Piasecki Sergiusz - Jabłuszko 03 - Nikt nie da nam zbawienia.rtf

(894 KB) Pobierz

 

 

 

Sergiusz Piasecki

 

 

 

Trylogia złodziejska

Tom 3

 

 

Nikt nie da nam zbawienia

 

 

 

Wydawnictwo Dolnośląskie

Wrocław 1990

 

 

«Są to ludzie pełni buntu, siły i energii. Są szczodrzy, dobrzy i serdeczni. Zawsze gotowi są pomóc słabemu, biednemu, choremu. Nie złamią słowa, nie zawiodą zaufania, nie okradną tych, z którymi żyją. Są to straceńcy, którzy wolą błysnąć i zginąć, niż gnić bezpiecznie wiele lat w smrodku domowych pieleszy. Ich sztandar to płomienny sztandar fantazji i gestu. Oni zdobywają barykady konwenansów. Przed nimi cofa się Śmierć... To nie są szakale ducha - chciwi i okrutni na wyżynach, podli i uniżeni w dole. To są ci, których lżąc i niszcząc - ze strachu przed nimi - podziwia cuchnący obłudą mieszczuch».

« ...W więzieniach i w szeregach zawodowych przestępców jest procentowo więcej istotnie uczciwych ludzi niż w normalnym społeczeństwie».

« ...Żeby myśli zabijały, żeby marzenia się spełniały, żeby pragnienia się realizowały, ile trupów, grabieży, kradzieży i gwałtów miałby na sumieniu bez wyjątku każdy mechanicznie uczciwy obywatel globu!»

« ... Dureń, niedołęga i tchórz może być ministrem, artystą, wodzem, politykiem, literatem, nauczycielem, kaznodzieją, lecz zawodowy złodziej musi mieć spryt, inteligencję i odwagę».

 

Fragmenty z powieści Obywatela pt. «Mgła».


1

 

SWOBODA SWOBODY I WOLNOŚĆ JASIA

 

 

Czesiek Swoboda był szczęściarzem. Dolinę uprawiał łatwo, pewnie i trafnie. Brał na ślepo grube kusze i od trzech lat ani razu do kicza nie wpadł. Nawet większego szochru nie złapał. Kupował frajerom skóry nie tylko z oczka czy wierchówki, lecz nawet z pechu. A bimbrów i cebul tyle do chazy naściągał, że mógłby sklep zegarmistrzowski założyć. Największy portuniak u niego padał. A był przecież drugorzędnym szymraczem. Nie tylko Kulomiotowi, lecz nawet Tośce Sroce w technice chodzenia po dolinie nie dorównywał. Po prostu miał glik nadzwyczajny. Ostatnio tak się rozzuchwalił, że pracował bez tucera i ścianki.

Z ksiutą też mu się powiodło. Kochankę miał ładną, zgrabną, miłą. Była nią chipisznica Sabinka Mała. Albo po prostu Mała, w odróżnieniu od Sabiny Dużej. Miała szyksa też glik duży. Chodziła i na mojkę, i na gut morgen od dwóch lat i ani razu jeszcze się nie wsypała.

Związek ich trwał prawie rok. Żyli na równych prawach i nie byli skrępowani sobą. Czesiek z nią nawet o socjalizmie nie gadał, bo Sabina albo gwiżdże, albo język pokaże. Od razu mu kiedyś powiedziała, że dla niej to puc, kant i blaga i że ma to wszystko tam, gdzie kura jajko. Czesiek spróbował się obrazić:

- I mnie też?

- Ciebie pierwszego.

- Co-o?

Ale Mała stargała mu włosy, pocałowała i już była przy lustrze. Gwiżdże, pudruje się i piersi ogląda.

- Ugryzłeś, diable! Drugi raz w mordę zajadę.

Jak z taką o komunizmie gadać? Żadna agitacja nie bierze. Jedynie to miał jej Czesiek za złe.

Dziś rano Czesiek wstał w doskonałym humorze. Miasto wczoraj zajęli bolszewicy i blatny poszedł ich spotkać. Na placu Katedralnym od razu zmontowano trybunę i rozpoczęto mityng. Swoboda pchał się naprzód, aby lepiej słyszeć, lecz nie dał rady. Ciżba ludzka była jakby sprasowana dokoła trybuny, więc Swoboda z dala chłonął miłe mu słówka: wolność, równość, braterstwo, krzywdy proletariatu, burżuazja, eksploatacja, ziemia dla chłopa, fabryka dla robotnika, precz z karą śmierci!

Powiewały czerwone sztandary. Rósł entuzjazm tłumu. Leciały dźwięki Internacjonału i tonęły w burzliwych wybuchach ludzkich głosów.

Nie będę kradł! - zadecydował Swoboda.

Postanowił to szczerze i stanowczo.

Od jutra pójdę szukać pracy. Powinni mnie przyjąć do Komitetu. A Małą też urządzę. Weźmiemy ślub i będziemy żyć porządnie.

Czesiek wrócił do domu uroczysty, poważny. Chciał zapalić papierosa, lecz nie znalazł w kieszeni ani srebrnej papierośnicy, ani zapałek. Wyciągnęli mu w tłumie. Po raz pierwszy w życiu kieszonkowiec został okradziony, i to w takim świętym dla niego dniu. Odczuł przykrość, ale się tym nie przejął. Kupił paczkę papierosów i marzył o przyszłości, wypełniając pokój dymem tytoniowym. Był inteligentny i sprytny. Braki w wykształceniu zastępowała mu wiedza życia. Miał wielki zapał i ślepą wiarę w socjalizm. Wierzył w tę religię wszystkich pokrzywdzonych i dla niej chętnie by oddał wszystko, co miał... z życiem włącznie.

Gdy Mała wróciła wieczorem do domu, Czesiek zaczął snuć głośno swe marzenia i opowiadać jej o promiennej przyszłości: że otrzyma stanowisko i będzie walczyć o sprawę proletariatu.

- A co będziemy żreć? - spytała dziewczyna i wydęła wargi.

- To co i inni komuniści. Razem żyć będziemy, razem walczyć o zwycięstwo socjalizmu.

Mała świsnęła.

- Oho! Ty tak sobie to myślisz! A ja ci zaraz coś pokażę. Ja nie chodzę z rozdziawioną japą jak ty. Przygruchałam sobie właśnie takiego komisarza. Zaraz mu oko... bajer-śrubę. Pod włos go wzięłam i jazda na hamizę. Spoiłam żłoba. Potem na spacerek wzięłam. Za miasto. Tam jeszcześmy pociągnęli. Zaczął do mnie się zabierać. Ja mu gadam, że prawiczka jestem. Jeśli chce, to po ślubie. A on mnie dymy puszcza. Jakie miliony ma! Mówi: Blit u mnie i szkiełka na kila. Całą złotem i brylantami zasypię...

- No i co?

Mała się roześmiała.

- Widzisz: ciekawe tobie. Ale ja tych psów znam. Upoiłam go, a jak kierny zasnął, zmyłam na glanc! Może i teraz jeszcze kima w szopie koło przejazdu... Zobacz, co mu kupiłam.

Mała rzuciła na stół dwa złote zegarki, złotą papierośnicę, grubo wypchany portfel i staroświecką portmonetę.

- Zobacz, co ma w tej skórze.

Wyjęła z portfela gruby plik dolarowych banknotów. Potem sporą ilość carskich pięćsetek i kilka arkuszy kierenek.

- Taki z niego i komunista - odezwał się Czesiek, oszołomiony trochę widokiem tego bogactwa.

- Dureń jesteś! - odezwała się Mała.

- Sama durna. Komunista bogactw nie zbiera. Co ma, daje na partię.

- Ot-to-to-to-to! - zatrajkotała Sabinka. - To chyba ty taki jesteś. Patrz dalej!

Wyjęła z portfelu plik dokumentów i wydostała z niego czerwony, partyjny bilet.

- Co, nie komunista? - triumfowała Sabina. - A zobacz, co tu jest.

Wyjęła z koperty kilka pornograficznych fotografii. Rzuciła je na stół. Potem otworzyła portmonetę i zadzwoniła złotymi monetami. Prócz tego był tam pierścień z dużym brylantem i kilka proszków kokainy.

Czesiek był tym zaskoczony, lecz nie dał za wygraną. Znalazł dość kontrargumentów. Ale Sabinę to wcale nie interesowało. Była uszczęśliwiona dobrą mojką. Więc gdy Swoboda powiedział: - To wszystko trzeba mu oddać - odezwała się zdumiona:

- Co?... Komu?... Tamtemu szpagatowi! Masałce? Figę z makiem!... Ty już hyzia dostałeś!

Rozpoczęła się kłótnia. Cześkowi trudno było się wyrzec tak uroczyście powziętego zamiaru. Był konsekwentny.

- Zwróćmy wszystko. Ja znajdę sposób... Dość mam złodziejskiego losu... Trzeba z tym zrobić koniec.

- To idź ode mnie do cholery... Ja zarobiłam, a nie ty!...

Kłótnię przerwała noc i wspólne łóżko. Sprężyste ciało kobiety było silniejsze od wszystkich ideowych przesłanek. Pierzchły jak pył; kochankowie usnęli zmęczeni pieszczotami.

Nazajutrz Czesiek nie wspominał o wczorajszym projekcie zwrotu zdobyczy swej kochanki. Lecz swego zamiaru rozpoczęcia nowego życia nie wyrzekł się. Było jego marzeniem, a to jest najwięcej warte w życiu.

Swoboda starannie się ogolił, wdział lepszy garnitur i wyruszył na miasto. Było jeszcze wcześnie, więc nie szukał żadnego Komitetu, a spacerkiem szedł ulicą Zacharzewską. Jezdnią i chodnikami szli żołnierze Czerwonej Armii. Byli brudni, prawie w łachmanach, niejednolicie ubrani. Lecz Czesiek patrzył na nich z zachwytem jako na bohaterów walki o wolność uciemiężonych.

Udał się na dworzec. Tam były tłumy. Na placu płonęły ogniska, a dokoła nich gromadzili się wojskowi. Gotowali wodę w menażkach. Pili herbatę. Jedli. Niektórzy spali.

Czesiek przysiadł się do jednej grupki. Poczęstował żołnierzy papierosami. Życzliwie do nich się uśmiechając zaczął rozmowę:

- Jak to dobrze, towarzysze, że przyszliście!

- Czemuż to? - spytał jeden z żołnierzy.

- Dokuczyli nam Niemcy. Dość mieliśmy tych tyranów.

Nic na to nie odpowiedziano, więc Swoboda mówił dalej:

- A dokąd teraz, towarzysze, pójdziecie?

Jeden z żołnierzy obejrzał go podejrzliwie.

- A ciebie co to obchodzi?

- Ja tak sobie... jako towarzysz...

- Żaden ty nam towarzysz. Nawet mówić po rosyjsku nie umiesz dobrze.

Rzeczywiście, akcent Swobody był okropny i kaleczył straszliwie rosyjskie słowa.

- Ja was z serca, z duszy witam - tłumaczył Czesiek.

- Idź ty stąd lepiej. Różna swołocz tu łazi. Może szpieg jesteś?

I Czesiek, trochę obrażony, nieco rozgoryczony, poszedł dalej. Znalazł się na dworcu, który był zapełniony falującym w różnych kierunkach tłumem. Stamtąd przedostał się na peron.

Od strony Borysowa nadszedł pociąg. Towarowe wagony były pełne uzbrojonych czerwonoarmiejców. Zaczęli się wyładowywać. Jeden z żołnierzy niósł sporo rzeczy. Miał ich pełne ręce. Czesiek zauważył, że żołnierz przeciskając się w tłumie zgubił brezentową torbę. Czym prędzej podniósł ją i chciał oddać, lecz rozdzielił ich tłum. Czesiek zaczął się przedzierać za krasnoarmiejcem. Zawołał kilka razy:

- Towarzyszu, zaczekajcie!

Tłum wirował jak woda w potoku. Czesiek zgubił z oczu krasnoarmiejca, lecz szedł dalej w tamtym kierunku, a torbę podniósł w górę, żeby właściciel zobaczył ją i poznał.

W pewnym momencie Swoboda poczuł, że szarpnięto go z tyłu za kołnierz. Odwrócił głowę w tył. Wówczas otrzymał cios pięścią w twarz. Rozległ się krzyk:

- Towarzysze, złodziej! Brać go!

Cześkowi wyrwano z rąk torbę, którą sam oddawał. Zobaczył wokół siebie złe, szare twarze.

- Ja znalazłem... Chciałem oddać - tłumaczył Czesiek.

- Czemużeś nie oddał?

- Uciekałeś, złodzieju!

- Co z nim gadać... Bij go!

I Swobodę zaczęto bić.

- Towarzysze!... Towarzysze!...

Grad ciosów pięściami, nogami, kolanami obalił go na ziemię. Zrozumiał, że zginie. Próbował jeszcze się wymknąć między nogami otaczających go ludzi. Lecz było to niemożliwe i jeszcze więcej rozjuszyło żołnierzy. Wówczas udał jeża. Leżał bez ruchu, znosząc straszliwe ciosy, aby pomyśleli, że skonał. Lecz i to się nie przydało na nic. Uderzenie ciężkiego buta w skroń pozbawiło go przytomności. Więc masakrowano dalej wiotkie, zdeformowane ciało Swobody. Niedługo potem na peronie leżała czarna, krwawa miazga, o którą z przekleństwami potykali się przechodzący żołnierze.

Tak się skończył sen złodzieja Swobody o porządnym życiu i kochanym socjalizmie.

 

***

W dwa tygodnie po zajęciu Mińska przez bolszewików rozpoczęła pracę komisja Rewolucyjnego Trybunału. Miała za zadanie rozładowanie więzienia. Wielu więźniów, siedzących za drobne sprawy, zwolniono bez badania. Niektórych wzywano dla przesłuchania. Tych zatrzymywano lub zwalniano, zależnie od decyzji komisji. Natomiast zatrzymano wszystkich więźniów oskarżonych o poważne sprawy. Recydywistów, nawet siedzących za drobne sprawy, też nie zwolniono.

Pewnego dnia wywołano Jasia do kancelarii. Tam już zebrano grupkę kilkunastu więźniów. Pod silną eskortą poprowadzono ich do gmachu Rewtrybunału, w pobliżu placu Katedralnego.

Więźniów wprowadzono do dużej, pustej sali. Tu czekali na załatwienie swych spraw. Wzywano ich na badanie pojedynczo. Jasia wywołano przedostatniego. Wprowadzono go do pokoju, w którym przy trzech stołach pracowało kilku ludzi. Przy największym stole, naprzeciw drzwi, siedziało dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Była bardzo młoda, lecz brzydka.

- Jan Nacewicz? - spytał prezes komisji.

- Tak.

Zaczęto przeglądać jego akta z ekspozytury śledczej. Zadawano mu wiele pytań. Jaś udawał naiwnego młodzieniaszka, który siedzi niewinnie i w niczym się nie orientuje. Jednocześnie sprytnie przedstawiał swoją sprawę. Oskarżono go o kradzież maszyny do robienia tutek i obciążono oskarżenie tym, że uciekł z aresztu. Właśnie ten punkt był najgorszy. Natomiast ratowała go ta okoliczność, że nie był nigdy karany sądownie.

- Nie mogłem ukraść maszyny - mówił Jaś - bo przecież trzeba by wozu i kilku ludzi, żeby ją zabrać.

- Mogliście mieć nieujawnionych wspólników - powiedział prezes.

- Ależ ona wcale nie była mi potrzebna - naiwnie tłumaczył Jaś. - A jeślibym ją ukradł, to bym nie zwracał.

- Tak... Ale chcieliście wziąć nagrodę za jej zwrot... Poza tym jeśli nie poczuwaliście się do winy, to dlaczego uciekliście z aresztu?

- Bo chciałem jeść i było mi smutno - dziecinnie tłumaczył się Jaś. - I nie miałem za co siedzieć...

- Ale ekspozytura śledcza wystawiła wam fatalną opinię. Poza tym aresztowano was w spelunce złodziejskiej, w towarzystwie zawodowych włamywaczy.

- Przyszedłem tam przypadkowo... Szukałem mieszkania.

- Przecież macie mieszkanie.

- Chciałem jeden pokój. Mieszkanie dla mnie za duże i za drogie.

- To wygląda na wykręty - zaopiniował czło...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin