Krentz Jayne Ann - Arcane Society 01 - Od drugiego wejrzenia.rtf

(552 KB) Pobierz
AMANDA

AMANDA QUICK

OD DRUGIEGO WEJRZENIA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cathie Linz: wspaniałej pisarce,

wspaniałemu fotografowi,

wspaniałej przyjaciółce


Ostatnie lata panowania królowej Wiktorii...

Szkielet spoczywał na bogato rzeźbionym złoconym łożu, pośrodku staroświeckiego laboratorium, które stało się grobowcem alchemika.

Na kościach sprzed dwustu lat wciąż jeszcze widniały resztki szat uszytych z materii, które z pewnością były niegdyś kosztownym jedwabiem i aksamitem. Haftowane złotą nicią rękawiczki i pantofle kryły szczątki widmowych dłoni i stóp.

- Krawiec musiał go wprost uwielbiać - mruknął Gabriel Jones.

- Nawet jeśli klient jest alchemikiem, nie musi to znaczyć, że nie zna się na modzie - zauważył Caleb Jones.

Gabriel spojrzał na strój kuzyna, a potem na swoje ubranie. Ich spodnie i koszule pokrywały wprawdzie pył i brud, ale zarówno odzież, jak i buty, były ręcznej roboty i szyte na miarę.

- Najwyraźniej to cecha rodzinna - stwierdził.

- Owszem, gość nieźle pasuje do legendy Jonesów.

Gabriel podszedł do łoża i uniósł wyżej latarnię, usiłując odczytać w migotliwym blasku alchemiczne symbole rtęci, srebra i złota, które zdobiły szerokie brzegi szat szkieletu. Identyczne znaki widniały na drewnianym wezgłowiu.

Na posadzce koło łóżka stał ciężki okuty kufer. W ciągu dwóch stuleci rdza nagromadziła się na jego ścianach, lecz wieko okrywała cienka warstwa nierdzewnego metalu. Złoto, pomyślał Gabriel.

Nachylił się i wciąż jeszcze czystą chustką starł z wieka kurz. Światło wydobyło z mroku liściasty, ozdobny ornament i tajemnicze łacińskie słowa wyryte na cienkiej złotej folii.

- Wprost trudno uwierzyć, że tego miejsca nie odnaleziono i nie ograbiono podczas ostatnich dwustu lat. Sądząc z pogłosek, alchemik miał za życia licznych rywali i wrogów, nie mówiąc już o członkach Towarzystwa Wiedzy Tajemnej i rodziny Jonesów, którzy szukali go przez całe dziesięciolecia.

- Miał zasłużoną opinię człowieka sprytnego i skrytego - przypomniał mu Caleb.

- Kolejny rys rodzinny.

- Istotnie - zgodził się kuzyn. Jego głos nie zabrzmiał wesoło.

Różnimy się od siebie pod wieloma względami, pomyślał Gabriel. Caleb miał skłonność do pogrążania się w rozmyślaniach. Wolał spędzać czas samotnie w laboratorium. Irytowały go wizyty gości i nie miał cierpliwości do nikogo, kto oczekiwałby od niego choćby krzty uprzejmości czy zalet towarzyskich.

Gabriel zawsze był bardziej otwarty i mniej posępny, ostatnio jednak też coraz dłużej przebywał w czterech ścianach swojej biblioteki. Wiedział, że szuka tam nie tylko wiedzy, lecz i rozrywki, a może nawet zapomnienia.

Każdy z nich na własną rękę chciał się odciąć od tych swoich cech, które można by określić jako paranormalne. Gabriel wątpił jednak, czy któremuś z nich uda się cokolwiek odkryć w laboratorium czy w bibliotece.

Caleb przyjrzał się uważnie jednej ze starych ksiąg.

- Nie obejdziemy się bez pomocy przy pakowaniu tych staroci.

- Możemy wynająć ludzi z wioski - powiedział Gabriel i zaczął już układać w myśli plan spakowania i przewozu zawartości laboratorium alchemika, które było zarazem jego grobem. W snuciu planów działania był zaś naprawdę dobry. Ojciec niejednokrotnie mu mówił, że zręczność ta ściśle się łączy z jego niezwykłymi, parapsychicznymi uzdolnieniami. Gabriel wolał jednak myśleć, że zawdzięczają raczej tej normalnej, nie paranormalnej części swej osobowości. Rozpaczliwie pragnął wierzyć, że jest logicznie myślącym, racjonalnym, nowoczesnym człowiekiem, a nie jakimś pierwotnym, niecywilizowanym przeżytkiem z wcześniejszego stadium ewolucji.

Porzucił więc niepokojące rozmyślania i skupił się na transporcie znalezisk. Najbliższa wieś leżała kilka kilometrów dalej, była mała i bez wątpienia zawdzięczała swoje przetrwanie wiekom przemytnictwa. Tutejsi ludzie umieli trzymać język za zębami, zwłaszcza za sowitą zapłatę. Gabriel uznał, że Towarzystwo Wiedzy Tajemnej stać na zapewnienie sobie milczenia wieśniaków.

Alchemik postanowił umieścić swoją pracownię w niewielkiej, lecz niedostępnej niczym twierdza siedzibie w odludnej okolicy, która dwieście lat temu musiała być jeszcze dzikszym pustkowiem. Laboratorium i zarazem jego grób znajdowały się w krypcie ukrytej pod ruinami starego zamku.

Kiedy wreszcie udało się im otworzyć drzwi, powiało stamtąd taką stęchlizną, że musieli odstąpić na bok, dusząc się i kaszląc. Obydwaj uznali, że należy poczekać z wejściem, póki zaduchu nie wywieje morska bryza.

Wewnątrz znaleźli komnatę urządzoną na wzór pracowni naukowej. Na półkach stały oprawne w skórę tomy o zniszczonych, popękanych grzbietach. Obok książek umieszczono dwa świeczniki, jakby czekające na zapalenie światła.

Przyrządy sprzed dwustu lat, których alchemik używał do doświadczeń, ustawione były równym szeregiem na długim blacie. Szklane retorty pokrywał brud. Metalowe palniki i dmuchawy przeżarła rdza.

- Jeśli jest tu w ogóle cokolwiek wartościowego, bez wątpienia znajduje się w tym kufrze - powiedział Caleb. - Nie widzę jednak klucza. Czy wyłamiemy zamek teraz, czy dopiero w Domu Wiedzy Tajemnej?

- Lepiej przekonajmy się, z czym mamy do czynienia - odparł Gabriel. Przykucnął przy ciężkiej skrzyni, chcąc przyjrzeć się żelaznemu zamkowi. - Jeśli w środku są drogie kamienie i złoto, trudno nam będzie ich upilnować podczas transportu.

- Musimy podważyć wieko jakimś narzędziem. - Gabriel spojrzał na szkielet alchemika. Z okrytej rękawiczką dłoni wystawał żelazny przedmiot. - Chyba widzę ten klucz.

Ostrożnie rozgiął kości palców. Rozległ się głuchy chrzęst i dłoń odpadła od nadgarstka. Gabriel trzymał w ręku rękawiczkę wypełnioną kośćmi.

- Niech to licho! - mruknął Caleb. - Dreszcz przebiegł mi po grzbiecie, całkiem jak w powieści.

- Przecież to tylko szkielet. - Gabriel odłożył rękawiczkę z makabryczną zawartością na posłanie. - Co najmniej sprzed dwustu lat.

- Ale to przecież szkielet Sylvestra Jonesa, naszego przodka i założyciela towarzystwa - odparł Caleb. - Najwyraźniej był człowiekiem przebiegłym i bardzo niebezpiecznym. Może mu się nie podoba, że po tylu latach odnaleziono jego pracownię?

Gabriel znów przykucnął przed kufrem.

- Jeśli tak zazdrośnie strzegł swoich tajemnic, to po co zostawił wskazówki, jak ją odkryć, w tylu listach, które napisał przed śmiercią?

Listy przez długie lata pokrywał kurz w archiwach towarzystwa, póki kilka miesięcy wcześniej Caleb ich nie znalazł i nie odcyfrował szyfru alchemika. Teraz próbował włożyć klucz do zamka, ale szybko się zorientował, że nic z tego.

- Zanadto zardzewiał. Tu trzeba narzędzi. Dziesięć minut później zdołali wspólnie podważyć wieko.

Opornie uniosło się do góry. Zawiasy zaskrzypiały przenikliwie. Obyło się jednak bez wybuchu, płomieni czy innych niemiłych niespodzianek.

Gabriel i Caleb zajrzeli do środka.

- Nici z klejnotów i złota - oznajmił Caleb.

- Szczęściem nie spodziewaliśmy się znaleźć skarbów - przytaknął Gabriel.

Wewnątrz leżał jedynie mały, oprawny w skórę notatnik. Gabriel otworzył go z największą pieczołowitością.

- Może zawiera recepturę, o której alchemik wspomniał w swoich listach. Uważał ją przecież za dużo ważniejszą od złota i klejnotów.

Na pożółkłych kartach widniały tajemnicze łacińskie formuły zapisane wyraźnym, starannym charakterem pisma.

Caleb odstąpił kilka kroków dalej, chcąc przyjrzeć się pozornie pozbawionej sensu plątaninie liter, cyfr, symboli i słów pokrywającej pierwszą stronę.

- Zapisał to którymś ze swoich przeklętych szyfrów. - Pokiwał głową.

Gabriel przewrócił kilka stron.

- Umiłowanie tajemniczości i szyfrów to tradycja, którą członkowie towarzystwa z entuzjazmem podtrzymują od dwóch stuleci.

- W całym życiu nigdy nie spotkałem podobnej gromady pełnych obsesji i zamkniętych w sobie ekscentryków.

Gabriel z pietyzmem zamknął notatnik i spojrzał kuzynowi w oczy.

- Ktoś mógłby powiedzieć, że ty i ja jesteśmy większymi ekscentrykami niż członkowie towarzystwa.

- „Ekscentryk” nie jest tu może najwłaściwszym słowem. - Caleb zacisnął wargi. - Tylko że jak dotąd nie znalazłem lepszego.

Gabriel wolał się z nim nie sprzeczać. Kiedy byli młodzi, delektowali się swoją ekscentrycznością, uważając ją za coś zupełnie oczywistego, lecz gdy dorośli, ujrzeli ją w odmiennej perspektywie, która nakazywała znacznie większą rozwagę.

A teraz, żeby sobie jeszcze bardziej skomplikować życie, Gabriel pokłócił się ze swoim nowocześnie nastawionym ojcem, entuzjastycznym zwolennikiem teorii Darwina. Hippolyte Jones stanowczo życzył sobie, by jego syn i dziedzic ożenił się możliwie jak najszybciej. Gabriel doszedł w końcu do wniosku, że ojciec pragnie się skrycie przekonać, czy niezwykła wrażliwość jego syna okaże się cechą dziedziczną.

Postanowił sobie, że nigdy nie pozwoli się wykorzystać dla eksperymentu i że sam wybierze sobie żonę.

- Czyżby cię martwiło - zwrócił się do Caleba - że jesteśmy członkami towarzystwa ekscentryków, zainteresowanych wszystkim, co tajemnicze i niesamowite?

- To nie nasza wina - oświadczył Caleb, przypatrując się uważnie jednemu ze starych przyrządów. - Wypełniamy jedynie synowskie obowiązki, którymi nas obarczono. Równie dobrze jak ja wiesz, że obaj nasi ojcowie byliby zgorszeni, gdybyśmy odmówili wstąpienia do ich szacownego towarzystwa. A poza tym na co właściwie narzekasz? Przecież to ty namówiłeś mnie do uczestniczenia w tej przeklętej ceremonii.

Gabriel spojrzał na czarno - złoty pierścień z onyksu, który zdobił jego prawą dłoń. Na kamieniu wyryty był symbol ognia.

- Doskonale o tym wiem. Caleb westchnął ciężko.

- Rozumiem, że musiałeś tam wstąpić, zważywszy na ogromną presję okoliczności.

- Istotnie. - Gabriel opuścił masywne wieko, chcąc odcyfrować słowa wyryte na złotej blaszce.

- Mam nadzieję, że nie jest to jakaś alchemiczna klątwa w rodzaju: „Kto ośmieli się otworzyć ten kufer, zginie okropną śmiercią następnego dnia o świtaniu”.

- Hm, zapewne mamy tu jednak do czynienia z jakąś klątwą albo swoistym ostrzeżeniem. - Caleb wzruszył ramionami. - Wiadomo, że dawni alchemicy zawsze coś takiego pisali, ale ty i ja jesteśmy przecież nowoczesnymi ludźmi i nie wierzymy w podobne nonsensy.

Pierwszy człowiek zmarł trzy dni później.

Nazywał się Riggs i był jednym z wieśniaków, których Gabriel z Calebem wynajęli do spakowania zawartości pracowni alchemika i przeniesienia jej w skrzyniach na wozy.

Ciało znaleziono w zaułku niedaleko portu. Riggs zginął od dwóch ciosów nożem. Pierwszy przebił mu klatkę piersiową, drugim poderżnięto mu gardło. Mnóstwo zaschniętej krwi pokrywało stare, kamienne płyty, gdzie upadł. Zabito go jego własnym nożem, leżącym teraz przy zwłokach.

- Dowiedziałem się, że był odludkiem, choć lubił gorzałkę i dziwki, wdawał się też w bójki po karczmach - mówił Caleb. - Wcześniej czy później i tak marnie by skończył. Można stąd wnosić, że trafił na szybszego od siebie przeciwnika, któremu bardziej sprzyjało szczęście.

Spojrzał na Gabriela, czekając, co powie.

Gabriel zrezygnowany przykucnął nad ciałem. Niechętnie ujął rękojeść noża, wpatrując się w narzędzie mordu. Czuł, jak rośnie w nim napięcie. Spodziewał się go.

Rękojeść zachowała jeszcze sporo energii. W końcu zbrodnię popełniono ledwie kilka godzin temu. Gdzieś w głębi jego istoty rodziło się mroczne zarzewie. Wszystkie zmysły uległy nagłemu wyostrzeniu w nieokreślony, ponadnaturalny sposób. Pierwotne, prymitywne pragnienie łowu wzburzyło w nim krew. Zawsze go to zresztą niepokoiło.

Prędko odrzucił od siebie nóż, pozwalając mu paść na kamienie, i wstał.

Caleb spojrzał na niego uważnie.

- No i co?

- Riggs nie padł ofiarą nieznanego napastnika, nikt nie zabił go wskutek nagłego przypływu wściekłości czy strachu. - Gabriel odruchowo zacisnął w pięść dłoń, którą wcześniej chwycił nóż. To był odruch, jakby daremna próba zatarcia piętna zła i przemożnej chęci łowów, którą w nim ono wzbudziło. - Ktoś, kto spotkał się z nim w tym zaułku, przybył tu z zamiarem mordu i zabił go z zimną krwią.

- Może zdradzany mąż albo stary wróg?

- To najbardziej prawdopodobna ewentualność - zgodził się Gabriel, lecz nadal czuł w sobie wzburzenie, od którego jeżyły mu się włosy. Nie, ta śmierć nie była przypadkowa. - Zważywszy na reputację Riggsa, policja dojdzie na pewno do takiego wniosku. Myślę jednak, że powinniśmy sprawdzić, czy ze skrzyń nic nie zginęło.

Caleb z powątpiewaniem uniósł brwi.

- Sądzisz, że Riggs coś zwędził i próbował tę rzecz sprzedać komuś, kto go następnie zamordował?

- Być może.

- Chyba się zgodzisz, że w pracowni alchemika nie było nic wartego znacznej sumy, a co dopiero ludzkiego życia.

- Zawiadom policję. Zażądaj też, żeby otwarto skrzynie - odparł beznamiętnym tonem Gabriel.

Odwrócił się i szybko ruszył na koniec zaułka, pragnąc znaleźć się możliwie najdalej od miejsca przemocy. Zdołał co prawda stłumić chęć wściekłej pogoni, lecz czuł, że nadal jeszcze w nim pulsuje, zmuszając go do otwarcia się na tę część jego natury, która - jak się obawiał - nie miała nic wspólnego z nowoczesnością.

Skontrolowanie zawartości starannie zapakowanych i gotowych już do transportu skrzyń zabrało wiele czasu. Zniknęła tylko jedna rzecz.

- Zwędził ten przeklęty notatnik! - sarkał zirytowany Caleb. - Niełatwo nam przyjdzie wytłumaczyć się z tego przed naszymi ojcami, a co dopiero przed całą Radą Towarzystwa!

Gabriel wpatrywał się w puste wnętrze kufra.

- Ułatwiliśmy mu to, wyłamując zamek. Nie musiał się natrudzić, żeby znaleźć notatnik. Ale po co komu ten notatnik? Przecież te bezsensowne bazgroły zbzikowanego alchemika mogą zainteresować jedynie człowieka nauki. Mają znaczenie tylko dla członków towarzystwa, i to wyłącznie dlatego, że Sylvester był jego założycielem.

Caleb pokręcił głową.

- Najwyraźniej ktoś inny też się interesuje recepturami Sylvestra i to tak bardzo, że nie wahał się popełnić zbrodni z ich powodu.

- Pewne jest jedno. Byliśmy świadkami powstawania nowego rozdziału w legendzie towarzystwa.

- Klątwa alchemika Sylvestra! - Caleb się skrzywił.

- Na to wygląda, nie sądzisz?

1

Dwa miesiące później...

Był mężczyzną, na którego czekała od dawna, kochankiem, którego przeznaczeniem było ją uwieść. Przedtem jednak chciała go sfotografować.

- Nie - odparł Gabriel Jones. Przemierzył pełną setek tomów bibliotekę, sięgnął po karafkę z brandy i nalał trunek do dwóch kieliszków. - Nie po to się pani tutaj znalazła, panno Milton, żeby robić mój portret, tylko żeby fotografować obiekty ze zbiorów towarzystwa zebrane w Domu Wiedzy Tajemnej. Może pani sądzi, że nie mam racji, ale nie jestem gotów do tego, by można mnie było zaklasyfikować jako ciekawy zabytek.

Z pewnością nim nie jest, pomyślała Venetia. Przeciwnie, wyczuwała w nim siłę i pewność siebie człowieka w szczytowym okresie życia. Był w najodpowiedniejszym wieku, aby wręcz mdlała z miłości do niego.

Długo czekała na kogoś takiego. Zgodnie z konwencją towarzyską przekroczyła już wiek, w którym dama może się spodziewać zawarcia małżeństwa. Półtora roku temu, kiedy jej rodzice zginęli w katastrofie kolejowej, stanęła wobec konieczności utrzymywania bliskich. Niewielu godnych szacunku dżentelmenów kwapiłoby się do ożenku z kobietą dobiegającą trzydziestki, która w dodatku ma na karku dwoje młodszego rodzeństwa i niezamężną ciotkę. Postępowanie ojca zniechęciło ją zaś radykalnie do samej instytucji małżeństwa.

Nie chciała jednak spędzić reszty życia, nie zaznawszy miłości fizycznej. Dama w jej położeniu ma chyba prawo zaaranżować to na własną rękę!

Zamiar uwiedzenia Gabriela był wielkim wyzwaniem, gdyż Venetia nie miała pod tym względem praktycznie żadnego doświadczenia. Owszem, zdarzał się jej niekiedy jakiś flirt, ale nic z tego nie wynikło poza kilkoma przypadkowymi całusami.

Prawda zaś wyglądała, jak następuje: nigdy jeszcze nie spotkała mężczyzny, który byłby wart zaryzykowania romansu. Po śmierci rodziców konieczność uniknięcia skandalu nabrała jeszcze większej wagi. Zabezpieczenie bytu rodziny zależało teraz wyłącznie od jej kariery fotografa, a tej nie mogła narazić na szwank.

Magiczny pobyt w Domu Wiedzy Tajemnej spadł jej jak z nieba. Był to dar, jakiego wcale się nie spodziewała.

Wszystko zaczęło się bardzo zwyczajnie. Pewien członek towarzystwa ujrzał jej prace w Bath i polecił ją kierującej towarzystwem Radzie. Rada zaś, jak się okazało, postanowiła utrwalić zawartość swego muzeum na fotografiach. Intratne zlecenie, jakie jej zaoferowano, okazało się z kolei nieoczekiwaną sposobnością do ożywienia najskrytszych, romantycznych fantazji Venetii.

- Nie zażądałabym dodatkowej zapłaty za pański portret - odparła pospiesznie. - Wynagrodzenie, które otrzymałam z góry, pokryje wszelkie koszty.

I dużo więcej, pomyślała, usiłując nie okazywać zadowolenia. Wciąż jeszcze zdumiewała ją wysokość kwoty, którą towarzystwo wpłaciło na jej rachunek bankowy. Niespodziewane szczęście mogło zmienić całą przyszłość Venetii i jej bliskich. Uważała jednak, że niemądrze byłoby wyjawiać to Gabrielowi.

W jej zawodzie, jak nigdy nie zapominała podkreślać ciotka Beatrice, pozytywny wizerunek był wszystkim. Musi więc robić na swoim kliencie wrażenie, że jej praca jest warta każdego pensa z tej imponującej sumy.

Gabriel uśmiechnął się typowym dla niego chłodnym, zagadkowym uśmiechem i podał jej kieliszek. Kiedy ich palce się zetknęły, poczuła, że dreszcz przenika ją na wskroś. Nie po raz pierwszy zresztą.

Nigdy jeszcze nie spotkała takiego mężczyzny, jak Gabriel Jones, z oczami godnymi czarodzieja sprzed wieków, pełnymi niezgłębionych, mrocznych sekretów. Ogień w potężnym, kamiennym kominku oświetlał jego wyraziste rysy. Gabriel poruszał się z niezwykłą gracją, wyglądał też niesłychanie męsko i elegancko w doskonale skrojonym, wieczorowym stroju.

W sumie świetnie pasował do ideału, jaki sobie wymarzyła.

- Nie chodzi mi o koszt, panno Milton, i pewien jestem, że pani o tym wie.

Venetia upiła szybko łyczek brandy, chcąc ukryć zakłopotanie. Pomodliła się w duchu, żeby przyćmione światło nie zdradziło jej rumieńca. Tak, nie chodziło o koszt. Sądząc z umeblowania, jakie ją otaczało, towarzystwo musiało dysponować imponującymi funduszami.

Dom Wiedzy Tajemnej mieścił się w wiekowej, kamiennej budowli. Przybyła tu ledwie sześć dni temu. Przywiózł ją nowoczesny, prywatny powóz, wyposażony w świetne resory, który Gabriel wysłał po nią na stację.

Masywnie zbudowany woźnica o groźnym wyglądzie spytał ją tylko o nazwisko. Potem nie okazał się zbyt rozmowny, lecz sakwojaż z jej ubraniami, kliszami oraz statyw i wywoływacze wniósł do pojazdu tak lekko, jakby ważyły tyle co piórko. Venetia uparła się, że kamerą zajmie się sama.

Jazda ze stacji trwała blisko dwie godziny. Zapadała już noc, gdy z pewnym zaniepokojeniem stwierdziła, że zagłębiają się w coraz bardziej odludną, niezamieszkaną okolicę.

Kiedy wreszcie ponury stangret zatrzymał powóz przed frontem starego dworu, wzniesionego na szczątkach jeszcze starszego opactwa, Venetia ledwie mogła ukryć zdenerwowanie. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy zgoda na niesłychanie wysokie wynagrodzenie nie była z jej strony błędem.

Wszystko załatwiono korespondencyjnie. Młodsza siostra Venetii, Amelia, która była również jej asystentką, zamierzała pojechać razem z nią, lecz tuż przed podróżą przeziębiła się mocno. Ciotka Beatrice niepokoiła się samotną wyprawą Venetii, lecz względy finansowe przeważyły. Odkąd pieniądze wpłynęły do banku, Venetia nie próbowała nawet myśleć o odłożeniu podróży.

Dom na odludziu wzbudził w niej sporo wątpliwości, ale już przy pierwszym spotkaniu z Gabrielem Jonesem wszystkie uprzedzenia rozwiały się jak dym.

Już pierwszego wieczoru, gdy znalazła się w jego obecności wraz z niemal milczącą gospodynią, owładnęło nią przeczucie, które obudziło i wyostrzyło wszystkie jej zmysły, i ten niezwykły rodzaj wzroku, którego istnienie ukrywała przed wszystkimi, z wyjątkiem najbliższych.

Wtedy też zaczęta snuć swoje uwodzicielskie plany. To był właściwy mężczyzna, właściwe miejsce i właściwy czas po temu. Kiedy opuści Dom Wiedzy Tajemnej, zapewne nie spotka już nigdy więcej Gabriela Jonesa. A gdyby nawet jakimś cudem tak się zdarzyło, z pewnością jako dżentelmen nie zdradzi jej sekretu. Podejrzewała zresztą, że on ma więcej sekretów.

Rodzina, klienci i sąsiedzi z Bath nigdy się nie dowiedzą, do czego tu doszło. W Domu Wiedzy Tajemnej była wolna od ograniczeń narzucanych przez jej sferę. Coś takiego nigdy się już nie powtórzy.

Aż dotąd miała nadzieję, że mimo braku doświadczenia zdoła uwieść Gabriela. Nagłe, nieoczekiwane błyski w jego oczach i podniecająca aura energii, która ich ogarniała, gdy znajdowali się w tym samym pomieszczeniu, świadczyły, że coś go do niej przyciąga.

Przez ostatnie kilka dni długo siedzieli razem przy obiedzie i wiedli niekończące się rozmowy na różne tematy. Razem też jadali rano śniadania, podawane przez małomówną gospodynię i drobiazgowo omawiali plany fotografowania. Gabriel zdawał się lubić jej towarzystwo tak samo, jak ona jego.

Był tylko jeden wielki problem. Już całe sześć nocy spędziła w Domu Wiedzy Tajemnej, a jednak Gabriel nie zdradzał chęci, żeby wziąć ją w objęcia i zanieść na górę do jednej z sypialń.

Prawda, dochodziło między nimi do wielu podniecających, lecz przelotnych chwil bliskości. Czuła jego ciepłe, mocne dłonie na swoim łokciu, kiedy odprowadzał ją do pokoju, zdarzały się przypadkowe, z pozoru niezamierzone dotknięcia, a czasami jakiś zmysłowy uśmiech, który obiecywał więcej, niż dawał.

Wszystko to mogło się wydawać obiecujące, brakło jednak wyraźnych oznak, św...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin