DDA - niszczyciele własnych marzeń.docx

(23 KB) Pobierz

Niszczyciele własnych marzeń

Marzenna Kucińska


Dorosłe Dzieci Alkoholików wiedzą, co chcą w życiu osiągnąć, ale gdy tylko przybliżają się do celu, często same rzucają sobie kłody pod nogi. Dlaczego psują to, co wydawało się ziszczeniem ich marzeń?

Wychowywanie w rodzinie wpływa na to, jak traktujemy samych siebie, czego spodziewamy się od innych i jakimi sposobami osiągamy własne cele. Zwykle traktujemy siebie w sposób, w jaki zajmowano się nami, gdy byliśmy dziećmi, a od innych spodziewamy się tego, co otrzymywaliśmy wówczas od najbliższych. Te dziecięce nawyki przeniesione w dorosłe życie niejednokrotnie psują nam związki, utrudniają karierę i zdają się potwierdzać przekonanie: jestem do niczego. Ten mechanizm – charakterystyczny dla Dorosłych Dzieci Alkoholików – amerykańska terapeutka Janet Woititz, zajmująca się problematyką DDA, nazwała syndromem autosabotażu (self-sabotage syndrom).

Potrzebni swoim potrzebom

Zwykle DDA potrafią powiedzieć, za czym tęsknią, o czym marzą, choć ich pragnienia bywają odzwierciedleniem problemów rodzinnych: ojciec pił i to niszczyło nasze życie, więc ja nie zwiążę się z alkoholikiem; moi rodzice się kłócili, zatem ja chcę mieć związek, w którym nigdy nie będziemy się kłócić; mama nie pracowała i była zależna od ojca, to ja muszę być samodzielna zawodowo i niezależna! Czasem jednak, mimo silnych wewnętrznych postanowień, znajdują się w życiu w sytuacjach zaskakująco przypominających przeżycia z dzieciństwa: kiedy już się zakocham, okazuje się, że on ma problem z alkoholem; kłócę się z mężem; mój szef lekceważy mnie i nie docenia, zachowując się podobnie jak mój ojciec.
Dzieje się tak dlatego, że nasze nastawienie do życia, ludzi i siebie ukształtowane w domu rodzinnym często działa nadal, mimo że jesteśmy dorośli. I nadal na trudne sytuacje życiowe stosujemy swoje dziecięce metody. Każdy z nas jest nieco inny, więc nasze strategie i postawy są odmienne, ale też mają wspólne cechy, gdyż kształtowały się w podobnych warunkach.
Kiedy DDA zmaga się z dorosłym życiem, to głównym wyzwaniem jest dla niego odzyskanie kontaktu ze sobą i własnymi potrzebami. Dziecko wychowujące się w rodzinie z problemem alkoholowym nabiera zwykle przekonania, że nie ono jest ważne, ale ktoś inny, od kogo ono zależy: mama, bo się opiekuje, a ojciec, bo jego picie wpływa na codzienność. Wnosi to przekonanie w dorosłe życie i wówczas ważniejsi są inni i ich potrzeby: rodzina, dziecko, partner, szef czy przyjaciel. Źródłem tego myślenia jest doświadczenie dziecka z czasu, w którym nie było ono w stanie samo zaspokoić swoich potrzeb. Dziecko myślało: jeśli zaspokoję ich potrzeby, to oni wtedy zaspokoją moje. Jednak te dziecięce spekulacje nie spełniły się. Jeśli dziecko posprząta za mamę dom, ona jest zadowolona, ale też myśli, że ono jest już duże i samodzielne, i że to dobrze, bo może się nim już nie zajmować. Nie przyjdzie jej do głowy, że dziecko robi to, żeby mama je doceniła, aby w zamian spędziła z nim więcej czasu – poszła do kina lub na spacer. Jeśli mama ma więcej czasu, to zajmie się kolejnymi obowiązkami albo po prostu sobą.

Strategie na akceptację

W dorosłym życiu osoby skupione na zaspokajaniu cudzych potrzeb przyciągają do siebie ludzi lubiących, by ktoś się nimi zajmował. Tacy ludzie nie są gotowi do wzajemności i nie rozumieją, dlaczego ktoś, kto tyle im dawał od początku, nagle ma o to pretensje i jest niezadowolony. I w ten sposób poczucie DDA, że nikt nie dba o nie – znane im z dzieciństwa – powtarza się w dorosłości, powraca uczucie rozczarowania i opuszczenia.
Dla części DDA sposobem na zdobycie akceptacji i uwagi innych jest bycie doskonałym, bycie kimś, na kogo zawsze można liczyć i kto podoła wszelkim kryzysom, z którymi nie radzą sobie inni. Ta strategia jest związana z przekonaniem: taki, jaki jestem, nie jestem wystarczająco dobry; tylko będąc naprawdę super mogę zasłużyć na miłość, wsparcie czy akceptację. Ale od czasu do czasu dociera do świadomości wewnętrzne przekonanie: ja tylko udaję, naprawdę jestem kimś innym, kimś niedoskonałym, słabym i potrzebującym. Wówczas pojawia się lęk, że inni to odkryją. Właści­wie gdyby odkryli, byłoby nawet lepiej, bo być może ktoś pomógł­by w tym, z czym DDA sobie nie radzą. Zwykle na co dzień DDA są doskonałymi pracownikami, idealnymi rodzicami, świetnymi przyjaciółmi. Nie mają problemów, ze wszystkim sobie radzą. I tylko czasem pokazują – ku zaskoczeniu wszystkich – swoją nieporadność, trudności z mobilizacją. Zawalają sprawy, które dotychczas nie nastręczały im żadnych trudności. Miewają kłopot ze zdaniem matury, obroną pracy magisterskiej, czy z awansem zawodowym, bo uważają, że mnie się to nie należy, nie zasłużyłem, nie jestem przecież wystarczająco dobry.

Niszczyciele własnych marzeń

Marzenna Kucińska


Bliskość dla wielu DDA oznacza zatem rezygnację z siebie i udawanie kogoś, kto ma szansę zyskać akceptację innych. Aby nie rezygnować z prawdziwego siebie, niektórzy wolą unikać bliskich relacji. Wówczas pojawiają się lęki: sobą mogę być tylko wtedy, kiedy jestem sama, ale jak sobie dam radę, kiedy zachoruję?; nie znoszę być sama, bo wtedy dopadają mnie smętne myśli i chandra; lubię, kiedy ktoś jest w domu; nie chcę wracać do pustego mieszkania. Wobec dylematu: rezygnacja z siebie czy samotność?, niektóre DDA wybierają mieszkanie z rodzicami. Pozostają w ten sposób w roli dziecka, nie muszą się zmieniać ani rozwijać swoich umiejętności społecznych, nie muszą podejmować ryzyka odsłaniania się przed obcą osobą ani ryzyka budowania związku. Tylko czasem nagle dopada je paniczny lęk...

Niewidoczne koszty

W sytuacjach kryzysowych DDA mają tendencję do uruchamiania strategii ukształtowanych w dzieciństwie. Nie potrafią radzić sobie ze stresem w dojrzały sposób. U wielu ludzi wzbudzają jednak podziw, gdyż są skoncentrowane na zadaniu, poświęcają się dla grupy, nie zważają na siebie, zdają się panować nad swoimi uczuciami. Inni zwykle nie zauważają ogromnych kosztów, jakie ponoszą wówczas DDA. Przypomina to czasem reakcję na sytuację traumy – ostre spięcie by przeżyć, a dopiero kiedy jest bezpiecznie pojawia się ogromne napięcie i lęk przed strasznym światem, poczucie, że na nikogo nie można liczyć, i poczucie winy, bo ktoś inny z pewnością poradziłby sobie lepiej. Odcięcie od siebie, od własnych potrzeb i odczuć sprawia, że DDA robią rzeczy, które je wyczerpują, a czasem nawet ranią. Widać to doskonale w pracy, gdzie są pozornie świetnymi pracownikami w trudnych sytuacjach, ale też łatwo ulegają wypaleniu zawodowemu, gdyż poza pracą zwykle nie mają innego życia ani skutecznych sposobów odreagowania napięcia. A to oznacza, że brakuje im ludzi, na których mogą liczyć, możliwości odcięcia się od problemów zawodowych, a także alternatywnego obszaru życia, w którym dzieje się dobrze nawet wtedy, gdy w pracy jest coraz gorzej. W efekcie u DDA stan napięcia wewnętrznego po sytuacji stresowej utrzymuje się znacznie dłużej niż u osób, które pozornie mniej sprawnie radzą sobie z bieżącym stresem albo częściej pokazują bezradność i korzystają z pomocy innych. A długotrwały stres i brak umiejętności jego odreagowania może prowadzić do schorzeń somatycznych, stanów depresyjnych czy nadużywania alkoholu.

Krytyczna szansa

Radzenie sobie ze stresem polega na umiejętności brania na siebie odpowiedzialności adekwatnej do swoich możliwości, sięgania po pomoc, kiedy czuję, że sam nie dam rady, dbaniu o odpoczynek i formę. Oznacza regularność dbania o siebie w codziennym życiu. Kiedy jesteśmy odcięci od siebie i swoich odczuć, nie jest to możliwe.
Jak sobie radzić z mechanizmem autosabotażu? Po pierwsze, trzeba sobie uświadomić: mam problem, który mnie przerasta i wobec którego jestem bezradny. Po drugie, trzeba określić zakres swojej odpowiedzialności w radzeniu sobie z tym problemem. Zwykle dzielimy ją ze współpracownikami, partnerem, ludźmi wokoło. Kryzys jest szansą rozwinięcia nowych umiejętności, zobaczenia własnych ograniczeń, a nie walką o przetrwanie, gdzie zawsze muszę być doskonały, bo inaczej przegram. Ważne, by nauczyć się korzystać z pomocy i współpracować z innymi, bo razem można więcej. Oznacza to również budowanie dobrych relacji zawodowych, opartych na szacunku i wzajemnym wspieraniu się we wspólnych zadaniach, relacji, w których każdy ma jasno określony zakres odpowiedzialności i właściwie wywiązuje się z tych zadań.
Ważną sprawą u DDA jest dbanie o regularne zmniejszanie codziennego wewnętrznego napięcia. Bo jeśli ktoś przez wiele lat żyje w dużym stresie, to zwykle ma tendencję do kumulowania go w sobie, zamiast do pozbywania się go. Redukcja napięcia wymaga wówczas nieco więcej uwagi, podobnie jak sprawdzanie poziomu insuliny przez cukrzyka. Potrzebne jest także rozwijanie umiejętności związanych z rozluźnianiem się i pozbywaniem napięcia. Ważne jest także dbanie, by w naszym życiu było miejsce na wyciszenie się, uspokojenie, poczucie bezpieczeństwa. Byśmy bez pośpiechu mogli skupić się na sobie i własnych potrzebach. Wtedy będziemy umieli podążać za swoimi marzeniami, a znając swoje możliwości dobrze wykorzystamy okazje do rozwoju, jakie niesie.

zdjecie

Varos Dołączył: 10.09.2009
Liczba komentarzy: 1

Blog

Witajcie! Ja w tym roku w listopadzie skończę 26 lat, ale czuję się, jakbym miała co najmniej z 50... Moje dzieciństwo minęło pod znakiem podrzucania babciom , ciociom, przeprowadzek, a następnie rozkwitu alkoholowego szaleństwa mojego ojca. Był rzadkim gościem w domu, ale jego "wizytacje" nigdy nie kończyły się dobrze. Mam piatkę młodszego rodzeństwa, w domu panowała bezustannie bieda, a ja do tej pory leczę się u gastrologa, bo tygodniowe głodówki regularnie rozłożone na przestrzeni kilku lat zrobiły swoje. Wstydziłam się zniszczonych ubrań i starych , ciasnych butów.I tego, że jako jedyna w klasie nie mogę zjeść drugiego śniadania. Moi bracia z głodu ukradli kiedyś ze sklepu jedzenie. Naturalnie dyrektorka szkoły chciała rozmawiać...ze mną, jakby to była moja wina.Godziny spędzałam na samotnych spacerach, w deszczu, w śniegu.Zaczepiałam przypadkowe osoby, by zamienić kilka słów. W domu chowałam się wśród książek i zeszytów. Wciąż zmieniałam zainteresowania, chciałam umieć wszystko.Wychowywała mnie szkołą, harcerstwo i Kościół. Nauczyciele i panie z MOKiS'u podziwiały mnie za doskonałe oceny, talenty artystyczne, poświęcenie.A ja po prostu musiałam coś ciągle robić, by nie zwariować,by udawać, że nie słyszę płaczu matki, albo nie widzę, że ojciec lezy w zasikanych spodniach w przedpokoju. Próbowałam nad sobą panować - stałam się perfekcyjną aktorką.Jednak po dłuższym czasie odreagowywałam - w szale nie panowałam nad sobą, potrafiłam rozbić o chodnik dwulitrowy karton z sokiem; później słabłam, kręciło mi się w głowie, chciałam wymiotować.
Z piekła wyciągnęły mnie ciotki - siostry mojej matki.Matka wciąż siedziała w domu, ale "nieobecna". Nigdy nie rozmawiała ze mną na poważne tematy, tłumacząc się brakiem czasu...
Ostatnie dwa lata rozpoczęły nowy koszmar.Jakiś rodzaj klątwy. Najpierw ojciec niemal spalił się po pijaku. Mama jeździła do niego do szpitala prawie pół roku. Młodsza siostra wylądowała w ośrodku socjoterapii, po wielu rozprawach sądowych i interwencjach kuratora. Lekarze wykryli u mnie guza mózgu, a dwa miesiące później matka przyznała się,że umiera na raka. Dodatkowo, zaszłam w nieplanowaną ciążę i z rosnącym brzuchem jeździłam do kliniki onkologicznej. Mama zmarła na moich oczach - udusiła się, a ja nic nie mogłam zrobić. Ojciec skomentował to podwójnie - najpierw powiedział :" A ja myślałem,że ona będzie żyć wiecznie", a następnie ; " Spalcie matki łóżko, bo ona już nie wróci" - skierował te słowa do mojego 12 - letniego brata.
Obecnie ojciec znalazł sobie nową kobietę. Dowiedziałam się po latach, że miał ich wiele w całej Polsce. Wciąż pije. Nie boi się chorób, wypadków po alkoholu, problemów z policją.
Ja natomiast żyję z moim mężem i dzieckiem. Boli mnie, że mąż jest maminsynkiem - czuję się, jakbym mieszkała z nastolatkiem - o wszystkim sama muszę myśleć i pamiętać i tylko zbieram brudne skarpetki z podłogi. Polityka moich teściów i męża sprawiła, że straciłam przyjaciół, znajomych, pracę, zainteresowania,a po ciąży dodatkowo - jestem zniszczona zdrowotnie i wizualnie.W tym roku próbowałam znaleźć pracę,zmienić zawód, rozpocząć realizację planów życiowych. Tymczasem siedzę godzinami w pustym, ciemnym mieszkaniu i nie mogę zrobić nic.Nic mi nie wychodzi, wszystko kończy się porażką tuż przed finałem. Robię się coraz bardziej agresywna w stosunku do dziecka, bierna wobec życia , zmęczona, zgorzkniała.Nie wierzę już nikomu...

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin