunki jogurtu, zanim jej dogodzono. Potem musiała zadzwonić do swego osobistego doradcy astrologicznego, co trwało pół godziny. Jak dotąd wszystko w normie. Bunny zsiniała dlatego, że po całodziennym nadskakiwaniu Jane „Bazaar” i tak nie zrobił jej tego zdjęcia. Nie pozwoliła obciąć sobie włosów.

Fauve zerwała się na nogi. Jej śliczna, pełna życia twarz stanowiła studium niedowierzania, a wielkie, szare oczy rozszerzyły się oburzeniem. - Jane wiedziała, że to wstępniak na temat urody. Wiedziała, że muszą obciąć jej włosy o pięć centymetrów - o to właśnie chodziło. Cholera! W następnym sezonie różnica w długości włosów wynosi zaledwie pięć centymetrów - wyjaśniłyśmy to sobie w zeszłym miesiącu, kiedy przyjęła to zlecenie.

- Tak, ale widzisz, Jane rozmyśliła się. Jej astrolog powiedział, żeby nie wprowadzała żadnych zmian, dopóki słońce nie zbliży się do Neptuna.

- To jest to! Jane musi odejść. Dzisiaj rozwiążę z nią umowę.

- Och, Fauve... - jęknęła Casey myśląc o planie Jane szczelnie wypełnionym zleceniami na trzy miesiące naprzód.

- Nic z tego. Musieliśmy świecić oczami za Jane o jeden raz za dużo. Jak mam oczekiwać, że inne dziewczęta będą dobrze się zachowywać i ciężko pracować, jeśli puszczę jej to płazem?

- Jeśli rozwiążesz umowę, jutro będzie pracować dla Forda lub Wilhelminy. Ludzie zniosą wszystko, żeby tylko ją mieć - jest tylko jedna Jane - ostrzegła poważnie Casey.

- Nie masz racji, Casey. Zawsze, prędzej czy później, będzie inna Jane - powiedziała cicho Fauve. - Ale jest tylko jedna Lunel.

- Dobry argument. Przyjęłam. Nie chcesz jednak omówić tego z Maggy? - spytała Casey.

- Z Maggy! - wykrzyknęła Fauve ze zdziwieniem. - Nie miała dzisiaj przyjść - jest piątek. - Gdy jej babka wyjeżdżała na swe zwykłe, długie weekendy, Fauve przejmowała całą odpowiedzialność za firmę.

- Powiedziała mi, że za bardzo pada, żeby wyjechać na wieś przed sobotą. Szefowa jest w swoim gabinecie - poinformowała Casey.

- Oczywiście, że powiem jej o Jane - rzekła Fauve z namysłem.

- Jeszcze jakieś problemy?

- Tylko jeden, na który nic nie poradzisz. Zajmuje się nim Pete - odparła Casey mając na myśli człowieka od napraw telefonów, który spędzał połowę każdego tygodnia na doprowadzaniu do ładu setki wyjść na zewnątrz i dziesiątków połączeń wewnętrznych. - Coś się poplątało w jednym z telefonów sekretarek - odbiera telefony do jakiejś wariatki, a wariatka odbiera telefony do nas. Mówi wszystkim, żeby dobrze się wypłakali, a potem wzięli zimny prysznic, dwie aspiryny... i żeby się modlili.

- Zaszkodzić nie zaszkodzi - rzekła Fauve otwierając pchnięciem drzwi gabinetu. Skierowała się do wielkiego narożnego biura, gdzie od dawna nad światem modelek królowała Maggy Lunel.

 

* * *

 

Niektóre wielkie piękności starzeją się wdzięcznie; inne trzymają się kurczowo pewnego okresu z własnej przeszłości i usiłują w nim pozostać, z każdym rokiem jednak po trochu więdnąc; inne z kolei tracą urodę zupełnie nagle, tak że może ją odtworzyć jedynie przelotnie wyobraźnia ludzi, z którymi się spotykają. Maggy Lunel postarzała się bezwiekowo. Z odległości sześciu metrów nadal była tą siedemnastolatką, która niegdyś była najśliczniejszą modelką na całym Montparnasse. Z odległości trzech metrów wyraźnie była najbardziej wyrafinowaną kobietą w Nowym Jorku, kobietą, ożywiającą swą szczupłą figurę werwą, którą usiłowały naśladować całe pokolenia. Z bliższej odległości nie można było poznać, że jest po sześćdziesiątce, bo jej potężny czar nie zostawiał miejsca na takie małostkowe obliczenia.

- Magali! Jaka szkoda z tym wyjazdem... czy Darcy bardzo jest zawiedziony? - Fauve podbiegła, by ucałować babkę, nazywając ją jej prawdziwym imieniem, do czego nie miał prawa nikt inny.

- Trochę zrzędził, ale potem zadzwonił do Herba Mayesa i umówili się na lunch w „21”, co natychmiast podniosło go na duchu - odpowiedziała Maggy ściskając wnuczkę. - Wczoraj wieczorem powiedzieli w radiu, że jest awaria prądu, więc odmówiłam współpracy... Jakoś tracę swoje słynne słodkie usposobienie, gdy muszę się skradać przy świecach i piec hot doga w kominku.

- A ja myślałam, że jesteś bardziej romantyczna - koniec kolejnego złudzenia. W każdym razie bardzo się cieszę, że tu jesteś. Postanowiłam pozbyć się Jane... - Fauve spojrzała na Maggy na wpół pytająco, na wpół stanowczo.

- Zastanawiałam się, kiedy do tego dojdzie. Założyłam się o to z Loulou trzy miesiące temu.

Fauve otworzyła usta z zaskoczenia. Loulou, szefowa sekretarek i serdeczna przyjaciółka Maggy, na niemożliwe do przewidzenia zachowanie Jane zawsze reagowała jedynie zrezygnowaniem.

- Kto wygrał? - wykrztusiła.

- Oczywiście Loulou. Mimo pięciu lat usiłowań nie wygrałam jeszcze z Loulou ani jednego zakładu. Może jednak... pewnego dnia... - Maggy uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. Pomyślała, że tego ponurego poranka Fauve wygląda szczególnie czarująco w tej dzikiej kombinacji ubrań i w żółtozielonych rajstopach. Nikt z Les Fauves, szkoły malarstwa, na cześć której otrzymała swe imię, nie potrafiłby się jej oprzeć. Właściwie, zdaniem Maggy, nie potrafiłby się jej oprzeć żaden mężczyzna, choć powiedzenie tego Fauve nie byłoby może najlepszą rzeczą. Nie dlatego, że jest próżna, ale mogłoby to zabrzmieć jak naturalna stronniczość zwykłej babki. Od dziesiątków lat Maggy miała najlepiej w świecie wyszkolone oko do wykrywania urody i żywiła do losu głęboką wdzięczność za to, że Fauve nie postanowiła być modelką. Mogła zostać najlepszą z nich - na swój własny sposób przewyższyć ją samą - ale Maggy nigdy nie chciała, by Fauve wybrała taką właśnie karierę.

- Która godzina? - spytała nagle Fauve. - Zostawiłam zegarek w domu - takie są skutki pośpiesznego ubierania się, a nie chcę przegapić nowej reklamy twarogu, którą zrobiła Angel.

- Prawie dziesiąta trzydzieści.

- Dobrze. Akurat. Włączyć twój telewizor? - Fauve pokazała ręką na telewizor, za pomocą którego Maggy śledziła różne reklamy, w których pojawiały się jej dziewczęta. - A może jesteś zajęta? Bo mogę obejrzeć na własnym.

- Nie, zostań tu, kochanie. Też chciałabym ją zobaczyć. Słyszałam, że Angel przeprowadza wywiady z biznesmenami... idzie jej tak dobrze, jak można się było spodziewać.

Fauve włączyła telewizor i usiadła w fotelu przed biurkiem Maggy. Obie kobiety zwróciły uwagę na ekran, a w ciągu trzydziestu zdumiewających sekund, Angel udało się przekonać je nawet, że twaróg z chudego mleka może być obiektem czci smakosza.

Gdy reklama skończyła się, pogratulowały sobie uściśnięciem dłoni śmiejąc się razem, każda na tę samą, pełną radości nutę wyzwolenia ze wszystkich konwenansów; śmiechem, na którego dźwięk wszyscy, którzy go słyszeli, zatrzymywali się, by go posłuchać, i gorąco pragnęli usłyszeć go jeszcze raz.

- Słusznie przesunęłaś Angel na Dużą Tablicę - rzekła Maggy. - Ten kawałek powinni nadawać bez końca.

- Już ją widzę, jak próbuje zdecydować, czy kupić za honorarium blok mieszkaniowy czy stado bydła. Zadowoli się pewnie Jaguarem.

Gdy Fauve sięgała, by wyłączyć telewizor, na ekranie ukazał się napis „Wiadomość specjalna” i dziewczyna poczekała, żeby dowiedzieć się, co zaszło. Pojawiła się szybko mówiąca prezenterka.

Julien Mistral, uważany za największego żyjącego malarza Francji, zmarł dzisiaj na zapalenie płuc w swoim domu na południu Francji. Artysta miał siedemdziesiąt pięć lat. Jego córka, madame Nadine Dalmas, była obecna przy jego śmierci. Szczegóły w południe.

Nie poruszyła się ani Fauve, ani Maggy. Zastygły w fotelach na całą długość następnej reklamy. Nagle Maggy zerwała się i wyłączyła telewizor, ale Fauve nadal siedziała nieruchomo ze zgaszonym wzrokiem. Maggy podeszła do niej, pochyliła się, położyła jej ręce na ramionach i przyciągnęła nieruchomą rudą głowę do piersi.

- Mój Boże, mój Boże, usłyszeć to w taki sposób - mruknęła kołysząc Fauve w ramionach.

- Nie czuję niczego. Absolutnie niczego. Powinnam coś czuć, prawda? - powiedziała Fauve prawie zbyt cicho, żeby Maggy usłyszała.

- To ta nagłość... ja też niczego nie czuję, ale to się zmieni. - Przez chwilę milczały obie, mocno przytulone, nie słysząc jęku syreny przebijającego się przez hałas ruchu na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy. Julien Mistral umarł i dla obu tych kobiet, które go kochały, czas się zatrzymał.

Na biurku Maggy stała jedna fotografia w ramce. Jak gdyby łączyły się z nią po tym ciosie, każda z nich spojrzała na to zdjęcie Teddy, największej modelki wszechczasów, dziewczyny, która była córką Maggy, kochanką Juliena Mistrala i matką Fauve.

W końcu Maggy wstała i puściła Fauve. Jej francuska praktyczność zwyciężyła powstrzymywane uczucia i powiedziała jej, co musi się teraz stać.

- Fauve, pogrzeb... będziesz musiała pojechać. Chodź - pojadę z tobą do mieszkania. Pomogę ci się spakować. Casey odbierze dla ciebie bilet na samolot.

Fauve poruszyła się po raz pierwszy od usłyszenia komunikatu. Podeszła do jednego z okien i wyjrzała na deszcz. Odezwała się do Maggy nie odwracając głowy.

- Nie.

- Co to znaczy „nie”? Nie rozumiem.

- Nie, Magali, nie mogę pojechać.

- Fauve, jesteś w szoku. Twój ojciec nie żyje. Wiem, że nie rozmawiałaś z nim ponad sześć lat, ale oczywiście musisz pojechać na jego pogrzeb.

- Nie, Magali, nie, nie pojadę. Nie pojadę. Nie mogę.


2

 

Paryż był en fete, zakochany w sobie. Był majowy poniedziałek 1925 roku i wszyscy sąsiedzi zgadzali się ze sobą, że nigdy za ich pamięci kasztany nie dźwigały aż tylu kremowych piramid kwiatów. Znajdowali czas, by zauważyć pochód błękitnych dni i gwiaździstych nocy tylko wtedy, gdy nie byli zajęci plotkowaniem, bo nigdy w całej historii tej stolicy wszystkich stolic ferment światów sztuki, mody i towarzystwa nie dawał tak pikantnego, odurzającego wina.

Tego majowego poranka Chanel była zajęta w swojej pracowni tworzeniem pierwszego małego, czarnego kostiumu; tego ranka Colette wygładzała gorszący rękopis „La Fin de Cheri”. Młody Hemingway i na wpół ślepy James Joyce pili razem o świcie w jakimś lokalu, a Mistinguett miała poprzedniego wieczora premierę w Casino de Paris, po raz kolejny udowadniając z niezawodnością wielkiego toreadora domagającego się oklasków tłumu, że sztuka schodzenia ze schodów należy do niej. Bracia Cartier kupili najbardziej niezwykły naszyjnik na świecie, trzy nieskazitelne sznury różowych pereł, zebranie których zajęło dwa wieki - a wielu zastanawiało się, komu go sprzedadzą.

Naszyjniki z pereł nic nie obchodziły Maggy Lunel, stojącej na rogu ulicy na Montparnasse, zwanej Carrefour Vavin. Pochłaniała drugie śniadanie, garść gorących smażonych ziemniaków właśnie kupionych u ulicznego sprzedawcy za cztery centymy. Była w Paryżu mniej niż dwadzieścia cztery godziny i stwierdziła, że ucieczka z domu w Tours w wieku siedemnastu lat w poszukiwaniu przeznaczenia, to sprawa piekielnie zaostrzająca apetyt.

Przechodnie na rue de la Grandę Chaumiere odwracali się, by rzucić na nią okiem po raz drugi, a nawet i trzeci. Stała, jakby chodnik należał do niej, wysoka, o długich nogach i rękach, nie zażenowana i najwyraźniej nieświadoma sprzeczności między jej twarzą i ubraniem. Mała chłopięcą, sportową sylwetkę będącą właśnie w modzie, a ubrała się w najmodniejszą, schludną plisowaną spódnicę z granatowej serży, przykrywającą kolana, i białą bluzkę z krepy, wykładaną na spódnicę, ściągniętą paskiem poniżej talii.

Lecz w czasach gdy żadna dama, bogata czy uboga, nie pokazywała się na ulicy bez kapelusza, miała odkrytą głowę, a jej twarz nie była wymodelowana i pomalowana na podobieństwo lalki - cherubinka o ustach w kształcie serca, pokryta grubą warstwą pudru i różu, co cieszyło się takimi względami, że kobietom wszędzie udało się wyglądać tak samo. Miała mocną, zuchwałą urodę czasów, które nadejdą dopiero za ćwierć wieku. Jej kości policzkowe były dwoma bułatami pod naciągniętą białą skórą, a głowę na długiej szyi nosiła dumnie jak sztandar wojenny.

W czasach gdy wszystkie kobiety ścinały włosy, jej spadały długą, prostą falą, lśniącą jak ciemnopomarańczowy dżem z moreli, a jej grube, niemodnie nie wyskubane brwi były tylko o parę odcieni ciemniejsze nad oczyma rozstawionymi prawie zbyt szeroko. Szczere, błyszczące i szeroko otwarte, jaśniały świeżością białek i żółtozielonymi tęczówkami przypominającymi kieliszek Pernoda nie rozcieńczonego wodą. Wargi Maggy były tak pełne i widoczne, że stanowiły centrum jej twarzy, sygnał tak wyraźny jak drogowskaz.

Maggy Lunel z żalem żująca resztki ziemniaków wyglądała jak wielki złocisty kot w podmuchu wiatru. Nic w jej pewnej siebie postawie nie zdradziłoby postronnemu obserwatorowi jej wieku, ale skórę miała delikatną i świeżą jak dłonie niemowlęcia, a jej dobrze uformowany, prosty nos był nakrapiany delikatnymi piegami.

Maggy wytarła ręce chusteczką i rozejrzała się po Carrefour Vavin. Stała o krok od bulwaru Raspail. Po drugiej stronie tej szerokiej ulicy zaczynała się rue Delambre. Z jej miejsca na chodniku wydawało się, że wszystkie inne ulice schodzą w dół. Mała uczucie, że znajduje się na szczycie łagodnego wzgórza pośrodku wielkiej, otwartej przestrzeni, jakby to skrzyżowanie było główną aleją wielkiego miasta, stanowiąc samo w sobie skończoną całość. W każdym kierunku rozciągał się rozległy widok świeżego, wietrznego wiosennego nieba, przeszytego czubkami kwitnących kasztanów. Lecz w tym widoku nie było nic spokojnego. Samo powietrze przenikały iskry energii i nawet gołębie wyglądały na zajęte. Maggy wydawało się, że przechodnie nieomal biegną do swych tajemniczych miejsc przeznaczenia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin