Codzienność na Nokturnie.docx

(21 KB) Pobierz

Codzienność na Nokturnie, Aevenien

Tytułem wstępu chciałam bardzo podziękować dwóm osobom, za nieocenioną wennogenność, wsparcie i motywację. Także z dedykacją dla Dai i Mal, dzięki raz jeszcze A mawako życzę w tym miejscu wszystkiego najlepszego!

Czytelników uprzedzam, że nie ponoszę odpowiedzialności za żadne urazy psychiczne bądź fizyczne powstałe na skutek czytania

I dziękuję pięknie mawako za błyskawiczną betę :*

 

 

 

Codzienność na Nokturnie. "Giń, Ginny, giń!" — czyli opowieść o tym, jak Dracon Malfoy NIE zabił Ginny Potter.

 

Kto by pomyślał, że chciwość goblinów z CUP’u doprowadzi do czegoś takiego, zastanawiał się Draco, z niechęcią patrząc na sterty piętrzących się przed nim papierzysk. Owszem, miło, że jego biznes został zalegalizowany, na brak klientów nie mógł teraz narzekać, pchali się kretyni drzwiami i oknami, zupełnie nie przejmując się faktem, że w statucie jego firmy jak byk stało, że zlecenia wzajemne nie są przyjmowane! Ale analfabetyzm się szerzył i Draco codziennie wysłuchiwał zawistnych kuzynek i zazdrosnych kuzynów czyhających na swoje życia i wyrażających głośne oburzenie, kiedy Draco odmawiał kuzynce zabicia kuzyna, a kuzynowi zabicia kuzynki. Przecież nie mogliby mu wtedy zapłacić! Draco przerabiał to na samym początku. Postępowania spadkowe potrafiły ciągnąć się latami, a kuzyni i kuzynki, o żonach, mężach, braciach, siostrach i w szczególności o teściowych nie wspominając, wszyscy zgodnie zasłaniali się zamrożonymi (w związku z toczącymi się postępowaniami spadkowymi) funduszami i innymi pierdołami, a Draco nie miał czasu bawić się w takie rzeczy. Poza tym nigdy nie przyjmował pieniędzy z góry, bo a nuż ktoś przyjdzie ze zleceniem na takiego Pottera i co, cholera wie, czy Złotego Chłopca w ogóle da się ukatrupić. A Draco nie miał zamiaru się ośmieszać i przekonywać o tym osobiście. W każdym razie grafik miał zawalony na rok z góry, co nieodmiennie wywoływało na jego twarzy uśmiech zadowolenia.

Dopóki nie przypominał sobie o nowej ustawie opodatkowującej morderstwa. Draco domyślał się, że te skąpe, pomarszczone kurduple musiały dorwać jakoś jego księgi finansowe. No a jak już zobaczyły, jakie piękne sumki przechodzą im obok nosa zupełnie nieopodatkowane…

Ale w sumie, nie wyszedł na tym aż tak źle. I mógł odpisać sobie koszty wynajmu lokalu, co było bardzo przyjemne, bo płacił majątek za swoje biuro w najlepszym punkcie Nokturnu.

Gdyby nie te składki zdrowotne, to byłoby naprawdę nieźle, ale w końcu nie można mieć przecież wszystkiego. A nawet mimo podatków nie mógł narzekać, bo pieniądze sypały się drzwiami i oknami, a jego zespoły szczyciły się dziewięćdziesięcioośmioprocentową skutecznością. Sięgnął po kubek z kawą i już miał zabrać się za przeglądanie najnowszej korespondencji, kiedy usłyszał podniesione głosy za drzwiami jego gabinetu.

Nie zdążył jednak wstać i podejść do drzwi, bo do jego gabinetu wpadł nagle porządnie zirytowany Potter, a za nim jego sekretarka. Draco lekko oniemiał. W końcu Potter był ostatnią osobą, której mógłby się spodziewać. Jednak szybko doszedł do siebie, uśmiechnął się uprzejmie, choć zimno, w końcu z Pottera byłby taki klient jak z niego Gryfon. A uprzejmość miała tylko podkreślić nieokrzesanie tego dupka, w końcu był Malfoyem i potrafił się zachować w każdej sytuacji.

Potter, cóż za… niespodzianka. Zawsze siłą szturmujesz prywatne gabinety, nie mogąc pogodzić się z myślą, że ktoś naprawdę wcale nie ma ochoty się z tobą zobaczyć?

Potter rzucił mu rozwścieczone spojrzenie.

Alisson, podaj panu Potterowi kawę — zarządził Draco, łaskawym gestem wskazując Potterowi fotel naprzeciwko biurka. Odczuwał naprawdę przyjemną satysfakcję, kiedy zdziwiony Potter przyjrzał mu się podejrzliwie, potem jeszcze bardziej podejrzliwym spojrzeniem zmierzył fotel, aż w końcu usiadł, żeby chwilę później wpatrywać się przez pół minuty w filiżankę kawy, pewnie usiłując przypomnieć sobie wszystkie trucizny, którymi Draco mógłby go otruć. Doprawdy, otrucie było takie pretensjonalne, a Draco szczycił się reputacją kogoś o naprawdę wysublimowanym i wyrafinowanym guście. Ale skąd Potter mógłby to wiedzieć, skoro pewnie nawet nie rozumiał tych słów. Niemniej, ciekawe, czego Złoty Chłopiec mógł chcieć. Bo przecież nie przyszedł, żeby zlecić Draco, ze wszystkich ludzi, zabicie kogoś. Potter i wynajmowanie płatnego mordercy po prostu nie mogło istnieć razem w jednym zdaniu, świat miał jeszcze jakieś granice. Choć musiał przyznać, że Potter czerpał chyba niezdrową przyjemność z przekraczania tych granic, rujnując przy okazji wiarę Draco w jakieś stałe w jego życiu, nie mówiąc o burzeniu spokoju, naruszaniu jego poczucia pewności siebie i psucia humoru w sposób, znany tylko i wyłącznie Potterowi. Bo to zawsze była jego wina, nie oszukujmy się. Potter miał jakiś naturalny talent do zaginania czasoprzestrzeni. Te wszystkie starcia z Czarnym Panem, wygrane mecze quidditcha… tak, to z pewnością nie było coś naturalnego. Draco był o tym przekonany już dawno temu, w Hogwarcie codziennie spotykał się dowodami na to, że Potter leciał na jakichś wspomagaczach. Może ta blizna miała jakieś szczególne właściwości? No i bez przesady, kto w wieku jedenastu lat dostaje pelerynę niewidkę? Których jest tylko kilka na całym świecie? A ta sprawa z najmłodszym szukającym w Hogwarcie? Ściema jakaś.

W każdym razie rozmyślania Draco przerwało chrząknięcie Pottera. Draco spojrzał na niego z kompletnie obojętnym wyrazem twarzy.

No, Potter, jestem przekonany, że inni daliby się pokroić za spędzenie kilku minut w twojej niewątpliwie czarującej obecności, ale uwierz mi, ja do tej grupy wcale nie należę, więc gdybyś mógł się streścić i wyjść po mojej uprzejmej, acz zdecydowanej i ostatecznej odmowie, byłbym niesamowicie wdzięczny.

I w tym momencie Draco zamarł w niecierpliwym oczekiwaniu, ale niestety nie miał dziś szczęścia.

Poter mrugnął i wykrztusił tylko:

Eee…

Draco stłumił nieodpartą chęć walnięcia głową w biurko.

A tak konkretniej? — zapytał, stwierdzając, że za dwie minuty po prostu wywali go ze swojego biura, chrzanić uprzejmość i wyższość Malfoyów.

Jakby to… tego no… chcężebyśzabiłmojążonę — wymamrotał coś w końcu, nie żeby Draco zrozumiał z tego choć pół słowa.

Potter, ja wiem, że zabiłeś Czarego Pana i uratowałeś świat. I rozumiem, że ludzie potrafią ci w związku z tym wiele wybaczyć. Ale, do cholery, nikt ci wcześniej nie napomknął, że mówienie polega na otwarciu ust i wyraźnym artykułowaniu głosek? Tak, żeby twojemu pechowemu rozmówcy jakimś cudem udało się jednak zrozumieć, co chcesz powiedzieć? Bo to jest dosyć ważne, jakbyś nie wiedział. No więc?

Chcę zlecić ci zabicie mojej żony — burknął w końcu Potter cały czerwony i natychmiast spuścił wzrok, śledząc z zainteresowaniem wzory na dywanie.

Draco przez chwilę przetwarzał tę absurdalną informację i w końcu wybuchnął śmiechem.

Nie wiem, co jest nie tak z twoją głową, ale widać musiało ci się znacznie pogorszyć. Tak czy inaczej, nie zgadzam się, miło było, możesz już iść, drzwi są tam — rzucił szybko Draco, dla pewności wskazując kierunek dłonią, bo Potter ześwirował już do reszty i mógł mieć problemy nawet z trafieniem do wyjścia.

Potter jednak wcale nie wyglądał, jakby miał zamiar się ruszać z miejsca. Draco westchnął.

Wyjście jest w tamtą stronę — powiedział powoli, przypominając sobie, że do wariatów należy mówić wolno i wyraźnie. — Jak wstaniesz z krzesła i się odwrócisz, to po zrobieniu jakichś siedmiu kroków znajdziesz się przed drzwiami i wtedy…

Ale Draco nie dane było dokończyć zdania, bo Potter zerwał się na nogi i zaczął wrzeszczeć. Szczyt chamstwa i bezczelności, gdyby ktoś pytał Draco o zdanie.

Malfoy, do cholery, nie rób ze mnie debila! Dobrze wiem, czego chcę, nie zwariowałem i nie mam pięciu lat, więc nie traktuj mnie jak niedorozwinięte dziecko. Wyobraź sobie, że nie na co dzień wparowuję do gabinetów moich największych wrogów, prosząc ich o ukatrupienie mojej własnej żony, więc — jeśli mieści się to w twojej tlenionej głowie — to każdego wytrąciłoby to nieco z równowagi. Jasne?

Draco zgrzytnął zębami, ale powstrzymał się od chwycenia za różdżkę.

Potter, jesteś ślepy jak kret, więc z łaski swojej kup sobie nowe okulary i nie obrażaj ludzi w taki sposób, bo ktoś kiedyś nie wytrzyma i spróbuje przekonać się na własnej skórze o twojej rzekomej nieśmiertelności, a to może być bolesne, nie żebym się tym przejmował. W każdym razie zapamiętaj sobie raz a dobrze, a najlepiej w ogóle zapisz, bo oprócz głupoty, ślepoty i gryfonizmu masz pewnie w komplecie także sklerozę, że moje włosy są naturalne!

Potter popatrzył na niego z politowaniem.

Draco stwierdził, że wyczerpał cały pakiet dobrych uczynków, cierpliwości, łaskawości, wyrozumiałości i kilku innych rzeczy na kilka lat wprzód. Potter przeginał, a on nie miał zamiaru tego tolerować w swoim własnym gabinecie i to na dodatek nie w godzinach umówionego spotkania, i jeszcze z kimś, kto doszczętnie zwariował. Zaczął podnosić się z krzesła.

Ale nie zdążył zacząć spektakularnej akcji wyrzucania Pottera, bo Gryfon zaczął coś mamrotać. Draco naprawdę nie chciał go słuchać, ale mamrotanie było dosyć natarczywe, a na dodatek Potter wymachiwał gorączkowo rękami, więc i tak zbliżenie się do niego było w tej chwili zbyt niebezpieczne i z pewnością niezachęcające.

No dobra. Masz minutę, żeby powiedzieć to, co właśnie z takim zapamiętaniem mamroczesz, ale tak, żebym to zrozumiał, do cholery! — warknął w końcu, dochodząc do wniosku, że tracenie panowania nad sobą może nie być najlepszym rozwiązaniem, grunt to dać Potterowi do zrozumienia, że nie zabije jego żony, a im szybciej Potter to zrozumie, tym szybciej sobie pójdzie.

Potter odetchnął głęboko, odchrząknął, przeczesał włosy palcami i poprawił okulary na nosie.

Draco czekał, licząc w myślach do stu, a kiedy był przy sześćdziesięciu ośmiu, Potter w końcu się odezwał:

Sorry za komentarz o włosach — wykrztusił z widoczną niechęcią. — I naprawdę chcę, żebyś zabił Ginny.

A ja ci mówię, że nie ma mowy, moja reputacja ległaby w gruzach, to raz, dwa, zabiliby mnie dziennikarze, twoi przyjaciele, Weasleyowie, a potem pewnie jeszcze ty, bo nagle by ci się to odwidziało i miałbyś jeden z lepszych dni, kiedy dla odmiany nie masz morderczych skłonności w stosunku do własnej żony. Widzisz, nie uśmiecha mi się umierać raz, a co dopiero kilka razy, a nawet ja nie poradziłbym sobie z takim tłumem. A po trzecie, nie wiem, czy widziałeś tę wielką tablicę przed drzwiami, ale pewnie byłeś zbyt zajęty samym nieproszonym wepchnięciem się do mojego gabinetu, w każdym razie, nie przyjmuję żadnych zleceń rodzinnych!

Potter jakby trochę się zmieszał. A potem rozpromienił, co tylko utwierdziło Draco w tym, że Wybawca świata naprawdę oszalał już do reszty.

A jeżeli podpisalibyśmy taki mały aneksik, że nie będę zgłaszał żadnych pretensji ani roszczeń w związku z wykonaniem umowy? — Potter rozsiadł się na fotelu, obrzydliwie z siebie zadowolony.

Draco poczuł się trochę zagięty, ale nie miał zamiaru się poddawać.

Dobra, jeśli ewentualnie mam się zgodzić na to szaleństwo, zauważyłeś, że położyłem nacisk na słowo „jeśli”, a potem jeszcze większy na „ewentualnie”, to musisz mi powiedzieć, czemu chcesz to zrobić. I lepiej, żeby to był dobry powód.

Harry zaczerwienił się lekko.

Draco zaczął stukać niecierpliwie palcami w blat biurka.

Potter zgarbił się i wcisnął głębiej w fotel.

Potter, nie mam całego dnia.

Były Gryfon westchnął.

Jestem gejem, okej?

Draco opadła szczęka. A potem, zanim zdążył się powstrzymać, wyrwało mu się:

O kurwa, Weasley musiała być naprawdę straszna, że aż zmieniłeś orientację.

A ponieważ ten dzień i tak już dawno minął granicę normalności, skręcił w stronę „uwierz, możesz się zdziwić jeszcze bardziej” i teraz mijał właśnie drogowskaz „o kurwa, niemożliwe”, Draco powoli zaczynał godzić się z myślą, że trudno, Potter już tak ma i Draco nigdy nie będzie przygotowany na to, co się może stać. Ale kiedy Potter zaczął się śmiać i rzucił: „Nawet nie chcesz wiedzieć” Draco znowu musiał zbierać szczękę z podłogi. Na szczęście szybko się otrząsnął, choć z wyniku szoku zgubił po drodze gdzieś swoje wrogie nastawienie, choć na pocieszenie sarkazm i złośliwość go nie opuściły.

Ale zdajesz sobie sprawę, że istnieje coś takiego jak rozwód? — zapytał, dalej wytrącony z równowagi.

Potter śmiał przewrócić oczami.

Nie, Malfoy, pierwszy raz o tym słyszę, myślałem, że po prostu wszyscy się mordują, jak mają siebie dość.

Draco zgrzytnął zębami.

Więc z łaski swojej możesz mi zdradzić, czemu przeskoczyłeś rozwód, przechodząc od razu do etapu „najlepiej ją zamordować”?

Pomijając to, że Ginny tak naprawdę jest dwulicową i fałszywą babą, która doprowadza mnie do szału i wykorzystuje tylko ze względu na moją sławę i pieniądze?

Draco z trudem zachował uprzejmie zainteresowany wyraz twarzy. Że co? Mała łasica była wredną suką? To było coś nowego.

Tak, pomijając to.

Wiesz, ilu krewnych mają Weasleyowie?

Draco skrzywił się.

Mogę się tylko domyślać.

No właśnie. To pomnóż to jeszcze razy trzy. A potem pomyśl, ile oni wszyscy mają długów i pomnóż to razy pięć. A na koniec pomyśl o tym, że moje droga żoneczka jest naprawdę wredną, skąpą jędzą, która darzy wszystkich swoich krewnych jakąś dziwną i z pewnością chorą miłością. I w tej swojej pustej główce wykombinowała sobie, że jeśli ja, Narodowy Bohater, Chłopiec, Który Przeżył i Tak Dalej, zażądam od niej rozwodu, to ona, jako ta biedna, porzucona i pogrążona w rozpaczy bezbronna kobieta, musi coś z tego mieć. A to coś jest całym moim majątkiem. To raz. Po drugie, rozwód byłby idealną sensacją dla dziennikarzy, jechaliby na tym rok, jak nie dłużej, a ja naprawdę mam dość bycia na pierwszych stronach gazet, nie mówiąc już o tym, że niekoniecznie chcę, żeby wszyscy komentowali to, co robię, oceniali mnie i czepiali się mojej orientacji seksualnej. Uwierz mi, to nie jest fajne. A poza tym zawsze robią mi masakryczne zdjęcia. A jeśli Ginny zginie jakoś przypadkiem, powspółczują mi trochę, zrobią dwa dni żałoby narodowej po żonie Zbawcy Świata i tyle, nara, mogę wrócić do swojego życia i mieć święty spokój. No dobra, względnie święty, pewnie i tak te harpie z Proroka uczepią się tego tematu, a miliony fanek będzie mi wysyłać kartki z kondolencjami, ale szum będzie stosunkowo mniejszy i krótszy. Co, jak się pewnie domyślasz, robi mi dość znaczącą różnicę.

Draco miał tego dość. Ile razy Potter może go tak szokować? To z pewnością było niezdrowe, Draco już czuł się cały roztrzęsiony i było mu za gorąco. Ale to ostatnie akurat mogło być spowodowane tym, że jego wredny i zdradziecki mózg podsunął mu właśnie pewne wizje z piątego roku w Hogwarcie, co biorąc pod uwagę fakt, że ich główny bohater siedział teraz metr od niego, nie było chyba najlepszym pomysłem. No i Draco zawsze miał bardzo obrazową wyobraźnię. Potrząsnął głową, próbując jakoś poukładać w głowie nowe fakty, którymi Potter z jakąś sadystyczną przyjemnością go zalewał, czekając pewnie, aż Draco dostanie jakiegoś ataku. Ale niedoczekanie jego, Draco był twardy… to jest potrafił dużo znieść i żaden Potter i jego rewelacje, nie mówiąc już o byciu gejem go nie ruszą. No dobra, może trochę, bo w końcu nie na co dzień Chłopiec, Który Przeżył zmienia orientację, prawda? No i kto nie chciałby przelecieć Pottera? Nie żeby Draco wcześniej o tym rozmyślał, w końcu Potter był hetero. No właśnie, był. W każdym razie, fakty, miał porządkować fakty. A więc Weasley była wredną jędzą i Potter chciał, żeby ją zlikwidować, sam Potter był gejem, a na dodatek okazało się, że ma szczątkowe poczucie humoru, a jego argumentacja zdradzała śladowe ilości logicznego myślenia. Kogoś innego zabiłoby to wszystko na miejscu, ale Draco był Ślizgonem. I Malfoyem. I człowiekiem, dzięki któremu zalegalizowano płatne zabójstwa, bo tak rozkręcił ten biznes, że nie mogli mu odpuścić takich podatków. Może Potter i był wyjątkowy, ale Draco wcale nie pozostawał tak daleko w tyle.

No i po chwili minęło mu oszołomienie, a zszokowanie uprzytomniło sobie, z kim właśnie zadarło i szybko się ulotniło. Draco poczuł się o wiele lepiej i już budziła się w nim żyłka do interesów. Takie zlecenie będzie Pottera sporo kosztować. A na dodatek cała sprawa miała być wielką tajemnicą, a samo morderstwo upozorowane na wypadek, więc Draco będzie mógł ominąć oficjalne kanały i nie zapisać tego w księgach rachunkowych. Czyli same plusy. A jak Potter podpisze jeszcze tę umowę, Draco będzie zabezpieczony z każdej strony. A poza tym, kto by uwierzył, że Potter zlecił mu zamordowanie własnej żony? Czyli wszystko grało idealnie.

No dobrze — powiedział Draco po dłuższej chwili, kiedy już wszystko sobie dokładnie przeanalizował i wahał się już tylko nad liczbą zer na czeku, który zaraz wystawi. — Ale to cię będzie drogo kosztować.

Potter tylko wzruszył ramionami.

W to nie wątpiłem ani przez chwilę, jednak zamiast liczyć już moje pieniądze, powiedz mi, kiedy mogę się spodziewać jakichś rezultatów. I, oczywiście, rozumiem, że gwarantujesz stuprocentową skuteczność? Wiesz, nie uśmiecha mi się przesiadywanie w szpitalu z moją do połowy ukatrupioną żoną, to byłoby raczej niewygodne, nudne i męczące. I ten cały szum medialny, sam rozumiesz. A więc?

Draco trochę się zaniepokoił. A jak ta nieśmiertelność Pottera przenosiła się wraz z nazwiskiem? To byłaby katastrofa. Ale z drugiej strony Voldi bez problemu machnął za jednym razem dwóch Potterów, więc chyba nie powinno być problemów.

Oczywiście, że gwarantuję stuprocentową skuteczność — poinformował Pottera z wyższością. — A co do terminu, hmm… myślę, że tydzień wystarczy w zupełności.

Potter uśmiechnął się z ulgą, poprosił o pióro i pergamin i szybko nabazgrolił mu oświadczenie, w którym zobowiązał się do absolutnego braku roszczeń w związku z wykonaniem zadania, które zlecił Draco Malfoyowi w dniu takim a takim. Obaj się podpisali i Potter w końcu opuścił jego gabinet. Co w sumie nic nie zmieniło, bo życie Draco i tak zdążyło się przez ostatnią godzinę wywrócić do góry nogami i to raz w lewą stronę, a raz w prawą, a teraz wisiało jakoś tak krzywo i chybotało się nieprzyjemnie. A Draco nadal było trochę za gorąco. I to nie dlatego, że w jego kieszeni spoczywał czek z naprawdę przyjemną liczbą zer.

Co się do cholery stało z moim „nie przyjmujemy zleceń rodzinnych i nie wystawiamy czeków z góry”?, zaklął w myślach. A wszystko przez Pottera! Jak zwykle zresztą, stwierdził z ponurą akceptacją. Ale może przynajmniej uda mu się zdziałać coś w kwestii tych fantazji z piątego roku, to był jakiś plus.

 

 

~*~

 

3 dni później

 

Draco, kurwa, coś ty nam dał za zlecenie? — ryknął rozwścieczony krasnolud, wparowując do gabinetu Draco, a zaraz zanim wparowało jego sześciu braci, w stopniu rozwścieczenia dużym, ogromnym, lub średnim, bo Maurycy ze szklistym wzrokiem wpatrywał się w ścianę, mamrocząc coś pod nosem, więc rozwścieczenie nie było u niego zbyt widoczne, ale na wszelki wypadek trzeba było uznać, że jest co najmniej średnie. Z krasnoludami w końcu nigdy nie wiadomo. Draco ocknął się gwałtownie z bardzo przyjemnego rozmarzenia, którego głównym bohaterem był… Tak, lepiej to przemilczeć.

Tak się konkurencji nie wykańcza!

Próbowaliśmy wszystkiego!

Chcieliśmy maszkarę utopić.

Ale menda nie chciała utonąć, nawet z wielkim kamieniem przywiązanym do szyi.

Chcieliśmy ją ustrzelić z kuszy, ale Maurycy — widzisz w jakim jest teraz stanie?! Kto nam zwróci za terapeutę? — chybił pierwszy raz od trzydziestu lat.

Potem spróbowaliśmy trucizny. Mietek przygotował prawdziwy mix, cyjanek, tojad, wilcza jagoda, szalej jadowity i nawet doprawił to załsonakiem rudym, żeby ładnie brzmiało, mówię ci, jabłuszko było jak złote, a ona co. Nic ją nie ruszyło, nawet się nie zakrztusiła — gorączkował się Marian.

Potem Maksiu zwinął ciotce tę mieszankę, co Śnieżkę na wieczność uśpiła, księcia pomijamy, tutaj by nikt jej nie całował, ale ten babsztyl ledwie ziewnął, o żadnym śnie wiecznym nawet nie mówiąc.

I trwało to jeszcze dobre dziesięć minut. Draco miał ochotę ziewnąć, ale Marian trzymał w rękach naprawdę duży topór i wolał nie ryzykować.

Chłopaki. — Podniósł ręce w obronnym geście. — Skąd miałem o tym wiedzieć?

Krasnoludy zgodnie zmarszczyły brwi.

No dobra. Powiedzmy, że ci wierzymy. Ale zwrócisz nam za terapeutę! I jak będą jakieś komplikacje przy następnym zleceniu, to policzymy się inaczej, jasne?

Draco zgodził się od razu. Krasnoludy, choć wydawały się niepozorne i łagodne jak baranki, wiecie, te wszystkie czerwone czapeczki, pseudonimy w stylu Gapcio i inne „hopsasy”, cóż, to był tylko naprawdę dobry kamuflaż. Oni byli profesjonalistami w swoim fachu, a tajniki zawodu przekazywali z pokolenia na pokolenie od wielu, wielu lat. No i tylko oni mogli mieszkać w wieżowcu na kurzej nóżce, Draco nie znał nikogo, kto wszedłby tam bez zaproszenia, a wieżowiec potrafił przemieszczać się zgodnie z życzeniem właścicieli, więc ogólnie krasnoludy mogły robić, co chciały i nikt z nimi nie zadzierał.

Ale skoro nawet oni polegli, nie miał wyjścia. Została mu tylko jedna osoba, do której mógł się zwrócić. Wcześniej tylko dwa razy korzystał z jej usług i oba razy dosyć mocno tego żałował. Mroczna Wiedźma nigdy nie robiła nic za darmo, a jej forma wynagrodzenia zawsze była wyjątkowo nieprzyjemna dla Draco, jego kieszeni i nie tylko.

A na dodatek Potter codziennie wysyłał mu sowy z pytaniem, czy są jakieś postępy, więc Draco musiał porzucić swój plan pod tytułem: „nie myślę o Potterze, Potter wcale nie oświadczył mi w moim własnym gabinecie, że jest gejem, nie miałem żadnych fantazji w Hogwarcie i moje życie seksualne ma się dobrze, dziękuję!”. Czyli ogólnie nie narzekał na nadmiar szczęścia. Ale przynajmniej mógł to wszystko zwalić na Pottera, co troszkę poprawiało mu humor.

Ale wracając do Mroczej Wiedźmy… Cóż, na pewno warto zaznaczyć, że przydomek „mroczna” nie wziął się znikąd. „Wiedźma” też nie. Ale kobieta była naprawdę skuteczna.

No i miała jakąś dziwną słabość do blondynów, co z jednej strony było dobre, bo Draco w miarę szybko przekonywał ją do przyjęcia zlecenia, ale z drugiej… O drugiej stronie Draco wolał nie mówić. Tym razem spędził całe piętnaście minut, tłumacząc jej, że to ma wyglądać jak wypadek. Koniecznie, absolutnie i bezwzględnie.

W—Y—P—A—D—E—K — przeliterował Draco dosadnie. — Rozumiemy się?

Och, Draco — zamruczała Wiedźma i nadąsana wydęła usta. — Psujesz całą zabawę — poskarżyła się.

Draco przewrócił oczami, profilaktycznie cofnął się o dwa kroki i nadepnął na kota. A raczej dziwne wyleniałe stworzenie, które ktoś, przy dużej dozie wyrozumiałości, mógłby nazwać kotem. Draco przypominało to raczej połączenie nietoperza albinosa z pomarszczonym skórzanym workiem, ale cóż, to było ukochane zwierzątko Mrocznej Wiedźmy, więc zachował te uwagi dla siebie. W każdym razie rzekomy kot miauknął przeraźliwie, wczepił się ostrymi pazurami w jego łydkę i po długiej, bolesnej chwili puścił swoją zdobycz, i obrażony oddalił się na swoje posłanie. Draco stłumił chęć pomasowania piekącej nogi i uśmiechnął się do kobiety, jak gdyby nigdy nic.

W końcu udało mu się opuścić chatkę Mrocznej Wiedźmy z obietnicą, że jutro o tej porze rude szkaradztwo będzie już wąchać kwiatki od spodu.

Jednak jutro o tej samej porze wcale nie dostał notki ze słowami „mission accomplished” (Mroczna Wiedźma była fanką mugolskiego kina, a w szczególności amerykańskich filmów sensacyjnych), tylko z: „mission impossible, nawet Tom Cruise by nie pomógł, głupota ofiary przekreśla wszystkie próby pozbawienia jej życia, what a bitch!”. Niżej było jeszcze post scriptum, ale Draco przezornie go nie przeczytał. Niektóre wizje i fantazje Mrocznej Wiedźmy potrafiły boleć przez wiele lat. A Draco miał ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład dalej żyjącą Ginny Potter. A to oznaczało, że musiał wziąć sprawy we własne ręce.

 

~*~

 

dwa dni później

 

Draco miał plan. W sumie to miał ich nawet kilka, ale musiał odrzucić te bardziej brutalne w stylu „wezmę tasak i ją ukatrupię”, bo przecież to miało wyglądać jak wypadek. No i w końcu to Draco był szefem agencji „Na tamtą stronę” i to on rozkręcił ten biznes, i to, że teraz siedział za biurkiem wcale nie oznaczało, że nie zna się na swoim — z braku lepszego słowa — fachu. W odpowiednich kręgach był ikoną i symbolem zbrodni doskonałej. I wcale nie wyszedł z wprawy, nie rozumiał, jak ludzie mogli puszczać takie plotki. Ich szczęście, że brakowało mu czasu na tak trywialne sprawy jak ich szukanie i dawanie nauczek. Miał lepsze rzeczy do roboty. Jak na przykład ratowanie swojej reputacji i zamordowanie Ginny Potter. I nawet jeśli będzie to wyglądało jak wypadek, a będzie, bo Draco mimo wszystko nie chciał zadzierać z Potterem i hordą Weasleyów, to w jego kręgach wszyscy będą wiedzieli, co się stało i kto tego dokonał. Co zagwarantuje Draco szacunek całego przestępczego światka, zrobi wspaniałą reklamę i pozwoli podnieść ceny. Gorzej, że z samym mordowaniem żoneczki Pottera był mały problem. Najwyraźniej jego przyszła ofiara miała takiego dzikiego farta, głupie szczęście i wyjątkową zdolność do wychodzenia z najgorszych opresji, że wszystkie tak dokładnie i pieczołowicie szykowane zamachy po prostu się nie udawały. Statystycznie to było niemożliwie. Logicznie, racjonalnie i zdrowo rozsądkowo też nie. Ale czy kogoś to obchodziło? Oczywiście, że nie, liczyło się to, czy maszkarę ukatrupi, a nie to, ile miał po drodze problemów. Cholerny świat, syknął Draco przez zęby, jeszcze bardziej rozpłaszczając się na dachu budynku. Jego plan może nie był zbyt wyrafinowany, ale Draco uznał, że jego prostota ma znamiona geniuszu, a poza tym poziom wyrafinowania sposobu zabicia musiał najwidoczniej odpowiadać ofierze, bo Ginny wszystkie najbardziej wymyślne próby przeżyła bez szwanku. Tak więc zwykła dachówka powinna załatwić sprawę. Tylko ta jędza musiała wyjść w końcu od fryzjera i minąć budynek, na którym czaił się Draco. Nic prostszego.

Po godzinie czekania jego ofiara w końcu raczyła wyjść z salonu fryzjerskiego. Draco nie zauważył co prawda żadnej różnicy, rude kłaki to rude kłaki, są prostackie i ordynarne, co by się z nimi nie robiło. A jak się jeszcze nie ma gustu i zakłada błękitny płaszcz… Ona po prostu prosiła się o tę dachówkę!

Draco już zaczynał się uśmiechać, ściskając w dłoni swój zabójczy pocisk, kiedy nagle omal nie wrzasnął z frustracji. Ginny zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu. Chwilę temu jeszcze szła chodnikiem, jak gdyby nigdy nic, a teraz nie było po niej śladu. Draco w jednej chwili znalazł się na dole, porządnie zdenerwowany i zirytowany. Przecież nie mógł mieć takiego pecha, to już przekraczało wszelkie granice! I wtedy zobaczył coś, co sprawiło, że na jego twarzy pojawił się naprawdę paskudny i pełen zadowolenia uśmiech. Niezabezpieczona studzienka na środku chodnika ziała zapraszającą czarną pustką. Draco podszedł i pochylił się z zaciekawieniem. Kilkadziesiąt metrów niżej z trudem mógł dostrzec malowniczo zmasakrowane ciało w niebieskim płaszczu. Jest jednak jakaś sprawiedliwość na tym świecie, pomyślał i wykonał szybki anonimowy telefon do odpowiednich służb. Swoją drogą, trzeba być naprawdę tępym, żeby przeżyć kilkadziesiąt zaplanowanych i starannie przygotowanych przez profesjonalistów zamachów i wykitować wpadając do zwykłej studzienki kanalizacyjnej, stwierdził Draco w myślach i spacerkiem wrócił do swojego biura, wysyłając natychmiast sowę do Pottera.

Nalał sobie szklaneczkę ognistej i rozkoszował się zakończonym zleceniem. Co z tego, że nie zrobił tego osobiście. Skoro nawet Mroczna Wiedźma poległa, to on nie musiał się przejmować własnym niepowodzeniem. Zresztą i tak wszyscy pomyślą, że on ją tam wepchnął, jego reputacja na tym tylko zyska. I kiedy tak siedział z nogami na biurku i ręką założoną za głowę, popijając ognistą, nagle usłyszał jakiś rumor, krzyki i miał dziwne wrażenie déja vu, całkiem prawidłowe zresztą, bo kilka sekund później do jego gabinetu wpadł Potter. Potter rozczochrany, rozpromieniony i z podejrzanie błyszczącymi oczami. A na dodatek z praktycznie pustą butelką czegoś zielonego, co pieniło się niebezpiecznie i nawet z odległości kilku metrów zionęło czystym spirytem. Draco zachwiał się na fotelu i z trudem odzyskał równowagę, co nie miało znaczenia, bo chwilę później Potter rzucił się na niego i Draco naprawdę nie miałby nic przeciwko, gdyby nie to, że oberwało mu się dość boleśnie butelką, a kilka kropli chlusnęło na jego szatę, która zaczęła się lekko dymić.

Potter, do cholery, opanuj się! — Próbował wrzasnąć Draco, ale był już lekko przyduszony, więc efekt osiągnął raczej marny. Potter jednak odsunął się od niego, pociągnął łyk z butelki i z niejakim trudem opadł na fotel. Draco poluźnił kołnierzyk szaty i spojrzał na Pottera z lekkim politowaniem, ale nie był pewien, czy na jego twarzy nie malował się raczej wyraz tłumionego pożądania. Cholera wie, już same opary tego zabójczego trunku mogły mu zaszkodzić.

Dlaco — wybełkotał Potter z uczuciem. — Nawet nie wysz, jak sssię cieszhe! Jesztem wooooolny! I sssszczęśliwy! Jędza nie szyje i mogę robić, co mi się ży.. szywnie podoba!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin