Christina Dodd - Słoneczny skarb 03 - Bezwstydna.pdf

(1405 KB) Pobierz
270936262 UNPDF
Christina Dodd
Bezwstydna
OD AUTORKI
Ku zmartwieniu autorki, Anglicy zawsze mieli zwyczaj nazywania
swych monarchów ciągle tymi samymi imionami. Było na przykład
sześciu królów Jerzych, siedmiu Edwardów, czterech Wiliamów i, co dla
nas najważniejsze, ośmiu królów Henryków i pięć Elżbiet - dwie
królowe i trzy małżonki królów.
Niniejsza historia dotyczy Henryka VII i jego małżonki Elżbiety York,
rodziców cieszącego się złą sławą Henryka VIII, dziadków budzącej
nabożną cześć Elżbiety I. Założyli oni dynastię Tudorów, która
zapewniła Anglii stabilność, lecz wychowali się w burzliwych czasach
wojen, morderstw, cudzołóstwa i najokropniejszych zdrad. Cudzołóstwo
i zdrada stanowią tło tej opowieści z czasów Henryka VII i Elżbiety
York.
Prolog
22 sierpnia 1485 roku
Pole bitwy pod Bosworth
Wymachując mieczem Griffith ap Powel siał wokół siebie śmierć. Z
okrzykiem bojowym na ustach zawrócił rumaka i dobył
berdysza. Przeciwnik padł, ale Griffith nie miał czasu, by się temu
przyglądać. Miejsce zabitego zajął następny rycerz, a potem jeszcze i
jeszcze jeden. Pomimo iż żaden z tych słabowitych Anglików nie
dorównywał Walijczykowi biegłością, żołnierze armii króla Ryszarda
nie dawali za wygraną. Griffith spiął ogiera ostrogami.
Kopyta wyczerpanego konia grzęzły w bagnistym podłożu. Dookoła
unosił się fetor śmierci i rozkładu. Po pewnym czasie rumak wkroczył na
twardy grunt i Griffith z brzękiem stali starł się z głównymi siłami armii
Ryszarda.
Posługując się buzdyganem i berdyszem dokonywał wśród
nieprzebranych szeregów wroga nie lada spustoszenia. Do jego uszu
docierały krzyki rannych i jęki konających. Po twarzy spływały mu
strugi potu. Czuł w ustach jego słony metaliczny smak. Otrzymał cios w
biodro, lecz tylko niecierpliwie popędził konia. Nie dbał o to, że z
niezliczonych drobnych ran na jego ciele sączyła się krew, która
wsiąkała w podbicie zbroi.
Musiał przedostać się do Henryka. Wokoło unosiły się poranne mgły.
Pomimo że otwory w hełmie zawężały pole widzenia, Griffith dostrzegł
na wzgórzu proporzec z krwistoczerwoną różą Lancasterów. Tam
odnajdzie Henryka Tudora, ostatnią nadzieję rodu.
Tam odnajdzie człowieka, który ma zostać królem Anglii. Walczył teraz
na uboczu, siał zniszczenie, gdzie tylko mógł, ale ani na chwilę nie tracił
z oczu swego celu. Przesuwał się coraz bliżej i bliżej, aż roztrąciwszy
siłą swego ataku straż przyboczną Henryka, ryknął po walijska:
- Henryku! Panie mój, czas, by przybywali!
Henryk odkrzyknął mu w ich ojczystym języku:
- Myślisz, że tego nie wiem? - Wskazał jedną stronę poła bitwy, gdzie
czekała część armii, a potem przeciwną, gdzie czekała druga.
- Wysłałem wiadomość do dowódców, nakazując, by zgodnie z obietnicą
ruszyli do ataku. Bez skutku.
- Skurwysyny! - Griffith zsunął hełm i łapczywie napił się wody, którą
podał mu przyboczny Henryka. - Przysięgali, że nam pomogą!
- Sądzę, że to samo przysięgali Ryszardowi. - Henryk rozejrzał się po
polu bitwy. - Czekają, na czyją stronę przechyli się szala zwycięstwa.
Griffith wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu.
- Wojska Ryszarda przewyższają nas liczebnie i są bardziej zwrotne, ale
wyrządziliśmy im mnóstwo szkód. Zabiliśmy ich najlepszego dowódcę i
pozbawiliśmy wojsko odwagi. Lecz spójrz panie mój, by dojrzeć to, co
ja widzę. - Wskazał na pole Bosworth.
- Zbliża się Ryszard York.
Henryk, patrząc na wojsko szarżujące w jego kierunku, z przerażeniem
wstrzymał oddech. Był to duży oddział, prawie dwukrotnie liczniejszy
niż otaczające go straże. Dowodził nim Ryszard we własnej osobie.
Wiedział bowiem doskonale, że jeśli Henryk zostanie zabity, strona
Lancasterów straci całą odwagę. Ryszard, świetny taktyk, zahartowany
w bojach rycerz, mógłby również być dobrym władcą, ale pozbawił
tronu swych bratanków. Dwóch chłopców zamordował w Bóg wie jaki
sposób, a ich ciała kazał wrzucić do anonimowego grobu. Nawet w
Anglii, siedlisku zdrady w rodzinie królewskiej, nie był to grzech częsty
ani też akceptowany przez szlachtę.
Ryszard III zasiadał na tronie przez dwa ponure lata, a pogłoski o jego
perfidii narastały. Powiadano, że otruł królową, swoją prawowitą
małżonkę, i umizga się do własnej bratanicy Elżbiety. Siostra
zamordowanych książąt zapewniłaby mu, gdyby ją zdołał poślubić,
upragnione prawo do tronu.
A przecież prawo do tronu zostało przyobiecane Henrykowi. Byłby to
doskonały wybór - czerwona róża Lancasterów i biała róża Yorków.
Griffith zdecydowanie uważał, że tak właśnie powinno się stać.
Henryk nie był dobrym wojownikiem. Griffith podążył za nim nie dla
jego umiejętności bitewnych, lecz dlatego, że Henryk Tudor był
prawowitym następcą tronu. Dziedzic Lancasterów po kądzieli, Henryk
był Walijczykiem, przepowiadanym przez starożytne legendy
potomkiem Artura, który miał zjednoczyć Anglię i Walię - nadać Walii
zasłużoną autonomię. Griffith walczył o Walię, o swoją ojczyznę i
obietnicę lepszego jutra.
Spokojnie, jakby to on był panem, a Henryk poddanym, Griffith pouczał
go:.
- Weź od przybocznego hełm i włóż go na głowę. Poluzuj miecz w
pochwie. Siedź swobodnie w siodle i pamiętaj, by cały czas osłaniać się
tarczą. Myśl jasno i nie zapominaj - dotknął buzdyganem naramiennika
jego zbroi - nie przyjechałem tu za tobą aż z Walii po to, by przegrać.
- Twoje słowa podnoszą mnie na duchu - odparł Henryk. Griffith
mówiąc wyraźnie, poprawną angielszczyzną, ustawił straże Henryka w
szyku i nakazał ruszać do ataku, gdy wyda komendę.
Umieścił chorążego z tyłu i poprawił hełm na głowie.
- Bądź spokojny, panie. Osłonię cię własnym ciałem - rzekł zwracając
się do Henryka.
Zdając sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa, Henryk odparł
z krzywym uśmieszkiem:
- Wygląda na to, że będziesz musiał.
Griffith ustawił się na skraju wzgórza, nieco przed innymi rycerzami, i
czekał. Rumak pod nim drżał niecierpliwie, rwąc się do boju. Griffith
czekał. Atakujący oddział Ryszarda dotarł do stóp wzgórza. Griffith
czekał. Otaczający rycerze zaczęli błagać go o rozkaz do ataku. Oddział
Ryszarda zwolnił na zboczu wzgórza. Griffith uniósł rękę. Jego
towarzysze chwycili za broń. Opuszczając rękę krzyknął:
- Za króla Henryka!
Straż przyboczna z impetem runęła ze wzgórza jak aniołowie zagłady,
wykorzystując szybkość, której nabierali na zboczu, sprzyjający
kierunek wiatru i zmęczenie przeciwnika.
Lecz Ryszard starannie dobrał sobie rycerzy i byli mu oni równie oddani,
jak Griffith Henrykowi. Walczyli za Ryszarda III, walczyli, by nie
utracił korony. Griffith uwijał się jak szalony, atakując, odparowując
razy, zadając śmierć każdym ruchem i ryzykując życie za każdym
uskokiem. Każde starcie kończyło się śmiercią jednego przeciwnika; po
każdym starciu pojawiał się nowy. Miażdżąc wojowników Henryka
niezliczonymi uderzeniami, ludzie Ryszarda zmusili ich do odwrotu w
górę zbocza, ku Henrykowi. Griffith starał się temu zapobiec, ale rycerze
Ryszarda nie przestawali napierać. Siłą przytłaczającej przewagi
liczebnej zmuszali przeciwnika, aby się cofał.
Griffith nieraz już spoglądał śmierci w oczy, toteż teraz rozpoznał ją
bez trudu. Nie poddawał się jednak. Nie rezygnował. Jakżeby mógł!
Jego marzenia były zbyt silne, potrzeby zbyt nieodparte.
- Za króla Henryka! - ryknął po raz wtóry, ale rozlegający się tuż przy
jego uchu przenikliwy wrzask zagłuszył jego okrzyk.
Padł chorąży Henryka. Ludzie Ryszarda otoczyli Griffitha. Ryszard i
Henryk znaleźli się naprzeciw siebie. Griffith zdążył tylko z nadzieją
pomyśleć, że Henryk zapamiętał jego polecenia. I wtedy usłyszał huk
podobny do grzmotu. Ziemia zadrżała i Griffith odwrócił się gotów
odpierać następny atak, gotów stoczyć ostatnią w swym życiu bitwę.
Wyglądało na to, że ruszyła na nich cała armia. Do miejsca głównego
starcia śpieszyli coraz to nowi i nowi rycerze z nie okrwawionymi
jeszcze mieczami i w czystych zbrojach.
To ruszyły do boju oczekujące wojska. Wojownicy przekonali się, kto
zwycięża, a kto przegrywa, i ruszyli, by wspomóc silnych i zniszczyć
słabych. Griffith pochylił się w siodle i zmęczonymi oczami wypatrywał
Henryka. Nie był w stanie przedostać się do niego, nie mógł mu pomóc.
Teraz mógł mu pomóc jedynie Bóg, lecz Bóg wydawał się bardzo
daleko.
Ostatkiem sił uniósł berdysz i tarczę. Nie dlatego, by sądził, że ujdzie z
życiem, lecz dlatego, że poddawanie się nie leżało w jego naturze. Ale
atakujący rycerze nie zwracali na niego uwagi i Griffith, z biciem serca,
zrozumiał.
Te wojska stanęły po stronie Henryka. Z jakichś przyczyn - dla dobra
kraju czy też z powodu wiary w słuszność sprawy Henryka
- wojownicy ruszyli na rycerzy Ryszarda. I wycinali ich w pień.
Wypoczęci rycerze z satysfakcją oddawali się swemu rzemiosłu. Zabijali
ludzi Ryszarda ze śmiechem na ustach. Śmiali się zabijając konie.
Griffith pomyślał z obrzydzeniem. „To nie dla dobra kraju. Nie z
powodu racji Henryka. Lecz z najstraszliwszej żądzy zemsty na
znienawidzonym Ryszardzie”.
Starając się nie wchodzić im w drogę skierował konia w stronę Henryka.
- Mają go! - krzyknął Henryk głosem pozbawionym wszelkiego
entuzjazmu. - Spójrz, zabijają Ryszarda!
Spośród wszystkich swoich ludzi jeden tylko Ryszard utrzymywał się w
pozycji pionowej. Przeciwnicy otoczyli króla Yorków i zadawali mu
ciosy. Ryszard bronił się zaciekle i nawet Griffith poczuł radość, gdy
udało mu się obciąć głowę jednemu z wrogów. Ale wyczyn Ryszarda
rozwścieczył ich jeszcze bardziej i popychali go jeden ku drugiemu
dźgając mieczami, siekając berdyszami, miażdżąc buzdyganami.
W ostatniej próbie uwolnienia się lub po prostu, by umrzeć honorowo,
Ryszard poderwał swego konia tak, że stanął dęba. Rumak podniósł się z
rżeniem i wymachując przednimi kopytami zrzucił z siodeł dwóch
Zgłoś jeśli naruszono regulamin