Michaels_Leigh_Wspolne_noce_wspolne_dni_01.pdf

(606 KB) Pobierz
235704027 UNPDF
Leigh Michaels
Wspólne noce, wspólne dni
Husband on Demand
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Klucz leżał tam, gdzie zawsze, czyli blisko wejścia, pod donicą z drobnymi
żółtymi chryzantemami. Tym razem jednak Cassie wsunęła go do kieszeni żakietu,
zamiast jak zwykle odłożyć na miejsce po otworzeniu drzwi.
Znalazła się w cichym holu nieprzyjemnie opustoszałego domu, należącego do
Peggy Abbott. Rozejrzała się wokół, chociaż świetnie znała każdy kąt. Trudno
zliczyć, ile razy tu przychodziła, żeby przynieść odebrane z pralni garnitury pana
domu albo zabrać przygotowaną przez Peggy listę zakupów. Również przed
ostatnimi świętami Bożego Narodzenia spędziła tu cały dzień, pakując prezenty i
piekąc ciasteczka. Po wykonaniu różnych zleceń wracała do siebie, teraz jednak
miała tu na jakiś czas zamieszkać, i to zupełnie sama. Dlatego dom wydał jej się
nieprzytulny i mało gościnny, czyli zupełnie inny niż zazwyczaj. Uśmiechnęła się,
pokpiwając w duchu ze swego przewrażliwienia. Nie mogła się jednak pozbyć
nieprzyjemnego wrażenia, że jest tu niechcianym intruzem.
A przecież tak naprawdę Peggy niemal błagała Cassie, by się tutaj wprowadziła
i czuła się jak u siebie.
– Znam swoje szczęście i wiem – przekonywała – że jeśli pozostawię sprawy
swojemu biegowi, będzie to wyglądało tak: pojadę z Rogerem na tę koszmarną
wyprawę, a po powrocie okaże się, że hydraulik nie tylko nie zainstalował wanny z
biczami wodnymi, lecz w ogóle nawet się nie pojawił. Gdyby się okazało, że
spędziłam wieczność w lesie pod namiotem z powodu remontu, do którego w
rzeczywistości nie doszło, pewnie podcięłabym sobie żyły.
– Bez wanny nie dasz rady – fachowo poinformowała ją Cassie. – Jeśli ktoś
profesjonalnie podchodzi do tego zabiegu, powinien usiąść w wypełnionej ciepłą
wodą wannie. Tak postępują wszyscy porządni samobójcy. Szczerze jednak
mówiąc, wolałabym, abyś zrezygnowała z tak radykalnego kroku, bo wtedy
Wypożyczalnia Żon straciłaby jedną z najlepszych klientek.
– No to wprowadź się do mnie i miej oko na tego budowlańca – nalegała
Peggy. – Jeśli tu zamieszkasz, nie będzie miał pretekstu, żeby migać się od roboty.
Cassie nie była o tym przekonana, z doświadczenia bowiem wiedziała, że pod
tym względem rzemieślnicy są wprost niewyczerpani w pomysłach. Z drugiej
jednak strony Wypożyczalnia Żon od początku swego istnienia zajmowała się
zarówno załatwianiem różnych spraw w imieniu klientów, by nie musieli zwalniać
się z pracy, jak i pilnowaniem ich domów podczas nieobecności właścicieli. Peggy
prosiła o połączenie tych dwóch usług, a przecież elastyczność była głównym
hasłem firmy.
Jednym słowem Cassie nie pozostało nic innego, jak wprowadzić się tutaj.
Zresztą miało to również swoje dobre strony. Dom przy Terrace Square wydawał
się Cassie pałacem w porównaniu z jej skromnym mieszkaniem. Nie tylko z
powodu komfortowego wnętrza, lecz przede wszystkim dlatego, że był solidnie
zbudowany.
Można tu było włączyć muzykę o każdej porze dnia i nocy nie obawiając się,
że spokój sąsiadów zostanie zakłócony, co dla Cassie było wielce kuszącą zachętą.
Obiecała sobie, że gdy tylko rozpakuje rzeczy, natychmiast wypróbuje pianino
Peggy.
Właśnie wieszała w szafie ostatni z przywiezionych kostiumów, kiedy
zadzwoniła przyczepiona do paska komórka.
– Wypożyczalnia Żon – odezwała się automatycznie.
– Jest ósma wieczorem, Cassie. Nie musisz być ciągle na posterunku –
usłyszała głos jednej ze wspólniczek.
– Cześć, Paige. Masz rację, to już skrzywienie zawodowe.
– No i jak tam? Urządzasz się?
– Jest super, ta przestrzeń... Skończy się na tym, że Peggy po powrocie będzie
musiała wyrzucać mnie siłą. – Cassie chwyciła żakiet, który zsuwał się z wieszaka,
omal przy tym nie upuszczając komórki. – Co mówiłaś, Paige?
– Pytałam, czy jutro będziesz mogła zająć się przyjmowaniem zleceń
telefonicznych. Sabrina jedzie do Fort Collins odebrać dziecko klienta z obozu
koszykarskiego, a ja muszę pojechać z matką do lekarza.
– Jasne, nie ruszę się stąd na krok. Najpierw będę czekać na szefa firmy
budowlanej, a potem muszę się przyjrzeć pracy jego ekipy.
– Czy Peggy rzeczywiście tego żądała? To brzmi jak wyrok. Jak sobie
poradzisz?
– Nie będzie tak źle. Kiedy już remont ruszy pełną parą, co jakiś czas
skontroluję postęp robót, co w niczym nie przeszkodzi mi w wykonywaniu moich
zwykłych obowiązków. A jeśli chodzi o jutro, to podaj domowy numer Peggy, bo
w mojej komórce wysiada bateria. Gdyby było dużo zamówień, to...
– Optymistka! Jakbyś nie wiedziała, że to bardzo kiepski okres...
Właśnie! Kiepski okres! Cassie uświadomiła sobie, że to był kolejny powód,
aby przyjąć zlecenie od Peggy, która nigdy nie marudziła przy płaceniu
rachunków. W tym martwym sezonie każda wpłata na konto firmy witana była z
radością.
– Wiem. Niestety, tak to już jest w naszym fachu. Gdyby to było tylko
możliwe, już teraz ubrałabym choinkę. Za kilka miesięcy będziemy zbyt zajęte
przedświątecznymi zleceniami, żeby myśleć o sobie. Ale co z twoją mamą? Mam
nadzieję, że to nic groźnego...
– Jutro ma tylko wizytę kontrolną, ale wiesz, jak to nieraz długo trwa. Zawsze
trzeba czekać, aż przyjmą wszystkie nagłe przypadki. No to cześć. Rano przełączę
telefon na twój numer.
Cassie przypięła komórkę do paska, wsunęła puste walizki pod łóżko i zeszła
na dół do obszernego salonu. Zapadł już wieczór i dom pogrążony był w mroku,
nieco tylko rozproszonym przez światło stylizowanych latarni, które otaczały mały
park i plac zabaw, znajdujące się pośrodku osiedla domków. Ozdobna szklana
ścianka przy drzwiach wejściowych rozszczepiała światło, które migotało i rzucało
drżące refleksy, stwarzając wrażenie, jakby wszystko wokół się poruszało. Cassie
wzdrygnęła się i szybko przeszła przez hol.
Salon był połączony z holem, wyglądał jednak znacznie przytulniej, co na
pewno było zasługą grubego, miękkiego dywanu i wygodnych foteli.
Wypolerowane czarne pudło pianina lśniło nawet w mroku. Cassie delikatnie
przesunęła ręką po powierzchni instrumentu, podniosła wieko i niepewnie dotknęła
klawiszy.
Palce miała sztywne. Nic dziwnego, skoro od przeszło roku grała tylko od
przypadku do przypadku. Uderzyła w klawisze i z ogromną radością wykonała
kilka wprawek. Po chwili ręce odzyskały dawną gibkość i elastyczność, a palce
niemal instynktownie znajdowały kolejne nuty...
Nie była dobrą pianistką, nigdy bowiem nie pobierała regularnych lekcji
muzyki, ale zawsze szukała w niej ucieczki. Wprawdzie nie miała własnego
instrumentu, ale często grywała w szkole, w kościele, u koleżanek czy w
uniwersyteckim kampusie. Pianino stało się jej najlepszym przyjacielem i
powiernikiem.
Spod palców Cassie zaczęła płynąć wiązanka jej ulubionych utworów. Czasami
zatrzymywała się, by przypomnieć sobie poszczególne frazy. Dopiero gdy
wyczerpała cały swój repertuar, przyjrzała się nutom ułożonym na sekretarzyku
obok pianina.
Ze stosu wygrzebała zapis starego marsza. Jaka to przyjemność grać tak sobie
do woli, gdy grube ściany oddzielające szeregowe domki skutecznie chroniły
spokój sąsiadów.
Marsz był skomplikowany, a w dodatku w świetle lampki ustawionej na
pianinie trudno było odczytać wyblakłe nuty. Pierwsze donośne akordy skutecznie
zagłuszyły silne uderzenie w drzwi wejściowe.
Drugi cios zabrzmiał, jakby ktoś próbował rozwalić drzwi taranem. Cassie
struchlała. Oderwała ręce od klawiatury i oczami rozszerzonymi trwogą
wpatrywała się w sylwetkę niewyraźnie rysującą się za szklaną ścianką.
Włamywacz! – pomyślała, sztywna ze strachu. Ktoś najwyraźniej uznał, że nie
oświetlony dom jest pusty.
Trzecie uderzenie było jeszcze potężniejsze. Rozłupane i wiszące już na
jednym tylko zawiasie drzwi uderzyły w ścianę holu. Z cienia wyłonił się
olbrzymi, przerażający mężczyzna.
Cassie wydawało się, że mdła lampka, przy której ledwie mogła odcyfrować
nuty, teraz zapłonęła pełnym blaskiem, bezlitośnie ją oświetlając. Mężczyzna
skoncentrował wzrok na dziewczynie. Oczy mu się zwęziły, ciało naprężyło.
I nagle odezwał się. Ostatnią rzeczą, jakiej mogła spodziewać się po
włamywaczu, było pytanie, które zadał głębokim, pełnym niedowierzania głosem:
– A kimże, do diabła, pani jest?!
Klucz nie leżał tam, gdzie zawsze, czyli blisko wejścia, pod donicą z drobnymi
żółtymi chryzantemami.
– Masz ci los, ładna niespodzianka! – zezłościł się Jake. No tak, ale skoro jego
brat i bratowa z takim uporem zostawiali klucz w najbardziej oczywistym miejscu,
należało spodziewać się, że któregoś dnia skorzysta z niego ktoś niepowołany.
Prawdopodobnie o ich dwutygodniowym wyjeździe do Manitoby wiedzieli nie
tylko przyjaciele i współpracownicy, ale także całe osiedle. Każdy mógł z tej
informacji skorzystać. Swoją drogą złodziej był dość niecierpliwy. Od wyjazdu
Rogera i Peggy upłynęło co najwyżej sześć godzin, a ich dobytek już był
zagrożony.
Nie ma co, świetne zajęcie na resztę wieczoru! – pomyślał Jake. Zamiast
gorącego prysznica i dobrze zasłużonego odpoczynku, będzie miał wątpliwą
przyjemność poznać gliniarzy z Denver i obserwować, jak zabierają się do
śledztwa. Koszmar!
Właściwie Roger i Peggy zasłużyli sobie na to. Jake najlepiej by zrobił, gdyby
po prostu położył się spać i zostawił cały ten bałagan do rana. Jeśli włamywacz nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin