Dragonlance - Bohaterowie 03 - Szczęście łasicy - Williams Michael.pdf

(1096 KB) Pobierz
206745855 UNPDF
Dragonlance Saga
Cykl Bohaterowie tom trzeci
Michael Williams
Szczęście łasicy
Część pierwsza
Od Zamku nad Fosą do Bagna Wardenów
Znak Łasicy jest tunelem nad tunele,
zaklęciem nad zaklęcia.
Podkopuje sam siebie, kopiąc zasię
odsłania daremność wszelkich dróg.
więc w ciemnościach, dopóki mrok nie wyjawi sekretów
mrocznego korowodu filozofów.
Calantina, IX:IX
206745855.002.png
Rozdział pierwszy
W SZYSTKO ZACZĘŁO SIĘ NOCĄ podczas uczty, w której nie wziąłem udziału.
Inni się bawili, ja zaś sprzątałem komnaty mojego starszego brata
Alfrica, wymiatając z nich gromadzące się tam codziennie sterty mokrych
szat, kości i łupin melonów. Pokoje Alfrica przypominały śmietnik lub
legowisko ogra. Nie wątpiłem, że słudzy, którzy nagle gdzieś poznikali,
kryją się w domku przy fosie i wkrótce zeń wyjdą.
Proszę was, nie zrozumcie mnie źle. Nie byłoby to sprawiedliwe,
gdybym kiedykolwiek porównał mojego brata do ogra. Ogry są większe i
bardziej złośliwe. I pewnie bystrzejsze.
Alfric jednak miał dość rozumu, by wrobić mnie w sprzątanie i mycie
okien w jego komnatach, podczas gdy reszta rodziny, wespół ze
znamienitym gościem, raczyła się kolacją.
Od ośmiu lat brat szantażował mnie ujawnieniem najdrobniejszych
choćby moich przewinień. Tak więc, kiedy synowie rycerzy solamnijskich
spędzali czas, uganiając się konno za sokołami, moja młodość mijała na
sprzątaniu i drżeniu z obawy, ponieważ... no, powody wyjaśnią się nieco
później.
Wystarczy rzec, że w wieku lat siedemnastu zacząłem się buntować,
uważałem bowiem, że jestem już za stary, by pełnić funkcję osobistego
sługi starszego brata.
Podczas gdy ja wycierałem kurze w jego komnatach, Alfric siedział za
stołem w wielkiej hali, gdzie ojciec zabawiał sir Bayarda Brightblade'a z
Vingaard, rycerza solamnijskiego, który odwiedził nasz skromny, otoczony
fosą zameczek. Wjeżdżając w bramy naszego zamku, sir Bayard odziany
był w lśniącą zbroję, która stała się już tematem pieśni i jednej czy dwu
legend. Na domiar wszystkiego sir Bayarda uważano za pierwszego
szermierza w północnej Solamnii.
Na mnie nie robiło to zresztą wrażenia.
Szczególnie irytującym aspektem tej wizyty był fakt, iż stała się ona
wybawieniem dla Alfrica. Wyglądało bowiem na to, iż sir Bayard
wyruszył na wyprawę, by podczas świetnego turnieju ubiegać się o rękę
206745855.003.png
córki jakiegoś szlachcica z południa, ryżowy nasz zagon odwiedził zaś
jedynie ze względu na uprzejmość, którą chciał wyświadczyć naszemu
sławnemu niegdyś ojcu. Obiecał mu kiedyś, że weźmie do rycerskiej
służby mojego brata, który obecnie skończył dwadzieścia jeden lat, wiek
dość zaawansowany — jak na giermka — i któremu odmówiło już kilku
innych rycerzy. Sir Bayard miał oto wziąć Alfrica ze sobą, nauczyć go
manier i zwrócić ojcu jako człowieka nie bez perspektyw na rycerski pas i
ostrogi.
Gdy Alfric usłyszał te radosne nowiny, oczywiście musiał je jakoś
uczcić. Dziś rano znaleziono więc w stajni kolejnego zajeżdżonego na
śmierć konia i raz jeszcze stanęła w ogniu kwatera naszego wychowawcy,
Gileandosa. Owe podpalenia były rozrywką, której ja i Alfric oddawaliśmy
się z równym zapałem, jak zwykle jednak podejrzenie padło na mnie, co
skończyło się moją banicją z przygotowywanej na naszych oczach
uroczystej kolacji.
Na dole rozlegał się więc teraz śmiech i słychać było brzęk naczyń, ja
zaś wycierałem szafkę mojego brata, na której paluchem w kurzu
wypisano: „Byłem tu. Alfric". Niewątpliwie przy winie i dziczyźnie
rozmawiano o mnie i wszyscy wyrażali nadzieję, że już niedługo wyrosnę
z... z czego tam powinienem wyrosnąć. Brithelm, mój średni i pokrewny
mi duchem brat, został wyproszony z jadalni ze względu na, bogowie
jedynie wiedzą jak stary i szlachetny, post, Alfric zaś niewątpliwie
rozpierał się teraz po prawicy ojca i kiwając głową, przytakiwał staremu
prykowi (który niewątpliwie miał na względzie jedynie nasze dobro),
podczas gdy sir Bayard z pewnością spoglądał na wszystko z powagą i
łaskawym rycerskim przyzwoleniem.
Kipiałem więc z gniewu, wymiatając sterty popiołów, kości i piór. Jak
miało okazać się później, mój gniew — nie mówiąc o całej historii —
dopiero się rozpoczynał.
Gdy wczołgałem się pod łóżko, aby skończyć zamiatanie, zanim wezmę
się za mycie okien — które musiałem, psiakość, przecierać codziennie —
usłyszałem jakiś szmer przy drzwiach. W pierwszej chwili pomyślałem, że
to Alfric, który mając już dość uciech przy stole, przeprosił uprzejmie
zebranych i przywlókł się tu na górę, by sprać mnie dla samej radości
wytrzęsienia ze mnie ducha. Kuląc się pod łóżkiem, zamarłem więc wśród
zbitych garnków, pustych butelek, zużytych kaganków i kości.
Od strony drzwi dobiegł zaś głos, słodki niczym miód, głęboki i
melodyjny.
— Hej, ty tam pod łóżkiem, gdzie podziali się wszyscy? Nie musisz się
206745855.004.png
kryć, potrafię bowiem przejrzeć mrok z równą łatwością, z jaką widzę
przez zasłony czasu, kamienia czy metalu. Widzę cię więc. Gdzie jest
reszta mieszkańców tego domostwa? Mam tu coś do załatwienia.
Głos ten nie ustępował twardością stali i zwiastował niebezpieczeństwo.
Przywodził mi na myśl głos zabójcy lub najemnego mordercy, który
przemawia słodko niczym pienia chóru i łagodnie jak wiolonczela w
rękach mistrza nawet wtedy, gdy mówiący sięga po sztylet lub nalewa
komuś trucizny.
Przysiągłbym, co więcej, iż po wejściu nieznajomego przygasło światło
w komnacie, z podłogi zaś podniosła się nikła mgiełka. Temperatura nagle
spadła tak, że meble pokryły się koronkami szronu.
Przerażony bardziej niż na początku, kiedy obawiałem się jedynie brata
zamierzającego stłuc mnie na kwaśne jabłko, odpowiedziałem tak, aby nie
zdenerwować osobnika i narazić na jak najmniejsze niebezpieczeństwo
najbardziej mi drogie osoby w domu.
— Nie wiem, kim jesteś, panie, proszę jednak, nie czyń mi krzywdy.
Jestem trzeci w kolejce do tytułu dziedzica tych włości, nie warto więc
mnie nawet porywać. Jeśli szukasz, panie, mojego ojca, znajdziesz go na
dole w sali jadalnej, łatwiej jednak będzie ci go wziąć na cel, gdy zaczaisz
się nań rankiem, kiedy będzie wdrapywał się po schodach. Dowiedz się
przy okazji, że sześć miesięcy temu miał wypadek podczas polowania i
utyka, gdy chodzi, by odciążyć lewą nogę, mierz więc nieco w prawo. —
W tym miejscu wybuchnąłem płaczem, nie zwlekałem jednak z dalszymi
propozycjami. — Jeśli zamierzasz zaatakować mojego brata, Brithelma, to
pewnie medytuje w swoim pokoju. Chodzi o jakieś święto religijne.
Korytarzem w dół i trzecie drzwi na lewo. — Brithelm był nieszkodliwym
i dobrodusznym chłopcem, ze wszystkich członków rodziny lubiłem go
najbardziej. Nie na tyle jednak, aby nie podsunąć go zamiast siebie
potencjalnemu mordercy. Pospiesznie ciągnąłem wyliczankę dalej: — Na
tym piętrze znajdziesz jeszcze tylko Gileandosa, naszego wychowawcę i
opiekuna. On jednak niczego nie usłyszy, bo leczy się z poparzeń i o tej
porze prawdopodobnie zdążył się już nielicho zaprawić gorzałą.
Snując ów łańcuch zdrad, nadal siedziałem pod łóżkiem, skąd mogłem
widzieć nogi intruza tylko do kolan. Zatrzymał się na chwilę w drzwiach,
potem wszedł do komnaty i rozsiadł się w fotelu. Jego stopy widziałem
przez wypukłe szkło uszkodzonej lampy i wydały mi się ogromne, miał
zaś na nich czarne, wysokie skórznie ozdobione srebrnymi skorpionami,
jakby sama czerń butów nie była dość złowroga. Pospiesznie zgarnąłem
przed siebie stertę kości, potłuczonego fajansu i brudnych szmat, sam zaś
206745855.005.png
niemal wcisnąłem się w ścianę, pod którą stało łoże Alfrica.
— Panie, oczywiście, mam też starszego brata, Alfrica. Jeśli życzyłbyś
sobie poznać jego zamierzenia na parę najbliższych dni lub spis jego
ulubionych potraw...
— Ależ mój mały... — przerwał mi obcy, którego śpiewny głos
zabrzmiał teraz kojąco niczym kołysanka. — Nie zamierzam wyrządzić
krzywdy żadnemu z członków twojej rodziny. No, chyba że zostanę do
tego zmuszony. Szukam kogoś innego...
— Ach, masz panie na myśli sir Bayarda? Jeśli zamierzasz odebrać mu
życie, lepiej będzie, abyś przyszedł nieco później, gdy wszyscy — nawet
służba — zasną. W ten sposób przeprowadzisz rzecz sprawniej i bardziej
prywatnie. Nie zamierzasz chyba zabijać kogoś bez potrzeby?
— Mały, czy ty mnie w ogóle słyszałeś? — Przybysz przemówił ciszej,
a powietrze zmroziło się jeszcze bardziej. Przestały nawet śpiewać słowiki
za oknem, jakby cały zamek i wszystko wokół niego ucichło, by nie stracić
żadnego ze słów mordercy. — Ty chyba uwielbiasz dźwięk własnego
głosu, co? Powiadam ci, dziś nie zamierzam nikogo pozbawić życia.
Oparłem się na łokciach, wzniecając pod łóżkiem tuman kurzu, który —
taką żywiłem przynajmniej nadzieję — ukryje równie dobrze moje myśli,
jak i moją rozdygotaną osobę.
Podczas gdy ogień na kominku marniał w oczach, nieznajomy w czerni
poświęcił chwilkę czasu na wyjaśnienia.
— Dziś w nocy nie czyham na niczyje życie. Nie, dziś z pewnością nie.
Pożądam jedynie zbroi, mój mały, sławnej zbroi Bayarda z Vingaard,
znanego Rycerza Miecza, który, jak rozumiem, zatrzymał się dziś na noc w
tym domu. Chodzi mi wyłącznie o zbroję, ta zaś jest chyba — jak myślisz?
— niezbyt wysoką zapłatą za bezpieczeństwo tak bardzo kochanych przez
ciebie twoich bliskich.
Godzi się rzec, że najbardziej mi droga osoba tkwiła właśnie pod
łóżkiem. Jeśli przedtem beczałem ze strachu, teraz otoczony śmieciami
rozpłakałem się z ulgi i radości. Mój gość okazał się zwykłem
złodziejaszkiem. Był właściwie pokrewną mi duszą.
Gdybym pomyślał, że wielbiąc złodzieja zasłużę sobie na jego względy,
byłbym wyczołgał się spod łóżka, aby ucałować te srebrne skorpiony i
czarne obcasy. Obawiałem się jednak, że wykonywanie zbyt szybkich
ruchów jest niezbyt rozsądne. Zamiast tego zacząłem się więc
zastanawiać, do czego potrzebna mu jest zbroja sir Bayarda.
Niedługo trwało, zanim rozgryzł powód mojego milczenia. Poruszył się
w fotelu, w komnacie zaś powiało chłodem.
206745855.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin