Johansen Iris - Osaczona.doc

(2220 KB) Pobierz

 


 


IRIS JOHANSEN

Przełożył
Piotr Maksymowicz

DC

 

Wydawnictwo Da Capo

Warszawa 1997


Tytuł oryginału
LION'S BR IDE

Copyright © 1996 by I.J. Enterprises.

Published by arrangement with Bantam Books,

a division of Bantam Doubleday Dell Publishing Group, Inc.

Redaktor
Hanna Machlejd-Mościcka

Ilustarcja na okładce
Robert Pawlicki

Opracowanie okładki
Jan Nyka

Skład i łamanie

E[oH[o]mH]E[I

MILANÓWEK

For the Polish translation
Copyright © 1997 by Wydawnictwo Da Capo

For the Polish edition
Copyright © 1997 by Wydawnictwo Da Capo

Wydanie I
ISBN 83-7157-015-5.

Printed in Germany
by KLSNERDRUCK-BERLIN


Prolog

3 grudnia 1188
Bramy Konstantynopola

Mam to!

Thea odwróciła się gwałtownie i spostrzegła pędzącą ku niej
Selene, która wbiegła przez bramę miasta. Rude włosy dziewczynki
uwolniły się z warkocza i powiewały na plecach, klatka piersiowa
unosiła się i opadała, gdy dziecko próbowało złapać tchu. Musiała
biec całą drogę z domu Nicholasa.

Selene rzuciła Thei duży słomiany kosz.

-               Mówiłam ci, że nie zobaczą mnie, kiedy to zrobię. - Spojrzała
na długi rząd wielbłądów i wozów, które już ruszyły drogą. - Nie
mogłam uciec wcześniej. Chyba Maya mnie obserwowała.

-               Nie powinnaś ryzykować. - Thea postawiła kosz na ziemi
i uklękła, by przytulić Selene. - Poradziłabym sobie jakoś i bez tego.

-               Ale teraz będzie ci łatwiej. - Cienkie ramionka Selene
zacisnęły się mocno na szyi Thei. - Tak bardzo się narażasz.
Musiałam coś dla ciebie zrobić.

Wzruszenie ścisnęło Theę za gardło.

-              Musisz wracać. Idź przez ogród. Selim nieczęsto się tam
pokazuje.

Selene kiwnęła głową i cofnęła się o krok. Jej zielone oczy
błyszczały mocno, ale Thea wiedziała, że dziewczynka nie będzie
płakać. Selene nigdy nie płakała tak jak inne dzieci. Lecz przecież
Selene nigdy nie pozwolono być dzieckiem.

-              Nie martw się o mnie - rzekła. - Wiesz, że nic mi nie grozi.

5


Iris Johansen

-              Wiem. - Gdyby nie była przekonana, że Selene będzie
bezpieczna, nigdy nie porwałaby się na ten szaleńczy wyczyn.
Selene miała zaledwie dziesięć lat i minie jeszcze wiele czasu,
zanim stanie w obliczu takiego samego niebezpieczeństwa jak teraz
Thea. - Musisz o siebie dbać. Dobrze się odżywiaj, spaceruj, biegaj
i baw się w ogrodzie. Tak jak cię uczyłam.

Selene skinęła głową.

-               Muszę iść. - Zrobiła parę kroków, lecz nagle zawróciła.
- Chcę, żebyś wiedziała - odezwała się grubym głosem - że nic się
nie stanie, jeśli tu po mnie nie wrócisz. Wiem, że się postarasz, ale
jeśli ci się nie uda, ja to zrozumiem.

-               Ale ja obiecuję ci, że będziemy razem. - Thea starała
się stłumić drżenie głosu. - Gdy tylko zrobi się bezpiecznie,
wrócę po ciebie. Nic mnie nie powstrzyma. - Uśmiechnęła
się nerwowo. - Tak samo jak nic nie powstrzymało ciebie,
by przynieść mi ten kosz.

Selene patrzyła na nią jeszcze przez chwilę, po czym ruszyła
pędem w kierunku bramy miasta.

Thea instynktownie chciała ją zatrzymać, zabrać ze sobą, opie-
kować się nią. Być może Selene myślała, że da sobie radę, ale
dzieciom mogą się przytrafić różne rzeczy. A jeśli zachoruje?

Jednakże gdyby pojechała z karawaną, byłaby jeszcze bardziej
narażona na chorobę. Thea miała niewielkie zapasy pożywienia,
a podróż do Damaszku była pełna niebezpieczeństw. Karawany
często stawały się celem ataku saraceńskich bandytów lub tych
rycerzy, którzy przybyli do Ziemi Świętej tylko po to, by rabować
i łupić. Gdy dotrze do Damaszku, sytuacja może się okazać jeszcze
groźniejsza. Po latach sporadycznych bitew Jerozolima znów
przeżywała ciężkie chwile, a wielki sułtan turecki Saladyn po-
przysiągł, że odzyska wszystkie ziemie, jakie jego lud stracił
w czasie poprzednich wypraw krzyżowych. Sam fakt, że Damaszek
był objęty wojną, na pewno ułatwi Thei zgubienie się w tłumie
i Selene będzie bezpieczniejsza w Konstantynopolu do czasu, aż
Thea będzie w stanie zapewnić jej schronienie.

Selene odwróciła się jeszcze i pomachała ręką.

6


Osaczona

Thea również uniosła dłoń w geście pożegnania.

- Wrócę - wyszeptała. - Obiecuję ci. Wrócę po ciebie, Selene.

Dziewczynka zniknęła za bramą. Bóg jeden wie, kiedy znowu
się zobaczą.

Nie. Nie wolno jej polegać na Bogu. Bóg rzadko wspiera tych,
którzy biernie czekają na jego pomoc. Nie ustanie w wysiłkach,
nigdy się nie podda i będą w końcu razem z Selene bezpieczne.

Schyliła się, podniosła kosz i zarzuciła na ramię przywiązane do
niego rzemienie. Zawahała się przez chwilę patrząc, jak karawana
powoli oddala się od miejsca, które było jej tak dobrze znane.
Przypominała jakiegoś dziwnego, wijącego się węża, który syczał
i trzeszczał. Jedynie łagodne brzmienie dzwonków przywiązanych
do wielbłądów nie wywoływało u niej strachu.

No i był jeszcze ten okropny pył. Przywykła do nieskazitelnej
czystości, a piekące uderzenia piasku w twarz napawały ją obrzy-
dzeniem.

Ale cóż - odwrotu nie było. Powiedziała sobie, że wszystko
zniesie, w każdej sytuacji.

Poprawiła rzemienie przy koszu i ruszyła za karawaną, która
wzbijała tumany rozgrzanego pyłu.


1

21 kwietnia 1189 roku
Pustynia Syryjska

W księżycowej poświacie pustynne piaski błyszczały przed jej
oczami. Góry na horyzoncie wydawały się odległe o całą wieczność.
Thea zatoczyła się, upadła na kolana, po czym z wysiłkiem
podniosła się znowu.

Musi iść dalej... Nie może zmarnować tej nocy. Ciemności były
mniej dokuczliwe niż palące światło dnia.

Spróbowała przełknąć ślinę. Ogarnęła ją panika. Dobry Boże,
gardło miała zupełnie suche, przecież może się zadusić.

Zaczerpnęła głęboko powietrza, starając się uspokoić kołaczące
w niej mocno serce. Strach był dla niej takim samym wrogiem jak
gorąca pustynia. Nie, nie podda się i nie wypije kilku ostatnich
łyków wody z worka.

Być może jutro dojdzie do oazy.

Albo nawet do Damaszku.

Szła już tak długo, że z pewnością cel był blisko.

Nie podda się. Nie po to uciekła od tych dzikusów, żeby teraz
stać się ofiarą pustyni.

Stanęła i próbowała zebrać myśli. Starała się myśleć o przyjem-
nym chłodzie, błyszczących złotych nitkach na delikatnym brokacie,
0 pięknie... Świat wcale nie kończy się na tej pustyni...

A jednak takie właśnie odnosiła wrażenie. Nie potrafiła przypo-
mnieć sobie czegokolwiek innego poza piaskiem błyszczącym
w świetle dnia i ruchomymi, złowrogimi cieniami w nocy.

8


Osaczona

Jednak tej właśnie nocy nie były to wcale cienie. To jeźdźcy.
Kilkudziesięciu jeźdźców. W świetle księżyca błyszczały ich
zbroje.

Znowu barbarzyńcy.

A więc ukryć się.

Tylko gdzie? Na tej gołej ziemi nie było nawet małych zarośli.

Uciekać.

Nie ma siły.

Przecież siła zawsze jest. Należy ją tylko w sobie wyzwolić.

Ruszyła biegiem. Worek z wodą i kosz wiszące na jej plecach
utrudniały ucieczkę. Jednak nie mogła się ich pozbyć. Worek
z wodą oznaczał życie, a koszyk wolność.

Tętent końskich kopyt słychać było coraz bliżej. Rozległ się
jakiś krzyk... Poczuła w boku gwałtowne szarpnięcie, ale nie
stanęła.

Oddychała ciężko z ogromnym trudem. Nagle konie zagrodziły
jej drogę i otoczyły ją.

-              Stój!

Ktoś krzyknął po arabsku. Saraceni. Rzuciła się ślepo do przodu
szukając drogi ucieczki między końmi. Uderzyła w ścianę z żelaza.

Nie, to nie była ściana, tylko pierś okuta w zbroję. Olbrzymie
dłonie w rycerskich rękawicach chwyciły ją za ramiona.

Wyrywała się dziko, uderzając pięściami w stalowy pancerz.

Głupia. Bij w ciało, a nie w zbroję.

Z całej siły uderzyła go w policzek. Cofnął się i zaklął cicho.
Jego palce jeszcze mocniej wbiły się w jej ramiona.

Krzyknęła z bólu.

-              Uspokój się - Jego jasne oczy patrzyły na nią spoza szczeliny
w hełmie. - Nie zrobię ci krzywdy, jeśli nie będziesz stawiać oporu.

Kłamstwo.

Znowu widziała krew, grabieże, mordowanie...

Uderzyła go w policzek. I jeszcze raz.

Ramiona zdrętwiały jej, gdy jeszcze bardziej zacisnął na nich
dłonie. Skuliła się z bólu, powoli unosząc pięść, by wymierzyć mu
kolejny cios.

9


Iris Johansen

- Jezu! - puścił jej ramiona, po czym uderzył ją ręką prosto
w szczękę.

Ogarnęła ją kompletna ciemność.

Bardzo dobrze, Ware. Pokonałeś bezbronną kobietę jednym
ciosem. - Kadar dał koniowi ostrogę i podjechał, by przyjrzeć się
postaci leżącej na ziemi. - Może niedługo zaczniesz tak samo
brutalnie traktować dzieci.

-               Nie gadaj tyle, podaj mi lepiej swój bukłak - warknął Ware.
- Nie miałem wyboru. Nie robiła tego, co jej kazałem.

-               Pycha to grzech. - Kadar zsiadł z konia i podał Ware'owi
swój worek z wodą. - Nie przyszło ci do głowy okazać cierpliwość
i nadstawić drugi policzek?

-               Nie. - Odsunął tkaninę, która zakrywała głowę kobiety. - Całą
szlachetność i rycerskość pozostawiam tobie. Ja uznaję metody
praktyczne i skuteczne.

-               Wygląda na młodą. Ma pewnie nie więcej niż piętnaście
wiosen i takie jasne włosy... - Kadar pomyślał przez chwilę. - To
Frankonka?

-               Możliwe. Albo Greczynka. - Uniósł głowę dziewczyny i wlał
jej do ust trochę wody, odczekał, aż przełknie, po czym znowu dał
jej pić. - Jedno jest pewne: jest spragniona.

-               Myślisz, że uciekła z tej karawany z Konstantynopola, którą
w zeszłym tygodniu napadł Hasan ibn Narif?

-               Możliwe. Na ogół kobiety nie chodzą same po pustyni. Abdul,
podaj tu pochodnię - krzyknął przez ramię.

Abdul podjechał do Kadara i z ciekawością spojrzał na kobietę.

-               Urodziwa.

-               Skąd wiesz? Ma spaloną słońcem twarz i skórę suchą jak
przejrzały daktyl. - Ware zmarszczył nos. - Śmierdzi.

-               Zawsze potrafię ocenić urodę.

Ware również stwierdził, że ma ładne rysy: szeroko osadzone
oczy, mały nosek, ponętnie zarysowane usta. Tylko linia podbródka
i szczęki wydawała się nieco zbyt mocna.

10


Osaczona

-               Jak się umyje, na pewno okaże się bardzo piękna - ozwał się
Kadar. - Takie rzeczy wyczuwam instynktownie.

-               Ty wszystko wyczuwasz instynktownie - zauważył Ware.

-               To okrutne, co zrobiłeś - Kadar wciąż patrzył na leżącą
kobietę. Po chwili dodał beznamiętnie: - Wybaczam ci jednak, bo
wiem, że jesteś mi bardzo oddany.

Ware wlał jeszcze kilka kropli wody między zeschnięte wargi
kobiety.

-               Przecież nie ud...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin