Jakes John - Północ i Południe 02 - Miłość i wojna 02.doc

(3634 KB) Pobierz

Jakes  John

MIŁOŚĆ 

i

WOJNA

TOM II


KSIĘG A   CZWARTA

Umrzyjmy, aby ludzie byli wolni

„Chciałbym, aby Północ zwyciężyła, ale co do poparcia proklamacji

o równouprawnieniu to ja razem ze wszystkimi oficerami i żołnierzami

w armii umywam  od tego ręce.  Przyszedłem  tutaj,  aby walczyć

o przywrócenie Unii, a nie po to, aby uwolnić Murzynów."

              Żołnierz Unii, 1863 rok

64

      Samobójstwo towarzyskie powiedział, gdy przedstawi­ła swoją prośbę. Nawet dla takiej zwolenniczki równoupraw­nienia, jak ty.

      Chyba nie sądzisz, że mnie to w ogóle obchodzi. To jest jednak miejsce, w którym trzeba być jutrzejszej nocy.

Zgadzam się. Zabiorę cię tam.

I oto George i jego żona-katoliczka siedzieli w jednej z po­złacanych ławek w kościele prezbiteriańskim przy Piętnastej Ulicy. Podczas godzinnej medytacji paliła się co trzecia świeca w lichtarzu. Chór zawodził „Hymn bitewny", pastor stał z opusz­czoną głową, czarnymi rękami uczepiony marmurowego pul­pitu. Krótkie przesłanie, skierowane do wiernych większość stanowili zamożni parafianie-Murzyni, białych nie było więcej niż tuzin zostało wyjęte z Exodusu, 13: Tedy rzeki Mojżesz do ludu: „Pamiętajcie ten dzień, któregoście wyszli z Egiptu, z domu niewoli".

Zbliżała się północ. George, mimo iż nie był człowiekiem religijnym, poczuł, że jest wzruszony, podobnie jak siedzący wokół ludzie. Na wielu twarzach dostrzegł łzy, a na niektórych ów szczególny wyraz uniesienia. Poczuł dreszcz na plecach, sięgnął po rękę żony i mocno ją uścisnął.

— 5 —


Jak Północ długa i szeroka wszędzie odbywały się podobne nocne czuwania, oczekiwano nadejścia Nowego Roku. O brzasku Lincoln miał podpisać proklamację. George czuł, jak w miarę upływu ostatnich minut starego roku narasta napięcie. Chór umilkł, cisza wypełniła kościół. I oto na wieży rozległo się pierwsze uderzenie dzwonu.

Pastor uniósł głowę, wyciągnął ręce.

              O Panie nasz, a więc nadchodzi. Uratowałeś nas. Oto
nastał rok jubileuszowy.

              Tak, rok jubileuszowy... Amen! Bogu niech będą dzięki.
Wszyscy zebrani w kościele mężczyźni i kobiety obwieszczali

światu swoją radość. Dźwięk dzwonu potężniał. George znów poczuł dreszcz. W oczach Constance dostrzegł łzy.

Dzwon huczał, lecz rychło został zagłuszony przez dźwięk dzwonów w innych kościołach, który rozbrzmiewał w rozgwież­dżonej ciemności. Słowa, okrzyki radości stawały się coraz głośniejsze. Również George miał ochotę krzyczeć z radości. Nagle zamarło mu serce, jak grad posypały się kamienie na kościół. Usłyszał wyzwiska, plugawe słowa.

Kilku mężczyzn zerwało się na równe nogi, George był jednym z nich. On i jeszcze dwóch białych oraz pół tuzina czarnych poderwało całą nawę. Biegnący chuligani rzucali groźne cienie. Mężczyźni dopadli wrót kościoła.

George przesunął do tyłu swoją galową szablę, wsłuchując się w dźwięk dzwonów, który niósł się pod ciemnym sklepieniem zimowego nieba. Krótkie uniesienie minęło. Bombardujące koś­ciół kamienie przeniosły go w rzeczywistość pierwszego dnia 1863 roku.

Aczkolwiek nastrój nocnego czuwania wiernych został za­kłócony, nic nie mogło zniszczyć jego przemożnej siły. Uniesie­nie wciąż malowało się na twarzach mężczyzn i kobiet roz­chodzących się do swoich pojazdów, zostawionych pod opieką czarnych, opatulonych chłopców. Kiedy turkocącym na wylud­nionych ulicach powozem wracali do domu w Georgetown, Constance przytuliła się do męża i zapytała:

      Czy jesteś zadowolony, że byliśmy tam?

      Tak, i to bardzo.

 

     Pod koniec nabożeństwa byłeś bardzo poważny. Dlacze­go?

     Rozmyślałem. Chciałbym wiedzieć, czy ktoś, nie wyłącza­jąc Lincolna, naprawdę wie, co ta proklamacja przyniesie nasze­mu krajowi.

     Mówiąc szczerze, ja nie wiem.

     Ja też nie. Ale, gdy tam siedziałem, miałem takie dziwacz­ne myśli o wojnie. Nie jestem pewien, czy to, co się dzieje, można nazywać wojną.

6


      Jeżeli to nie jest wojna, w takim razie co?

      Rewolucja.

Constance odruchowo przytuliła się do ramienia męża, gdy nagle wiatr smagnął ich twarze. George wolał tej nocy powozić sam, niż prosić któregoś z wynajętych do pracy wyzwoleńców, by rozstał się na parę godzin z rodziną. Dzwony biły nieprze­rwanie, obwieszczając zmiany w tym mieście i w całym narodzie.

W czasie tych paru miesięcy, gdy Hazardowie mieszkali w Waszyngtonie, miasto zmieniło się. Interesy nie szły lepiej niż przed wojną, ale tak było na całej Północy. Hazardowie zmobili­zowali wszystkie swoje siły i bank w Lehigh Station, otwarty w październiku, odniósł sukces.

Wielu przybyszów z Europy mimo, a może z powodu konflik­tu dzięki wojnie ustaliła się pomyślna koniunktura przy­czyniło się do przeludnienia Waszyngtonu. Minął bojowy zapał pierwszych dni, rozmyty we krwi przelanej w bitwach prze­granych przez Unię. Na deptaku nie widywało się już eleganc­kich oficerów, w publicznych miejscach nie grały orkiestry wojskowe. W kantorze lub w nowoczesnych magazynach ludzie wykupywali weksle Banku Konfederacji i żołnierskie czapki, przywodzące na myśl drugie Buli Run. Płacono rządowymi wekslami, gwarantowanymi przez skarb państwa, których obieg był ograniczony, oraz zielonymi bonami o nominale niższym od dolara, szyderczo przezwanymi „plastrami na golenie". Akcep­towano czarnoskórych kelnerów u Willarda wszyscy biali byli stałymi klientami — akceptowano też okaleczonych weteranów, snujących się po ulicach.

Na początku wojny każdy zgadzał się, że Waszyngton był typowym miastem Południa. Zaledwie przed paroma miesiąca­mi Richard Wallach, brat właściciela gazety „Star", został wybrany burmistrzem. Wallach, należący do grupy radykalnych demokratów, domagał się, aby wojna była prowadzona do samego końca. Przeciwnego zdania byli członkowie pokojowego skrzydła jego partii. To ich właśnie, pokojowych demokratów, przezwano defetystami — jadowitymi wężami.

Emancypacja dotarła do dystryktu ostatniego dnia kwietnia. Stanley i Isabel stali na czele tych, którzy ją popierali, aczkol­wiek na jednej z wystawnych, choć ciężkich do zniesienia kolacji, wydanej przez żony obu Hazardów dla podtrzymania pozorów rodzinnej harmonii, Isabel stwierdziła, że emancypacja obróci to miasto ,,w piekło dla białej rasy". Jednak tak się nie stało. Niemal każdego dnia biali żołnierze rzucali się na jakiegoś czarnego przemytnika albo przemytniczkę i bili ich do krwi pewni, że ujdzie im to płazem. Czarni nie mogli korzystać z nowej miejskiej kolejki, kursującej wzdłuż Pennsylvania Avenue między Kapi­tolem a Departamentem Stanu. Isabel, umizgując się do swych

7


radykalnie nastawionych przyjaciół, ubolewała nad obłudą mie­szkańców Waszyngtonu.

W zdemoralizowanej armii zmiany były nieuchronne. W obo­zie pod Rappahannock Burnside, wbrew wszelkim głosom od­wodzącym go od tego zamiaru, planował zimowe natarcie. Był opętany jedną myślą; za wszelką cenę chciał odpokutować klęskę pod Fredericksburgiem. George często słyszał starszych oficerów mówiących, że Burnside postradał zmysły,

Waleczny Joe Hooker był coraz częściej wymieniany jako następca czy raczej zmiennik Burnside'a. Ktokolwiek obejmie dowództwo, stanie przed ogromnym zadaniem przeorganizowa­nia armii, odbudowy jej dumy i dyscypliny. Kilka pułków odmówiło przemarszu przed Białym Domem, ale wyraziło goto­wość zejścia ze swej trasy, aby tylko dotrzeć do rezydencji McClellana przy H Street, gdzie mogliby wznosić radosne okrzyki i śpiewać popularne kuplety sławiące generała. Teraz w armii służyli również czarni. Często byli bici, jak owi przemyt­nicy, i otrzymywali trzy dolary mniej miesięcznego żołdu za tę samą służbę, co ich biali rodacy.

Także we władzach wykonawczych w nowym roku zmiany były właściwie pewne. Wybory do Kongresu przyniosły porażkę republikanom i melancholijny prezydent wyraził swym współ­pracownikom swą głęboką dezaprobatę. Lincolna obwiniano za wszystkie militarne niepowodzenia, przezywano go różnie: „wsiowym przygłupem" i „płaszczącym się negrofilem". Tak więc szykowały się zmiany: konieczne, niepożądane, radykalne. Czasem, jak w prezbiteriańskim kościele, próby wyobrażenia sobie przyszłości, przyprawiały George'a o ból głowy.

Gdy dojechali do domu, Constance zajrzała do śpiących dzieci, następnie przygotowała mężowi gorące kakao. Czekając, aż mleko zacznie wrzeć, ponownie odczytała list od ojca. Otrzy­mała go wczoraj.

Patrick Flynn dotarł do Kalifornii jesienią. Uznał, że jest to kraina słonecznej ospałości, nie ogarnięta przez wojnę. W 1861 roku krążyły wprawdzie pogłoski o rebelii i utworzeniu Kon­federacji Pacyfiku, ale wszelkie dawno już ucichły. Flynn dono­sił, że jego biuro adwokackie w Los Angeles faktycznie nie przynosi mu dochodów, mimo to jest szczęśliwy. Nie pisał, jak zniósł trudy podróży, ale obawy córki o jego los były dlań krzepiące.

Zaniosła kakao George'owi do biblioteki. Była zmęczona, lecz on, ubrany już tylko w spodnie na szelkach i w koszulę z pod­winiętymi rękawami, wyglądał na wyczerpanego do cna. Pod­kręcił lampę gazową na najwyższy płomień i rozrzucił przybory do pisania i kartki. Jedne były zapisane, inne czyste.

Postawiła kakao na biurku.

8


       Długo będziesz siedział?

       Dopóki nie skończę. Jutro muszę to pokazać senatorowi Shermanowi, to znaczy dzisiaj, na przyjęciu u prezydenta.

       Czy musimy tam iść? Te przyjęcia są takie okropne. Tłum ludzi, przecież tam niepodobna się ruszać.

       Wiem, ale Sherman oczekuje mnie. Obiecał, że przedstawi mnie senatorowi Wilsonowi z Massachusetts. Wilson jest prze­wodniczącym Komitetu do Spraw Wojskowych. Bardzo po­trzebujemy sojusznika.

       Jak szybko będą wprowadzone bony kredytowe?

Na giełdę w ciągu dwóch tygodni. Prawdziwa wojna rozegra się w Senacie. Nie mamy wiele czasu.

Pochyliła się nad siedzącym w fotelu mężem i czule musnęła ustami jego włosy.

—- Jesteś nadzwyczaj gorliwy jak na człowieka, który nigdy nie lubił wojska.

              Teraz też go nie lubię, ale kocham West Point, chociaż nie
wiedziałem o tym przez długi czas po dyplomie.

Pocałowała go w czoło.

Przyjdź do łóżka tak szybko, jak tylko będziesz mógł.

Machinalnie skinął głową. Nigdy nie zauważał, kiedy wy­chodziła z pokoju.

Umoczył pióro w kałamarzu i skupił się nad artykułem, który zgodził się napisać dla „New York Timesa" w obronie Akademii. Pracował nad fragmentem odpierającym argument senatora Wade'a, że West Point powinna być rozwiązana, ponieważ dwustu z ośmiuset zawodowych oficerów w armii nie odmówiło w roku 1861 przystąpienia do Konfederacji.

Jeżeli jest to dostatecznym powodem, by zdemontować war­tościową instytucję pisał George w blasku gazowego płomie­nia musimy z konieczności odnieść go również do innych sfer życia. Przypomnijmy sobie rozmaitych senatorów i reprezen­tantów narodu, którzy również przystąpili do Konfederacji a wśród nich Jeffersona Davisa, którego senator Wadę charakteryzuje jako „arcybuntownika, arcyfanatyka tej rebe­lii". Zdemontujemy więc nasze cioto ustawodawcze, bo ono także wychwalało zdrajców. W tym kontekście argument senatora Wade'a może być uznany za to, czym w istocie jest za pozór prawdy i demagogię.

Narobi sobie wrogów tymi trzema ostatnimi słowami. Nie rzucał przekleństw. Łączyła ich walka i potężna intryga, której celem było nieodwołalne pogrzebanie Akademii w tym roku. Prowadził ją Wadę, a sekundowali mu: Lyman Trumbull z Il­linois i James Lane z Kansas. Senator Lane był tak pewny siebie,

— 9 —


że już się chełpił nieuchronnym zgonem Akademii w West Point przed całym Waszyngtonem!

Sącząc zimne kakao George pisał dalej. Drżał, bo w domu zrobiło się chłodno, i ziewał, bo był już bardzo senny, ale nie mógł zrezygnować ze swej małej wojny na słowa, której wynik uważał za ważną sprawę dla narodu. Pisał do świtu pierwszego dnia nowego roku, aż z głową na rękopisie zasnął około godziny piątej. Kosmyk włosów przykleił się do stalówki odłożonego pióra i pobrudził atramentem.

              Tak, cieszę się, że mogę powiedzieć, iż niebawem będzie ze
mną — powiedział Orry do prezydenta. W prawej ręce trzymał
filiżankę ponczu, ale gdzieś zgubił spodek. Radził sobie całkiem
dobrze, ale wciąż nie potrafił jednocześnie jeść i pić. — Jest
całkiem prawdopodobne, że już jest tuż-tuż...

Wygląd prezydenta zmartwił Orry'ego. Był bledszy niż za­zwyczaj, zmizerowany, garbił się jak człowiek, któremu dokucza ból. Coś więcej niż newralgiczne bóle przygnębiło w tych dniach Jeffersona Davisa. Jego embargo na bawełnę było klęską wobec deficytu w brytyjskich fabrykach. Dyplomatyczne rozpoznanie w Europie było wyrazem nieśmiałej nadziei. Krytycy używali sobie za poparcie, którego prezydent udzielił niepopularnemu Braggowi w Akademii i za deficyt w kraju. W Richmond kawa została już niemal całkowicie wyparta przez podłą miksturę ze ślazu, słodkich ziemniaków albo z nasion arbuza osłodzo­nych tak zwanym afrykańskim prosem. Zaczęły pojawiać się hasła, malowane na murach domów: „Koniec z wojną", „Znowu Unia!"

W to nerwowe popołudnie oficerowie, cywile i wiele kobiet zebrało się w oficjalnej rezydencji przy Clay Street, w sąsiedz­twie eleganckiego Court End. Davis usiłował porozmawiać choć chwilę z każdym gościem. Mimo męczarni, które przechodził, jego uśmiech i obejście były pełne życzliwego ciepła.

              To dobra wiadomość, pułkowniku. Przypominam sobie,
że oczekiwał pan jej w Richmond od dawna.

  Tak, miała przyjechać na początku zeszłego roku, ale na plantację spadła cała seria plag. — Wspomniał o konfiskacie mienia swojej matki, ale przemilczał, że w znacznym stopniu odzyskała sprawność fizyczną.

Davis raz jeszcze spytał:

      Jak się panu współpracuje z panem Seddonem?

      Świetnie, sir. Mam świadomość, że tutaj, w Richmond, cieszy się opinią wybitnego prawnika.

I to było wszystko, co Orry chciał powiedzieć. James Seddon z hrabstwa Goochland zastąpił generała Gustawa Smitha na

— 10


stanowisku ministra wojny. Smith sprawował urząd wszyst­kiego cztery dni w listopadzie, po rezygnacji Randholpha, godząc się ze stanowiskiem komisji. Orry nie lubił posępnego, cher-lawego Seddona ani jego radykalnych poglądów. Seddon i jego żona gdzieś tu musieli być. Zmienił temat:

      Czy pozwoli pan, panie prezydencie, że zadam panu pytanie? Nieprzyjaciel uzbraja czarne oddziały. Czy uważa pan, że powinniśmy pójść tą samą drogą?

      A pan?

              Tak, być może.
Davis zacisnął usta.

              To zgubny pomysł, pułkowniku. Jak zauważył pan Cobb
z Georgii, gdy z Murzynów uda się zrobić dobrych żołnierzy, cała
nasza teoria o niewolnictwie legnie w gruzach. Zechce mi pan
wybaczyć.

Stojąc samotnie w tłumie na środku salonu popijał małymi łykami przesłodzony poncz. Ludzie nazywali rezydencję „Bia­łym Domem" z powodu warstwy białego tynku, który pokrywał ceglany mur. Ten wygodny dom zakupiło miasto i podarowało państwu Davis. Salon znajdował się w skrzydle zachodnim, jadalnia w części wschodniej. Orry wyjrzał przez wysokie okno za stołami z napojami na Shockoe Valley i Church Hill. Niebo było tak ciemne, jak łupkowe dachówki.

Za jego plecami goście dyskutowali o krążącej pogłosce, że ma powstać trzecie państwo na kontynencie ten nowy twór byłby związkiem stanów z północnego wschodu i z części Południa. Dyskutanci robili wrażenie mocno poruszonych i co­kolwiek rozhisteryzowanych. Całe to przyjęcie przygnębiło Or-ry'ego. Powoli przesuwał się do drzwi. Raptem usłyszał głos, który natychmiast rozpoznał, głos Variny Davis.

              A na przyszłość, mój drogi, zastrzegam sobie prawo
nieskładania rewizyt. To jest mój Fort Sumter i do diabła
z obiekcjami tego pismaka Pollarda.

Orry nie odwrócił się, aby spojrzeć na pierwszą damę, ale w jej sarkazmie wyczuł gniew. Jej napięcie udzielało się gościom i całemu Richmond niczym jakaś epidemia.

On także padł jej ofiarą. To było coś więcej niż namiętność i tęsknota za Madeline, którą wyostrzyła trwająca wiele miesięcy rozłąka. Nienawidził swojej pracy w Departamencie Wojny tej bezustannej bitwy o ukrócenie ekscesów Windera w więzie­niach, które nadzorował, i sprawdzanie licznych przypadków nierozważnych aresztowań osób, które generał uznał za działają­ce na szkodę państwa. Na przykład teraz Winder próbował wy wąchać, kto jest członkiem tajnego, pacyfistycznego towarzy­stwa Orderu Bohaterów Ameryki.

Z wiarygodn...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin