DRODZY PRZYJACIELE
— Stary, poczciwy Rufus! Jak to miło cię spotkać!Rufus Thorp podniósł ręce do kołnierzyka koszuli. Rozluźnił krawat i głęboko wciągnął powietrze. Trzepnięcie, które przed chwilą otrzymał w plecy, zaparło mu dech w piersi. Bez entuzjazmu przyjrzał się twarzy nieznajomego. Twarz nie przypominała mu nikogo.— Pan?...— Jak to?! Nie poznajesz mnie? Właściwie to zrozumiałe, taki kawał czasu... Wilhelm! Wilhelm! Wilhelm Silliver!— Wilhelm Silliver... — powtórzył Rufus. — Naprawdę, nie przypominam sobie.Nieznajomy uśmiechnął się.— Ależ tak, przypominasz sobie, tylko chcesz się podroczyć. Zawsze byłeś przekorny. Już w liceum przekomarzałeś się ze wszystkimi.— Nie przypominam sobie — zaprotestował Rufus. — Chodził pan ze mną do szkoły?— No jasne! Wszyscy cię pamiętają! Aha, właśnie! Przeprowadziłem się. Oto mój nowy adres.Nieznajomy podał Rufusowi wizytówkę.— Wpadnij do nas któregoś dnia, to pogadamy o starych dobrych czasach. Angela też się ucieszy.— Angela?— No, jakże?! Angela! Nie powiesz mi, że o niej też zapomniałeś?!— O niej? Nie, nie sądzę... — wyjąkał Rufus. — Oczywiście, Angela...— No to lecę, bo się spieszę. Do zobaczenia, Rufus!— Do zobaczenia...Rufus został sam na zabłoconej jezdni. Dookoła spieszyli w różne strony rozgorączkowani przedświątecznym nastrojem ludzie. Ziąb był przenikliwy, ale nikt nie zdawał się tym przejmować.Wreszcie Rufus wzruszył ramionami i poszedł dalej. „Nie ma co myśleć o takiej drobnostce. Mam przed sobą dziesięć dni urlopu, dziesięć spokojnych dni, w czasie których będę wolny od młodych potworów z gimnazjum. Wykorzystam je na pisanie powieści.”Nazajutrz wstał kilka minut przed dwunastą. Ubrał sztruksowe spodnie i sweter, rozkoszując się tym, że nie musi zakładać krawata. Poszedł do pewnej restauracji, gdzie mieli powolną obsługę, ale świetną kuchnię.Gdy po przekąsce czekał cierpliwie na główne danie, zauważył samotnego mężczyznę siedzącego przy kaloryferze. Mężczyzna nie odznaczał się niczym szczególnym, jeśli nie liczyć przesadnej uwagi, jaką poświęcał Rufusowi. Jego wzrok przykleił się do Rufusa niczym łapka muchy do lepu. Skrępowany Rufus usiłował na niego nie patrzyć, ale nie mógł się powstrzymać od rzucania w tamtą stronę ukradkowych spojrzeń. Wciąż ten sam wzrok. Mężczyzna wpatrywał się w niego uparcie.Rufus z ulgą powitał drugie danie. Pochylił się nad talerzem i wszystko inne przestało go obchodzić.Nagle, w chwili gdy podnosił do ust nadziany na widelec kawałek mięsa, czyjaś dłoń zatrzymała mu rękę. Zamarł, osłupiały, z otwartymi ustami, ze wzrokiem wbitym w niedostępne jedzenie. Przełknął niepotrzebną już ślinę i odłożył widelec. Przed nim stał mężczyzna spod kaloryfera.— Przepraszam bardzo, czy nie jest pan czasem Rufusem Thorp?Rufus przytaknął.— Jestem Saul Grimbach.Rufus nie odparł wprawdzie „I co z tego?”, lecz z jego twarzy łatwo można było to wyczytać.— Saul Grimbach — powtórzył tamten dźwięcznym głosem — Saul Grimbach!— Ja pana znam?— Czy ty mnie znasz? Ucałuj mnie, Rufusie, straciłem już nadzieję, że cię kiedykolwiek ujrzę. Kiedy ryzykowałeś życie, żeby mnie ratować, kiedy patrzyłem, jak cię wywożą ciężarówką...— Ja? Uratowałem panu życie? Odjechałem ciężarówką? Kiedy?— Podczas wojny! Och!Człowiek, który twierdził, że nazywa się Saul Grimbach, opadł z wybałuszonymi oczyma na krzesło obok Rufusa.— Teraz wszystko rozumiem! Straciłeś pamięć! Cóż to musiało być za męczeństwo! Ale nic nie powiedziałeś, prawda? Nic nie powiedziałeś?Goście w restauracji przerwali jedzenie. Domyślili się, że są świadkami niecodziennego zdarzenia. Starannie zapisywali w pamięci wszystkie szczegóły wyjątkowej sceny, by móc nimi uraczyć znajomych.Rufus nie śmiał protestować. Zostawił resztę jedzenia, zapłacił kelnerce przy bufecie i uciekł. Kiedy przekraczał próg, Saul Grimbach rzucił mu jeszcze jakiś numer telefonu. Rufus odkrzyknął złośliwie:— Niech się pan nie wysila! Nie wiem, ile panu zapłacono...Trzasnął drzwiami i postanowił, że noga jego nie postanie w tym lokalu.To musiał być kawał. Nie mogło być mowy o pomyłce. Już po raz drugi ktoś z niego zakpił.Na przeciwległym chodniku nieznajomy mężczyzna skinął mu głową. Nie odpowiedział. Potem z okna przejeżdżającego samochodu wychyliła się machająca ręka. Młoda kobieta posłała mu zza kierownicy promienny uśmiech. Rufus podziękował jej przekleństwem. Trząsł się z wściekłości. Nie posunie powieści ani o linijkę, to pewne. Cały dzień stracony!„Wstąpię do baru na rogu i strzelę sobie lampkę calvadosu. To mnie postawi na nogi. Potem spróbuję popracować.”Pierwszą osobą, którą zobaczył w barze, był Aldo.— Cześć, Aldo! Jak leci?Aldo spojrzał na niego chłodno.— Słucham?— Co ci jest? Chcę się z tobą przywitać!Oczy Alda wyrażały bezbrzeżne zdumienie.— Mówi mi pan „cześć”, ale ja pana przecież nie znam!Gdy zaskoczenie minęło, Rufus wybuchnął śmiechem.— Ach, więc to ty zorganizowałeś tę komedię! Trzeba przyznać, że świetnie wszystko wyreżyserowałeś!Aldo doskonale udawał zdziwienie.— Nic nie rozumiem z pańskich wywodów. Skąd pan zna moje imię?— Dosyć tego. Nie musisz się wysilać, ta zabawa już nie jest śmieszna. Jeżeli nie chcesz się ze mną przywitać, twoja sprawa. Chciałbym jednak wiedzieć, co cię ugryzło?— Nic mnie nie ugryzło, proszę pana. To raczej pan powinien się leczyć.Rufus wrócił do siebie. W chwili, gdy otwierał drzwi, zadzwonił telefon.Podniósł słuchawkę.— Halo! — odezwał się damski głos — to ty?— Kto mówi?— Denise.— Nie znam żadnej Denise.Cisza, a potem:— Już o mnie zapomniałeś?— Nie przyszło mi to trudno.— Rufusie, mówisz tak dla żartu?— Nie. Niech pani sobie wyobrazi, że mam ważniejsze sprawy na głowie!Odłożył z trzaskiem słuchawkę.Co się dzieje? Zawsze nienawidził kawałów. Czemu Aldo tak się przyczepił? Nie podejrzewał go o tyle złośliwości i zawziętości.Nagle zapragnął opowiedzieć komuś o całej sprawie. Wybrał Dawida.Po piątym dzwonku Dawid podniósł słuchawkę.— Halo?— Halo, Dawid? Mówi Rufus.— Kto?— Rufus Thorp!— Kim pan jest?Rufus odłożył słuchawkę. Zaczynał się niepokoić. Wyjął z lodówki butelkę kakaowego likieru i nalał kieliszek. Nie cierpiał likieru, ale to przecież prezent od Georgii. Z radosnym okrzykiem palnął się w czoło.— Georgia! Zupełnie o niej zapomniałem!Podbiegł do telefonu. Nakręcił numer galerii, gdzie pracuje. Jak zwykle, musiał czekać ładnych kilka minut, zanim ją poprosili. Z chłodnego głosu wywnioskował od razu, że wszystko przepadło.— Georgia, tu Rufus. Georgia, cos dziwnego się ze mną dzieje...Mówił szybko, żeby zdążyła się wzruszyć, zanim rzuci nieodwołalnie: „Rufus? Nie znam.” Niestety, przerwała mu natychmiast.— Kto mówi?— Rufus Thorp. Nie próbuj mi wmówić, że nigdy o mnie nie słyszałaś.Trzasnęła odkładana słuchawka i Rufus został sam.Tak, to koniec. Stracił Georgię. Wypił kieliszek kakaowego likieru, a potem chwycił notes i systematycznie, po kolei, dzwonił do wszystkich znajomych. Ani jeden go nie poznał.Poczuł się straszliwie samotny. Sprawa przybierała zbyt wielkie rozmiary, by mógł jeszcze wierzyć, że to żart. Ale w takim razie co? Z nikim się nie pokłócił, nie brał udziału w żadnej aferze, nie podpisał żadnego oszczerczego tekstu. Co mu zarzucają? Czy ma udowodnić, że jest niewinny?Ale komu?Widok nędznego mieszkania wydal mu się nagle nieznośny. Włożył palto i wyszedł. Na dworze kupił gazetę i przeczytał ją od deski do deski. Nie znalazł żadnej wzmianki o jakimś imienniku, który by zdobył złą sławę.Niski człowieczek wyrwał gazetę z rąk Rufusa.— Cześć, właśnie do ciebie idę!Rufus chwycił go za klapy ortalionu.— Zjeżdżaj pan — syknął — bo jak nie, to panu łeb rozwalę!Człowieczek zarechotał.— Jak sobie życzysz. Jeżeli nie chcesz, żebym ci oddał tysiąc franków, które mi pożyczyłeś...— Nic mi pan nie jest winien.— Chwileczkę, zastanów się. Nie pożyczałeś nikomu tysiąca franków w zeszłym tygodniu?— Tak, rzeczywiście... Ale nie panu! Dawidowi!— No właśnie. Widzisz. Masz...Człowiek wetknął Rufusowi do kieszeni banknot.— Z takim wrednym charakterem szykujesz sobie samotną starość.— Jestem w złym humorze — tłumaczył się Rufus, podejmując grę. — Wstąpmy do mnie na jednego.— Dobra.Kiedy tylko weszli do mieszkania, Rufus chwycił nieznajomego za gardło.— Kim pan jest? Czy to Dawid pana przysłał? Czego pan chce?— Co ci się stało? Jesteś nienormalny... — charczał nieszczęśnik — pamiętasz chyba Justina Picon?Człowieczek tak się szarpał, że w końcu udało mu się wyrwać.Rufus wyrżął go pięścią w nos. Trysnęła krew.— No, jazda, bydlaku! Gadaj, co to za machlojki! Gadaj, bo jak nie, to...Justin Picon rzucił się do drzwi. Rufus celnym kopniakiem w brzuch rozciągnął go na podłodze.— Rufus — błagał człowieczek, leżąc na linoleum — nie bij mnie! Oddałem ci tysiąc franków, to czego jeszcze chcesz?Nieudolna obrona otrzeźwiła Rufusa momentalnie. Nienawiść odpłynęła, został tylko bezdenny smutek. Rufus otworzył drzwi.— Zjeżdżaj, ale powiedz innym, żeby mnie przestali prześladować. Straciłem ochotę do żartów.Justin Picon uciekł. Biegł, przeskakując po cztery stopnie, aż potworny rumor dal znać Rufusowi, że źle stąpnął i dalej już się turla. Rufus się nie uśmiechnął. Zamknął drzwi.Położył się, ale oczy miał nadal otwarte.„Czego ode mnie chcą? Za jaką zbrodnię usiłują mnie ukarać? Niski człowieczek ani przez chwilę nie wypadł z roli. Kto go wyuczył? Któryś z moich przyjaciół? Skąd tyle nienawiści do mnie? A jeśli to wszystko uknuła Georgia? I nikt się za mną nie ujął? A może zwariowałem?”Po namyśle odrzucił to przypuszczenie. O tym, że tak nie jest, świadczyły przecież posiadane przez niego listy i zdjęcia. Łatwo by mu przyszło wprowadzić prześladowców w zakłopotanie. A więc iść na policję?Potrząsnął głową. Policja nic nie pomoże. Prawo nie zabrania przecież kłamać.„Najlepiej żyć jak gdyby nigdy nic! Starych przyjaciół nie zauważać, do oszustów odwracać się plecami. Pracować.”W ciągu następnych dni ścisłe stosował przyjętą taktykę. Napisał spory kawał powieści, ukończył kilka opowiadań. Z domu wychodził jak najrzadziej, bo na ulicach nadal zaczepiali go nieznajomi, witali jak starego kumpla, a nawet zapraszali do domu. Dawali mu wizytówki, które Rufus machinalnie chował w przegródce portfela.W noworoczny wieczór samotność wygnała go z mieszkania. Dawniej spędzał tę noc z przyjaciółmi. Teraz byli daleko. Ani jeden się nie odezwał.Wstąpił do kilku barów, ale oczywiście nikogo nie spotkał. Wrócił do mieszkania i w ubraniu położył się na łóżku. Strumienie łez gorących jak lawa ciekły mu po policzkach.„Ja, który zawsze byłem otoczony rojem przyjaciół, teraz jestem sam. A przecież nikomu nie wadziłem! Śmiano się z moich dowcipów. Jadłem przyzwoicie, interesowałem się innymi, pocieszałem ich, kiedy mieli chandrę, nie popełniałem gaf. Co się stało? Czyżbym, ni stąd, ni zowąd, wyczerpał ich cierpliwość?”Nagle zrozumiał.„Ależ tak! Oczywiście! Byłem przyjacielem doskonałym, za dobrym. Ideałem najdroższego przyjaciela. Byłem więc cenny. Miałem wartość handlową. I przyjaciele mnie sprzedali! Udając, że mnie nie znają, dopełniają po prostu warunków kontraktu. Natomiast nieszczęśliwi nabywcy ścigają mnie, by skorzystać z narowistego nabytku. Ja zaś, jeśli nie przestanę się opierać, nie będę miał ani starych przyjaciół, ani nowych. Pozostanę na zawsze samotny. Czemu traktuję ich brutalnie i po chamsku? Jedni są zapewne warci drugich. Czyż mam prawo wybrzydzać? Przecież i tak od ludzi niewiele wymagam. Byle kto może mi służyć za przyjaciela. Nie musi mieć specjalnych uzdolnień.”Zerwał się, pogrzebał w portfelu i wyciągnął na chybił trafił wizytówkę.Widniał na niej numer telefonu.— Czy to mieszkanie pana Urs?— Owszem, jak najbardziej.— Tu Rufus Thorp.Czekał z bijącym sercem. Cisza nie trwała długo.— Och, Rufusie! Nie poznałem cię. Właśnie na ciebie czekamy. Nie chcesz chyba powiedzieć, że nie przyjdziesz?— Nie, nie — odparł Rufus, nagle odprężony. — Właśnie dzwonię, żeby uprzedzić, że się trochę spóźnię...— Nic nie szkodzi! Pośpiesz się! Zabawa jest na całego!— Dobra. Zaraz będę.Podszedł do lustra i przyczesał włosy. Chwycił butelkę kakaowego likieru.„Dla tych nie powinienem być za dobry, jeśli chcę ich mieć dłuższy czas” pomyślał, zatrzaskując drzwi.
sznor