05 Wagner Karl E. - Kane - Mroczna krucjata.pdf

(1048 KB) Pobierz
26138950 UNPDF
KARL EDWARD WAGNER
MROCZNA KRUCJATA
(Dark Crusade)
Przeło Ŝ yła Dorota ś ywno
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDA Ń SK 1991
1
26138950.002.png
"Westchnienie nieszcz ę snego ś ołnierza Spływa krwi ą po ś cianach Pałacu. "
William Blake, "Londyn"
Bobowi Hexfordowi —
Nie b ę dziemy wi ę cej włóczy ć si ę Noc ą o tak pó ź nej porze...
2
26138950.003.png
PROLOG
- Tu nie znajdziesz schronienia.
- Co takiego?!
Ś cigany m ęŜ czyzna odwrócił si ę gwałtownie i nieufnie przyjrzał si ę cieniom. Tam, w ciemnym
załomie przypory miru stała posta ć w czarnych szatach, której nie dostrzegał jeszcze przed chwil ą ,
kiedy na uginaj ą cych si ę nogach, chwiejnym krokiem zmierzał ku mrocznym murom prastarej wie Ŝ y,
Z gł ę bi ciemnych ulic, którymi uciekał, do-chodziły krzyki i odgłosy zbrojnego po ś cigu. W czarnej
ciszy pod wie Ŝą słycha ć było tylko jego ochrypły, przy-spieszony oddech i ciche kapanie krwi
s ą cz ą cej si ę z ramienia. M ęŜ czyzna wzniósł niezdarnie miecz w kierunku, z którego dochodził głos.
- Nie znajdziesz tu schronienia – powtórzył m ęŜ czyzna w czarnych szatach. - Nie w Legowisku
Yslsla.
Ko ś cista r ę ka wysun ę ła si ę ruchem w ęŜ a z fałd ciemnej szaty i wskazała na czarn ą kamienn ą
wie Ŝę , wznosz ą c ą si ę w bezgwiezdne niebo. Ranny wojownik, ś ledz ą c ów gest, wejrzał w gór ę na
mroczny masyw opuszczonej wie Ŝ y. Ludzie powiadali, Ŝ e jest starsza ni Ŝ miasto Ingoldi. Starsza
nawet ni Ŝ forteca Ceddi, której zniszczone od wiatru fortyfikacje niegdy ś stanowiły cało ść z czarn ą
wie Ŝą . Opuszczona obecnie wie Ŝ a stanowiła przedmiot niezliczonych ponurych legend. Tej jednak
nocy stra Ŝ e z pochodniami i wyci ą gni ę tymi mieczami sprawiły, Ŝ e ziej ą ce wej ś cie do niej i zaro ś ni ę te
paj ę czynami spiralne schody zdawały si ę miłvm schronieniem.
- Co ty wiesz, starcze! - warkn ą ł ś cigany m ęŜ czyzna.
- Tylko to, Ŝ e stra Ŝ e, które szły po ś ladach twojej krwi nie zawahaj ą si ę przeszuka ć wie Ŝ y. Nie
ujdziesz im w Legowisku Yslsla i tylko paj ą ki i nietoperze b ę d ą o-słania ć plecy dzielnego Orteda w
czasie jego ostatniej walki.
Wojownik uniósł nieco barki masywne jak u byka.
- A wi ę c znasz mnie, starcze.
- W całym Shapeli znana jest sława Orteda. A całe Ingoldi mówi o tym, jak wraz ze swymi
wilkami, wpadłe ś dzi ś w pułapk ę , kiedy o ś mieliłe ś si ę wkroczy ć do miasta, by złupi ć Targ Cechów.
Bandyta za ś miał si ę gorzko. — Nikt spo ś ród prostego ludu Shapeli nie podniósłby r ę ki przeciw
nam — a zdradził mnie jeden z moich własnych ludzi.
Podszedł bli Ŝ ej do postaci w czarnej szacie. — Znam ci ę , starcze — jeste ś kapłanem Sataki,
s ą dz ą c po twej czarnej sutannie i złotym medalionie. My ś lałem, Ŝ e Satakijczycy, odci ę ci od reszty
pospolitego ś wiata, nie opuszczaj ą zakurzonych sal Ceddi.
— Nie zapomnieli ś my ś wiata poza murami Ceddi — odrzekł kapłan. — Ani te Ŝ nie jeste ś my
przyjaciółmi tych, którzy uciskaj ą biednych, by gromadzi ć ziemskie bogactwa.
W s ę katych palcach szarpi ą cych za okrwawiony r ę kaw była zaskakuj ą ca siła.
— Chod ź . Udzielimy ci schronienia w Ceddi.
— Czy to kolejna pułapka? Ostrzegam ci ę — nie do Ŝ yjesz tej chwili, by cieszy ć si ę upragnion ą
nagrod ą !
— Nie b ą d ź głupcem. Gdybym pragn ą ł twej ś mierci, mógłbym ju Ŝ dawno podnie ść alarm. Chod ź .
Niemal ju Ŝ nas dogonili. W pobli Ŝ u jest droga na drug ą stron ę muru.
Nie maj ą c nic do stracenia, Orted poddał si ę sile dłoni ci ą gn ą cej go za r ę kaw. Kapłan cofn ą ł si ę w
cie ń wie Ŝ y, prowadz ą c go przez zasypany gruzem dziedziniec ku zrujnowanemu murowi. W k ą cie
muru płyta dziedzi ń ca obróciła si ę wokół osi w dół, a schody prowadziły jeszcze ni Ŝ ej. Kapłan
schodził pewnie; zaniepokojony wódz bandytów pod ąŜ ył za nim. Niewiele wiedziano o
Satakijczykach, lecz kr ąŜą ce w ś ród ludu pogłoski o tym pradawnym kulcie nie były przyjemne,
Jednak Ŝ e pochodnie były bardzo blisko, a groty strzał tkwi ą ce w jego barku i boku wysysały ze ń
resztki sił. Kiedy wszedł w gł ą b mrocznego i pos ę pnego korytarza, wej ś cie cicho zawarło si ę za nim.
Orted odwrócił si ę , by zobaczy ć czyja r ę ka je zamkn ę ła. Zauwa Ŝ ył szybki ruch kapłana za swoimi
plecami.
A potem nie czuł ju Ŝ niczego.
Po jakim ś czasie wróciło mu czucie. Bolał go tył czaszki. Jego nagie ciało dotykało zimnego
kamienia. Ko ń czyny były wyci ą gni ę te i unieruchomione. Otworzył oczy.
Nad nim, rozci ą gni ę ty w mroku, unosił si ę nagi m ęŜ czyzna .
Orted potrz ą sn ą ł głow ą , walcz ą c z bólem i zawrotami głowy. Mgła, przesłaniaj ą ca mu wzrok,
znikn ę ła. Spojrzał w czarne lustro zawieszone wysoko na suficie. To on był tym nagim m ęŜ czyzn ą .
3
26138950.004.png
Le Ŝ ał rozci ą gni ę ty na okr ą głej płycie z czarnego kamienia, z kostkami i nadgarstkami
przywi ą zanymi rzemieniem Jego ko ń czyny spoczywały w kamiennych wy Ŝ łobieniach, a w lustrze
rozpoznał pier ś cie ń znaków wyrytych MM obwodzie kr ę gu. Był taki sam jak ten na złotym medalionie,
który nosił kapłan — avella ń ski krzy Ŝ z kr ę giem starszych glifów.
Lecz to on le Ŝ ał teraz na tym krzy Ŝ u, który był ołtarzem Sataki.
Orted zakl ą ł w ś ciekle i szarpn ą ł wi ę zy, Nawet gdyby nie był ranny, byłoby to bezskuteczne.
Odziane na czarno kr ąŜą ce wokół ołtarza postacie spogl ą dały na niego z góry, a ich twarze, jak
pozbawione wyrazu plamy, gin ę ły w cieniu kapturów,
Orted krzyczał do nich z w ś ciekło ś ci ą : — Gdzie jeste ś , ty parszywy, skurwysy ń ski kłamco?! Czy
to jest schronienie , jakie obiecywałe ś ?! Dlaczego nie zostawiłe ś mnie stra Ŝ om - to byłaby godniejsza
ś mier ć !
- To byłaby bezu Ŝ yteczna ś mier ć — zadrwił znajomy głos. - Trudno znale źć ofiary w tych ponurych
czasach, a moich braci jest niewielu i s ą zbyt starzy. Od miesi ę cy nie mogli ś my zwabi ć do Cedzi
Ŝ adnego głupca, którego znikni ę cie nie byłoby zauwa Ŝ one. Pomimo, Ŝ e jeste ś zbrodniarzem i
rabusiem, twój ostatni czyn, ś miały Ortedzie, przyniesie po Ŝ ytek. Od wielu lat nie po ś wi ę cali ś my
Sataki duszy tak silnej jak twoja.
Nie zwa Ŝ aj ą c na przekle ń stwa wi ęź nia rozpocz ę to czarnoksi ę skie inwokacje. Bandyta wył z
w ś ciekło ś ci i szarpał wi ę zy lecz ani jego krzyki nie przerwały cichego ś piewie ani nogi nie potrafiły
wyzwoli ć si ę z p ę t.
Orted, człowiek niewierz ą cy, wołał Thoema, Vaula, wszystkich innych bogów, których imiona
znał. Kiedy nie odpowiedzieli, banita błagał o pomoc Thro'elleta Siedmiookiego. Ksi ę cia Tlouvina
albo Sathonysa i innych władców demonów, których imion lepiej nie wymienia ć . Je ś li nawet
usłyszeli, nie wzruszyło ich to.
— Nasz bóg jest du Ŝ o starszy od tych. których błagasz nadaremno! — szepn ą ł drwi ą co kapłan,
maluj ą c mu na piersi znak Sataki przy pomocy p ę dzla umoczonego we krwi płyn ą cej z jego ran.
W powietrzu unosił si ę dym gorzko-słodkiego kadzidła. Narkotyczne opary st ę piały jego zmysły,
tłumi ą c rozpaczliw ą ch ęć uwolnienia si ę . Jednostajny, tajemniczo brzmi ą cy za ś piew kapłanów oddalał
si ę i cichł. Odbicie w czarnym lustrze zamazało si ę ...
Nie. Spod lustra wypłyn ę ła czarna mgła, zasnuwaj ą c je całunem półprzejrzystej substancji.
Wtedy Orted wrzasn ą ł, wygi ą wszy ciało w łuk, nie zwa Ŝ aj ą c na zwykły ból ran, byle dalej od
ołtarza.
Co ś było mu wydzierane...
Kr ą g kapłanów umilkł i cofn ą ł si ę wyczekiwaniu...
Lecz to, na co czekali, nie wydarzyło si ę — i nawet najstarsze annały ich pradawnego kultu nie
ostrzegły ich przed niespodziewanym.
Tysi ą c mglistych macek spłyn ę ło z kr ę gu czarnego szkła. Jak czarne paj ę cze nici zsun ę ły si ę w
dół, by oplata ć wygi ę t ą na ołtarzu posta ć . Po mackach przemkn ą ł ledwie widoczny cie ń CZEGO Ś i
pochłon ą ł nieszcz ę snego człowieka. Ołtarz i ofiara całkowicie znikły w wij ą cej si ę masie ciemno ś ci.
Ci spo ś ród widzów, którzy nie uciekli lub nie umarli ze strachu, nie potrafili okre ś li ć , jak długo
cie ń si ę utrzymywał. Skuleni w pokornych pozach, ukryli twarze w fałdach swych szat. Tak jak
istniej ą imiona, których m ą drzej jest nie wypowiada ć , tak s ą wizje, których lepiej nie ogl ą da ć .
Po pełnej grozy ciszy, jaki ś glos rozkazał im:
— Podnie ś cie si ę i sta ń cie przede mn ą !
Unosz ą c przel ę knione twarze, kapłani Sataki ujrzeli niepoj ę te zjawisko.
4
26138950.005.png
I
CZŁOWIEK, KTÓRY NIE RZUCAŁ CIENIA
Był trzeci dzie ń Targu Cechów w Ingoldi. Miasto, które znajdowało si ę na skrzy Ŝ owaniu
szlaków handlowych, przecinaj ą cych ten region lasów tropikalnych, było idealnym miejscem
dorocznego jarmarku.
Rzemie ś lnicy z całego Shapeli zje Ŝ d Ŝ ali si ę tu, by pokaza ć swe dzieła oczom przebiegłych kupców
z krainy lasów i dalszych okolic, wysmaganym wiatrem Ŝ eglarzom, których kupieckie statki pływały
po zachodnim Morzu Wewn ę trznym; ciemno opalonym je ź d ź com, których karawany przemierzały
trawiaste równiny południowych królestw na granicy Shapeli, gdzie puszcza zmieniała si ę w sawann ę .
Nawet dla tych, którzy nie byli ani rzemie ś lnikami, ani kupcami, Targ Cechów był wielkim
wydarzeniem — ś wi ę tem i wytchnieniem od trudów wiejskiego Ŝ ycia. Ci, którzy mogli uda ć si ę w
podró Ŝ , wyruszyli z niezliczonych miast i osad na siedmiodniowy karnawał w Ingoldi.
W kramach i pawilonach, z wozów i pod pospiesznie wzniesionymi zadaszeniami na całym Placu
Cechów i w zatłoczonych ulicach prowadz ą cych do placu, kupuj ą cy i sprzedawcy targowali si ę o ceny
darów lasu. Cenne futra i wyroby ze skóry, pi ę knie tkane płótna bawełniane i lniane, mocne skrzynie
z twardego tropikalnego drewna, w których mo Ŝ esz bezpiecznie umie ś ci ć swe zakupy na czas
podró Ŝ y, albo delikatny grzebie ń z hebanu i Ŝ mijowej skóry do ozdobienia włosów twojej pani.
Zastawy stołowe z cyny i miedzi, wypalanej glinki i dmuchanego szkła, drewniane tace i
srebrne talerze. Wspaniiała bi Ŝ uteria ze srebra i złota, szmaragdów i opali – a do tego, by jej strzec,
łuki z twardego drewna i strzały z Ŝ elaznymi grotami, no Ŝ e i miecze, których ostrza zrobiono z
prawdziwej carsultyalskiej stali — na Thoema, przysi ę gam, Ŝ e to prawda!
Karczmy i ustawione napr ę dce winiarnie dostarczały spragnionemu tłumowi piwa, wina, wódki i
bardziej osobliwych trunków.
Uliczni handlarze sprzedawali ś wie Ŝ e owoce i inne produkty, albo ostro przyprawiony gulasz i
kebaby z rusztu pieczone na poczekaniu nad w ę glem drzewnym.
Tu Ŝ pod bokiem tolerancyjnej stra Ŝ y miejskiej, rzezimieszki i oszu ś ci kr ąŜ yli w ś ród tłumu w
poszukiwaniu ofiar. Przedsi ę biorcze, ochrypłe prostytutki z przylepionym u ś miechem starały si ę
odci ą gn ąć rzemie ś lników i kupców od bie Ŝą cych interesów.
Akrobaci, mimowie i uliczni ś piewacy swoimi wyczynami powi ę kszali jeszcze panuj ą ce w tłumie
zamieszanie.
Targ Cechów był mieszanin ą jaskrawych kolorów, egzotycznych zapachów, ostrych d ź wi ę ków i
straszliwego tłoku. Całe Ingoldi pogr ąŜ one było w ś wi ą tecznej atmosferze, a nieudana próba złupienia
Targu Cechów, podj ę ta poprzedniego dnia przez Orteda i jego band ę rabusiów. była ju Ŝ tematem,
który mało kogo interesował.
Jednak dla dowodz ą cego stra Ŝą miejsk ą kapitana Fordheira sprawa wci ąŜ miała wielkie znaczenie.
To łucznicy Fordheira zmienili wczoraj starannie zaplanowany najazd Orteda w krwaw ą rze ź . Jeden z
członków bandy, skuszony nagrod ą wyznaczon ą za głow ę słynnego przest ę pcy, zdradził kapitanowi
stra Ŝ y przemy ś lne plany swego herszta.
Ingoldi było sennym, szeroko rozbudowanym miastem, które po wiekach pokoju rozrosło si ę poza
obszar murów obronnych, rozebranych pó ź niej na materiał budowlany. Gdy Targ Cechów si ę gał
szczytu, skupiały si ę tu niezliczone fortuny w pieni ą dzach i kosztownych, łatwych w transporcie
towarach — a strzegła ich tylko nieliczna stra Ŝ miejska. To był ś miały pomysł, ale prosty lud był
przychylny zuchwałemu bandycie i nie poparłby najemnej stra Ŝ y ani bogatych kupców. Po co nara Ŝ a ć
si ę bandyckiej stali, Ŝ eby broni ć złota, które nigdy nie b ę dzie twoje?
Wyje Ŝ d Ŝ aj ą c na Plac Cechów Orted s ą dził, Ŝ e ma setk ę ludzi ukrytych w tłumie. Wzrok donosiciela
byl jednak ostry jak z ą b Ŝ mii i tylko mniej ni Ŝ połowa ludzi Orteda była jeszcze na wolno ś ci w chwili,
gdy przywódca z reszt ą swojej bandy rozpocz ą ł szar Ŝę w ą sk ą ulic ą Kupieck ą . Nagle wozy
rzemie ś lników nale Ŝą cych do cechu okazały si ę barykadami, a sklepy na pi ę trach kryły łuczników.
Dla wszystkich, z wyj ą tkiem niewielu, starcie zmieniło si ę w nagł ą rze ź .
Ku niezadowoleniu Fordheira, sam Orted do tej pory mu si ę wymykał. Kiedy pułapka zamkn ę ła
si ę , Fordheir ujrzał, jak wódz bandytów, dwukrotnie ju Ŝ trafiony, strzaskał drewnian ą krat ę w oknie
jednego ze sklepów. W jaki ś sposób ranny rozbójnik przemkn ą ł obok łuczników, a potem wpadł w
5
26138950.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin