Sokole Oko 01 - Pogromca zwierząt - James Fenimore Cooper.pdf

(2221 KB) Pobierz
James Fenimore Cooper - Sokole Oko 01 - Pogromca zwierzÄ…t
James Fenimore Cooper
POGROMCA ZWIERZĄT
czyli pierwsza ścieŜka wojenna
ROZDZIAŁ 1
Mila zaprawdę jest puszcza bezdroŜna,
Zachwycające samotne pobrzeŜe,
A towarzystwo bez ludzi mieć moŜna
Na morskich falach, muzyką — w ich
szmerze
Do miłowania bliźnich się poczuwam,
Lecz nade wszystko naturą miłują;
Z nią w obcowaniu z siebie się wyzuwam,
Z tego, czym jestem lub byłem, i czują,
Z wszechświatem zlany, rozkosze tak błogie,
Ze ich wyrazić ani skryć nie mogą.
Byron „Wędrówki Childe-Harolda"
Wydarzenia działają na wyobraźnię ludzką podobnie jak czas. Kto więc odbył dalekie podróŜe i
wiele widział, moŜe sobie wyobrazić, Ŝe długo Ŝył, a historia, która obfituje w waŜne zdarzenia,
niezmiernie szybko nabiera pozoru dawnych dziejów. Tylko w ten sposób moŜemy wyjaśnić atmosferę
czcigodnej starości, która zaczyna juŜ otaczać kroniki amerykańskie. Kiedy wracamy myślą do
pierwszych dni dziejów kolonialnych, okres ten wydaje się nam daleki i mroczny, tysiące bowiem
przemian, wiąŜąc się w gęsty łańcuch wspomnień, cofa początki narodu do chwili tak odległej, Ŝe —
rzekłbyś — chwila ta ginie we mgle czasu. A przecieŜ cztery Ŝycia ludzkie normalnej długości
wystarczyłyby do przekazania — z ust do ust, w postaci tradycji — wszystkiego, co człowiek
cywilizowany osiągnął w czasach republiki. Choć dzisiaj sam Nowy Jork ma więcej ludności niŜ
którekolwiek z czterech najmniejszych królestw w Europie i więcej niŜ . cała Federacja' Szwajcarska,
to przecieŜ zaledwie dwa wieki minęły od czasu, kiedy Holendrzy zaczęli osiedlać się w Ameryce,.
przynosząc z sobą cywilizację europejską. Widzimy tedy, Ŝe to, co dzięki bogactwu zmian wydaje się
czcigodną starością, staje się nam bliskie, jeŜeli przystąpiwszy powaŜnie do rozwaŜania dziejów,
mamy na uwadze jedynie czas, jaki upłynął.
To spojrzenie z perspektywy przeszłości ustrzeŜe czytelnika przed nadmiernym zdziwieniem, gdy
będzie patrzył na malowane przez nas obrazy, parę zaś dodatkowych wyjaśnień pozwoli jego
wyobraźni przenieść się w przeszłość i wyraźnie ujrzeć stan społeczeństwa, którego Ŝycie pragniemy
odmalować. Faktem historycznym jest, Ŝe sto lat temu takich osad na wschodnim brzegu Hudsonu,
jak na przykład Claverack, Kinderhook, a nawet Poughkeepsie, nie uwaŜało się wcale za bezpieczne
od napadów Indian. Na brzegu tej rzeki, w odległości strzału z rusznicy od przystani okrętowej w
Albany* 1 , stoi dziś jeszcze dom młodszej linii Van Rensselaerów 2 , który ma w murach otwory
strzelnicze, zrobione dla obrony przed tym samym podstępnym nieprzyjacielem, a przecieŜ dom ten
zbudowano wcale nie tak dawno. DuŜo innych podobnych pamiątek z okresu dzieciństwa naszego
kraju moŜna znaleźć w okolicach uwaŜanych dzisiaj za ośrodki amerykańskiej cywilizacji. Świadczą
one niezbicie, Ŝe od najazdów i gwałtów nieprzyjaciela uwolniliśmy się niewiele wcześniej niŜ przed
tylu laty, ile zazwyczaj wypełnia jedno Ŝycie ludzkie.
Wypadki, które opowiemy, zdarzyły się w latach 1740-1745, kiedy to zaludnioną część kolonii Nowy
Jork stanowiły jedynie cztery hrabstwa atlantyckie. Były to wąskie pasy ziemi po obu brzegach
Hudsonu, ciągnące się od ujścia tej rzeki do wodospadów niedaleko jej źródeł. Poza tym było jeszcze
1 Albany — jedno z najstarszych miast w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, załoŜone w roku 1623 przez
Holendrów. Stolica stanu Nowy Jork.
2
Aby oddać sprawiedliwość prawdzie, trzeba powiedzieć, Ŝe Greenbush Van Rensselaerowie uwaŜają się za najstarszą linią
tej starej i godnej szacunku rodziny (przyp. autora).
- 1 -
kilka wysuniętych osad „sąsiedzkich" nad rzekami Mohawk i Schoharie. Szerokie pasy dziewiczej
puszczy nie tylko sięgały brzegów Hudsonu, lecz nawet przekraczały tę rzekę i wdzierały się do Nowej
Anglii, dając leśną osłonę cichym mokasynom tubylczego wojownika, kiedy skradał się krwawą
ścieŜką wojenną. Kraina leŜąca na wschód od Missisipi, gdyby spojrzeć na nią z lotu ptaka, zapewne
przedstawiała wówczas rozległy obszar leśny — nad morzem ustępujący miejsca stosunkowo
wąskiemu pasmu ziemi uprawnej, obszar nakrapiany lśniącymi zwierciadłami jezior i poprzecinany
falistymi liniami rzek. W tak rozległym obrazie uroczystego pustkowia okolica, którą zamierzamy
odmalować, gubi się jako szczegół bez większego znaczenia. Zabieramy się jednak do jej opisu
ośmieleni przekonaniem, Ŝe ten, komu się uda ukazać trafny obraz skrawka tego dziewiczego kraju,
da tym samym dostatecznie poprawne pojęcie o całości, róŜnice zaś między obu obrazami nie będą
ani wielkie, ani istotne. Człowiek moŜe w róŜny sposób zmieniać świat, ale wieczne koło pór roku
toczy się nieprzerwanie. Lato i zima, czas siewów i zbiorów — wracają w ustalonym porządku i z
największą precyzją, otwierając przed człowiekiem wspaniałe pole do wykazania siły jego
dalekosięŜnego umysłu, który z radością poznaje prawa rządzące niezmiennym powrotem pór roku i
oblicza ich nigdy nie ustające przemiany. Od wieków słońce letnie ogrzewało wierzchołki tych samych
dębów i sosen śląc swój Ŝar aŜ do spoistych korzeni, zanim dały się słyszeć głosy nawołujące się
wzajemnie w głębi puszczy, której listne sklepienie kąpało się w blasku czerwcowego dnia bez
chmurki na niebie, a niŜej posępnie wyniosłe pnie drzew tonęły w cieniu. Nawoływały się dwa głosy,
najwidoczniej pochodzące od dwóch męŜczyzn, którzy zabłądzili i teraz w róŜnych kierunkach szukali
zgubionej ścieŜki. Wreszcie okrzyk obwieścił pomyślny wynik poszukiwań, po czym męŜczyzna
olbrzymiego wzrostu wynurzywszy się z labiryntu gęstwiny pokrywającej trzęsawisko zjawił się na
polanie, która najprawdopodobniej zawdzięczała swoje istnienie po części zniszczeniom dokonanym
przez wiatry, po części zaś spustoszeniom ognia. ChociaŜ na polance pełno było martwych drzew,
widać było nad nią spory kawał nieba. Znajdowała się ona na zboczu jednego ze wzgórz, a raczej
górek, których pasma wzdłuŜ i wszerz przecinały dookolną krainę.
— Tutaj odetchniemy! — zawołał ocalony leśny człowiek stanąwszy pod gołym niebem, przy czym
otrząsnął się jak brytan, który wydostał się z zaspy śnieŜnej. — Hura! Pogromco Zwierząt! Nareszcie
ujrzeliśmy światło dzienne, a tam widać jezioro.
Ledwie powiedział te słowa, drugi leśny człowiek gwałtownie odgarnął krzaki bagniska i ukazał się
na polance. Spiesznie poprawił broń i ubranie, które było w nieładzie, i podszedł do swego
towarzysza. Ten zaczął juŜ przygotowania do postoju.
—- Czy znasz to miejsce — zapytał przybysz nazwany Pogromcą Zwierząt — czy teŜ krzyknąłeś na
widok słońca?
— Jedno i drugie, chłopcze. Tak jest, znam to miejsce i miło mi powitać przyjaciela tak uczynnego
jak słońce. Teraz znów mamy w głowie wszystkie kierunki kompasu i sami będziemy sobie winni, jeśli
pozwolimy, Ŝeby się znów pokręciły, jak to nam się właśnie przytrafiło. Nie nazywam się Hurry Harry,
jeŜeli nie tutaj ostatniego lata rozbili obóz pionierzy i spędzili w nim tydzień. Patrz! Tam widać
zeschnięte gałęzie ich szałasu, a tu jest źródło. ChociaŜ bardzo lubię słońce, mój chłopcze, i bez niego
wiem, Ŝe jest południe. Mój Ŝołądek jest takim zegarkiem, Ŝe lepszego nie znajdziesz w całej kolonii —
wskazuje juŜ pół do pierwszej. Otwórz torbę, nakręcimy nasze zegarki na dalsze sześć godzin.
Po tej aluzji obydwaj myśliwi zabrali się do przygotowania swego zwykłego posiłku, prostego, lecz
obfitego. Skorzystamy z przerwy w ich rozmowie, aby czytelnikowi opisać pokrótce, jak wyglądali ci
męŜczyźni, obaj bowiem mają odegrać w naszym opowiadaniu niemałą rolę.
Nie łatwo byłoby znaleźć godniejszy okaz silnego męŜczyzny niŜ osoba tego, który sam siebie
nazywał Hurry Harry. Nazywał się właściwie Henry March, ludzie pogranicza jednak, którzy przejęli od
Indian zwyczaj dawania przezwisk, wołali na niego częściej Hurry niŜ po nazwisku, a nierzadko
nazywali go Hurry Skurry . Przydomek ten zawdzięczał swemu postępowaniu — pełnemu rozmachu
— oraz jakiemuś fizycznemu niepokojowi, który sprawiał, Ŝe nie mógł usiedzieć na miejscu, i stąd
znały go wszystkie osady rozrzucone wzdłuŜ szlaku między prowincją amerykańską a Kanadą. Hurry
Harry miał ponad sześć stóp i cztery cale wzrostu, a Ŝe był nader proporcjonalnie zbudowany, jego
siła całkowicie odpowiadała temu, czego moŜna się było spodziewać po jego olbrzymim wzroście.
Twarz Hurry'ego harmonizowała z całą jego postacią, była bowiem pogodna i przystojna. Wyglądał na
człowieka szczerego, a chociaŜ był szorstki w obejściu, czego nauczyło go twarde Ŝycie pogranicza,
szlachetna natura, wyraŜająca się w jego postaci, ustrzegła go przed prostactwem.
Pogromca Zwierząt, jak go nazywał Hurry, wyglądał zupełnie inaczej i charakter miał odmienny.
Gdy stał w mokasynach, sięgał sześciu stóp; kształtów był raczej lekkich, i smukłych, chociaŜ
wyraźnie zarysowane muskuły świadczyły o niezwykłej zwinności, a moŜe nawet niepospolitej sile. Nie
było w nim nic szczególnie pociągającego poza młodością, chociaŜ wyraz twarzy zjednywał tych,
którzy uwaŜnie jej się przyjrzeli, i budził zaufanie. Oblicze Pogromcy Zwierząt zwracało uwagę po
prostu prawdomównością, wypływającą z powagi myśli i szczerości uczuć. Czasem ten wyraz
- 2 -
prawości robił wraŜenie czegoś tak naiwnego, Ŝe budził podejrzenie, czy odróŜnienie podstepu od
prawdy nie sprawia Pogromcy nadmiernego trudu. WszakŜe niemal kaŜdy, kto bliŜej z nim się zetknął,
wyzbywał się podejrzeń względem jego myśli i pobudek.
Obydwaj mieszkańcy pogranicza byli jeszcze młodzi: Hurry miał lat dwadzieścia sześć lub
dwadzieścia osiem, a Pogromca Zwierząt był młodszy od niego o kilka lat. Nie będziemy szczegółowo
opisywać ich stroju, powiemy tylko tyle, Ŝe stanowiły go w głównej mierze wyprawione skóry jelenie,
po czym łatwo było poznać, iŜ są to ludzie, którzy spędzają czas między pograniczem cywilizowanego
społeczeństwa a niezmierzonymi puszczami. Strój Pogromcy Zwierząt wskazywał jednak na pewną
dbałość o dobry wygląd, dotyczyło to zwłaszcza broni i ekwipunku myśliwskiego. Strzelba Pogromcy
była świetnie utrzymana, rękojeść jego myśliwskiego noŜa zdobiły udatne rzeźby, a róg na proch —
dobrze dobrane i lekką ręką wyryte emblematy, mieszek zaś na kule przystrojony był wampumem .
Natomiast Hurry Harry — czy to z wrodzonego niedbalstwa, czy teŜ z ukrytego przekonania, Ŝe jego
wygląd nie wymaga sztucznych upiększeń — nosił się nieporządnie i niechlujnie, jakby Ŝywił wyniosłą
pogardę dla błahych przydatków i ozdób stroju. MoŜe zresztą szczególne wraŜenie, jakie wywoływała
piękną postać i wysoki wzrost Hurry'ego, nie malało, lecz zwiększało się dzięki jego naturalnej i
pogardliwej obojętności w sprawach stroju.
— Chodź tu, Pogromco Zwierząt, i do dzieła! PokaŜ, Ŝe masz Ŝołądek Delawara , skoro mówisz,
Ŝeś się wychował u Delawarów! — zawołał Hurry i dał dobry przykład, otwierając usta na przyjęcie
kawała zimnej dziczyzny, który europejskiemu chłopu starczyłby na cały obiad. — Do dzieła, chłopcze!
PokaŜ, Ŝe jesteś męŜczyzną, i rozpraw się własnymi zębami z tą biedną łanią, podobnie jak juŜ
urządziłeś ją za pomocą strzelby.
— Nie, nie, Hurry, niewielkie to męstwo zabić łanię, i to jeszcze w czasie ochronnym. PołoŜyć
panterę lub lamparta — to juŜ prędzej byłoby męstwem — odparł tamten zabierając się do jedzenia.
— Delawarzy tak mnie nazwali nie tyle dlatego, Ŝe serce moje jest męŜne, ile, Ŝe mam bystre oko i
szybkie nogi. MoŜe i nie jest tchórzem ten, kto kładzie jelenia, ale teŜ na pewno nie jest to
bohaterstwo.
— Delawarzy teŜ nie są bohaterami — mruknął Hurry przez zęby, gdyŜ usta miał tak pełne, Ŝe nie
mógł ich dobrze otworzyć — inaczej nie pozwoliliby Mingom , tym podskakującym włóczęgom, zrobić
z siebie uległych bab.
— W tej sprawie panują niesłuszne poglądy i nikt jej nie wyjaśnił w sposób właściwy — rzekł z
powagą Pogromca Zwierząt, był bowiem równie oddany jako przyjaciel, jak jego towarzysz
niebezpieczny jako wróg. — Lasy pełne są kłamstw Mingów, łamią oni przyrzeczenia i traktaty. Przez
dziesięć ostatnich lat Ŝyłem z Delawarami i wiem, Ŝe szczep ten jest nie mniej męŜny od innych, niech
tylko nadejdzie pora walki.
— Słuchaj, Wielki Pogromco Zwierząt, kiedy juŜ o tym mówimy, moŜemy być wobec siebie szczerzy
jak męŜczyzna z męŜczyzną. Odpowiedz mi na jedno pytanie. Miałeś, zdaje się, tyle szczęścia na
łowach, Ŝeś zdobył zaszczytny tytuł. Ale czyś trafił kiedy kulą istotę rozumną, człowieka? Czy
pociągnąłeś kiedy za cyngiel celując w nieprzyjaciela, który teŜ mógł strzelić do ciebie?
Pytanie to wywołało u młodzieńca szczególnego rodzaju walkę wewnętrzną, w której ambicja starła
się z prawdomównością. Przebieg tej walki moŜna było łatwo obserwować w grze uczciwej twarzy
Pogromcy. Nie trwało to długo.
Szczere serce szybko pokonało fałszywą dumę i chełpliwość łudzi pogranicza.
— Wyznam szczerze, nigdy tego nie zrobiłem — odparł Pogromca Zwierząt — nigdy bowiem nie
znalazłem się w połoŜeniu, które by tego wymagało. Delawarzy przez cały czas mego pobytu u nich
Ŝyli na stopie pokojowej, a odebrać Ŝycie człowiekowi, jeśli nie dzieje się to na wojnie otwartej i
szlachetnej, uwaŜam za rzecz niegodną.
— Jak to! Nigdy nie złapałeś złodziejaszka, który dobierał się do twych sideł i skór, i nie
wymierzyłeś mu sprawiedliwości własnymi rękami, aby sędziom oszczędzić fatygi rozstrzygania
sprawy, a hultajowi kosztów procesu?
— Nie poluję za pomocą sideł — dumnie odparł młodzieniec. — śyję ze strzelby i z tą bronią w ręku
nie pokaŜę pleców Ŝadnemu rówieśnikowi, jakiego mogę spotkać między Hudsonem a rzeką św.
Wawrzyńca. Nie mam zwyczaju sprzedawać skór, które miałyby w głowie więcej niŜ jedną dziurę, nie
licząc tych, jakie natura dała zwierzętom, aby mogły widzieć i oddychać.
— Tak, tak, bardzo to pięknie, jeśli chodzi o zwierzęta. Ale to jest tyle co nic w porównaniu ze
skalpami i zasadzkami. Zastrzelić Indianina z zasadzki — oto czyn zgodny z jego własnymi zasadami,
a przecieŜ mamy z nimi teraz otwartą wojnę, jak to nazywasz. Im wcześniej zmaŜesz plamę, która
przynosi ci ujmę, tym zdrowszy będziesz miał sen, bo będziesz wiedział, Ŝe ilość wrogów grasujących
- 3 -
po lasach zmniejszyła się o jednego. Nie będę zadawał się z tobą, miły Natanie, jeśli nie będziesz
szukał celu dla twej strzelby wyŜej poziomu czworonoŜnych zwierząt.
— PodróŜ nasza, jak sam mówisz, panie March, ma się ku końcowi, moŜemy więc rozstać się dziś
wieczór, jeśli masz ochotę. Czeka na mnie przyjaciel, który nie będzie uwaŜał za hańbę zadawać się z
takim, co nie zabił jeszcze swego bliźniego.
— Chciałbym wiedzieć, co tego skradającego się Delawara sprowadza w te strony o tak wczesnej
porze roku — mruknął do siebie Hurry w sposób okazujący zarówno nieufność, jak i brak chęci jej
ukrycia. — GdzieŜ to ten młody wódz wyznaczył ci spotkanie?
— Przy małej, okrągłej skale, niedaleko od brzegu jeziora, gdzie — jak mi mówiono — szczepy
indiańskie zbierają się, aby zawrzeć przymierze i zakopać topory. Często słyszałem, jak Delawarzy o
niej wspominali, lecz dotąd nie zetknąłem się ani z jeziorem, ani ze skałą. Do tych okolic roszczą sobie
pretensje Mingowie i Mohikanie , jedni bowiem i drudzy uwaŜają je za swoje tereny rybackie i
myśliwskie. Tak jest w czasie pokoju, ale co się tu dzieje w czasie wojny, Bóg raczy wiedzieć.
— Swoje tereny! — zawołał Hurry śmiejąc się głośno. — Chciałbym wiedzieć, co by na to
powiedział Pływający Tom. UwaŜa on jezioro za swoją własność, posiada je bowiem od piętnastu lat.
Śmiem wątpić, czyby je oddał bez walki Mingowi albo Delawarowi.
— A cóŜ by na taki spór powiedziała kolonia? Kraj ten musi do kogoś naleŜeć, bo nienasycone
apetyty panów sięgają w głąb puszczy nawet tam, gdzie panowie szlachta nie śmieliby się pokazać,
aby spojrzeć na ziemię, która do nich naleŜy.
—Władza ich moŜe rozciągnąć się na inne obszary naleŜące do kolonii, ale nie tutaj, Pogromco
Zwierząt. śadna istota, z wyjątkiem Boga, nie posiada piędzi ziemi w tej części kraju. Nigdy nie
przyłoŜono pióra do papieru w związku z którymkolwiek wzgórzem czy doliną w tych stronach.
Powtarzał mi to nieraz stary Tom i dlatego Ŝadna Ŝywa dusza nie ma tu lepszych praw od niego, a
Tom umie postawić na swoim.
— Z tego, co słyszę, Hurry, ten Pływający Tom musi być niezwykłą osobą. Nie jest Mingiem ani
Delawarem, nie jest teŜ bladą twarzą. Posiada te ziemie, jak mówisz, od dawna, dłuŜej, niŜ istnieje
pogranicze. Jakie są jego dzieje i jaki jest on sam?
— CóŜ, natura starego Toma niewiele ma wspólnego z naturą człowieka, a bardziej jest naturą
piŜmoszczura, gdyŜ jego zwyczaje więcej przypominają to zwierzę niŜ jakiekolwiek inne stworzenie.
Niektórzy mówią, Ŝe za młodu Ŝył sobie samopas na słonych wodach i był towarzyszem niejakiego
Kidda, powieszonego za korsarstwo znacznie wcześniej niŜ ty i ja urodziliśmy się i zawarliśmy
znajomość. Mówią teŜ, Ŝe przybył w te strony uwaŜając, Ŝe królewskie krąŜowniki nie przepłyną przez
góry i będzie mógł w tych lasach spokojnie nacieszyć się łupami.
— Był więc w błędzie, Hurry, w grubym błędzie. Człowiek nigdzie nie moŜe spokojnie nacieszyć się
łupami.
— A on ma właśnie tego rodzaju usposobienie. Znałem takich, którym łupy nie sprawiały
przyjemności, jeśli jej nie
dzielili z wesołą kompanią, i takich, którzy, by się nimi nacieszyć, zaszywali się w kącie. Jedni nie
zaznają spokoju, jeśli nie będą grabić, innym, na odwrót, grabieŜ odbiera spokój. Pod tym względem
natura ludzka jest skomplikowana. Stary Tom nie naleŜy ani do jednych, ani do drugich. Z
niezmąconym bowiem spokojem korzysta wraz z córkami ze swych łupów, jeśli jego majątek
rzeczywiście pochodzi z rabunku, prowadzi wygodne Ŝycie i niczego więcej nie pragnie.
— To ma i córki? Delawarzy, którzy polowali w tych stronach, wiele opowiadali o tych młodych
kobietach. A matki one nie mają, Hurry?
— Miały kiedyś matkę, rozumie się. Umarła i poszła na dno, dobre dwa lata temu.
— Jak to? — zapytał Pogromca Zwierząt patrząc na towarzysza nieco zdziwiony.
— Umarła i poszła na dno, mówię, i mam nadzieję, Ŝe wyraŜam się poprawnie i zrozumiale. Stary
pochował Ŝonę na dnie jeziora o czym mogę zaświadczyć, gdyŜ byłem naocznym świadkiem tej
ceremonii. Czy jednak Tom zrobił to, aby oszczędzić sobie kopania grobu, co nie jest lekką pracą ze
względu na korzenie drzew, czy teŜ. postąpił tak w przekonaniu, Ŝe woda zmywa grzech prędzej niŜ
ziemia, na to pytanie nie umiałbym odpowiedzieć.
— Czy biedaczka była aŜ taką grzesznicą, Ŝe jej mąŜ musiał zadać sobie tyle trudu z jej ciałem?
— Nie było tak źle, chociaŜ nie była wolna od wad. UwaŜam, Ŝe Judyta Hutter była więcej warta i
zasługiwała na lepszy koniec niŜ inne kobiety, które tak długo Ŝyły poza zasięgiem dzwonów
kościelnych. Sądzę więc, Ŝe stary Tom utopił ją po prostu, aby oszczędzić sobie trudu kopania grobu.
Było coś ze stali w jej usposobieniu, to prawda, a Ŝe stary Hutter jest znów twardy jak krzemień, nie
- 4 -
raz i nie dwa krzesali iskry. Razem jednak wziąwszy, moŜna powiedzieć, Ŝe Ŝyli na stopie przyjaznej.
Ale gdy zapłonęli gniewem, słuchacze mogli wejrzeć w ich przeszłość, jak ten, kto zagląda w mroczną
gęstwinę lasu, kiedy zbłąkany promień słońca przeniknie aŜ do korzeni drzew. Judytę będę zawsze
szanował choćby dlatego, Ŝe była matką tak uroczej istoty jak jej córka, Judyta Hutter!
— Tak, imię Judyty wymieniali Delawarzy, choć wymawiali je po swojemu. Z tego, co mówili, nie
sądzę, aby ta dziewczyna była w moim guście.
— W twoim guście! — zawołał March dotknięty do Ŝywego zarówno obojętnością, jak i
zuchwalstwem swego towarzysza. — CóŜ ty, u diabła, moŜesz mówić o guście, i to wtedy, gdy idzie o
taką kobietę jak Judyta? Jesteś jeszcze chłopcem, drzewiną, która ledwo zapuściła korzenie. Judyta
od piętnastego roku Ŝycia miała męŜczyzn wśród swych wielbicieli. Od tego czasu minęło pięć lat i
dzisiaj nie raczyłaby nawet spojrzeć na takiego młokosa!
— Jest czerwiec, Hurry, nie ma nawet chmurki między nami a niebem, jest gorąco, po cóŜ jeszcze
się gorączkować —odparł Pogromca Zwierząt, bynajmniej nie zmieszany. — KaŜdy moŜe mieć swój
gust, a wiewiórka ma prawo mieć swoje zdanie o lamparcie.
— Tak, ale nie byłoby wcale mądrze powtórzyć to zdanie lampartowi — mruknął March. — Jesteś
młody i bezmyślny, puszczę więc płazem twą ignorancję. Słuchaj, Pogromco Zwierząt — dodał po
chwili namysłu, uśmiechając się dobrodusznie — słuchaj, Pogromco Zwierząt, przysięgliśmy sobie
przyjaźń, nie będziemy się więc kłócić z powodu jednej lekkomyślnej, zalotnej kobietki tylko dlatego,
Ŝe jest akurat ładna, tym bardziej Ŝeś jej nigdy nie widział. Judyta jest dla męŜczyzny, który nie ma
mleka pod nosem, i tylko głupiec bałby się młokosa jako rywala. Co Delawarzy mówili o tej
dziewczynie?. Indianin przecieŜ, tak samo jak biały, ma swoje zdanie o płci niewieściej.
— Mówili, Ŝe ładna, aŜ miło popatrzyć, i Ŝe mowa jej jest przyjemna; zbyt jednak zajęta swymi
wielbicielami i lekkomyślna.
— A to diabły wcielone! Zresztą, Ŝaden nauczyciel nie dorówna Indianinowi w znajomości natury
ludzkiej. Niektórzy uwaŜają, Ŝe Indianie są dobrzy tylko na tropie i ścieŜce wojennej, a ja mówię, Ŝe to
są filozofowie. Znają się na ludziach niegorzej niŜ na bobrach, a o kobietach teŜ wiele mogliby
powiedzieć. To właśnie jota w jotę charakter Judyty. Indianie przejrzeli ją na wylot. Wyznam ci
szczerze, Pogromco Zwierząt, oŜeniłbym się z tą dziewczyną dwa lata temu, gdyby nie dwie rzeczy, z
których jedną jest właśnie jej lekkomyślność.
— A co stanowi drugą przeszkodę? — zapytał myśliwy nie przestając jeść, jak ktoś, kogo mało
zajmuje temat rozmowy.
— Niepewność, czyby mnie chciała. Dzierlatka jest ładna i wie o tym. Słuchaj, wśród drzew
rosnących na tych pagórkach nie ma bardziej prostego niŜ ona i Ŝadne z nich wdzięczniej niŜ ona nie
przegina się z wiatrem. Nie widziałeś teŜ skaczącej łani, która w ruchach miałaby więcej naturalnego
uroku. Gdyby na tym się kończyło, kaŜdy język musiałby głosić jej chwałę. Judyta ma jednak wady, o
których trudno byłoby mi zapomnieć. Nieraz juŜ przysięgałem sobie, Ŝe nie pokaŜę się więcej nad
jeziorem.
— I dlatego ciągle tu wracasz? Przysięga nie dodaje mocy słowom ludzkim.
— Ach, Pogromco Zwierząt, nic jeszcze nie wiesz o tych sprawach, trzymasz się wiadomości
szkolnych, jak gdybyś nigdy nie porzucił osad ludzkich. Ze mną jest inaczej: niczego nie postanawiam,
jeśli czegoś gorąco nie pragnę. Gdybyś wiedział o Judycie tyle co ja, to byś zrozumiał dlaczego diabli
mnie czasem biorą. OtóŜ oficerowie z fortów nad Mohawkiem zapędzają się czasem nad jezioro na
ryby i na polowanie, a wtedy stworzenie to zupełnie traci głowę! Zobaczysz, jak obnosi swe piękne
stroje i jaką damę kroi wobec tych elegantów.
— To nie przystoi córce biedaka — z powagą powiedział Pogromca Zwierząt. — Oficerowie to
szlachta i wobec takiej Judyty mogą mieć tylko złe intencje.
— Stąd właśnie moja niepewność i to powściąga moje zamiary! Mam powaŜne obawy co do
pewnego kapitana. Judytka moŜe mieć pretensje tylko do własnej głupoty, jeśli moje podejrzenia są
słuszne. Krótko mówiąc, chciałbym widzieć w niej skromną i przyzwoitą dziewczynę, ale chmury, które
wiatr pędzi ponad tymi wzgórzami, nie są tak zmienne jak ona. Od czasu, gdy przestała być
dzieckiem, niewielu spotkała męŜczyzn, a przecieŜ wobec niektórych oficerów zachowuje się jak
młoda uwodzicielka.
— Przestałbym myśleć o takiej kobiecie i zwróciłbym oczy ku puszczy, bo puszcza nie zdradzi,
dopóki ręka, która ma nad nią władzę, nie zadrŜy.
— Gdybyś znał Judytę, przekonałbyś się, o ile łatwiej jest tak mówić, niŜ postąpić. Gdybym przestał
myśleć o oficerach, uprowadziłbym dziewczynę nad Mohawk i oŜenił się z nią nie zwaŜając na jej
- 5 -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin