!Małgorzata Nawrocka - Anhar. Powieść antymagiczna.txt

(315 KB) Pobierz
 Małgorzata Nawrocka
Anhar
powieść antymagiczna

ŚWIĘTY PAWEŁ
Redakcja:
Małgorzata Wilk
Projekt okładki:
Agnieszka Koćwin-Twarożek
ISBN 83-7168-846-6
© Edycja Świętego Pawła, 2004
ul. Siwickiego 7, 42-221 Częstochowa tel. (034) 362.06.89, fax(034) 362.09.89 www.paulus.pl • e-mail: edycja@paulus.pl
Druk i oprawa: DWN SA - ŁÓDŹ
m ROZDZIAŁ I m
a czarnym, pałacowym dywanie niecierpliwie tupał kró-
lewski pantofel:
-	Nie bądź nudziarzem, Gordoneo! Jego Książęca Mość skończył wczoraj szesnaście lat i ja nie widzę powodu, aby zamykać przed nim Bramy Ostatecznego Poznania.
-	Ale racz zauważyć, panie, że dawniej Bram Ostatecznego Poznania uchylano wybranym młodzieńcom dwudziestoletnim! Jeżeli okaże się...
-	Już się okazało, Gordoneo! Mój syn jest geniuszem! Tak jak wszyscy jego przodkowie... I zapewniam cię - niedługo ujrzysz dzień, kiedy zostanie największym magiem, potężniejszym niż Kode, Brazdenot i Or. To mój syn przełamie pieczęcie na tajemnicy Gedesa i zdobędzie jej owoc! A teraz... zejdź mi z oczu!
Mistrz Gordoneo wiedział, jak wiele ryzykuje pozostając chwilę dłużej w towarzystwie swego władcy, ale, wstrzymując oddech, postanowił zadać ostatnie pytanie:
-	Czy jest możliwe, Magissimusie, abym nadal raz w tygodniu odbywał lekcje śpiewu z Jego Książęcą Mością, chociaż będzie on - wedle twego, wszechpotężny, życzenia - świadom Ostatecznego Poznania?
-	Lekcje śpiewu? A dlaczegóż to mój syn miałby zaprzestać zgłębiania tajników jednej z najszlachetniejszych i najbardziej pożytecznych sztuk? Co ma jedno z drugim wspólnego? Niech... czaruje również śpiewem! - roześmiał się głośno król, rad ze swego dowcipu - Nawet dwa, dwa razy w tygodniu, Gordoneo!
3
Jeszcze na korytarzu dźwięczał w uszach starca królewski śmiech: huczący i zimny jak śnieżna lawina schodząca co dzień z Gór Północnych.
- Na życie mej matki... - mówił do siebie, przemykając pod drzwiami Komnaty Straceń - to kwestia tygodni, a w najlepszym razie miesięcy i on na pewno spróbuje zamienić mnie w jaszczurkę albo jakiś rodzaj deszczu! Pod warunkiem oczywiście, że te wszystkie bzdury z zamienianiem, to nie tylko dziecinne bajki...
***
W niewielkiej izbie za pomieszczeniami kuchni płonął w kominku ogień. Gordoneo opadł zmęczony na starą jak on kanapę i przymknął oczy. Od ponad pięćdziesięciu lat mieszkał tu wśród ksiąg, map, szklanych kul, worków suszonych ziół i dziwnych urządzeń, służących nieskrępowanemu uprawianiu każdego rodzaju magii. Gdyby jednak jakiś bystry gość dokładnie się wokół rozejrzał, przekonałby się, że poza jedną księgą - do nauki śpiewu - i grubym notesem oprawionym w złotą skórę, wszystkie te przedmioty pokrywa tak gruba warstwa kurzu, jakby od wieków nie były używane, a nawet dotykane.
Dlatego właśnie Gordoneo nie zapraszał gości.
W pałacu uważany za nieszkodliwego dziwaka i nudziarza, siedział na łaskawym chlebie, ucząc śpiewu gadające ptaki, a ostatnio nawet syna królewskiego! Pomysł ten podsunięto królowi żartem w czasie jakiejś biesiady. Był na tyle zabawny, że Magissimus postanowił niezwłocznie wcielić go w życie. W świecie, w którym wszystko jest możliwe, gdzie nawet służba używa czarów, kiedy się jej pozwoli - wszelka nowość i świeżość ma swoją cenę! Jego Wszechmoc pochwalił nawet publicznie pomysłodawcę... Od tej pory Gordoneo rozpoczął udzielania lekcji śpiewu młodemu władcy, a to, co miało stać się powodem kpin
-4-
i hańbą starca, stało się jego ulubionym zajęciem i zjednało mu przychylność dworu.
Właściwie istniał jeszcze jeden powód, dla którego trzymano Gordonea w zamku i omijano z daleka, ale tę historię znało dokładnie tylko kilku najdostojniejszych magów i sam Magissimus... Ponieważ jednak królowie, jak powszechnie wiadomo, niechętnie spłacają wobec poddanych długi wdzięczności, należało przypuszczać, że ta kuratela kiedyś się skończy... Co prawda pieczęć królewskiej przysięgi strzegła dotąd nietykalności głowy i magicznych przedmiotów Gordonea, jednak plany, jakie zamierzał zrealizować w najbliższych dniach, na pewno zwolniłby Najciemniejszego ze wszelkich zobowiązań.
Właśnie o tym rozmyślał czarodziej, leżąc na kanapie z przymrużonymi oczami.
Za drzwiami zadźwięczał przyciszony gong dzwonka.
- Wejdź, Tereso! - zawołał prawie wesoło, siadając tak gwałtownie, jakby mu nagle lat ubyło.
„Teresa" - dziwnie to zwyczajne imię brzmiało w pałacu Najwyższego Maga, gdzie rzeczami zwykłymi i pospolitymi pogardzano od lat. Może dlatego służba, pokojowe i kucharki nazywały ją „Aseret" - czytając imię od końca, twierdząc, że tak jest ładniej i... bezpieczniej. Gordoneo jednak, wbrew zdrowemu rozsądkowi, zawsze, kiedy byli sami, mówił do niej TERESO, upajając się brzmieniem tego imienia jak ulubionym naparem z berodea vicus minerale...
Właśnie to imię dziewczyny sprawiło, że zwrócił uwagę na małą pomywaczkę, którą kiedyś była, i wyjednał u króla pozwolenie, aby została jego osobistą służącą. W rzeczywistości traktował ją jak córkę, najtroskliwiej opiekując się nią i chroniąc przed licznymi zasadzkami pałacu. Jako Wtajemniczony Mag i członek Najwyższej Rady nie miał bowiem prawa zakładać rodziny, ani - pod przysięgą - wiązać się nigdy więzami
-5-
miłości z żadną ludzką istotą. Jego żoną, córką i ostatecznym przeznaczeniem była zawsze i jedynie magia... Przelał na Teresę zatem wszystko to, co krył w sobie najlepszego: cały głód nie-ukojonego niczym, ludzkiego serca.
Weszła teraz, jak zwykle pogodna, niosąc na tacy dzban pełen morskiej wody i talerz czegoś, co wyglądało niezwykle apetycznie, ale smakiem nie przypominało potraw, o których można by z czystym sumieniem powiedzieć, że są „niebiańskie"...
-	Dobrze... Dobrze... chodź, dziecko! Nie przeszkadzasz mi! - uprzedził jej pytanie Gordoneo, po czym gestem dłoni wskazał kanapę, a sam usiadł naprzeciw przy małym, owalnym stole.
Lubił przy posiłkach przyglądać się Teresie i z wyrazu jej twarzy domyślać się, w jakim dziewczyna jest nastroju, co robiła od rana, z kim się pokłóciła w kuchni, albo - czy spotkało ją coś niezwykłego lub miłego... Często trafiał, chociaż w zgadywance tej nie stosował nigdy magicznych sztuczek.
-	Wiercisz się, żeby przekazać mi jakąś niezwykłą nowinę, a poza tym wyglądasz, jakbyś źle spała w nocy... - powiedział po chwili milczenia.
-	Jak zwykle zgadłeś, panie! I nie uwierzę, że tym razem również zrezygnowałeś z magii, by czytać w mojej głowie! - odpowiedziała wesoło.
-	Co więcej... - uśmiechnął się tajemniczo Gordoneo - ja nawet domyślam się, z jakiego powodu spóźniłaś się dziesięć minut!
-	Spóźniłam się? Czy twoja potrawa jest zimna, panie? - Teresa była wyraźnie zmartwiona.
-	Jest ciepła. Ale dam głowę pod różdżkę Magissimusa, że dawno by wystygła, gdybyś nie ogrzała jej płomieniem swoich najlepszych chęci!
Gordoneo znów przymrużył oczy w zwykły dla niego sposób i udawał, że nie dostrzega podziwu wymalowanego rumieńcem na twarzy Teresy. Mówił, dopijając pucharu słonej wody:
-6-
-	Dziś rano, prawdopodobnie między dziesiątą a jedenastą, zaufany sługa przyniósł do kuchni wytyczne, co kucharz ma przyrządzić na obiad, ze szczególnym uwzględnieniem zachcianek Jej Królewskiej Mości. Zdziwiłaś się jak żaba w deszcz, kiedy wręczył ci osobiście pismo, zalakowane pieczęcią Magissimusa, a było tam napisane mniej więcej tak: ,Ja, Najwyższy Mag... itd., itd. (wszystkie jego siedemdziesiąt dwa tytuły) w drodze szczególnej łaski, zgadzam się na, zagwarantowane królewskim prawem, kilkudniowe opuszczenie pałacu w celu odwiedzenia... itd... itd. (tu dokładnie warunki i kary, jakim podlegają spóźnialscy). Zarządca służby winien ustawić stosowną klepsydrę następnego ranka po doręczeniu królewskiego pisma. Surowo zabroniono itd... itd...".
Teresa już klęczała u stóp Gordonea, z trudem powstrzymując szaleństwo radości:
-	Pojadę do domu, panie! Zobaczę ojca, Tomasza i małą Annę... Jestem taka szczęśliwa! A ty, a ty, panie, jesteś... największym jasnowidzem, jakiego nosiła ziemia!
-	Jasnowidzem? - obruszył się Gordoneo. - Czy ja wyglądam na szubrawcę bez sumienia, co naciąga stare dewotki, wróżąc im ze znaczonych kart pogodną przyszłość? A może jestem magistrem psychologii, przekonującym zrozpaczone, brzydkie panny na wydaniu, że im się trafi książę z bajki, jak przyjdą do mnie jeszcze trzy razy i zapłacą podwójnie za wywabienie kurza-jek końskim tłuszczem?
-	Ach, wybacz, nie miałam tego na myśli! - wyszeptała zmartwiona nie na żarty Teresa, ale Gordoneo rozchmurzył się natychmiast i z energią nadzwyczajną dla jego lat i kondycji zaczął przebiegać pokój drobnymi kroczkami, krzywiąc się przy tym komicznie i wołając zmienionym, skrzekliwym głosem:
-	Kupujcie horoskopy! Jest tam bzdur na kopy, a pochwał na tuziny dla durnia i niemoty!... Mam znaki zodiaku - dla głupców po znaku!... Mam szczęśliwe kamienie, niech kupują, jelenie!...
-7-
Tu dzielny Gordoneo zasapał się nieco, więc przystanął na chwilę, ale, napotkawszy rozbawiony wzrok Teresy, zgiął się w pół i - tym razem kobiecym głosem - jęknął:
-	Wróżka prawdę ci powie: będziesz żyła, aż umrzesz... nie będziesz chorowała, aż zachorujesz, i będziesz bardzo szczęśliwa, chyba, że cię jakieś nieszczęście spotka... Wyjdziesz za mąż za mężczyznę i powiem ci jeszcze w sekrecie, że będzie albo starszy albo młodszy od ciebie... Dzieci nie będziesz miała albo, jak będziesz miała, to jedno albo dwoje, albo troje, albo czworo, albo pięcioro, albo sześcioro, albo siedmioro, a na pewno nie siedmioro i pół! Wróżka prawdę ci powie... A koniec świata będzie przed świętami albo po świętach!
Teresa dusiła się ze śmiechu, ocierając chusteczką policzki mokre jeszcze przed chwilą od łez radości.
-	Jesteś jedną z najmądrzejszych osób, jakie spotkałem w swoim długim życiu, Tereso! - powiedział poważnie Gordoneo, zatrzymując się przy niej i podając rękę, by wstała.
-	Czy dalej raczysz żartować, panie?... - zdumiała się szczerze.
-	Ani mi to w głowie! Znam przynajmniej dwa tysiące łotrów, którzy za podobną przepowiednię zapłaciliby po worku złota każdy. A ty się śmiejesz! I dobrze, Tereso...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin